(i poprzednie rozdziały)
Dlaczego zabrałem się za tłumaczenie książki człowieka, który zabijał innych ludzi?
Nie najprostszą drogą (Beyond the Lines of Drift) to napisana świetnym językiem autobiografia akcji. Skoro ktoś znów ma uraczyć nas swoim życiorysem, niech (przynajmniej) będzie to dzieło sprawnego (w przypadku Eryka Rudolpha bardzo sprawnego) pióra; skoro ktoś znów ma uraczyć nas sprawnie napisaną książką przygodową, niech będzie to (przynajmniej) dzieło kogoś autentycznie znaczącego i opowiadającego o tym, co faktycznie się zdarzyło.
Eryk Rudolph podjął świadome działania określane przez siebie mianem wojennych, a wymierzone między innymi w aborterców. Działał na tyle skutecznie, że funkcjonariusze państwowi (i nie tylko) podjęli za nim zakrojony na olbrzymią skalę pościg. Wydali ogromne pieniądze. Zaangażowali do akcji mnóstwo ludzi. Rudolph przez pięć lat uchodził pogoni, nie mając w praktyce – jak twierdzi (ale nie bardzo widzę powody, aby mu nie wierzyć) – żadnego wsparcia z zewnątrz. Co więcej, nie ograniczył się do "pasywnego" i "defensywnego" siedzenia w lesie; mając na karku służby specjalne, nie-specjalne i prywatnych łowców, przygotowywał kolejne ataki na wroga!
Autobiografia Rudolpha daje wielkie świadectwo skuteczności działania jednego przekonanego do sprawy (w przypadku Eryka Rudolpha ośmielilibyśmy się powiedzieć: "Sprawy"; może nie największej, niemniej jednak Sprawy) człowieka. Skoro (zaledwie) jeden może zrobić tyle, ile można by zrobić, gdyby wszyscy przekonani do jakiejś dobrej sprawy zadziałali jak jeden mąż?...
Wreszcie: Nie potrafię przejść do porządku dziennego nad tym, że w języku zdecydowanej większości (jeśli nie wręcz wszystkich) przekaziorów Eryk Rudolph to potwór, niesprawiedliwy i bezwzględny zabójca, a okaleczona w wyniku przeprowadzonego przezeń zamachu bombowego pracownica abortowni (współwinna śmierci trudnych do zliczenia istnień ludzkich) to biedna ofiara, której trzeba dać się obficie wypowiedzieć i opłakać poniesione rany. Nie godzę się na to, by bezczelnie manipulowano faktami i przedstawiano jako niesprawiedliwie pokrzywdzonego policjanta, który po godzinach pracy jako funkcjonariusz państwowy dorabiał sobie jako ochroniarz morderców w białych fartuchach; i żeby wymachiwano mi przed twarzą twarzą jego "biednej" żony, która doskonale wiedziała, czym jej ukochany mężulek się zajmuje – i korzystała ze środków, jakie zyskiwał z tytułu chronienia morderców małych dzieci.
Oddajmy zatem głos samemu Erykowi Rudolphowi, głównemu poniekąd bohaterowi wspominanych wydarzeń. Niech przemówi SWOIM GŁOSEM.
Jestem mu to po prostu winien.
Łukasz Makowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz