Jak to się stało, że ksiądz, który przygotowywał się do kapłaństwa w seminarium tradycyjnym, znienawidził, zapomniał lub obśmiewa to, co było JEGO? Przecież miał dzień w dzień do czynienia z nieskażoną modernizmem nauką katolicką. A może wcale nie była ona tak nieskalana? Pewien seminarzysta amerykański wspominał, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia zajęcia na jego kursie zaczęli prowadzić niewiadomego do końca pochodzenia przybysze z Europy, którzy przywozili ze sobą zza oceanu bruliony notowanych odręcznie "nowości" rodem z mózgów modnych owymi czasy myślicieli. Święty Tomasz poszedł w kąt; liczyły się nagryzdolone na świstkach papieru efekty myślowej bieżączki nowinkarzy. To były zmiany rewolucyjne.
Ale w Polsce "reforma" wyglądała, zdaje się, inaczej. Kardynał Wyszyński "tonował" zmiany, starał się o "płynne przejście" od "starego" do "nowego". Niektórzy twierdzą, że ta właśnie deewolucja przyniosła owoce bardziej śmiercionośne niż nagła i skokowa zmiana na tzw. Zachodzie. Tam przynajmniej sytuacja była jasna: dokonało się zasadnicze przekształcenie. U nas pozornie zmieniło się niewiele.
Tak czy inaczej, czy to w imię "świętego" posłuszeństwa, czy to w imię zamiłowania do nowiniarzy, znaczna większość kapłanów z miejsca albo krok po kroku porzuciła to, co było ich.
To zjawisko domagałoby się analizy psychologicznej (szczególnie cenna byłaby AUTOANALIZA). Jak to się stało? Jak to się dzieje, że tak wielu tak bardzo znienawidziło to, co było ich własnością, ich skarbem, Prawdą, do której mieli przylgnąć?
Czy istnieje jakaś praca naukowa podejmująca podjęty przez nas temat? Jeśli nie, może należałoby czym prędzej zasiąść do jej pisania? Z każdą chwilą ubywa w świecie doczesnym bezpośrednich uczestników interesujących nas zdarzeń...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz