Gdzie się nie obejrzymy - obcy.
Mowa, oczywiście, o mieście.
Na wsi wciąż jeszcze o cudzoziemca trudniej.
Obserwujemy zjawisko zalewania nas przez obcokrajowców, którzy wcale się nie asymilują - szwargoczą po swojemu i
de facto żyją w czymś na kształt gett.
Widzimy takiego Rosjanina, Araba czy Wietnamczyka (albo skupionych w grupę przedstawicieli wspomnianych narodowości) - i cóż o nim wiemy? Może to przejęty swoją wiarą katolik? A może poganin, muzułmanin i terrorysta?
Brak wiedzy o napotykanych ludziach stanowi jakąś miarę naszego wyobcowania ze świata - izolacji i ignorancji. Funkcjonariusze państwowi (których istnienie i działalność w głównej mierze doprowadziły do obecnego stanu rzeczy - o czym szerzej za chwilę) nagabują nam, byśmy robili dobrą minę do złej gry: twierdzą, że fakt, iż na polskiej ziemi zjawiły się i zjawiają setki i tysiące obcych, to prawdziwy postęp.
Co umożliwia dążenie do tego, by Polska zmieniała się w międzynarodowy tygiel?
Jak to jest, że tzw. szary człowiek z ulicy do nieznanych sobie obcokrajowców odnosi się raczej z nieufnością - ich obecność wśród nas wywołuje uczucie niepokoju?
Świadczy to dobitnie o rozdźwięku między zamysłami realizowanymi przez funkcjonariuszy państwowych a poglądami tzw. "zwykłego" człowieka.
Gdyby każdy kawałek ziemi w Polsce miał swojego prywatnego właściciela (lub grupę prywatnych właścicieli), sprawa obcych doczekałaby się swojego (może nie ostatecznego, ale znacznie zaawansowanego stopniem) rozwiązania. Każdy ma prawo gościć na swojej ziemi kogo chce. Gdyby tylko zastosować rozwiązanie oparte o poszanowanie świętego prawa własności, dowiedzielibyśmy, jakie są PRAWDZIWE "oczekiwania społeczne" - kto ma ochotę zaprosić do siebie konkretnego cudzoziemca, a kto - nie.
Działalność funkcjonariuszy państwowych jest niemoralna, krótkowzroczna i charakteryzuje się lekceważeniem człowieka.
Niemoralna, bowiem funkcjonariusze roszczą sobie prawo do decydowania, komu wolno przebywać w tzw. przestrzeni publicznej - czyli na terenie siłą zrabowanym prawowitym właścicielom - nie szanują własności prywatnej.
Krótkowzroczna - bo funkcjonariusze państwowi skupiają się na tym jak się obłowić za swojej kadencji; zachłyśnięci hasłami "wielokulturowości" albo przekupieni sprowadzają nam na głowy hordy cudzoziemców - sami licząc na to, że w razie, gdyby do czegoś doszło, inni funkcjonariusze państwowi akurat ich obronią. Po nas - choćby zalew obcych.
Charakteryzująca się lekceważeniem człowieka - bo funkcjonariusze działają na skalę masową. Nie sprawdzają, kogo zapraszają (w praktyce nie są pewnie zdolni tego zrobić z przyczyn "technicznych") - bo jak tu skutecznie "prześwietlić" dziesięć tysięcy przyjmowanych za jednym zamachem Arabów?
Zdaje się, że w średniowieczu sprawy miały się zazwyczaj trochę inaczej. Najwybitniejsze (i znane powszechnie?) jednostki objeżdżały świat, przybywały do obcych krain - nie mieliśmy jednak do czynienia ze zmasowanym zjawiskiem imigracji.
Obserwowane dziś zjawisko zalewania nas przez obcych jest - nie waham się tego napisać - głęboko NIENORMALNE i NIENATURALNE. Działalność funkcjonariuszy państwowych zaburza normalny przepływ ludzi - oparty o poszanowanie świętego prawa własności.
*
Dziś w metropolii trudniej o zdecydowaną (a może nawet agresywną) reakcję wobec konkretnego cudzoziemca - nie wiemy, kto zacz. Może wyrażając na ulicy swą dezaprobatę wobec przebywania w Polsce konkretnego obcego, odniesiemy się z agresją akurat do obcokrajowca będącego przejętym swoją wiarą katolikiem - którego akurat w normalnych warunkach bylibyśmy gotowi gościć na naszej prywatnej ziemi?
Jak doprowadzić do normalności?
Może pokusić się o odbudowę prawdziwie rodzinnego domu, polskiego dworu, troskliwie pielęgnowanego zaścianka - w którym będziemy przyjmować tego, kogo sami zechcemy?