Anna Wierzbicka sformułowała niegdyś taką definicję człowieka: człowiek - istota taka jak my.
W okrzyczanym dziele filmowym poświęconym równie okrzyczanemu transplantologowi przedstawia się głównego bohatera jako "człowieka takiego jak my". Wygląda na to, że twórcy fimowy chcą zyskać bohaterowi sympatię widza pokazując jego słabości - nadmierną wybuchowość, nadużywanie alkoholu... Ma swoje grzeszki - jest taki, jak my... Widzimy zatem bohatera nie tylko przy "pracy" sensu stricto - czyli pozbawiającego człowieka serca i wszczepiającego ów organ komuś innemu. Oglądamy cały szereg sytuacji, które mają nas do bohatera przybliżyć i sprawić, że zaczniemy się z nim utożsamiać. Utożsamiać się z nim i z jego procederem.
Pokazuje się nam jego grzeszki - mamy nie dostrzegać grzechu...
Film reklamuje się jako oparty na faktach. I najpewniej na ogół się ich trzyma.
Charakterystyczne jednak, że przebieg pewnego istotnego wydarzenia autorzy filmu przedstawili w sposób jawnie sprzeczny z faktami.
Otóż w rzeczywistości bohater filmu przeszczepił człowiekowi serce świni. W "rzeczywistości" filmowej nie robi tego. Ma co prawda taki pomysł i wysyła podwładnych po to serce, ale nie nadaje się ono do przeszczepu, bo niewłaściwie je transportowano. Nie ma więc jak podjąć nawet próby.
Przekłamanie to świadczy na rzecz tezy, iż twórcy filmu (nie stroniący przecież od pokazywania widzowi działań na stole operacyjnym i otwartych wnętrzności człowieka) obawiali się, że pokazanie prawdziwego przebiegu wspomnianych wydarzeń mogłoby spowodować, iż publika tego nie zniesie (wystarczy, że na poziomie emocjonalnym) i odwróci się od bohatera (oraz siłą rzeczy: jego praktyk "medycznych"). Od bohatera, z którym mamy się w zamyśle autorów produkcji solidaryzować. Od bohatera, który jest bohaterem, bo "działa dla dobra pacjenta". Każdego i zawsze. Bez wyjątku.
Wojciech Karol Sarmacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz