Między nami anarchistami: Wozinski vs. Makowski o „Deklaracji wiary”

W środę w Oktawie Bożego Narodzenia, A.D. 2014


Projekt i wykonanie logo: Sztukmistrz


Przedmiot naszej dyskusji:

DEKLARACJA WIARY
Lekarzy katolickich i studentów medycyny
w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej

Nam – lekarzom – powierzono strzec życie ludzkie od jego początku...

1. WIERZĘ w jednego Boga, Pana Wszechświata, który stworzył mężczyznę i niewiastę na obraz swój.
2. UZNAJĘ, iż ciało ludzkie i życie, będąc darem Boga, jest święte i nietykalne:
- ciało podlega prawom natury, ale naturę stworzył Stwórca,
- moment poczęcia człowieka i zejścia z tego świata zależy wyłącznie od decyzji Boga.
Jeżeli decyzję taką podejmuje człowiek, to gwałci nie tylko podstawowe przykazania Dekalogu, popełniając czyny takie jak aborcja, antykoncepcja, sztuczne zapłodnienie, eutanazja, ale poprzez zapłodnienie in vitro odrzuca samego Stwórcę.
3. PRZYJMUJĘ prawdę, iż płeć człowieka dana przez Boga jest zdeterminowana biologicznie i jest sposobem istnienia osoby ludzkiej. Jest nobilitacją, przywilejem, bo człowiek został wyposażony w narządy, dzięki którym ludzie przez rodzicielstwo stają się „współpracownikami Boga Samego w dziele stworzenia” – powołanie do rodzicielstwa jest planem Bożym i tylko wybrani przez Boga i związani z Nim świętym sakramentem małżeństwa mają prawo używać tych organów, które stanowią sacrum w ciele ludzkim.
4. STWIERDZAM, że podstawą godności i wolności lekarza katolika jest wyłącznie jego sumienie oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła i ma on prawo działania zgodnie ze swoim sumieniem i etyką lekarską, która uwzględnia prawo sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem.
5. UZNAJĘ pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim
- aktualną potrzebę przeciwstawiania się narzuconym antyhumanitarnym ideologiom współczesnej cywilizacji,
- potrzebę stałego pogłębiania nie tylko wiedzy zawodowej, ale także wiedzy o antropologii chrześcijańskiej i teologii ciała.
6. UWAŻAM, że – nie narzucając nikomu swoich poglądów, przekonań – lekarze katoliccy mają prawo oczekiwać i wymagać szacunku dla swoich poglądów i wolności w wykonywaniu czynności zawodowych zgodnie ze swoim sumieniem.

„Wysokim uznaniem darzymy tych lekarzy i członków służby zdrowia, którzy w pełnieniu swojego zawodu ponad wszelką ludzką korzyść przenoszą to, czego wymaga od nich szczególny wzgląd na chrześcijańskie powołanie. Niech niezachwianie trwają w zamiarze popierania zawsze tych rozwiązań, które zgadzają się z wiarą i prawym rozumem oraz niech starają się dla tych rozwiązań zjednać uznanie i szacunek ze strony własnego środowiska. Niech ponadto uważają za swój zawodowy obowiązek zdobywanie w tej trudnej dziedzinie niezbędnej wiedzy, aby małżonkom zasięgającym opinii, mogli służyć należytymi radami i wskazywać właściwą drogę, czego słusznie i sprawiedliwie się od nich wymaga.”
Paweł VI, Humanae vitae, 27.

Dokument został opublikowany 5 marca 2014 przez Wandę Półtawską. Do 19 sierpnia 2014 r. podpisało go 3860 lekarzy i studentów medycyny.



Pusta deklaracja

Treść Deklaracji wiary odnosi się przede wszystkim do kwestii, które powszechnie uchodzą za najbardziej kontrowersyjne w lekarskim zawodzie. Wskazując, że to Bóg jest dawcą życia i śmierci, sygnatariusze Deklaracji stwierdzają, że nie zamierzają przyczyniać się do aborcji, eutanazji, czy też popierania antykoncepcji oraz zabiegów in vitro. Dokument stwierdza, iż lekarze-katolicy mają prawo do „sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem” oraz że mają prawo „wymagać szacunku dla swoich poglądów”.

Z wielu względów można się dziwić, że tego typu deklaracja powstała dopiero teraz, gdyż wspomniane w niej praktyki są niezwykle powszechne w kraju, w którym odsetek wierzących jest tak znaczny. Największy problem z Deklaracją pojawia się dopiero wówczas, gdy pada w niej sformułowanie, iż „prawo Boże posiada pierwszeństwo nad prawem ludzkim”, co nakazuje sygnatariuszom odrzucić „antyhumanitarne ideologie współczesnej cywilizacji”. W tym bowiem momencie nasuwa się pytanie, dlaczego wierzący lekarze czują się zobowiązani zastosować prawo Boże w dziedzinie aborcji czy też eutanazji, lecz całkowicie ignorują je np. w kwestii obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego, czy też istnienia państwowych jednostek tzw. Służby zdrowia.

W naszych czasach każde odwołanie do prawa Bożego (czy też naturalnego) cieszy podwójnie, gdyż niemal cała ludzkość żyje tak, jak gdyby prawo mogło stanowić wyłącznie państwo. Akceptacja dla Lewiatana stanowi jednak policzek wymierzony prawu naturalnemu, gdyż instytucja ta w samej swej istocie stanowi wykroczenie przeciwko prawu naturalnemu i boskiemu zarazem. Co prawda ludzie od zawsze tłumaczą sobie, że jest inaczej i że przy pomocy rozmaitych mechanizmów udziału we władzy mogą kształtować państwo zgodnie z wymogami wiecznych praw, lecz niezmiennie pozostaje to wyrazem myślenia życzeniowego.

Prawo „boskie”, do którego odwołuje się Deklaracja, nie znajduje niestety według jej autorów zastosowania do samego systemu państwowej służby zdrowia. Wierzących lekarzy – beneficjentów państwowego monopolu w dziedzinie przyznawania tytułów zawodowych – nie oburza, zdaje się, fakt, iż każdy pracujący człowiek w Polsce jest obłożony podatkiem na rzecz utrzymywania liczącej prawie milion osób kasty pracowników państwowych służb medycznych. Wierzących-lekarzy – beneficjentów utrzymywanego z podatków kompleksu szpitali i przychodni – nie oburza wcale fakt, iż połowa lekarzy zarabia nawet do dwukrotności średniej krajowej, a ich płace nie podlegają wycenie rynku.

Sygnatariusze oraz pomysłodawcy Deklaracji chyba nieświadomie całkowicie ignorują fakt, że tak naprawdę uczestniczą w wielkim projekcie eugenicznym. Pomimo deklarowania chęci wypełniania obowiązku strzeżenia ludzkiego życia i zdrowia, w rzeczywistości przyczyniają się nieustannie do zwiększonej liczby zachorowań, powikłań oraz zgonów wszystkich tych, którzy muszą korzystać z państwowej służby zdrowia. Wierzący lekarze najprawdopodobniej nie zdają sobie sprawy z tego, że pobierane przez państwo przymusowe składki przyczyniają się do ogromnego marnotrawstwa, nadużyć oraz sprawiają, że środki na usługi medyczne wykorzystywane są w nieefektywny sposób, gdyż Lewiatanowi nie jest dane skorzystać z dobrodziejstw rynkowej alokacji zasobów.

Deklaracja przywołuje „niehumanitarne ideologie współczesności”, lecz gdyby jej autorzy uważnie prześledzili dzieje usług zdrowotnych wówczas zorientowaliby się, iż państwowa służba zdrowia wywodzi się z czasów oświeceniowego absolutyzmu, który posiada niewiele cech wspólnych z nauką Chrystusa. Wielki system eugeniczny, którym jest państwowa służba zdrowia, pochłania co roku tysiące istnień ludzi czekających w kolejce na zabiegi lub też niewłaściwie leczonych ze względu na brak właściwych bodźców rynkowych, które w normalnym świecie nakazywałyby lekarzom prawdziwą walkę o życie i zdrowie pacjentów.

Największy problem z Deklaracją wiary polega na tym, iż stwarza wrażenie jakoby największym problemem związanym z aborcją, eutanazją, czy też zabiegami in vitro było nie państwo, lecz te, czy inne ideologie wpływające na jego kształt. Sprawia to ostatecznie, że Deklaracja sama wpisuje się w ideologiczny spór o władzę w państwie, przesuwając linie frontu walki na odcinek wykorzystania środków przymusowo zabieranych obywatelom.

Tymczasem zarówno prawo naturalne, jak i prawo boskie wymagałyby, aby środki na usługi medyczne i zdrowotne wydawał każdy sam wedle własnego uznania. W społeczeństwie, o które walczą libertarianie, każdy człowiek sam wybierałby sobie lekarzy, a lekarze pracodawców, którzy spełnialiby określone normy światopoglądowe.

Jakub Wozinski



List Łukasza Makowskiego do Jakuba Wozinskiego

Laudetur Iesus Christus!

Szanowny Panie!

Przeczytałem z zainteresowaniem i ze smutkiem Pański artykuł pt. Pusta deklaracja.

Zarzuca Pan sygnatariuszom Deklaracji wiary, że nie krytykują instytucji państwa jako takiej. Twierdzi Pan też, iż „uczestniczą w wielkim projekcie eugenicznym” i ocenia ich jako (nieświadomych może) współsprawców śmierci pacjentów.

Deklaracja, będąca publicznym wyznaniem wiary lekarzy katolickich, o państwie nie wspomina ani słowem i równie dobrze może zostać podpisana przez lekarzy prowadzących prywatną praktykę. Sygnatariusze odnoszą się do narzucanych obecnie przez funkcjonariuszy państwowych przepisów, licząc się z tym, jakie są realia, i domagają tego minimum, jakim jest prawo do odmowy uczestnictwa w bezpośrednim szkodzeniu pacjentom.

Proszę, aby uczciwie odpowiedział Pan na pytania:
Czy zdarza się Panu korzystać z państwowych dróg i chodników?
Czy zdarza się Panu jeździć komunikacją państwową?
Czy zarejestrował Pan Swoje dziecko w urzędzie państwowym?
Czy zdarza się Panu złożyć deklarację podatkową?
Czy zdarza się Panu kupić coś w sklepie, który współuczestniczy w sankcjonowanej przez państwo kradzieży poprzez dodawanie do cen podatku?
Czy Pańskie małżeństwo (które jest nim ze względu na to, że zatwierdził je swą powagą Kościół) zostało za Pańską wiedzą i zgodą zarejestrowane w urzędzie państwowym?

Czy udzielenie przez Pana odpowiedzi „tak” na którekolwiek z powyższych pytań stanowi wystarczającą podstawę do oskarżenia Pana o współudział w działalności najbardziej zbrodniczej organizacji w dziejach ludzkości, jaką jest państwo? Moim zdaniem nie.

Po prostu oprócz tego, że jesteśmy wolnościowcami i wiemy, jak powinno być – jesteśmy realistami i liczymy się z tym, jak jest. To oznacza, że potrafimy właściwie ustawić hierarchię wartości i w imię większego dobra oraz zdrowego rozsądku ponosić tymczasem jakąś ofiarę, właśnie licząc się z realiami.

Uczciwie pracujący w Polsce lekarz-katolik koncentruje się na tym, aby leczyć pacjentów – i zarzucanie mu uczestnictwa w „wielkim projekcie eugenicznym”, czyli właściwie oskarżanie o współudział w zbrodni, to błędna ocena sytuacji.

Jeśli chodzi o praktyczną stronę zagadnienia: zdaje Pan sobie sprawę, że gdyby lekarze-katolicy gremialnie odmówili np. jutro jakiejkolwiek formy współpracy z państwem, to jednak pacjentów poszkodowanych wskutek takiego kroku byłoby przypuszczalnie więcej, niż gdyby wszyscy ci lekarze z nagła nie zrezygnowali? (To argument z efektywności – absolutnie nierozstrzygający, niemniej pokazujący pewną rzeczywistość).

Pański artykuł to strzał do własnej bramki również pod względem „taktycznym”. Zamiast zachęcić osoby, które uznają „pierwszeństwo prawa Bożego przed prawem ludzkim” do głębszego przyjrzenia się konsekwencjom swojej deklaracji, dostrzec wagę oraz odwagę ich gestu w społeczeństwie tylko nominalnie katolickim i tym sposobem zrobić wstęp do zaprzyjaźnienia ich z ideami wolnościowymi, bezpardonowo je Pan atakuje, stawiając się, nolens volens, w szeregu wszystkich tych kapłanów nienawiści, którzy z furią się na nich rzucili (z innych powodów co prawda, ale jednak).

Podstawą sprawiedliwości i ładu społecznego jest wiara katolicka.

Tomasz Gabiś opisał w artykule Uporządkowana anarchia rozmaite rodzaje „polis” w ramach jednej z wizji społeczności wolnościowej:

[P]olis monokulturalne, zamieszkane wyłącznie przez ludzi o jednej, mocnej i „czystej” tożsamości oraz polis multikulturalne zamieszkane przez ludzi o różnych tożsamościach, polis homogeniczne pod względem kulturowym, narodowym, rasowym, religijnym, etnicznym, seksualnym etc. i polis zróżnicowane, pełne rasowych i narodowych „mieszańców”, światopoglądowych synkretystów, transseksualistów, ludzi o tożsamościach hybrydalnych, rozmytych i problematycznych, i wreszcie polis zamieszkane wspólnie i zgodnie przez „czystych” i „mieszańców”.

Wizja przedstawiona przez Gabisia pokazuje, że libertarianizm bez Kościoła i wiary prowadzi z łatwością do wieży Babel.

Tymczasem np. zamachom na życie człowieka trzeba się zawsze przeciwstawiać – jeśli potrzeba: z użyciem przemocy (nawet jeśli wszyscy mieszkańcy sąsiedniej polis akceptują np. zabijanie nienarodzonych).

Warunek minimum, który stanowiłby dobrą podstawę do dalszych wolnościowych przemian w każdym społeczeństwie, to powszechne uznanie, że nie wolno mordować niewinnych ludzi (aborcja, eutanazja, konsekwencje in vitro) – i to postulują sygnatariusze Deklaracji. Idą oni zresztą jeszcze dalej i głębiej: bo mówią słusznie o wrogości wobec dziecka (antykoncepcja); o tym, czym jest małżeństwo i rodzicielstwo.

W pierwszej bowiem kolejności należy skupić się na nawracaniu ludzi na prawdziwą wiarę. To właśnie czynią sygnatariusze Deklaracji, wskazując do czego wiara ich motywuje, a na co nie pozwala.

In Christo
Łukasz Makowski



Odpowiedź Jakuba Wozinskiego

Panie Łukaszu,

Dziękuję za Pańskiego maila oraz za wyrażone w nim uwagi odnośnie do mojego tekstu.

Pozwolę sobie się nie zgodzić z Pana argumentacją. Przede wszystkim, to, iż korzystam z państwowych chodników, ulic itd. świadczy tylko i wyłącznie o tym, że jestem tak naprawdę więźniem państwa, które nie umożliwia mi normalnego życia. Dokonuję także szeregu innych czynności, na które nie wyrażam zgody, lecz w chwili obecnej nie ma żadnych realnych szans na otwartą konfrontację z państwem. Dlatego właśnie podejmuję działalność publicystyczną i agitatorską na rzecz osłabienia państwa poprzez wspieranie wszelkiego rodzaju autonomii i ruchów separatystycznych. Właśnie w tym upatruję największą szansę na pokonanie wroga, czyli Lewiatana. 

Natomiast co się tyczy zakresu współpracy z Lewiatanem, możliwych jest szereg różnych rozwiązań. Minimalną współpracę podejmuje każdy, gdyż wszyscy żyjemy w świecie zarządzanym totalitarnie przez państwo. Natomiast istnieje różnica między korzystaniem w stopniu minimalnym, a opływaniem dzięki państwu w luksusach (lekarze to grupa bardzo uprzywilejowana, zarabiająca świetnie).

Niech Pan zwróci uwagę, że nikt lekarzy nie zmusza przecież do bycia lekarzami w państwowej służbie zdrowia. W Polsce można uprawiać szereg innych zawodów. Moją profesją jest publicystyka i filozofia, a jednak wcale nie czuję się zmuszony pracować na państwowym uniwersytecie, ani też pisać teksty wyrażające akceptację dla państwa w jednym z dobrze płatnych pism – w tej chwili robię to na zasadzie pół-wolontariatu, bo wierszówki w pismach, do których piszę, nie należą do wysokich. 
Według mnie złudzeniem jest myślenie, że ktoś urodził się, by być lekarzem lub profesorem, i dlatego musi pracować dla państwa. To bardzo wygodny sposób myślenia, ale nieprawdziwy. Od kilku lat pracuję w różnych branżach (od call center po biura nieruchomości itd.) i doskonale wiem, co to znaczy żyć w zgodzie ze swoimi poglądami i nikt mi nigdy nie powie, że jest „zmuszony” pracować dla państwa i przy okazji zbijać z tego powodu kokosy.

Problem z lekarzami podpisującymi Deklarację polega, tak jak napisałem, na tym, że sprzeciwiają się zabójstwom (aborcji, eutanazji, in vitro) tylko częściowo, bo państwowy system zdrowotny to jedno wielkie morderstwo. To właśnie od tego trzeba zacząć, żeby ludzie zrozumieli dlaczego prawo do życia jest tak nagminnie łamane. Bez zrozumienia kluczowej roli państwa możemy się bić w tym zakresie z lewicą przez całe wieki bez efektów. 

Wieży Babel się nie obawiam, bo ona dziś już istnieje. Proszę zwrócić uwagę, ilu bezbronnych ludzi się dziś morduje. Niestety, bardzo często przy współudziale wierzących, którzy nie rozumieją, że poza Bogiem nie może być żadnego bóstwa, którym jest dziś Lewiatan.

Pozdrawiam
Jakub Wozinski


I replika Łukasza Makowskiego:

Dziękuję serdecznie za odpowiedź i przytaczam jeszcze kilka argumentów.

Pozwolę sobie się nie zgodzić z Pana argumentacją. Przede wszystkim, to, iż korzystam z państwowych chodników, ulic itd. świadczy tylko i wyłącznie o tym, że jestem tak naprawdę więźniem państwa, które nie umożliwia mi normalnego życia. Dokonuję także szeregu innych czynności, na które nie wyrażam zgody, lecz w chwili obecnej nie ma żadnych realnych szans na otwartą konfrontację z państwem.
I tak samo bywa w przypadku wielu lekarzy, którzy nie mają realnych szans na otwartą konfrontację i zamiast tego koncentrują się na tym, aby leczyć.

Natomiast co się tyczy zakresu współpracy z Lewiatanem, możliwych jest szereg różnych rozwiązań. Minimalną współpracę podejmuje każdy, gdyż wszyscy żyjemy w świecie zarządzanym totalitarnie przez państwo. Natomiast istnieje różnica między korzystaniem w stopniu minimalnym, a opływaniem dzięki państwu w luksusach (lekarze to grupa bardzo uprzywilejowana, zarabiająca świetnie). 
„Opływanie w luksusach” – co rozumie Pan pod tym pojęciem? Osobiście znam uczciwych lekarzy, którzy – według mojej oceny, bo potrzebujemy ustalić wspólne kryteria „opływania w luksusy” – w luksusy nie opływają; może właśnie dlatego, że są uczciwi.

Niech Pan zwróci uwagę, że nikt lekarzy nie zmusza przecież do bycia lekarzami w państwowej służbie zdrowia. W Polsce można uprawiać szereg innych zawodów.

Istnieje coś takiego jak powołanie. Jest też powołanie do bycia lekarzem. Nie ma powołania do bycia lekarzem państwowym, ale są takie okoliczności, które przemawiają za tym, aby podjąć pracę na takim stanowisku zamiast np. dać rodzinie umrzeć z głodu. Ponadto: lekarz w imię fałszywie rozumianych zasad i mając błędną hierarchię wartości mógłby odrzucić swoje powołanie (które dał mu Pan Bóg) i mając do wyboru albo pracować jako lekarz państwowy, który jako katolik ratuje życie ludzkie i postępuje zgodnie z nauką Kościoła, albo, powiedzmy, w call center, wybrać call center.


Moją profesją jest publicystyka i filozofia, a jednak wcale nie czuję się zmuszony pracować na państwowym uniwersytecie, ani też pisać teksty wyrażające akceptację dla państwa w jednym z dobrze płatnych pism – w tej chwili robię to na zasadzie pół-wolontariatu, bo wierszówki w pismach, do których piszę, nie należą do wysokich. 
Według mnie złudzeniem jest myślenie, że ktoś urodził się, by być lekarzem lub profesorem, i dlatego musi pracować dla państwa. To bardzo wygodny sposób myślenia, ale nieprawdziwy. Od kilku lat pracuję w różnych branżach (od call center po biura nieruchomości itd.) i doskonale wiem, co to znaczy żyć w zgodzie ze swoimi poglądami i nikt mi nigdy nie powie, że jest „zmuszony” pracować dla państwa i przy okazji zbijać z tego powodu kokosy. 
Nadal odnoszę nieodparte wrażenie, iż niezbyt orientuje się Pan w finansowych realiach życia uczciwego lekarza-katolika...

Problem z lekarzami podpisującymi Deklarację polega, tak jak napisałem, na tym, że sprzeciwiają się zabójstwom (aborcji, eutanazji, in vitro) tylko częściowo, bo państwowy system zdrowotny to jedno wielkie morderstwo. To właśnie od tego trzeba zacząć, żeby ludzie zrozumieli dlaczego prawo do życia jest tak nagminnie łamane. Bez zrozumienia kluczowej roli państwa możemy się bić w tym zakresie z lewicą przez całe wieki bez efektów. 
Czy rozmawiał Pan z którymś z sygnatariuszy i jak odniósł się on do Pańskiej opinii na temat Deklaracji
Czy zdarza się Panu albo Pana rodzinie korzystać z usług lekarza zatrudnionego przez państwo? Jest Panu wszystko jedno, czy będzie zapewniał Wam opiekę medyczną człowiek, który ma krew na rękach, czy nie; taki, który odnosi się do dziecka z wrogością (antykoncepcja), czy nie? A Deklaracja daje nam informację o tych lekarzach, którzy są katolikami.
Libertarianizm i społeczeństwo libertariańskie nie są do zbawienia koniecznie potrzebne. Istnieją priorytety. Obrona życia człowieka tu i teraz – to jeden z nich. I Pan powie, że broni tego życia (działając na niwie publicystycznej) i będzie rzucał gromy na lekarzy, którzy występują w jego obronie czynnie – i pomyli się Pan.

Wieży Babel się nie obawiam, bo ona dziś już istnieje. Proszę zwrócić uwagę, ilu bezbronnych ludzi się dziś morduje. Niestety, bardzo często przy współudziale wierzących, którzy nie rozumieją, że poza Bogiem nie może być żadnego bóstwa, którym jest dziś Lewiatan.

Podsumowując: mocno obawiam się, że w imię błędnie rozumianej wierności libertarianizmowi nie liczy się Pan z rzeczywistością i ocenia zbyt surowo tych, którzy uczciwie wykonują odpowiedzialną pracę i realizują swoje powołanie. Dodatkowo martwi, że Pan – katolik – przyłącza się do nagonki na sygnatariuszy Deklaracji WŁAŚNIE W TYM MOMENCIE, gdy są oni wściekle i z nienawiścią atakowani przez wrogów wszystkiego, co Boże i ludzkie.

Pozdrawiam
Łukasz Makowski


Wymiana korespondencji miała miejsce w czerwcu 2014 roku.

Mini-rysunek dla maxi-malkontenta

W poniedziałek w Oktawie Bożego Narodzenia, A.D. 2014


Ten wpis chcieliśmy opatrzyć dedykacją dla malkontenta, który w swoim malkontenctwie poszedł tak głęboko, że nawet nie chce mu się już nas krytykować. W redakcji wywiązała się dyskusja:

– Co za leń! – oburzył się Antoniewicz.

– Ale jaki krytykancki! Trzeba to docenić – próbował bronić malkontenta F.L.Z.F.

– To nie krytykanctwo; to już czarna rozpacz i beznadzieja – argumentował Makowski, który akurat wpadł do nas z wizytą.

Zdrowy Wariat siedział nad swoimi papierami i wcale się nie odzywał.

– Wiem, co zrobię: narysuję coś dla niego – zaoferował się Sztukmistrz.

I narysował.

Relację
zawdzięczamy
Naczelnemu Malkontentowi,
który wzniósł się na takie wyżyny
malkontenctwa, że chwilowo znajduje się ponad wszelką krytyką

Zdrowie i niebezpieczeństwo publiczne

W Niedzielę w Oktawie Bożego Narodzenia
(Wspomnienie Świętych Młodzianków, Męczenników)
A.D. 2014

Zdjęcie i opracowanie zdjęcia: Terminator

Wkrótce po uniemożliwieniu Bogdanowi Chazanowi pełnienia funkcji dyrektora szpitala imienia Świętej Rodziny w Warszawie zamordowano tam nienarodzone dziecko. Szatan – przyczyniwszy się do usunięcia lekarza, pod którego kierownictwem placówka medyczna stała na straży nietykalności każdego człowieka – otrzymał coś jeszcze: ofiarę z ludzkiego życia.

Nie wszyscy zatrudnieni w szpitalu współodpowiadają za dokonane tam zabójstwo (a na pewno nie w takim samym stopniu). Niemniej ogromnym smutkiem napawa fakt, że rodzicom i dzieciom trudno już czuć się w jego murach bezpiecznie. Konkretni ludzie, którzy chodzą po korytarzach szpitala, zaglądają do sal, przyjmują w gabinetach, operują i zarządzają szpitalem – mają krew na rękach. Może podczas obchodu zajrzą właśnie do ciebie...

W obecnych czasach wojna światowa z nienarodzonym dzieckiem to konflikt przynoszący najkrwawsze żniwo.

Jako katolik domagam się od biskupa, który ma być pasterzem mojej diecezji, aby nie ustawał w piętnowaniu czynów, jakich dopuszczają się współpracownicy tego, który był zabójcą od początku. Dotyczy to w szczególności osób, które przyczyniają się do morderstw swą działalnością publiczną. Zamiast spotykać się z nimi na obiadach i wspólnie przecinać wstęgi, trzeba z nimi walczyć, krzyczeć na całe gardło i nie ustawać, Wasze Ekscelencje!!! I do tego samego zobowiązać powierzonych swej pieczy kapłanów.


Kacper Tomasz Lidzki

Najnowszy wspaniały świat

W święto św. Szczepana, Pierwszego Męczennika, A.D. 2014


Futurolodzy dawnych czasów – Kolumbowie natchnionych marzeń lub posępni prorocy – zapewne zasypiali spokojnie. Pierwsi mogli się cieszyć, że nigdy nie dożyją chwili, gdy rzeczywistość może zada kłam ich wizjom, drudzy – że nie dotrwają godziny, w której je potwierdzi.

Ale wspaniały świat Huxleya, który miał nadejść za lat sześćset, już mamy wokół nas; wystarczyło (jak zauważył Jan Paweł II) sześćdziesiąt. Toteż dzisiejsi futurolodzy sen mają chyba niespokojny. Kto wie, czy o wschodzie słońca będziemy mieli okazję ujrzeć jeszcze cokolwiek ze świata, któremu wczoraj powiedzieliśmy „dobranoc”.

W futurologicznej wizji Ziemkiewicza stara, chrześcijańska Europa nie jęczy pod ciosami barbarzyńców. Jęki nie są przewidziane – jeśli coś można usłyszeć, to raczej dyskretny szum komputerowej aparatury, trzaskanie migawek fotoreporterów i serie pocisków z broni maszynowej. A barbarzyńcy jeżdżą pancernymi mercedesami.

W książce Ziemkiewicza Ziemi nie czeka też najazd Marsjan. Wojna światów i bez nich niebezpiecznie zbliża się do końca: to jest do zwycięstwa wyznawców Mahometa. W gruncie rzeczy nie muszą się fatygować; wystarczy, jeśli poczekają aż ofiara – stara, chrześcijańska Europa i cała szanowna cywilizacja białego człowieka – dokończy samobójstwa.

W czterech niedługich opowiadaniach Ziemkiewicza znajdujemy epicką panoramę samobójstwa w toku. Popełnia je świat, który ma dwie strony: Wschód i Zachód.

Oto szlachetny watażka ze Wschodu wyprawia się na międzynarodową konferencję do Wiednia, by tam zabić jednego z mafijnych władców Ukrainy, a potem upokorzyć się przed niejakim Abu-Dalim, bo przychylności właściwych władców świata, wyznawców Proroka, potrzebuje jak powietrza dla realizacji swego dalekosiężnego planu: odbudowania cywilizacji na Ukrainie i w Polsce, której jego władanie ma również przynieść ulgę.

Tymczasem na Zachodzie... Dowodzony przez niejakiego Mehmeta oddział antyterrorystyczny w trakcie popisowej akcji w Marsylii nie obezwładnia bynajmniej żadnego ze zbrodniczych „komandirów” ze Wschodu, lecz starca biskupa, który ośmielił się zaprząc komputery do... odtworzenia osobowości Wielkiego Inkwizytora sprzed wieków, aby „oczyścił [...] z zepsucia” „Europę i Kościół”, który musi „przetrwać zwycięstwo barbarzyńców. I nawrócić ich. Tak, jak już raz było...” (s. 42)

Pod Brukselą zaś zahipnotyzowany, sterroryzowany przez specjalistów od rozmiękczania podświadomości jeden z najwyższych urzędników Komisji Europejskiej podpisuje faktyczne ustępstwa wobec nieznanych sprawców ze Wschodu, którzy dla wyparcia rdzennych mieszkańców Walonii z ich siedzib organizują serię „losowań” – makabrycznych zbiorowych morderstw, niebezcelowo następnie pokazywanych bezustannie w telewizji...

Diagnozę generalną stawia w myślach Perhat, najemny komendant wielkiego konwoju ciężarówek wiozącego do Kijowa zdjęty z serc mieszkańców sytego Zachodu ciężar wyrzutów sumienia w postaci stutonowego transportu „pomocy humanitarnej”.

W każdej kobiecie, jakie w życiu znał, [...] znajdował nieodmiennie małą, bezbronną dziewczynkę [...], która ponad wszystko pragnie się wtulić w potężne ramiona ojca i choć na chwilę zaznać w nich poczucia absolutnego bezpieczeństwa.

Dawać kobiecie takie poczucie – oto psi obowiązek mężczyzny. A jeśli mężczyźni utracili tę zdolność, ze swojej lub nie swojej winy, jeśli nie potrafili, okaleczani psychicznie brakiem ojców, idiotycznym wychowaniem, chorym układem społecznym, jeśli sami rozpaczliwie potrzebowali oparcia, akceptacji, ciągłego potwierdzania własnej wartości... Jeśli tacy okaleczeni, niepewni swego neurastenicy nie byli już na świecie wyjątkami, tylko właśnie normą – to świat po prostu musiał zacząć się sypać.

To dlatego wszystko się spieprzyło. Mniejsza, że ten lub tamten watażka zagroził interesom innego, że prezydenci ustalili albo nie zdołali ustalić, że doszło do sprzeczności interesów między kulturami, między cywilizacjami, między gospodarkami. Tak było od zawsze i jakoś wtedy świat się nie zawalił. Nie, nasz świat oszalał i rozlatywał się dlatego, że mężczyźni przestali dawać kobietom poczucie bezpieczeństwa, a kobiety mężczyznom czułość, że wszystko poszło na sprzedaż, wszystko zatonęło w krzykliwej reklamie, w wirze kolorowych świateł i szybkiej, łatwej miłości, po której rano zostaje tylko czczość, zmęczenie i pustka.” (s. 196)

Gdy tak rozmyśla, na nieodległym wzgórzu podkomendni jednej ze sfrustrowanych sierot po stalinizmie właśnie ustawiają działko, którego morderczy ogień ma o świcie zburzyć sielankowy obraz humanitarnego konwoju, transmitowany na żywo – między reklamami wspaniałomyślnych fundatorów – na Zachód. Ale to nie wszystko – jak się okaże, od początku chodzi nie o humanitaryzm, tylko o wzrost wpływów z reklamy – i to tak dalece chodzi, że dla osiągnięcia tego celu całość widowiska, z serią widowiskowych zbrodni włącznie, wyreżyserowali właśnie miłosierni organizatorzy konwoju. Dobro? prawda? – śmieszne słowa! – w tym świecie nie liczy się nawet litość, a rzeczywistość – ma jakieś prawa tylko o tyle, o ile zgadza się z wyliczanym komputerowo „profilem” upodobań milionowej widowni – rzeszy nabywców chleba, kłamstw i dreszczy.

Upadający Rzym Ziemkiewicza – nasza triumfująca Europa – po stuleciach trudów udaje sam przed sobą, że odpoczywa w świetle telewizyjnych reflektorów, lecz naprawdę drży w paroksyzmach chaosu. Cyprian Norwid, który jego wcześniejsze konwulsje dostrzegał sto pięćdziesiąt lat temu, nie miał wątpliwości, że ponad chaosem zatryumfuje „moc druga, młodzieńcza”, moc Chrystusa, „Co Atyli znaki, smocze garła, / Wzięła jak nić pajęcza / I złamała w kręgach, i odparła...” (Odpowiedź do Włoch). Ziemkiewicz nie manifestuje nadziei tak bezpośrednio ani jej nie motywuje tak religijnie. Jednak nie twierdzi, że brak dla niej jakichkolwiek fundamentów.

Wspomniany przed chwilą Perhat tak komentuje telewizyjne wystąpienie prowadzącej konwój francuskiej lekarki, gwiazdy samarytańskiego spektaklu:

„Straszne głupstwa pani mówiła [...] Dziki kraj, dzicy ludzie. Cholera, mało kto tu u nas może robić za bukiecik fiołków, ale i tak nie jesteśmy jeszcze najgorsi. Owszem, jak ktoś nam staje na drodze, zabijamy. Ale przynajmniej bez obłudy. Jak u Świętego Mykoły pacjentowi zabraknie pieniędzy, to go wystawiają za drzwi. Ale nie dobijają i nie wmawiają mu jeszcze, że to jego prawo do godnej śmierci. Ludzie depczą jeden drugiego, wyrywają sobie forsę sprzed mord, wydrapują oczy, tak samo, u nas, czy gdzie indziej. Ale u nas przynajmniej nie upominają się przy tym o prawa zwierząt i nie przeżywają głęboko niedoli »istot czujących« na drugim końcu świata. Przynajmniej nie kłamiemy od rana do nocy. I nie robimy ze wszystkiego cyrku!” (s. 188–189)

Ziemkiewicz nie jest pierwszy. Przed nim oskarżali Zachód o nieczułość, naiwność lub kłamstwo: Mickiewicz, de Custine, Norwid, Conrad... W świecie Ziemkiewicza grzechem głównym jest fałsz, a nowoczesnym narzędziem zła – tworząca stupiętrowe iluzje telewizja. Ale przemówienie „prostaka ze wschodu” Perhata dowodzi, że nie przestał on rozumieć, gdzie leżą granice dobra i zła. I właśnie w tym tkwi ziarno nadziei.

Z okładki Czerwonych dywanów... przez otwór wypalony w dumnym wieńcu z dwunastu złotych gwiazd spogląda  na nas  spod przymkniętych powiek tajemnicza twarz w turbanie. Czy widzi tylko „tych, co na kolanach”, „obalonych w proch” i „odwróconych plecami” do ludzi i prawd, a twarzami ku milionom błyszczących ekranów?

Henryk Antoniewicz


Rafał A. Ziemkiewicz, Czerwone dywany, odmierzony krok, Warszawa 1996

_____

Wpis jest poprawioną wersją tekstu z roku 1997.

Medytacja na Wigilię Bożego Narodzenia

A.D. 2014



Mt 1, 18–21
18 A narodzenie Chrystusowe tak było: Gdy była poślubiona matka jego Marya Józephowi, pierwéj niźli się zeszli, naleziona jest w żywocie mająca z Ducha Świętego.
19 A Józeph, mąż jéj, będąc sprawiedliwym i nie chcąc jéj osławiać, chciał ją potajemnie opuścić.
20 A gdy to on myślił, oto Aniół Pański ukazał mu się we śnie, mówiąc: Józephie, synu Dawidów! nie bój się przyjąć Maryi, małżonki twéj; albowiem co się w niéj urodziło, jest z Ducha Świętego.
21 A porodzi syna, i nazowiesz imię jego Jezus; albowiem on zbawi lud swój od grzechów ich.


-> Joseph autem vir ejus, cum esset justus
Czy ja jestem sprawiedliwy? Wobec siebie? Wobec bliskich lub obcych? Jaką cenę jestem w stanie zapłacić za sprawiedliwość? Czy nie zacząłem już wyznawać podwójnej moralności?

-> Noli timere
Co jest przyczyną mojego strachu? Dlaczego czuję się opuszczony? Na ile mój strach wynika z niewiary? Czy nie przestałem być racjonalny, stając się w zamian skrajnym racjonalistą?
Czy jest coś, czego boję się powiedzieć Panu?

-> Quod enim in ea natum est, de Spiritu Sancto est.
Czy jestem gotów na Boże Narodzenie? Czy nie ograniczyłem mojego przygotowania do zaznaczenia odpowiednich stron w mszaliku i sprawdzenia godzin celebracji?

NCWC

Czy myślimy, że to jasełka?

W poniedziałek przed Wigilią Bożego Narodzenia, A.D. 2014




13 grudnia 2014 r. przed warszawską stacją metra Centrum. Ustawiono dwa transportery opancerzone oraz grupę przebierańców w milicyjnych strojach z epoki.
Transportery – z żółtymi tablicami rejestracyjnymi – znaczy się: pojazdy zabytkowe. Koksownik. Całości dopełnia sączące się w tle z głośników przemówienie towarzysza generała.

Był kiedyś taki rysunek Mrożka: do grupy ludzi przychodzą śmierć oraz diabeł w towarzystwie demonów. Jeden z nich, komentując nieświadomość zgromadzonych osób co do tożsamości przybywających, mówi z przekąsem: „Oni myślą, że to jasełka!”.


Jerzy Juhanowicz napisał w tekście Dlaczego nie bawi mnie PRL o niestosowności robienia sobie z Polski Ludowej zabawy – przynajmniej dopóty dopóki czyny peerelowskich notabli nie zostaną sprawiedliwie osądzone. Inscenizacja na tzw. „patelni” nosi wszelkie znamiona takiej właśnie niestosownej komedii. Ponadto – nadając odgrywanej scenie zabawowy charakter – odwraca naszą uwagę od zastanowienia, jak niewiele potrzeba, abyśmy oglądali na ulicach sceny jak ze stanu wojennego – tym razem jednak nie w charakterze komedii rodzajowej, ale ponurej rzeczywistości.

Tekst i zdjęcia: Terminator

Medytacja na IV Niedzielę Adwentu

A.D. 2014



Łk 3, 1–6
A piętnastego roku panowania Tyberyusza Cesarza, gdy Poncyusz Piłat rządził Żydowską ziemią, a Herod był Tetrarchą Galilejskim, a Filip, brat jego, Tetrarchą Iturejskim i Trachonitskiéj krainy, a Lizaniasz Abileńskim Tetrarchą;
Za najwyższych kapłanów Annasza i Kaiphasza, stało się słowo Pańskie do Jana, Zacharyaszowego syna, na puszczy,
I przyszedł do wszystkiéj krainy Jordanu, opowiadając chrzest pokuty na odpuszczenie grzechów.
Jako jest napisano w księgach mów Izajasza proroka: Głos wołającego na puszczy: Gotujcie drogę Pańską, czyńcie proste ścieżki jego.
Wszelka dolina będzie napełniona, a wszelka góra i pagórek poniżon będzie, i krzywe miejsca będą proste, a ostre drogami gładkiemi.
I ogląda wszelkie ciało zbawienie Boże.


-> Factum est verbum Domini super Joannem, Zachariae filium, in deserto
Czy potrafię wyjść poza codzienność na spotkanie z Bogiem? Czy doświadczenie samotności jest dla mnie okazją do modlitwy, czy męką, którą muszę zagłuszyć? Czego się boję w samotności? Czego nie chcę usłyszeć? Kiedy po raz ostatni byłem sam na sam z Panem?
Czego nie potrafię albo nie chcę poświęcić dla modlitwy?

-> Parate viam Domini
Wezwanie do konkretnego działania.
Jakie przełożenie ma moja modlitwa na moje życie? Czy przypadkiem od dłuższego czasu nie poprzestaję na obecności na liturgii?
Co w moim życiu jest przeszkodą dla działania łaski? Czy w ogóle podjąłem jakiekolwiek działanie, aby tę przeszkodę usunąć? Czy sam bezskutecznie z nią się mocuję, licząc w mojej pysze jedynie na własne siły?


NCWC

Śladem naszych publikacji

W Sobotę Suchych Dni Zimowych, A.D. 2014


Powyżej prezentujemy logo nowej rubryki. Zaprojektował je Sztukmistrz, korzystając z fotografii autorstwa Pawła Schulty.

Nasz Człowiek w Courtalain

W czwartek po III Niedzieli Adwentu, A.D. 2014


W odpowiedzi na pytanie Czytelniczki o tożsamość autora naszych adwentowych medytacji redakcja uchyla rąbka tajemnicy: NCWC to nikt inny jak Nasz Człowiek w Courtalain. Sportretował go dla nas Sztukmistrz.

Podróży z kaczką część trzecia: Porta caeli

W Środę Suchych Dni Zimowych, A.D. 2014


Zanim przekroczymy granicę oddzielającą świat zewnętrzny od katedralnej nawy, a zapewniamy, że ten moment jest już bliski, udajmy się jeszcze na chwilę do Chartres, miasta położonego około 70 kilometrów na południowy zachód od Paryża.
To właśnie tu, w samym centrum miasta, wznosi się widoczna już z dość znacznej odległości katedra Notre Dame, pierwsza tego imienia na długiej liście kościołów poświęconych Najświętszej Maryi Pannie.
Podstawą maryjnego kultu w Chartres była relikwia zwana „sancta camisia” – suknia, którą miała na sobie Najświętsza Panna w momencie narodzin Zbawiciela.
Kult ten promieniował z Chartres na całą Francję i jeszcze dalej, poza granice królestwa.

Swoją obecną postać otrzymała świątynia po przebudowie starej romańskiej bazyliki, którą strawił pożar, oszczędzając jednak przechowywaną w podziemnej krypcie relikwię. Fakt ten został uznany za cud i natchnął społeczność miasta do budowy jeszcze piękniejszej świątyni, bardziej niż poprzednia godnej czci Tej, która obrała sobie Chartres za siedzibę.

Prace nad odbudową trwały około trzydziestu lat i zostały doprowadzone do końca tak dzięki wyjątkowej determinacji katedralnej kapituły, jak ofiarności mieszkańców miasta, „którzy dobrze rozumieli znaczenie cudownie ocalałego z pożaru skarbu i jego rolę w życiu miasta. Szczególna struktura średniowiecznego życia pozwala przypuszczać, że społeczność Chartres rzeczywiście nie przetrwałaby zagłady relikwii maryjnej; odbudowa kościoła godnego świętej szaty była więc zadaniem tak samo nieodzownym, jak dla pszczelego roju odbudowa swojego ula.” (Otto von Simson, Katedra gotycka) [tłum. popr. przez redakcję]

To tu, w Chartres, niemal dziewięć wieków temu, we wnętrzach szkół katedralnych (były one zaczątkiem przyszłych uniwersytetów) w jedną, choć do dziś wciąż pełną zagadek i domysłów, całość splotły się najwybitniejsze postaci oraz idee chrześcijańskiego antyku i średniowiecza, by ówczesnym architektom dostarczyć narzędzi w postaci praktycznych reguł budowania.

„Ikonografia południowego portalu […] jest wyrazem idei reprezentowanych przez szkołę w Chartres. W tympanonie pojawia się tronująca Maryja z Dzieciątkiem; otaczają ją – w archiwoltach – personifikacje sztuk wyzwolonych, którym towarzyszą słynni starożytni mistrzowie poszczególnych dyscyplin. Jest to pierwsza realizacja tego tematu w rzeźbie architektonicznej. […] Szczęśliwa myśl przyporządkowania tego tematu wyobrażeniu Maryi, ukazanej jako Sedes Sapientiae, ujawnia poniekąd ostateczny cel studiów uprawianych w szkole katedralnej.” (Otto von Simson, Katedra gotycka)
Szkoła w Chartres pragnęła podkreślić teologiczne znaczenie czterech dyscyplin matematycznych, wyobrażając je w alegorycznej postaci w portalu Wcielenia. Przedstawicielom tej szkoły geometria jawiła się jako podstawowa zasada wszelkiego ładu; ona też tylko mogła przekazać zmysłom wizję rzeczywistości absolutnej, której poświęcona jest fasada w Chartres, odzwierciedlająca w sposób jeszcze doskonalszy niż fasada w St-Denis mistyczny charakter świątyni jako „domu Boga i bramy Niebios”. Ukazanego w środkowym tympanonie Chrystusa na Majestacie otaczają chóry aniołów i świętych zespolone harmonią hierarchii niebieskiej. Przy pomocy formuły „miary, liczby i wagi” Teodoryk z Chartres usiłował wyrazić zasadę rządzącą dziełem Stworzenia.


  




Szartryjskie portale, ten królewski, zamykający fasadę od zachodu oraz oba, zamykające skrzydła transeptu, choć stylistycznie różne (ich powstanie dzieli niemal pół wieku) dowodzą wyjątkowego geniuszu artystycznego Mistrza z Chartres. Jego imię nie przetrwało w żadnym z zachowanych dokumentów. Nikt jednak nie poddaje pod wątpliwość jego ścisłych związków z St-Denis i z wcześniejszym od niego projektem opata Sugera. Świadczy o tym choćby sposób ukazania chórów anielskich w archiwoltach portalu południowego, ponad Sądem Ostatecznym. Jest on całkowicie zgodny z hierarchią, jaką opisuje Pseudo-Areopagita.
Będąc w Chartres, warto poświęcić każdą ilość czasu, by „adorować” ów misterny i bogaty w detale, pełen historycznych odniesień i wybiegający ku eschatologicznemu spełnieniu świat „porta caeli”.


Katedra gotycka. Trudno się o niej mówi, trudniej pisze, a najtrudniej chyba fotografuje. Po pokonaniu tego ostatniego ze stopni pozostanie nam przyłożyć palec do ust, by w niemym zachwycie kontynuować podróż przez świat postaci wciąż pełnych życia, naturalnego wdzięku, dostojeństwa, a zarazem prostej radości płynącej z doświadczenia wiary.

Tekst i zdjęcia:
Paweł Schulta