-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
XIII
Gdy w Środę Popielcową roku
1920 wciąż brakowało w kraju oznak religijnego odrodzenia, nawet
ksiądz Bonnyboat zaczął się obawiać, że sama liturgia nie
załatwi sprawy; poprosił więc monsignore O’Duffy’ego, aby
przybył z prokatedry i wygłosił kazania misyjne. Monsignore
O’Duffy powiedział, że uważa to za pierwszorzędny pomysł i że
wygłosi wiernym Najświętszego Imienia takie fest kazania misyjne,
że wszystkim pójdzie w pięty i nikt w całej parafii nie popełni
grzechu śmiertelnego przez przynajmniej trzy tygodnie; tylko myśli,
że im wcześniej zacznie, tym lepiej, bo diabeł krąży obecnie z
rykiem i ostentacją, bez dwóch zdań. Misja zaczęła się więc w
pierwszą niedzielę Wielkiego Postu uroczystą mszą odprawianą
przez samego monsignore O’Duffy’ego. Pierwsze kazanie wygłosił
ze stopni ołtarza; wygłosił je po komunii kapłana zamiast po
ewangelii, bo zdecydował się wygłosić naukę niezwykle mocną i
nie chciał mieć później dużo wymagających rzeczy do
zaśpiewania.
– Odsuńcie się od tych
drzwi! – wydarł się przez cały kościół na pilnujących
porządku przy wejściu – odsuńcie się od tych drzwi, abym
widział, czy nikt nie próbuje wychodzić! Posunie się pani i puści
tę panienkę! – wrzasnął na lady Ippecacuanhę. – Nie może
pani cały czas siedzieć na rogu! W imię Ojca, i Syna, i Ducha
Świętego. Amen. Moi drodzy bracia, jako że w tej parafii grzech
tak bardzo się panoszy, wasz dobry proboszcz wezwał mnie, abym
wygłosił kazania misyjne i przestrachem sprowadził was znowu na
drogę Bożą. Właściwie to proponuję, że wygłoszę dwa kazania:
jedno w języku angielskim dla Szkotów i Irlandczyków, a drugie w
języku wyłoskim dla Wyłochów. Kazanie dla Szkotów i Irlandczyków
będzie o ósmej wieczorem, a dla Wyłochów o siódmej wieczorem,
ale pozwólcie, że zaznaczę, iż to na nic, jeśli na kazanie po
wyłosku przyjdzie jeden Wyłoch z każdej rodziny; przyjść muszą
wszyscy Wyłosi w parafii.
Moi drodzy bracia w Jezusie
Chrystusie! Patrząc na dzisiejszy świat, widzimy olbrzymią,
ryczącą, kwiczącą, rozpitą, kipiącą od chuci, bluźnierczą,
malkontencką, miotającą się w szale pogańską tłuszczę,
kłębiącą się na ulicach naszych miast i uważającą się za
godnych szacunku obywateli tylko dlatego, że ma kapelusze na
głowach, wyuzdane płaszcze, a ponadto nosi parasole. Ale nie są
oni godni szacunku. Nie są godni szacunku, bo nie zważają na Boże
przykazania. I ta olbrzymia, rycząca, kwicząca, rozpita, kipiąca
od chuci, bluźniercza, malkontencka, miotająca się w szale
pogańska tłuszcza pójdzie na zatracenie, by płonąć w ogniu
piekielnym przez całą wieczność, jeśli nie będzie bardzo
ostrożna. A wy, moi drodzy bracia w Jezusie Chrystusie, jesteście
częścią tej olbrzymiej, ryczącej, kwiczącej, rozpitej, kipiącej
od chuci, bluźnierczej, malkontenckiej, miotającej się w szale
pogańskiej tłuszczy.
Ksiądz Smith, który
posługiwał jako subdiakon, w tym momencie przestał słuchać, choć
od czasu do czasu wychwytywał pojedyncze sformułowania monsignore,
którymi praskał on przez kościół, chlaszcząc nadobnie
zgromadzonych: „Żadna para zakochanych z tej parafii nie powinna
chodzić ciemnymi ulicami po dziesiątej wieczorem”; „Bóg
wszechmogący nigdy nie zamyślił, aby młode dziewczęta nosiły
pończochy w cielistym kolorze o którejkolwiek porze roku, nie
mówiąc już o świętym okresie Postu”. Tego wszak od niego
oczekiwano? Czy tym, czego potrzebowano, nie było otwarcie się na
subtelniejsze wymagania służby Bożej? Grzechów jarmarcznych
należało unikać, to oczywiste, bo pijaństwo i rozpusta
zaciemniały wzrok duszy i ukrywały przed dopuszczającymi się ich
orzeźwiającą wizję Boga. Ale czy szacowność, która zabraniała
pijaństwa i rozpusty niemal tak rygorystycznie jak Kościół Boży,
czy szacowność ta nie była grzechem największym ze wszystkich, bo
mylnie brała pozory za szczerość? Menedżerowie banków, maklerzy,
prawnicy, dyrektorzy firm, ci, którzy zachęcali młodych ludzi,
aby utrzymywali dobre stosunki ze światem i żeby tracili błysk
w oczach – czyż nie byli oni większymi niż pijacy i rozpustnicy
grzesznikami, jako że grzechy popełniane przez nich w kantorach
rozprzestrzeniały się po całym świecie i brukały niewinnych? A
wśród wiernych parafii Najświętszego Imienia nie było żadnych
menedżerów banków, maklerów, prawników, ani dyrektorów firm, bo
w Szkocji tylko ubodzy byli katolikami. Być może dlatego Bóg
kochał ich tak bardzo i dawał im do przeskoczenia łatwiejsze
obręcze – trzeźwość i czystość – bo na ziemi los
doświadczał ich tak ciężko, że umożliwienie im dostania się do
nieba w sposób łatwiejszy niż bogatym stanowiło zwykłe oddanie
im sprawiedliwości. Ksiądz Smith spojrzał na drugą
stronę sedilli,
aby zobaczyć, jak odbiera kazanie ksiądz Bonnyboat, lecz siedział
on z biretem nasuniętym aż na oczy, więc niemożliwym było
stwierdzenie, co myśli.
Na najwyższym stopniu
ołtarza, ostrzegłszy już tych, którzy nigdy nie wybrali się
dalej niż do Dunoon1,
przed niebezpieczeństwami czekającymi w Paryżu ze strony
„krzykliwie ubranych i obiżuteriowanych Jezebel, obnoszących swą
niegodziwość w marmurowych pałacach”, monsignore O’Duffy
zbliżał się z ogłuszającym przytupem do finału.
– Tak, i świetnie wiem, co
sobie myślicie – powiedział. – Myślicie, że, och, wszystko
bardzo pięknie i że macie mnóstwo czasu na pokutę, zanim
umrzecie; i że w dodatku możecie rzucić sobie jeszcze jedno
spojrzonko na świat, ciało i diabła, a może również jeszcze raz
troszeczkę ich posmakować. Cóż, wcale nie macie dużo czasu. Tej
właśnie nocy Pan Bóg może powiedzieć do każdego z was: „Aundry
albo Bessie albo Jimmie, duszy twej upominają się u ciebie”2,
a jeśli nie będzie ona wolna od grzechu śmiertelnego i błyszcząca
jak wypolerowana patelnia w dobrze utrzymanej kuchni, wtedy idziecie
do piekła, by wrzeszczeć i wydzierać się tam z potępionymi przez
całą wieczność. Dwadzieścia lat temu było w tym mieście dwóch
górników: jeden nazywał się Pat, a drugi – Mike, i żaden z
nich nie wypełniał wielkanocnego obowiązku przez lata. A jednego
pięknego dnia spotkałem ich obu na ulicy i powiedziałem do nich:
„Pat i Mike” – powiedziałem – „Pat i Mike, obaj wiecie
równie dobrze jak ja, co się stanie, jeśli umrzecie bez spowiedzi
i komunii świętej”. Cóż, Pat posłuchał mojego ostrzeżenia i
wypełnił swój obowiązek, ale Mike – nie, a gdy następnym razem
zobaczyłem Mike’a, leżał na ziemi, a rzygająca zeń krew
uchodziła z niego wraz z życiem. Którego to dobrodziejstwa życzę
wam wszystkim w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Ze względu na szczególne
okoliczności adoracja Najświętszego Sakramentu odbyła się
wyjątkowo po mszy. Ksiądz Smith, klęcząc przed Hostią w
monstrancji, ponownie dziękował wszechmogącemu Bogu za to, że dał
Kościołowi pełne mocy pewne słowa, które nie mogą zawieść,
niezależnie od tego, jak wielkie byki i gafy mogą popełniać
kapłani na ambonie, gdy mówią ludzkim głosem. Nowy męski chór w
wykrochmalonych komżach zaśpiewał z radosną żywiołowością O
salutaris oraz
Tantum ergo,
ale ksiądz Smith sądził, że nie śpiewa on ani trochę piękniej
niż mieszany chór panny O’Hara ze swoimi getrami, kaloszami i
fałszywymi nutami. Potem monsignore O’Duffy podniósł monstrancję
i uczynił nią wielki znak krzyża nad klęczącymi ludźmi, a
ksiądz Smith dostrzegał, że potężna, spocona twarz monsignore
naprawdę kocha naszego Pana, i że krzyki, tyrady oraz żołądkowanie
się to tylko jego sposób, w który próbuje skłonić innych ludzi,
aby także Go kochali.
Gdy po nabożeństwie ksiądz
Smith przechodził przez kościół, zobaczył całkiem pokaźny tłum
kobiet siedzących w kolejce na ławce przed konfesjonałem, który
na czas misji przydzielono monsignore O’Duffy’emu. Była wśród
nich lady Ippecacuanha, jak również jedna czy dwie lafiryndy, bo
prałat, pomyłkowo zaczepiony wieczorem przez panie tej profesji,
gdy wracał z wizyty u chorego, potrafił poradzić sobie z nimi
naprawdę skutecznie. „Spłoniesz jak wiązka chrustu, zdziro” –
miał zwyczaj ryczeć, zamiast wzorem dziekana episkopalian zdejmować
kapelusz i mówić: „Nie dzisiaj, kochanie”. Nawet teraz, zanim
wszedł do konfesjonału, dawał im wykład, stojąc przed nimi i
wykrzykując swoje napomnienia w pióro kapelusza lady Ippecacuanhi.
– Jestem zachwycony, widząc, że moje słowa odniosły tak dobry
skutek, ale, proszę, darujcie sobie dyrdymały, gdy będziecie się
spowiadać, bo śpieszę się do domu na obiad – mówił. – Więc
od razu zaczynajcie od prawdziwych grzechów, takich jak kiedy
ostatni raz się upiłyście i tak dalej, i pamiętajcie, że to na
nic spowiadać się z tego, że ukradłyście sznur, jeśli
zapomnicie powiedzieć o tym, iż do jego końca przywiązany był
koń.
Z tyłu kościoła, gdzie
cześć oddawali Bogu ludzie bardzo ubodzy, panował zwyczajowy odór
brudnych ubrań i ludzkiego potu, ale księdzu Smithowi zbytnio to
nie przeszkadzało, bo wiedział, że to zapach świętości, choć
miał nadzieję, iż w raju Bóg da ubogim przyjemniejszą woń.
Ksiądz Smith za każdym razem, gdy czuł ten fetor, rozumiał, co
miał na myśli Chrystus, gdy powiedział: „Takci ostateczni będą
pierwszymi, a pierwsi ostatecznymi”3 i
z przyjemnością myślał o tym, że pewnego dnia ubodzy otrzymają
zadośćuczynienie za wszystkie niewygody i poniżenia, gdy zasiądą
sobie komfortowo w przednim rzędzie stalli w najwyższym kręgu
nieba i będą w niepohamowanej radości wykrzykiwać Bogu wspólnie
ze świętym Ignacym, świętym Dominikiem i całą resztą
tamtejszej arystokracji.
Z tyłu kościoła, wśród
stosów religijnych traktatów, różańcowych sznurów i liczonych
na plutony medalików z Najświętszym Sercem, ksiądz natknął się
na stojących ramię w ramię Angusa McNaba i Annie Rooney.
Uśmiechnął się do Angusa McNaba, bo wykazał się on wielką
odwagą i zdobył DCM4,
ale nie uśmiechnął się do Annie Rooney, bo wiedział, że czas,
przez który nie przystępowała do sakramentów, nadal należało
liczyć w latach. Angus miał na sobie nowy brązowy garnitur, który
wyglądał na złożony wyłącznie z fałdek i eleganckich kantów,
ale ksiądz Smith był zdania, że Angus nie prezentował się nawet
w połowie tak szykownie jak w mundurze kinowego portiera, gdy
paradował tam i z powrotem na tle reklam z Mae Murray, Eddiem
Lyonsem i Lee Moranem5.
Annie Rooney także ubrała się zgodnie z najświeższą modą –
włożyła bladoniebieską garsonkę i różową bluzkę z tak dużym
dekoltem, że miała tylko jeden guzik.
– Proszę księdza, będzie
nam musiał ksiądz pogratulować – powiedział Angus. – Annie i
ja pobieramy się.
Ta wiadomość była dla
księdza Smitha ciosem, bo zawsze lubił Angusa i wiedział, że
Annie Rooney to tylko ulicznica, łajdacząca się z pijanymi
marynarzami, gdy tylko nadarzyła się okazja; ale nie mógł
powiedzieć tego teraz Angusowi McNabowi – mając przed sobą Annie
Rooney stojącą i wpatrującą się w niego z głębi swoich
wielkich wrogich kocich oczu.
– Małżeństwo jest
sakramentem Kościoła i nie należy w nie wstępować lekkomyślnie
– powiedział bardziej do Annie niż do Angusa, ale cały skutek,
jaki to spostrzeżenie wywarło na jej wielkiej nadętej twarzy,
świadczył o tym, że równie dobrze mógł powiedzieć: „Ponieważ
Kościół naucza, iż księżyc jest z sera, żaden katolik nie ma
prawa wierzyć, że jest zrobiony z masła”.
– Wszystko w porządku,
proszę księdza – powiedział Angus. – Annie jest już porządną
dziewczyną i oboje przystąpimy do komunii świętej, zanim się
pobierzemy – prawda, Annie?
Annie nie odpowiedziała, ani
się nie uśmiechnęła, ale kilkukrotnie kiwnęła potakująco głową
w kierunku księdza Smitha, aby ksiądz zdał sobie sprawę, że
wszystko naprawdę jest w porządku i że głęboko pod różową
bluzką Annie jest prawdziwą chrześcijanką, choć nie zadaje sobie
wielkiego trudu, aby ludzie mieli tego świadomość.
Gdy ksiądz Smith zawrócił
do kościoła, monsignore O’Duffy wciąż jeszcze słuchał
spowiedzi, ale pomruk jego głosu dochodził z konfesjonału cicho,
jakby nawet on wiedział, że aplikując zasługi męki Chrystusa do
słabych dusz ludzkich, kapłan musi działać w sposób łagodny i
kojący.
5
Mae Murray (1885–1965) – amerykańska aktorka, tancerka,
producentka filmowa i scenarzystka; Eddie Lyons (1886–1926) –
amerykański aktor filmowy, reżyser, scenarzysta i producent; Lee
Moran (1888–1961) – amerykański aktor filmowy i scenarzysta;
wszyscy stali się znani w epoce kina niemego.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz