Opłacalna faktura

Osobliwy sposób zachęcania do tego, by opłacić rachunek telefoniczny:

Jeśli do tego-a-tego dnia wpłacisz na konto taką-a-taką sumę/opłacisz tę-a-tę fakturę, nie naliczymy ci odsetek. Pozdrowienia. Zespół operatora telefonii komórkowej

Łaskawcy!
Dziwne jednak, że w świecie, w którym korpoludki mają zazwyczaj wdrukowane w mózgi obłudne nadskakiwanie klientowi, stosuje się pokryte tak cieniutką warstwą kamuflażu (pozornie niewinne sformułowania) chamstwo i pogróżki.

Chyba, że twórcom powyższych komunikatów akurat ostatnio nakazano wdrożyć nowy szablon, nowy "standard korporacyjny" znany od wieków jako metoda kija i marchewki.

Dodatkowej pikanterii dodaje sprawie fakt, że właściwie bez echa przechodzi już to, iż anonimowy pracownik korporacji zwraca się do nas po imieniu ("wpłacisz", "nie naliczymi ci"), jakby był z nami "na ty". Chciałoby się wytargać takiego mądralińskiego za fraki - ale jak to uczynić, skoro to bezosobowiec? Autor pogróżek podpisuje się jako "[tu wstaw nazwę swojego operatora telefonii komórkowej]".

A może odpowiedzią na to chamstwo, pogróżki i nieuzasadnione fraternizowanie się z klientami byłoby założenie własnej sieci telefonicznej? Jak by to zrobić pozasystemowo? Jakieś pomysły?

Kult przegięcia, czyli: co za dużo, to niezdrowo

"Albowiem nigdy żaden ciała swego
nie miał w nienawiści;
ale je wychowa i ogrzewa,
jako i Chrystus kościół."
~ Ef 5, 29

No ale bez przesady! Jeśli ktoś w upalne lato wdzieje na siebie gruby płaszcz, słusznie chyba uznamy go za co najmniej osobliwca.

W opracowanym przez x. Jana Wierusza-Kowalskiego mszaliku z roku 1954 w części poświęconej rachunkowi sumienia zaglądamy do działu Grzechy główne i czytamy:

U w a g a :  Wyliczone tu wady główne powstają przez nadmierny wpływ na postępowanie siedmiu zasadniczych namiętności. <<Nadmierny wpływ>>, bo jeśli wpływają na postępowanie ludzkie zgodnie z rozumem, kierowanym zasadami nauki Chrystusowej, są naturalnymi motorami działania i bez nich nie mogą powstać cnoty moralne.

A zatem - mówiąc językiem współczesnym/modernistycznym: nie przeginajmy! Jedzmy dobrze i ze smakiem, ale nie róbmy z jedzenia religii.

Do powstania tego wpisu przyczyniła się obserwacja rozbudowy działów poświęconych żywności na półkach księgarskich. Pozycji jest multum, niektóre ładnie wydane; ich liczebność sprawia wrażenie nieco porażające i przerażające.

Ksiądz Józef Scott, bohater powieści Bruce'a Marshalla pt. Chwała córki królewskiej, kazał tak:

[...] prawdziwy postęp dotyczy raczej moralności niż mechaniki: jeśli ma istnieć więcej przełączników, więcej przycisków, więcej baterii, musi być też więcej umiarkowania, więcej umartwień, więcej bezinteresowności, więcej pokory, więcej modlitw, więcej zastanowienia nad prawdziwym celem człowieka.

Problem zatem nie w tym, że dziś tak liczni ludzie chcą na rozmaite sposoby przedstawiać odbiorcom dar Boży jakim jest chleb nasz powszedni (jeśli, oczywiście, przyświeca im taka intencja) - ale w tym, czy tego typu rozmaitości i postępowi towarzyszy prawdziwy postęp - rozumiany tak, jak rozumiał go ksiądz Scott.

"Będę mamą" czy już nią jestem?

Preparaty, które sprzedaje się kobietom noszącym już w swoim ciele dziecko opisuje się niekiedy hasłem "Będę mamą!". Cóż za radość: "Będę mamą!". Ale - zaraz! Przecież już nią jestem!

Czemu zatem ktoś usiłuje wprowadzić mnie w błąd? Czy taki napis to "pomyłka w dobrej wierze"?

Życie i wolność albo śmierć i podatki, czyli o umysłowym kapitulanctwie

Znane, choć z gruntu fałszywe i manipulatorskie powiedzenie głosi, że "na tym świecie pewne są tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki".
Jeśli traktujemy ową maksymę z przymrużeniem oka - jako pewien opis naszej niedoskonałej kondycji - kondycji świata po grzechu pierworodnym - to możemy jej z uśmiechem używać.
Jeżeli jednak uznajemy wspomiane wyżej powiedzenie za pewną podstawę naszego programu działania - pewne motto, usiłujące w zasadniczy sposób wpływać na współkreowanie przez nas rzeczywistości - staje się ono wybitnie szkodliwe.

Używający tego utartego do niemożebności sloganu stosują go nierzadko na usprawiedliwienie zabijania marzeń o świecie lepszym, sprawiedliwszym, bardziej Bożym.

Czym innym jest bowiem postawa polegająca na uznaniu zranionej kondycji człowieka po grzechu pierwszych rodziców i świadomość (nawet nie-Bożych i nie-ludzkich) realiów; nie zakładająca jednak wyrzekania się starań o więcej doskonałości w świecie doczesnym - czym innym zaś mówienie o rzekomej nieuchronności śmierci i podatków stanowiące niejako wsparcie owych zjawisk.

"Podatki zawsze były, są i będą" - powie ktoś i doda: "Trzeba się skoncentrować na dobrym przeżyciu tego czasu, jaki Pan Bóg dał nam tu na ziemi, a nie walczyć z owym zjawiskiem". I będzie miał o tyle rację, że do obowiązków stanu ojca rodziny należy coś więcej niż tylko walka o zmianę rzeczywistości społecznej. Ale jeśli powyższe stwierdzenie ma stanowić wyraz umysłowej kapitulacji i równać się uznaniu, że "skoro podatki są nieuchronne, to są dobre, a przynajmniej neutralne (cokolwiek miałoby to znaczyć), więc przeciw nim nie protestujmy" - warto się takiemu zdaniu stanowczo sprzeciwić.

Czy człowiek nękany, gnębiony i okradany przez czyhających nań na każdym kroku funkcjonariuszy państwowych miałby odmawiać sobie samemu prawa do protestu choćby w sferze dyskusji o normach moralnych?

Stwierdzenie "Świat jest, jaki jest; funkcjonariusze państwowi PRAWDOPODOBNIE będą mnie jeszcze przez jakiś okradać - ale przynajmniej na poziomie <<deklaratywnym>> nie wyrzeknę się wyrażania własnego zdania na temat natury ich działalności" wydaje się wyrazem znacznie większego realizmu niż opinie o rzekomej nieuchronności śmierci i podatków.

Śmierci cielesnej, oczywista, nie unikniemy - ale w dalszej perspektywie każdego z nas czeka życie.

Podatków w świecie doczesnym może jakoś unikniemy, a działając pozasystemowo ograniczymy wpływ funkcjonariuszy państwowych na rzeczywistość.

Czy uda nam się - na początek choćby w sferze mentalnej - przestawić się z hasła "śmierć i podatki" i zacząć hołdować dewizie "Życie i wolność"?


(
Alternatywny tytuł niniejszego tekstu mógłby brzmieć:
Fantaści, fataliści i utopiści
)

Wolna taksówka


Kto to jest nauczyciel? Czy to człowiek legitymujący się dokumentem, w którym nieznany nam ktoś napisał "ten oto człowiek jest nauczycielem"? Czy może ktoś, kto (niezależnie od tego, jakie posiada papiery) po prostu UCZY?

Kto to jest taksówkarz? Czy to człowiek legitymujący się dokumentem, w którym nieznany nam ktoś napisał "ten oto człowiek jest taksówkarzem"? Czy może ktoś, kto (niezależnie od tego, jakie posiada papiery) po prostu PRZEWOZI SWOIM AUTEM KLIENTÓW, KTÓRZY SĄ GOTOWI DOBROWOLNIE WYNAGRODZIĆ KIEROWCĘ ZA WYKONANĄ PRACĘ?

Mówi się, że "taksówkarze" "protestują" przeciw "nieuczciwej konkurencji" ze strony kierowców przewożących klientów poza systemem (a zatem bez narzucanych przemocą przez funkcjonariuszy państwowych: egzaminów, kontroli, kas fiskalnych, taksometrów i tak dalej). I być może większość spośród licencjonowanych przez funkcjonariuszy państwowych taksówkarzy faktycznie domaga się karania pozasystemowych kierowców; oznacza to, że postulują oni podjęcie prześladowania ludzi, którzy z innymi osobami umawiają się dobrowolnie na świadczenie pewnego rodzaju usług.
A przecież normalne rozumowanie prowadzi do wniosku, że jeśli kierowca i pasażer zgadzają się na warunki transakcji, nikomu nic do ich umowy!

Miarą nienawiści i wrogości wobec bliźniego powodowanych przez istnienie i działalność funkcjonariuszy państwowych (słowem: państwo) jest to, jak liczni spośród gnębionych podatkami, kontrolami, taksometrami i czym tam jeszcze taksówkarzy - zamiast domagać się, aby funkcjonariusze państwowi przestali ich gnębić - koncentrują się na postulowaniu, aby gnębili oni dodatkowo jeszcze kogoś innego! Jest w tym coś iście szatańskiego: jest mi źle, więc chcę, aby innym było tak samo źle jak mi.

Restauracja katolicka


Gdzie katolickie słońce błyszczy

Wino i śpiew kochają wszyscy

Przynajmniej mnie spotkało to

Benedicamus Domino.

~ Hilaire Belloc

Czy istnieje coś takiego jak katolicka restauracja albo kawiarnia? Lokal, który w dni postne nie serwowałby potraw naruszających reguły wstrzemięźliwości?

Czy otwarcie takiej jadłodajni spotkałoby się w Polsce z przychylnym przyjęciem? Czy mogłoby liczyć na liczną klientelę?

Czy miejsce to powinno być w niedziele i danej klasy święta zamknięte?

Trzydziestka proszona jest...

...do kasy!
...na dział nabiału!
...do informacji!

Takie właśnie odpersonalizowane i odpersonalizowujące komunikaty zdarza się słyszeć coraz częściej z supermarketowych głośników. Rozlegają się wszędzie. Ich głos dochodzi nawet użytkowników toalet.

Gdy pierwsi widzowie zrealizowanego w 1936 r. filmu Modern Times oglądali pracownika, którego szef pojawia się na wielkim ekranie w zakładowej łazience (i "przywołuje go do porządku"), wydawało im się to może daleką i groteskową przyszłością...

A by odwołać się do jeszcze innego klasycznego dzieła filmowego, stwierdźmy, że to jednak prawda, iż każdy może (powinien) zgodnie z rzeczywistością stwierdzić, a nawet wykrzyknąć:

I am not a number, I am a person!!!

Podróże z kaczką: Paweł Schulta NA BIEŻĄCO z wyprawy szlakiem katedr


Tegoroczne towarzyszki podróży naszego Autora

Zapraszamy do lektury relacji Quasimodo;
jej zapowiedź możemy znaleźć na stronie Pawła Schulty.

"Ludzie w Polsce są strasznie nerwowi"

- stwierdził w rozmowie pewien Zachodnioeuropejczyk. Tacy napięci, jakby podejrzliwi, wszędzie węszący spisek. Całkiem inaczej niż na Zachodzie.

Czy rzeczywiście? A jeśli tak - to może mamy ku temu podstawy?


Zdaje się, że nawet dziś jesteśmy być może w stosunku do pewnych osób i zjawisk NIEWYSTARCZAJĄCO PODEJRZLIWI.
Traktowany en bloc Zachód latami zachowywał się w "wyluzowany" sposób - czy widzicie, do czego Was to doprowadziło?

Gargulce, czyli rzygacze










"A diabeł jak lew ryczący patrzy, kogo by tu pożreć." Fasady wielu katedr zwracają uwagę wiernych na czyhające na nich zagrożenia, a najlepszą ilustracją tej tezy zdają się być drapieżne i monstrualnych kształtów bestie, spoglądające na miasto, same jakby pozostając w ukryciu, bo ponad poziomem spojrzenia.

Txt & Fot. Paweł Schulta

Garaż hobbita

Jak z Tolkiena
 Na zewnątrz - deszcz, a w środku - sucho. Ale, ale... chwilami coś przecieka. Tu nie może parkować niziołek. To tunel rowerowy - nie w Shire, lecz we Francji.

Fot. Paweł Schulta

Miecz postradany

Wymowny komentarz do współczesnej sytuacji Francji

Fot. Paweł Schulta

Majowe refleksje

  
Trwa maj, który w opinii wielu osób uchodzi za najpiękniejszy miesiąc w roku. Coś w tym jest. Dni są coraz dłuższe i cieplejsze, przyroda hojnie pokazuje nam swoje urzekające walory, na łąkach i w przydomowych ogrodach zagościły kwiaty, tworzące piękną mozaikę kolorów. Ludzie też są jakby bardziej radośni i pogodni. Maj to także czas, w którym zwracamy szczególną uwagę na pięknie udekorowane kapliczki i krzyże przydrożne, które od wieków znaczą nasze drogi, skrzyżowania i granice pól. Te liczne miejsca wpisały się na trwałe w polski pejzaż, choć o wiele znaczniejszą jego ozdobą jest modlitwa ludzi, którzy gromadzą się na nabożeństwie majowym i oddają cześć naszej Matce i Królowej.

Przemierzając na rowerze mazowieckie miasteczka i wsie z radością patrzę na przybrane kwiatami figurki Maryi, przy których mieszkańcy na kolanach śpiewają litanię loretańską, Pod Twoją obronę oraz odmawiają modlitwę św. Bernarda. Na Mazowszu mamy takich miejsc bardzo wiele i znalezienie modlącej się grupy nie jest trudne. Jak to dobrze, że w Polsce są jeszcze ludzie, którzy potrafią dać odważne świadectwo wiary, a przy tym szanować tradycje i zwyczaje, w których dorastali i którymi nasiąkali w rodzinnych domach. Wiemy, że nie jest to łatwe. Nie należą do rzadkości sytuacje, w których ktoś z przejeżdżającego drogą samochodu rzuca przekleństwo albo inne złe słowo, ewentualnie znajduje pożywkę dla swoich drwin i uszczypliwych komentarzy, które sprowadzają się do pustych i utartych sloganów o katolickim ciemnogrodzie i zabobonie. W skrajnych, wręcz patologicznych przypadkach mamy do czynienia z osobami, które dewastują kapliczki, jak miało to ostatnio miejsce w jednej z podwarszawskich miejscowości, gdzie figura Maryi została dosłownie ostrzelana. Tym większy szacunek mam dla ludzi, którzy nie wstydzą się modlić przy kapliczkach i trwają mężnie w wyznawaniu wiary. Oni nie tylko głoszą chwałę Boga, ale także są wyrzutem sumienia dla tych, którym przeszkadza krzyż i figurka Maryi; nakazem refleksji dla tych, którzy najchętniej wyrzuciliby Boga z przestrzeni publicznej i zamknęli Go w kościele, byleby tylko im nie przeszkadzał i nie budził uśpionych sumień. Z satysfakcją spoglądam na fasady domostw, w których pozostawia się niedużą wnękę na figurkę Maryi. Cieszą też podwórka, na których Matka Boża znajduje miejsce pod specjalnie przygotowanym baldachimem lub na kamiennym cokole, a zdobiący ją biały, wyprasowany obrus oraz świeże kwiaty pokazują, że nie jest to tylko element małej architektury lokalnego krajobrazu, ale miejsce żywej wiary, którą emanują gospodarze.

Jest jeszcze jeden ważny aspekt tej wspólnej modlitwy. To kształtowanie i podtrzymywanie więzi społecznych. Pokazanie, że aktywność człowieka nie musi i nie może ograniczać się wyłącznie do życia własnymi sprawami i zabiegania tylko o swoje dobro. Ta aktywność może wykraczać poza bramy własnego domostwa, aby człowiek zwrócił uwagę na współmieszkańców swojej małej ojczyzny, spojrzał na nich z życzliwością, porozmawiał z nimi i bardziej docenił tych, których Bóg postawił na jego drodze. Wartość bezcenna, choć niestety zanikająca we współczesnym świecie, w którym liczy się kariera, kreatywność i prestiż związany z posiadaniem najnowszych telewizorów, laptopów, tabletów i smartfonów (ale to oczywiście odrębny problem). Zwracajmy uwagę na przydrożne kapliczki i krzyże, które przypominają nam o obecności Maryi w naszej codzienności. I do tej codzienności Ją zaprośmy. Niezależnie od tego, czy wracamy z firmy, czy z prac polowych; bez względu na to, czy jesteśmy zmęczeni, czy wypoczęci, niech nie zabraknie nam ochoty na wspólną modlitwę. Znajdźmy czas na uwielbienie Boga w gronie rodziny, przyjaciół i sąsiadów. Tak niewiele czasu to zajmuje, a wiele łask można zyskać i przy tym docenić dary Boże ukryte w pięknie przyrody i ludziach żyjących wokół nas.

Edgar Sukiennik
(Fot. Autor)

Kaczka, czyli dobrodziejstwa wolnego rynku

Z ręki do ręki
(Alternatywny tytuł autorstwa Pawła:
Niech nie wie lewica, co czyni prawica...)
Fot. Paweł Schulta

Usłyszałem kiedyś na temat znajomego, który lubi dokonywać transakcji wolnorynkowych, że "ma awersję do umów pisanych". Pomyślałem: to jednak nie do końca prawda. Chętnie podpisałby przecież umowę z wiarygodnym przyjacielem czy znajomym - ale po cóż cokolwiek podpisywać, skoro mamy do siebie zaufanie i możemy umówić się na gębę? Może należałoby uściślić: znajomy ma awersję do podpisywania umów, do których (na mocy przepisów narzucanych nam niesprawiedliwą przemocą przez funkcjonariuszy państwowych) dołącza nieproszona trzecia strona: właśnie owi funkcjonariusze. W żaden sposób nie przyczyniają się oni do wytworzenia dobra, na które umowa opiewa - pakują się do naszych prywatnych ustaleń prawem kaduka.

Bezpośrednie umowy wolnorynkowe - przede wszystkim ustne - z wyłączeniem państwowych pasożytów przyczyniają się do poszerzania obszaru normalności. I dlatego tak się nam ze znajomym podobają.

Nacjonalizm czyli patriotyzm?

MÓJ dom MOJĄ twierdzą
Fot. MDK

Jeżeli pod określeniem "nacjonalizm" rozumiemy ideę głoszącą, że naród to dobro najwyższe - tak rozumiany nacjonalizm jest sprzeczny z religią katolicką.

Jeżeli pod określeniem "nacjonalizm" rozumiemy ideę głoszącą, że tzw. "reprezentanci narodu" mają prawo mordować i okradać wybrane osoby (czyli innymi słowy: funkcjonować jako organizm państwowy) - tak rozumiany nacjonalizm jest sprzeczny z religią katolicką.

 Czy nacjonalizm to idea uniwersalna?

Aby dane idee, poglądy, przeświadczenia dało się określić mianem "prawdziwych" muszą one charakteryzować się uniwersalnością - to znaczy ich prawdziwość nie może ograniczać się do danego obszaru lub grupy narodowościowej. Nie jest tak, iż w Polsce 2 plus 2 równa się 4, ale już w Irlandii wynik tego dodawania wynosi pięć.

Jeśli dochodzi do konfliktu interesów między nacjonalizmem włoskim a francuskim, to jakże da się mówić o uniwersalności tej idei?
Poszlaką wiodącą ku podobnej myśli może być zauważony niegdyś na koszulce napis: WSPIERAJ POLSKI NACJONALIZM! A zatem: jakiś jeden, partykularny, "ten nasz" - ale już nie duński albo rosyjski. A co to - duńscy albo rosyjscy nacjonaliści nie mają prawa do swoich poglądów? W każdym razie: autor napisu żywił przeświadczenie o różności nacjonalizmów.

[Nb. zabawnie wygląda sytuacja, gdy obserwujemy głoszone przez (podających się za) polskich nacjonalistów hasła sformułowane w obcych językach; przykładowo na różnych gadżetach mających sławić nasz kraj pojawia się napis "Poland".]

Jeśli zaś nacjonalizm miałby oznaczać to, co zdrowo rozumiany patriotyzm - a więc miłość i przywiązanie do tego, co otrzymaliśmy w darze od rodziców, oraz prawo do obrony owego dziedzictwa przed niesprawiedliwymi agresorami (z funkcjonariuszami państwowymi - niezależnie od narodowości - na czele) - tak rozumiany nacjonalizm jest czymś uzasadnionym, pięknym i naturalnym.

Broń maszynowa

A może by tak...

Jak rozumieć sprzeciw wobec możliwości posiadania przez prywatnych ludzi broni maszynowej przy jednoczesnej zgodzie na to, by prywatni ludzie zrzeszeni w organizację przestępczą o nazwie "państwo" dysponowali środkami takimi jak czołgi, bomby, lotniskowce i drony bojowe?

Analiza autorstwa Stefana Molyneuxa wciąż pozostaje w mocy. I można ją odnieść również do broni strzelającej seriami.

Gdy prywatny wariat zastrzeli pięćdziesiąt osób, ma to rzekomo stanowić argument przeciw prawu do jej posiadania. Rewolwer - w porządku - można mieć, ale karabin maszynowy już nie - w imię "minimalizowania szkód".

Czy czułbym się bezpiecznie w społeczeństwie, w którym powszechnie nosi się broń maszynową i regularnie omawia różaniec? Chyba przynajmniej bezpieczniej niż w takim, jakie bywa dziś - bezbożnym i rozbrojonym.


...maszynowa?

Obie fotografie: MDK

Organiczny rozwój Kościoła

Zesłanie Ducha Świętego, A.D. 2016

Wiecznie młody...

Fot. KTL

Czy zbliża się koniec świata?

Bezsprzecznie, jak to ktoś mówił, z każdą chwilą jesteśmy bliżej tego końca niż dalej.

Jeśli coś miałoby skłaniać nas ku myśli, że Sąd Ostateczny nadchodzi raczej większymi niż mniejszymi krokami, to świadomość tego, iż dawniej nie mieliśmy takich "technicznych" możliwości grzeszenia jak dziś - a obecnie mamy i wiele osób wykorzystuje te nowe sposobności.

Chodzi przede wszystkim o zagadnienia związane z manipulacją życiem nienarodzonego człowieka, zwane niekiedy "zabawą w Pana Boga". Jeżeli coś miałoby przybliżać nas w sposób bardziej ekspresowy do końca, to chyba właśnie nadużycia w tej dziedzinie.

Budownictwo wysokie



Dziś tak "wysoko" buduje się już tylko biurowce. Trochę wczeœśniej kominy fabryk. "Wysoko" nie zawsze jednak oznacza, że wybrany kierunek stawia na rozwój ducha, że ten rozwój wspiera. Bywa bowiem, że "wysoko" oznacza dziś - z pominięciem ducha...
Txt & fot.: Paweł Schulta

Boży szaleniec skrępowany pasami

 Bardzo zdrowy wariat (Fot. Paweł Schulta)

Internetowa Przychodnia Katolicka*

Wybitna doktor ginekolog nie może znaleźć w Polsce pracy. W Polsce - kraju rzekomo katolickim. Nawet prywaciarze jej nie chcą - odmawia bowiem zakładania spiral.

Przejęci wiarą katolicką studenci medycyny na pytanie o to, czy mają zamiar specjalizować się w zakresie ginekologii, odpowiadają: "Przenigdy!". W Polsce - kraju rzekomo katolickim. Obawiają się, że podjęte zostaną naciski, by łamali piąte oraz inne przykazania.

Jak to się dzieje, że na polu tak ważnym jak troska o życie i zdrowie drugiego człowieka tak łatwo oddajemy pole? Młodzi adepci sztuki lekarskiej naprawdę nie chcą nawet słyszeć o tym, by zostać dyplomowanymi ginekologami.

Odpowiedzią na tę głęboko chorą sytuację mogłaby choć częściowo stać się

Internetowa Przychodnia Katolicka,

która rozpoczęłaby działalność jako firma oferująca opiekę lekarską z dojazdem do pacjenta. Na początek wystarczyłoby kilku lekarzy i kierowców. Można by na start świadczyć usługi na przykład osobom starszym, którym trudniej dotrzeć do przychodni/szpitala. Gdyby okazało się, że przedsięwzięcie cieszy się powodzeniem, można by rozszerzać ofertę, kupić budynek, zorganizować (już nie internetowy) Szpital...

Marzenia? Jeśli Pan Bóg pobłogoławiłby inicjatywie i okazałoby się, że w Polsce istnieje zapotrzebowanie na usługi lekarzy poważnie traktujących wiarę katolicką, kto wie, jak by się to rozwinęło?... Może Internetowa Przychodnia Katolicka stałaby się zalążkiem czegoś większego?

_____
*  Propozycję nazwy Przychodni oraz koncepcję rozwoju jej działalności zawdzięczamy xMŁ.

Terror usług

Czym mogę (u)służyć? A co mogę fachowo zrobić?

Od pewnego już czasu panuje w Polsce swoisty terror pytania klientów "W czym mogę pomóc?", sugerujący ich intelektualny niedorozwój. Przyjaciel Redakcji proponuje odpowiadać na taką enuncjację: "Wie pan co: strasznie boli mnie siódemka" albo "Nawaliło mi śniegu przed garażem - trzeba by odgarnąć".
Grzecznym i uświęconym świecką tradycją pytaniem byłoby "Czym mogę służyć?".

Wydawałoby się to tym bardziej uzasadnione, że panuje u nas swoisty terror usług.


Wmawia się nam, że konkretny fach (stolarz, ślusarz, kowal) to pieśń przeszłości, a przyszłość należy do "usług". Podejście owo skutkuje tym, że otaczają nas zewsząd "starsi doradcy ds. obsługi klienta indywidualnego" oraz inne oplakietkowane równie groteskowymi określeniami indywidua, ale solidnego hydraulika, elektryka albo budowlańca można praktycznie ze świecą szukać.

Tendencja ta objawia się również dążeniem do niszczenia szkół zawodowych i, ogólniej, kształcenia w konkretnym fachu. A może niektórzy mają powołanie właśnie do tego, by zostać mechanikami? Wpychanie ich na siłę w system "consultantów", "W czym mogę pomóc", "specjalistów ds. kluczowych klientów" wcale im nie pomaga. Może ponadto znacznie utrudniać funkcjonowanie społeczeństwu.


Społeczeństwu, którego wielu członków już jakiś zaś temu zaczęło się wstydzić wykonywania prostych prac (takich jak sprzątanie własnego domu). Albo nawet zasadniczych obowiązków (takich jak opieka nad własnym dzieckiem). Powierzamy te zadania "specjalistom" od "prostych zajęć". My zostaliśmy stworzeni do "rzeczy wyższych".

Może już najwyższy czas odwrócić tendencję? Zdobyć fach? Zaangażować się w życie rodzinne (również w jego najbardziej "prozaicznych" przejawach)? Samemu zamieść kuchnię?

"Nie wstydzę się Jezusa"... a czy Pan Jezus nie wstydzi się (za) Ciebie?

"Pan Bóg wszystkich kocha" - a czy ty kochasz Pana Boga? Może tylko używasz powyższych słów jako formułki mającej rzekomo usprawiedliwiać Twoje grzeszne postępowanie?

Zgodnie ze słowami Marshalla McLuhana: środek przekazu sam w sobie jest przekazem - czy internetowy mem to narzędzie, którym katolicy powinni się posługiwać?

Czy powinniśmy podejmować walkę na memy - czy jest to jakby z natury narzędzie wroga, od którego należy stronić?

Kolorystyka: Kontrast

Św. Grzegorza z Nazjanzu, Biskupa, Wyznawcy i Doktora Kościoła, A.D. 2016

Fot. Paweł Schulta

Konkurs: Zapomniana ścieżka rowerowa

W Warszawie. Nieoznaczona. Nieco zarośnięta. Niepozorna. Jeszcze sprzed czasów, gdy jazda rowerem została nakazana modą i "akcjami społecznymi".


Czy wiecie, Drodzy Czytelnicy, gdzie się owa ścieżka znajduje?

Obcy wśród nas - obcy średniowieczni i obcy dzisiejsi

Gdzie się nie obejrzymy - obcy.

Mowa, oczywiście, o mieście.

Na wsi wciąż jeszcze o cudzoziemca trudniej.

Obserwujemy zjawisko zalewania nas przez obcokrajowców, którzy wcale się nie asymilują - szwargoczą po swojemu i de facto żyją w czymś na kształt gett.

Widzimy takiego Rosjanina, Araba czy Wietnamczyka (albo skupionych w grupę przedstawicieli wspomnianych narodowości) - i cóż o nim wiemy? Może to przejęty swoją wiarą katolik? A może poganin, muzułmanin i terrorysta?

Brak wiedzy o napotykanych ludziach stanowi jakąś miarę naszego wyobcowania ze świata - izolacji i ignorancji. Funkcjonariusze państwowi (których istnienie i działalność w głównej mierze doprowadziły do obecnego stanu rzeczy - o czym szerzej za chwilę) nagabują nam, byśmy robili dobrą minę do złej gry: twierdzą, że fakt, iż na polskiej ziemi zjawiły się i zjawiają setki i tysiące obcych, to prawdziwy postęp.

Co umożliwia dążenie do tego, by Polska zmieniała się w międzynarodowy tygiel?

Jak to jest, że tzw. szary człowiek z ulicy do nieznanych sobie obcokrajowców odnosi się raczej z nieufnością - ich obecność wśród nas wywołuje uczucie niepokoju?
Świadczy to dobitnie o rozdźwięku między zamysłami realizowanymi przez funkcjonariuszy państwowych a poglądami tzw. "zwykłego" człowieka.

Gdyby każdy kawałek ziemi w Polsce miał swojego prywatnego właściciela (lub grupę prywatnych właścicieli), sprawa obcych doczekałaby się swojego (może nie ostatecznego, ale znacznie zaawansowanego stopniem) rozwiązania. Każdy ma prawo gościć na swojej ziemi kogo chce. Gdyby tylko zastosować rozwiązanie oparte o poszanowanie świętego prawa własności, dowiedzielibyśmy, jakie są PRAWDZIWE "oczekiwania społeczne" - kto ma ochotę zaprosić do siebie konkretnego cudzoziemca, a kto - nie.

Działalność funkcjonariuszy państwowych jest niemoralna, krótkowzroczna i charakteryzuje się lekceważeniem człowieka.
Niemoralna, bowiem funkcjonariusze roszczą sobie prawo do decydowania, komu wolno przebywać w tzw. przestrzeni publicznej - czyli na terenie siłą zrabowanym prawowitym właścicielom - nie szanują własności prywatnej.
Krótkowzroczna - bo funkcjonariusze państwowi skupiają się na tym jak się obłowić za swojej kadencji; zachłyśnięci hasłami "wielokulturowości" albo przekupieni sprowadzają nam na głowy hordy cudzoziemców - sami licząc na to, że w razie, gdyby do czegoś doszło, inni funkcjonariusze państwowi akurat ich obronią. Po nas - choćby zalew obcych.
Charakteryzująca się lekceważeniem człowieka - bo funkcjonariusze działają na skalę masową. Nie sprawdzają, kogo zapraszają (w praktyce nie są pewnie zdolni tego zrobić z przyczyn "technicznych") - bo jak tu skutecznie "prześwietlić" dziesięć tysięcy przyjmowanych za jednym zamachem Arabów?

Zdaje się, że w średniowieczu sprawy miały się zazwyczaj trochę inaczej. Najwybitniejsze (i znane powszechnie?) jednostki objeżdżały świat, przybywały do obcych krain - nie mieliśmy jednak do czynienia ze zmasowanym zjawiskiem imigracji.

Obserwowane dziś zjawisko zalewania nas przez obcych jest - nie waham się tego napisać - głęboko NIENORMALNE i NIENATURALNE. Działalność funkcjonariuszy państwowych zaburza normalny przepływ ludzi - oparty o poszanowanie świętego prawa własności.

*

Dziś w metropolii trudniej o zdecydowaną (a może nawet agresywną) reakcję wobec konkretnego cudzoziemca - nie wiemy, kto zacz. Może wyrażając na ulicy swą dezaprobatę wobec przebywania w Polsce konkretnego obcego, odniesiemy się z agresją akurat do obcokrajowca będącego przejętym swoją wiarą katolikiem - którego akurat w normalnych warunkach bylibyśmy gotowi gościć na naszej prywatnej ziemi?

Jak doprowadzić do normalności?

Może pokusić się o odbudowę prawdziwie rodzinnego domu, polskiego dworu, troskliwie pielęgnowanego zaścianka - w którym będziemy przyjmować tego, kogo sami zechcemy?

Per analogiam: Kto wygrywa, a kto nie wygrywa, czyli etatyzm w praktyce


Zużycie wody w bloku mieszkalnym rozliczane jest w następujący sposób: istnieje wspólny licznik na cały budynek. Wspólnota mieszkańców w trybie miesięcznym płaci za to, co zużyli wszyscy razem. Obowiązkiem uiszczenia wskazanej kwoty obciąża się poszczególne lokale mieszkalne w oparciu o obliczenia autorstwa zarządu. Z natury rzeczy nie mogą być one w pełni miarodajne - ponieważ lokali nie wyposażono w indywidualne liczniki. Istotną rolę może tu odgrywać zatem liczba zameldowanych w każdym mieszkaniu osób albo jego metraż.

Można by w tej sytuacji pokusić się o następujący komentarz: "WYGRYWA TEN, KTO ZUŻYJE/ZMARNUJE (niepotrzebne skreślić) NAJWIĘCEJ WODY". Przynajmniej w części koszty niefrasobliwości "lejacza" obciążą wszystkich pospołu.

Lecz w rzeczywistości należy raczej stwierdzić: w ten sposób PER SALDO WSZYSCY TRACĄ, choć osoby postępujące marnotrawnie mogą odnosić wrażenie "wygranej". Ostatecznie wszyscy zapłacimy za zużytą wodę - tyle że prawdopodobnie w innej proporcji niż gdyby każdy lokal olicznikowano z osobna.

Nasuwa się tu analogia do działalności państwa. Jego funkcjonariusze okradają wszystkich i wrzucają (pomniejszony o wypłacone sobie "wynagrodzenia") łup do jednego wora. Następnie wydają go na żer obrabowanym. Może się okradzionym zdawać, iż, im więcej z wora wyrwą, na tym bardziej "wygranej" pozycji stoją. Nic bardziej mylnego! Per saldo i tak tracą wszyscy.

Liczni koncentrują się na "wyrywaniu systemowi" możliwie największych środków, lecz nie kwestionują istnienia samego systemu. System zaś - pomijając już nawet zasadniczą kwestię, jaką jest wpisana weń fundamentalna niesprawiedliwość - skłania ku postępowaniu nieracjonalnemu. Traci właściwie każdy - na pewno zaś ten, kto stara się gospodarować swoim majątkiem w oszczędny, rozsądny, właściwy sobie sposób.

W przypadku zużycia wody sprawiedliwe rozwiązanie zagadnienia polegałoby na zainstalowaniu osobnych liczników w każdym lokalu i rezygnacji ze wspólnych rozliczeń. Każdy płaci za siebie - zgodnie ze stanem rzeczywistym.


W przypadku państwa...

Było ci malarzy wielu... Niebo i tory




 _____

Serdecznie przypominamy o zajęciach poświęconych pytaniu,
czy Pan Bóg jest tradycjonalistą
&
prosimy o poinformowanie nas mailem
(wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com)
o zamiarze uczestnictwa.
Pomoże to w przygotowaniu materiałów dla Uczestników spotkania.
 

Wirtualne Wydawnictwo Wiwo
serdecznie zaprasza Drogich Czytelników i Wszystkich Chętnych
na spotkanie pod tytułem 
Czy Pan Bóg jest tradycjonalistą?

W spotkaniu wezmą udział ksiądz Jacek Dzikowski
oraz nasz autor kl. Michał Kaczmarczyk.

Spotkanie odbędzie się w sobotę 7 maja A.D. 2016 
przy ulicy Konopnickiej 3 m. 2 w Warszawie.
Spotykamy się o godzinie 17.

Serdecznie prosimy o rozpowszechnianie wiadomości o zajęciach.

Do zobaczenia!
Redakcja