POTRZEBA TRZECH OSÓB
Trzy
teksty o małżeństwie
Anthony Buono
Jak
Bóg działa prowadząc ludzi do małżeństwa
Drogi Anthony!
Zawsze czułam, że Bóg
obmyślił na mojego męża konkretną osobę i wpłynie na bieg
mojego życia w taki sposób, abym na pewno ją spotkała. Ale mam
już 38 lat, a Ten Właściwy wciąż się nie pojawił. Czy mylę
się, sądząc, że Bóg ma udział w prowadzeniu do mnie tej osoby,
która w Jego zamierzeniu ma być moim mężem?
_______
Nie, nie mylisz się. Bóg
nieustannie angażuje się w nasze życie we wszystkich jego
wymiarach. Nie inaczej jest z powołaniem do małżeństwa. Bóg
wpływa na ludzi, z którymi się spotkamy, i na to, jak dochodzi do
naszego spotkania. Bóg naprawdę pomaga w znalezieniu właściwego
towarzysza życia. Mówimy nawet w trakcie ceremonii zaślubin: „Co
Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”.
Ale my, ludzie, zbyt często
mamy skłonność do działań autodestrukcyjnych. Innymi słowy:
robimy głupie rzeczy. Niemądre działania i decyzje (albo całkowity
brak decyzji) wpływają na sposób realizacji naszego powołania do
małżeństwa – tak jak wpłynęłyby na jakikolwiek inny ważny
aspekt naszego życia. Dzieje się tak z powodu egoizmu. Chcemy tego,
czego chcemy. Ale czego chce Bóg? Jeśli chce, abyśmy zawarli
związek małżeński, pragnie pomóc nam w urzeczywistnieniu tego
zamiaru i to raczej wcześniej niż później.
Bóg NIE wyznacza nam
konkretnej osoby na współmałżonka. Działa natomiast w taki
sposób, abyśmy spotkali osoby potencjalnie odpowiednie. Musimy mieć
rozum i serce otwarte na to, kim są nasi potencjalni
współmałżonkowie i postępować tak, aby rozpoznać tę osobę,
która sprawi, że miłość zagości w naszych sercach. Jest
tajemnicą, w jaki sposób Bóg prowadzi dwoje konkretnych ludzi do
małżeństwa. Ale rola człowieka w tym procesie jest bardzo wielka
i ostatecznie decyzja należy do nas.
Sakrament małżeństwa łączy
dwoje ludzi dobrowolnie ślubujących wzajemne oddanie się sobie.
„Dobrowolność” oznacza, że to my dokonujemy wyboru, a
następnie Bóg błogosławi nasze postanowienie. Nasza decyzja to
także rezygnacja z wszystkich innych potencjalnych współmałżonków.
Twoim towarzyszem życia mógł teoretycznie zostać kto inny, ale
decydujesz się na dozgonny związek z tą osobą, z którą się
pobieracie.
Tajemnicą jest, w jaki sposób
Bóg łączy rolę wpływającego na bieg zdarzeń z rolą ich
obserwatora. Bóg z wielkim zaangażowaniem pomaga ci w znalezieniu
kogoś, ale czeka na decyzję tych dwojga, którym pomógł. Dlatego
też, niestety, rzeczywiście zdarza się, że – ze względu na
wolną wolę człowieka – dwoje ludzi, którym Bóg pomógł, NIE
łączy się węzłem małżeńskim. Czy dla któregokolwiek z
niedoszłych małżonków to już koniec? Nie! Bóg nadal działa,
ponieważ powołanie to coś zbyt ważnego. Może jest ktoś inny
gotów ślubować (to znaczy dobrowolnym aktem przysiąc) Ci miłość
do końca życia.
Dopóki będzie istnieć wolna
wola, dopóty nie dojdzie do pewnych małżeństw, które powinny
zostać zawarte. Sądzę, że człowiek mógł przegapić swoją
najlepszą szansę na zawarcie małżeństwa, gdy w przeszłości
dobrowolnie zdecydował o powiedzeniu „nie” komuś, kto był
dobrym, odpowiednim kandydatem na współmałżonka. Nie oznacza to,
że wszystko skończone; oznacza tylko, że znalezienie odpowiedniego
towarzysza życia może stać się dużo trudniejsze albo zająć
więcej czasu niż się spodziewamy itd.
Bóg nie ześle nam kogoś tak
po prostu, „przeciwdziałając” brakowi wysiłku z naszej strony,
ale raczej doprowadzi nas do właściwej osoby, „współdziałając”
z naszymi staraniami. Musimy zacząć spotykać się z ludźmi, wśród
których mamy szansę poznać uczciwych katolików stanu wolnego. W
przeciwnym razie utrudniamy Bogu zadanie. Nie staje się ono
niemożliwe do zrealizowania – ale jest dla Niego trudniejsze Na
przykład: jeśli mieszkasz w takim miejscu, gdzie prawie nie ma
katolików, i jesteś niechętna, aby się przeprowadzić albo
pojechać gdzieś dalej, żeby kogoś spotkać, próbujesz zmusić
Boga do uczynienia cudu. Musimy robić to, co do nas należy. Bóg
pomaga tym, którzy pomagają sami sobie.
Nie zrzucajmy
odpowiedzialności na Boga, twierdząc, że nie zsyła nam „tego
jedynego” („tej jedynej”). To prawdopodobnie nasza wina; czy to
ze względu na to, że jesteśmy zanadto zajęci, aby się z kimś
spotkać; czy dlatego, że mamy zbyt wysokie oczekiwania; albo
wymagamy doskonałości w każdym calu; albo pragniemy małżeństwa
na naszych własnych warunkach i w określonych przez nas ramach
czasowych. Jeśli masz wstąpić w związek małżeński, musisz
zabrać się do roboty i zrobić wszystko to, czego potrzeba, aby
znaleźć odpowiedniego towarzysza życia.
Zacznij od uświadomienia
sobie, że istnieje wiele osób, którą staną się wspaniałymi (i
odpowiednimi) towarzyszami życia, gotowymi do spełniania celów
małżeństwa – to znaczy wzajemnej miłości i wydania na świat
potomstwa dla chwały Bożej. Bóg jest w tym procesie obecny; wiedz
więc, że to On jest zawsze Tym, który prowadzi nas do spotkania z
innymi ludźmi. Przypatruj się uważnie wszystkim, którzy pojawiają
się w Twoim życiu. Nie skreślaj ludzi pośpiesznie. Bądź gotowa
(gotowy) otworzyć serce dla wartościowego mężczyzny (wartościowej
kobiety). Nie przegap szansy na małżeństwo z kimś dobrym, tylko
dlatego, że wydaje ci się, iż gdzieś żyje ktoś lepszy.
Zaangażuj również w sprawę swoich rodziców. Mogą ci
podpowiedzieć, czy jesteś z właściwą, czy też z niewłaściwą
osobą. Częściej niż rzadziej kończy się na tym, że rodzic
mówi: „Co z nim (nią) było nie tak?”, bo ich dziecko właśnie
rozstało się z kimś wspaniałym i na pozór bez żadnego
zrozumiałego powodu. A był to pewnie jakiś głupi powód.
W dzisiejszych czasach
potrzeba, byś była w swoich wysiłkach „heroiczna”. Katolikom
stanu wolnego nie jest dziś łatwo. Znalezienie odpowiedniego
towarzysza życia może wymagać sporych nakładów (zarówno
czasowych, jak i finansowych). Z pewnością jednak warto podjąć
cały ten trud, który owocuje tym, że obdarzasz miłością męża
(żonę), i wiesz, że robisz to, czego oczekuje od Ciebie Bóg.
Claire Asper
Marzenia naprawdę się spełniają
Są takie dni, gdy życie wydaje się jednym wielkim oczekiwaniem.
Wszystko się poprawi, gdy znajdę mężczyznę. Wszystko się poprawi, gdy się zaręczymy. Wszystko się poprawi, gdy się pobierzemy.
Jest tyle powodów, dla których jesteśmy teraz niezadowoleni z samych siebie. A wyjście z tej sytuacji zawsze czai się w przyszłości tuż za rogiem. Nie mamy nad tym kontroli, ale wiemy: sytuacja polepszy się, gdy to się wydarzy.
Po latach oczekiwania i dzielenia się marzeniami mojego serca z innymi dziewczętami w moim wieku, niewiarygodnie surrealistyczne jest uświadomienie sobie, że znajduję się w sytuacji, której pragnęłam. Wciąż zaskakuje mnie, gdy w trakcie szczerej rozmowy od serca zdam sobie sprawę, że te marzenia się spełniły. I z punktu widzenia tych niezamężnych dziewcząt, powiodło mi się.
I czyż nie jest to prawda? Mam najbardziej niesamowitego męża na świecie – przystojnego, uprzejmego, inteligentnego, uroczego, pobożnego – i mały domek, w którym powoli urządzamy nasze wspólne życie.
Tak, wygląda na to, że naprawdę mi się powiodło. Ale czy faktycznie tak jest, zależy w znacznej mierze ode mnie.
Bo są takie dni, gdy mi się nie wiedzie. Bo są takie dni, gdy jestem pełna goryczy i niepokoju.
Wbrew powszechnemu mniemaniu małżeństwo to nie koniec oczekiwania. Wciąż jest tyle niespełnionych marzeń.
Czekacie na dziecko, bo małżeństwo to nie gwarancja, że będziecie je mieli. Czekacie na dom, bo jakkolwiek wasze mieszkanko jest miłe, to nie wasz własny dom. Czekacie na coś tak małego jak stolik do kawy.
Oczekiwanie nigdy się nie kończy. Nigdy nie będziemy w pełni usatysfakcjonowani, bo zostaliśmy stworzeni tacy, że zaspokoi nas tylko jedno: wieczne przebywanie z Bogiem. Tak długo jak podróżujemy przez życie, będziemy jak wszyscy podróżnicy… niecierpliwie pragnący dotrzeć do miejsca spoczynku.
Ale nie oznacza to, że będziemy nieszczęśliwi tak długo, jak żyjemy na ziemi. Wiedzie nam się, dokładnie w tej chwili, niezależnie od tego, na co czekamy. Choć – w porównaniu z tym, co nas czeka – widzimy Go jakby przez zasłonę – rzeczywiście widzimy Boga.
Ta perspektywa niekończącego się oczekiwania wydawała mi się z początku onieśmielająca. Ale teraz jestem świadoma, że daje mi ona przede wszystkim NADZIEJĘ. Niezależnie od tego, na jakim etapie życia się znajdujemy, wszyscy czekamy. Niezależnie od tego, na co czekamy, nie zaznamy spoczynku, aż nie spoczniemy w Bogu. Zmagania naszego osobistego życia jedynie przypominają nam o tym, o czym marzymy w wieczności i dodają nam odwagi, abyśmy wychodzili innym ludziom naprzeciw.
Bo nawet ci, którym w opinii innych się powiodło, nadal rozumieją ból oczekiwania.
Więc gdziekolwiek jesteś i na cokolwiek czekasz, wiedz, że towarzyszy ci moja modlitwa. Też się za mnie módl. Są rzeczy, których moje serce pragnie tak głęboko.
Claire Asper
Marzenia naprawdę się spełniają – ciąg dalszy
W
opublikowanym niedawno artykule napisałam
o oczekiwaniu, które stanowi część wszystkich dróg naszego
życia, włączając w to małżeństwo. Napisałam o tym, że
małżeństwo nie zaspokaja wszystkich naszych marzeń.
Jedna z czytelniczek
skomentowała artykuł, wyrażając przekonanie, że nie wydaje jej
się, aby małżeństwo przynosiło takie rozczarowanie, jak
wynikałoby to z mojego tekstu. Wydało mi się, że należy odnieść
się do tego komentarza w nowym artykule, bo odpowiedź jest zbyt
złożona, aby udzielić jej we właściwy sposób w ramach krótkiego
komentarza.
Moją pierwszą reakcją był
uśmiech. Małżeństwo
nie jest dla mnie bynajmniej rozczarowaniem. Jest
wspaniałe. Uwielbiam je. Uwielbiam każdą jego minutę. Jak
wspomniałam w poprzednim artykule, mój mąż jest niesamowitym
człowiekiem. Każdy spędzony z nim dzień to coś pięknego. To
marzenie spełnione naprawdę.
Ale po tej reakcji naszła
mnie refleksja, że gdybym wstąpiła w związek małżeński z
przekonaniem, że rozwiąże on wszystkie moje problemy i usunie z
życia wszystkie cienie, TAK,
wtedy spotkałoby mnie naprawdę wielkie rozczarowanie.
Sądzę, że jedną z
najważniejszych rzeczy, z jakich zdałam sobie sprawę, gdy się
zaręczyłam i przygotowywałam do małżeństwa, była ta, że
wstąpienie na tę drogę życia nie oznacza wkroczenia na drogę
usłaną różami. Choć
wierzyłam wtedy, a teraz wiem na pewno, że małżeństwo ubogaci
moje życie i uczyni je szczęśliwszym, rozumiałam jednocześnie,
że zawarcie małżeństwa to zaproszenie do cierpienia.
Tak, małżeństwo przynosi
cierpienie. Przynosi dojmujące
cierpienie.
Małżeństwo sprowadza ból
niepłodności. Małżeństwo sprowadza ból poronienia. Małżeństwo
sprowadza ból kłopotów finansowych, gdy masz zależne od siebie
dzieci. Małżeństwo sprowadza ból pochopnych słów, które
sprawiają niepomiernie większe cierpienie, bo wypowiada je
człowiek, którego kochasz najbardziej. Małżeństwo sprowadza ból
patrzenia, jak twoje dziecko odpada od Boga. Małżeństwo sprowadza
ból straszliwej samotności, gdy ukochana osoba, z którą spędziłeś
życie, zostaje tobie zabrana.
Czy brzmi to rozczarowująco?
To zależy od ciebie i twojego
punktu widzenia. To, czy będziesz rozczarowany, czy nie, zależy od
tego, jaka jest twoja postawa w stosunku do małżeństwa.
Czy sądzisz, że
małżeństwo to stan życia zamyślany po to, aby zaspokoić twoje
oczekiwania? Po
to, abyś odczuwał ciepło i to, że ktoś cię kocha? Aby spełnić
twoje marzenia i dać ci szczęście?
Spotka cię prawdopodobnie
rozczarowanie.
Czy sądzisz, że
małżeństwo to droga, na którą mąż i żona wkraczają po to,
aby się wzajemnie uświęcać? Czy
sądzisz, że zamyślano je po to, aby pomagać wam wzrastać w
świętości? Czy sądzisz, że twoje najważniejsze zadanie w
małżeństwie nie polega na tym, żeby walczyć rozpaczliwie o
samorealizację, ale na tym, by poświęcać siebie co dnia na
niezliczone sposoby dla miłości i zbawienia twojego współmałżonka?
Nie spotka cię rozczarowanie.
Cierpienie i odpowiedzialność,
które przychodzą wraz z zawarciem małżeństwa, to sprawy, o
których trzeba myśleć,
jeśli poważnie traktujesz wejście na drogę powołania
małżeńskiego. Cierpienie i odpowiedzialność pojawią się, czy
tego chcesz, czy nie. A im więcej o nich myślisz i im więcej się
w tych sprawach modlisz, tym lepiej poradzisz sobie z nimi, gdy się
pojawią.
Znam tak wiele
niezamężnych dziewcząt, których postawa w stosunku do małżeństwa
charakteryzuje się natężonym oczekiwaniem. Naprawdę dojmujący
ból wynikający z tego, że nie mają męża, doprowadził je do
przekonania, że małżeństwo będzie stanowić rozwiązanie
wszystkich ich problemów. Szczerze
wierzą w to, że całe ich niezadowolenie z życia można przypisać
temu, że brak im męża, a gdy tylko będą go miały, życie zmieni
się w sielankę.
Sielanka też będzie. Wiem to
z własnego doświadczenia.
Ale wiem również, że będzie
szalone cierpienie.
Co więcej, wiem, że to
cierpienie czyni moje małżeństwo wspaniałym. Gdy wszystko idzie
dobrze i panuje radość i w słoneczne popołudnie jemy razem z
mężem lody na randce, to miłe.
Lecz gdy zbierają się nad
nami ciemne chmury i oboje cierpimy i pogarszam sprawę bijąc w
niego na oślep w moim bólu… i gdy bierze mnie w ramiona i mówi,
że mnie kocha, i gdy trzyma mnie w ramionach, gdy płaczę, aż
zasnę… i gdy budzę się i okazuje się, że cały dom jest
sprzątnięty, a na stole czeka wspaniały obiad, i widzę jego
uśmiech pełen czułości dla mnie…
To nie jest miłe. To
jest niesamowite. Ogarnia
cię takie uczucie jak wtedy, gdy widzisz pokrwawionego Chrystusa na
krzyżu. Cóż
to za cudowna miłość?
Mam nadzieję, że nie brzmi
to dla was, niezamężne dziewczęta, rozczarowująco. Nie czujcie
jak Żydzi, którzy chcieli Zbawiciela przybywającego w chwale ze
sztandarami i armiami, nie zaś urodzonego w stajni i wjeżdżającego
do miasta na oślęciu.
Mam nadzieję, że brzmi to
pięknie. I takie jest. Żywię nadzieję, że doświadczycie tego w
waszym życiu. Tak, żywię nadzieję, że będziecie cierpieć.
Żywię nadzieję, że spotkają was małżeńskie trudności.
Dlaczego?
Bo małżeństwo
nie zmienia życia w idyllę. Czyni to Miłość Boża, i czyni to
niezależnie od tego, czy jesteś zamężna, czy nie, albo czy
poświęciłaś się życiu zakonnemu. Małżeństwo
to prawdziwie niesamowity sposób na doświadczenie tego. Tak więc
mam nadzieję, że twoje marzenia się spełnią i będziesz mogła
zawrzeć małżeństwo i mieć serce otwarte na cierpienie, jakie ono
ze sobą niesie. Randki z jedzeniem lodów są miłe, ale chcę, abyś
doświadczyła głębokiej i żywej miłości, która wzrasta, gdy
twój mąż cierpi, lecz mimo to oddaje za ciebie swoje życie po raz
kolejny, i kolejny, i kolejny, i kolejny.
I prawdziwie ufam, że gdy to
ty będziesz cierpieć, będziesz oddawać życie za swojego męża
po raz kolejny, i kolejny, i kolejny.
Jeśli tak zrobisz, zapomnij o
sielance. Sielanka to nic w porównaniu z tą radością, jaka
napełni wasze serca i wasze życie.
Przyjrzyjcie się dobrze
obrazowi świętego małżeństwa. Nie mówcie mi, że to jest
rozczarowujące. To jest niesamowite.
Powyższe teksty to poprawione wersje tłumaczeń Łukaszy Kowalskiego i Makowskiego dostępne na ich stronach autorskich:
Ilustracje: Sztukmistrz (tytułowa z wykorzystaniem zdjęcia autorstwa Robsona)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz