POWIEDZENIA: Jaki ojciec...

Wigilia Narodzenia św. Jana Chrzciciela, A.D. 2016


Rys. TG

Pokój, spokój i niepokój

Na klatce wisi kartka z informacją o remoncie. 

"Odbędzie się w lokalu... Potrwa do wtedy i wtedy... Prace będą prowadzone w godzinach... Serdecznie przepraszamy za hałas i niedogodności". Świetnie! Ale cóż z tego?

Fakt, że ktoś poinformuje nas (nawet zawczasu) o planowanym zakłócaniu spokoju, w żaden sposób nie usprawiedliwia jego naruszania.

Jeśli zgodzimy się, że istnieje coś takiego jak prawo do spokoju (względnie ciszy), nie ulega wątpliwości, iż zapowiada się naruszenie go w poważny sposób.

Cóż robić? Można z naruszaczami walczyć. (Szczerze) Życzę powodzenia. Można uznać, iż "takie są koszty życia w mieście" i tolerować hałasy. Można wreszcie stwierdzić, że istotnie naturalnym środowiskiem życia człowieka jest dom rodzinny oddalony od siedziby najbliższego sąsiada o tyle, abyśmy najgłośniejszymi nawet remontami nie zatruwali sobie wzajemnie życia.

La Chapelle (zamknięte)


Kościół zamknięty - rozdział następny


A może - rozdział zamknięty?

Fot. Paweł Schulta

Rozeznanie i szczęśliwe małżeństwo - addendum w formie notatek

Fot. MDK

Małżeństwo to zawsze powołanie do konkretnego człowieka.

Doświadczenie pokazuje, iż niemożliwe jest szczęśliwe małżeństwo tam, gdzie obie strony mają inne wyznania i są równie przejęte wyznawaną wiarą.

Czy czułbym się bezpiecznie, gdyby sposób, w jaki się wobec narzeczonej albo małżonki/narzeczonego lub małżonka zachowuję, zachowywało się wobec drugiego człowieka moje dziecko?

Przygotować się na cierpienie, wyrzeczenia, zaskoczenia, które towarzyszą temu, że jesteśmy coraz bliżej drugiego człowieka.

Potrafić uśmiechnąć się do swoich wad, niedoskonałości.

Wiernie strzec zalecenia św. Pawła: "Gniewajcie się, a nie grzeszcie; słońce niechaj nie zapada na rozgniewanie wasze" (Ef 4, 26).

Również w małżeństwie odpowiednio często wybierać się na spotkanie - do restauracji etc.; tak by nie musieć angażować się w nic poza drugą osobą; rachunek, który zapłacimy, to cena tego, że możemy skoncentrować na rozmowie.

Czy wszystkie rozważania na temat rozeznania co do osoby małżonka da się zamknąć w skrócie: "Żeby to był dobry człowiek"?

MOJE BOJE Z TRADYCJĄ (i nie tylko): Nabór do organizacji

Dlaczego boje nie tylko z Tradycją? Bo problem jest szerszy i dotyczy nie tylko organizacji kojarzących się z katolicką Tradycją.

Mamy stowarzyszenia kapłańskie, mamy harcerzy, mamy wreszcie inne "dzieła Boże".
Każde ze wspomnianych wypisuje na sztandarach piękne hasła i deklaruje dążenie ku szczytnym celom. Prowadzi działalność edukacyjną (np. zakłada szkoły), organizuje "wydarzenia", obejmuje wielu (szczególnie młodych) ludzi "opieką duchową".

Każdą jednak z organizacji, z jakimi dane było mi się zetknąć, charakteryzowała pewna wspólna cecha: oprócz celów jej istnienia podawanych do publicznej wiadomości zawsze istniał jeden cel ukryty. Cel może nie do końca uświadomiony; może przyświecający i znany architektom organizacji, a nie ujawniany członkom niższej rangi. Można by go sformułować tak: celem (istnienia) organizacji jest produkowanie nowych członków organizacji.

Łączy się to często z kultem jej wodza, a zawsze z kultem posłuszeństwa, które stawiane jest wyżej niż prawda.

Charakterystyczne, że najbardziej niezależnie myślące, w zdrowy sposób indywidualistycznie nastawione spośród znanych mi osób szybko się do organizacji rozczarowywały (i nawzajem: oficerowie organizacji rozczarowywali się do potencjalnych członków odznaczających się "niesubordynacją" i niechętnych do stania się częścią bezdyskusyjnie podporządkowanej wodzom armii). Niektórych zaś od samego początku wcale do organizacji nie ciągnęło (mimo że próbowano ich wciągać).

Czy zatem jako sensowne narzędzie walki ze światem pozostaje nam tylko opór bez przywódcy, czyli pospolite ruszenie w najlepszym tego słowa znaczeniu?

Spotkanie

 Pierwszy król Belgów. Tak, Belgów: "Belgia jest jedyną obecnie monarchią ludową, istniejącą od roku 1831, kiedy to Leopold I Koburg przybrał tytuł "Króla Belgów", a nie "Króla Belgii".

Txt & Fot. Paweł Schulta

Dopisek redakcyjny: "Króla Belgów", a zatem monarchy narodu, który nie istnieje... Był już Jan bez Ziemi; czy uzasadnione jest nazwanie tego uwiecznionego pomnikiem obywatela mianem Leopolda bez Poddanych?

Do przyjaciół modernistów

Pustaki
(Fot. MDK)


Znani mi kapłani-nowoobrzędowcy (a zatem odprawiający i broniący Novus Ordo Missae oraz tego, co znamy pod nazwą "współczesnego nauczania Kościoła", przez co rozumiemy nauczanie większości obecnych biskupów) podzielają pewne wspólne przeświadczenia. Są co do niektórych tak żywo i do głębi przekonani, że samą argumentacją nie zdoła się chyba skłonić ich do obiektywnego przemyślenia wybranych zagadnień.

Jednym z zasadniczych punktów, jakie ich łączą, jest przekonanie o absolutnym prymacie posłuszeństwa - w każdej sytuacji. "Posłuszeństwo" staje się słowem-wytrychem. Czy mamy być jednak ślepo posłuszni tym, którzy swoim nauczaniem zdają się wieść nas na wieczne zatracenie?
Trzeba uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy Prawda kiedykolwiek uzasadnia wymówienie komuś posłuszeństwa (a ściślej: stwierdzenie, że wskutek sprzeniewierzenia się Prawdzie stracił on swoją jurysdykcję)?


Czy w Kościele jest mieszkań aż tak wiele?

"Piękne jest to, że w Kościele znajduje się miejsce dla tak wielu rozmaitych osób, stworzyszeń, grup - że mamy do czynienia z takim bogactwem" - to inna ze wspomnianych opinii. A zatem jest miejsce dla tzw. Tradycji, dla tzw. neokatechumenatu, dla rozmaitych "nowych ruchów" - dla każdego. A zatem: "różne opcje w Kościele". Ewentualnie dodaje się do tego uwagę: "Tych lubię; za tamtymi nie przepadam; owych nie znoszę; ale dla wszystkich jest miejsce w Kościele".
Otóż niektórzy, wskutek przylgnięcia do fałszywej nauki, sami się z Kościoła wyłączają. Ponieważ nieprawdziwe ideologie stanowią nierzadko fundament "nowych ruchów", trudno mówić o nich jako o części Kościoła.


Kolejne podzielane przez noowobrzędowców przeświadczenie wyraża się słowami: "Ważne, żeby kochać Pana Jezusa - a forma wyrażania tej miłości nie gra roli".
Skutki takiego sposobu myślenia obserwujemy w niezwykle wyraźny sposób w sferze architektury sakralnej. Czy potrafimy wskazać powstałą na przestrzeni ostatnich kilku dziesięcioleci świątynię, którą określilibyśmy mianem pięknej? Niezliczone architektoniczne potworki zawdzięczają swoje istnienie między innymi pogubionym kapłanom, którzy akceptowali projekty budowlane bez odwoływania się do Pana Boga jako Twórcy i Dawcy Piękna, a koncentrując na wyłącznie ludzkiej koncepcji człowieka i realizacji jego "wizji".

Tak, okazuje się, że forma jest ważna. A skoro jest ważna w zakresie wznoszenia świątyń, czy równie istotnej albo nawet większej roli nie gra forma oddawania Panu Bogu czci - kultu Bożego?
Pewien ksiądz-tradycjonalista argumentował w ten sposób: "Intencji sprawującego Najświętszą Ofiarę kapłana nie znam - nie ma jej wypisanej na twarzy. Ale forma, w jakiej odprawia Mszę Świętą, jest dostrzegalna. To ona stanowi rękojmię tego, że oddajemy Panu Bogu cześć w taki sposób, jaki Mu się podoba".
Dodajmy, że wspomniany ksiądz miał na myśli Mszę świętą przepisaną przez Kościół i rozwijającą się organicznie przez wieki (tzw. klasyczną, rzymską, trydencką), nie zaś "banalny produkt chwili".

Znajomy kapłan-birytualista sformułował w rozmowie taką myśl: "Jeśli ktoś podchodzi do zagadnienia Tradycji i modernizmu w Kościele z intelektualną ucziwością, zawsze skończy w Tradycji". A zatem wszystkie drogi prowadzą do wiecznego Rzymu...


Istotną rolę w procesie "nawracania się" noowobrzędowców na Tradycję zdaje się grać problem psychologiczny. Trzeba w jakiś sposób przyznać, że przez czas dłuższy (niekiedy całe życie) błądziło się - a wymaga to odwagi nieprzeciętnej, może na miarę świętego Dyzmy.


Gdy modernistom zabraknie już argumentów, stawiają tradycjonalistom zarzut ekskluzywizmu i pychy - że niby uważają się za najmądrzejszych i ustanawiają się ostatecznymi sędziami w kwestiach Wiary. Ale, Kochani Przyjaciele Moderniści, to naprawdę nie nasza wina, że staramy się stać po stronie Pana Boga, a Jemu naprawdę nie jest wszystko jedno...


Albo - inaczej - jak wyraził to w prostych słowach pewien tradycjonalista, czyli po prostu normalny katolik: "To nie chodzi o to, że wierność Tradycji musi przekładać się na jakieś duchowe wzloty; chodzi o to, że w tradycyjnym nauczaniu Kościoła po prostu wszystko trzyma się kupy".

A więc, Drodzy Przyjaciele Moderniści, może przestać odwracać się do Pana Boga plecami, a zwrócić do Niego twarzą i to ku Niemu prowadzić innych ludzi? Ad maiorem Eius gloriam.

Było ci malarzy wielu... Niebo i krowy


Fot. Paweł Schulta

MOJE BOJE Z TRADYCJĄ: Kolęda (jaka powinna być)

Zastanawialiśmy się kiedyś z przyjacielem, czy wizyty duszpasterskie w Polsce mogłoby odbywać się w trybie autentycznych odwiedzin poszczególnych domów. Ksiądz co dzień umawia się z jedną rodziną na obiad albo kolację - rezerwuje sobie odpowiednią ilość czasu, by spędzić go z powierzonymi swojej pieczy wiernymi, poznać ich, porozmawiać - pobyć razem.

Czy starczyłoby czasu? Czy starczyłoby księży?

Zaczęliśmy liczyć. Wyszło nam, że, gdyby w obecnych warunkach kapłani nawiedzali w opisanym wyżej trybie swoje owce, zdołaliby pobyć z każdą (zainteresowaną taką wizytą) rodziną przynajmniej raz w roku.

A gdyby wiernych nagle w błyskawicznym tempie przybyło, a kapłanów ubyło?
Mawia się, że "wciąż mamy za mało powołań". To wyrażenie charakteryzuje się nieścisłością. Powołań Pan Bóg daje tyle, ile trzeba - naszym zadaniem jest właściwie je rozpoznać, po czym skorzystać z talentów, jakimi obdarzył nas Stwórca - do realizacji naszego powołania.
Bądźmy dobrej myśli: będą święte rodziny, znajdą się i księża.

Bohater indywidualny - filmowy i realny

W świecie filmowym ekscytujemy się jednostką walczącą z całym światem, dopingujemy "naszą ostatnią nadzieję" do nadludzkich wyczynów. W świecie filmowym...

A w życiu? W aspekcie samotnego starcia ze światem poddajemy się: "bo film to bajka, bo w świecie realnym <<nie da się>>."

Dlaczego we własnym życiu rezygnujemy z tego, co autentycznie podziwiamy w świecie filmu? Bo samemu trudniej?

Wsparcie katolików potrzebne od zaraz

A dobrze czyniąc nie ustawajmy;
albowiem czasu swego żąć będziemy nie ustawając.
A przeto póki czas mamy, czyńmy dobrze wszystkim,
a najwięcéj domownikom wiary.
~ Gal 6, 9-10

Kiedy ostatnio słyszeliśmy z ust biskupa cośkolwiek na temat konkretnego człowieka zwolnionego z powodu wierności Wierze: słowa wsparcia, apel o pomoc finansową dla kogoś takiego, potępienie czynu tych, którzy wyrzucili go z pracy?

Czy unika się tego typu reakcji w obawie przed tym, że - jeśli zaczniemy walczyć bardziej otwarcie - zobaczymy, ilu nas jest, i okaże się, że za mało?

Czy w imię strachu zamiast utrzymywać swoich braci w Wierze utrzymujemy fikcję?

Grant dobrowolny i niedobrowolny

Słowo "grant", czyli dotacja, zrobiło niewiarygodną karierę. Granty takie i inne, europejskie i naukowe. Grant na grancie i grantem pogania.

A jest z grantami tak samo jak z zatrudnianiem po znajomości. Jeśli ktoś dobrowolnie udziela mi zapomogi z własnych pieniędzy, to jest to moralnie uzasadnione i może okazać się roztropne. Jeśli środki, które trafiają do mnie w formie dotacji, pochodzą z kradzieży (a więc na przykład z podatków) staję się współuczestnikiem przestępstwa i nie zmieni tego powtarzanie słowa "grant" z największą nawet częstotliwością.

MOJE BOJE Z TRADYCJĄ: Kazanie po mszy

Głoszenie kazania po Mszy stanowiłoby chyba lepszy wyraz ciągłości liturgicznej ceremonii Mszy świętej.
Dodatkowo zachęcałoby kaznodzieję, aby naprawdę stanął na wysokości zadania: mówił odpowiednio długo (bo inaczej wierni sobie pójdą) i odpowiednio mądrze (j.w.).

Podobnie mądrym pomysłem jest (choćby krótka) przerwa między kolejnymi "wydarzeniami liturgicznymi". Czasem można odnieść wrażenie jakby odprawianiu wszystkiego jednym ciągiem towarzyszyła myśl pewnego księdza wspominanego przez Melchiora Wańkowicza: kapłan ów kazał zakrystianowi na czas homilii zamykać na klucz drzwi kościoła - "żeby mi to bydło nie powychodziło".
A czasem ktoś mający szczerą wolę uczestnictwa (np. w nabożeństwie czerwcowym po Mszy) opuszcza kościół skłoniony ku temu obowiązkami stanu - dajmy mu po Mszy chwilę na prywatną modlitwę i spokojnie wyjście...

MOJE BOJE Z TRADYCJĄ: Jeśli kiosk parafialny prowadzi handel w niedziele i święta...

- czy to grzech sprzedawać?
- czy to grzech kupować?

Jak się zachować?

WYNALAZEK DO ZROBIENIA: Podgrzewana kierownica

Żeby na mrozie nie trzeba było dzierżyć jej rękami okutanymi w rękawice...

A może coś takiego już istnieje?

MOJE BOJE Z TRADYCJĄ: Jedno ciało

Żona i mąż razem w kościele

"Już nie są dwoje, ale jedno ciało" (Mt 19, 6) - więc może widocznym znakiem  sytuacji ontologicznej małżonków będzie zajmowanie przez nich w kościele miejsc obok siebie? Wspólnie z dziećmi, oczywiście.

Czemu miałby służyć sztuczny podział na "stronę męską" i "żeńską" i dzielenie rodzin?

Czyż w trakcie ceremonii zaślubin nie padają słowa: "Co tedy Bóg złączył, człowiek niechaj nie rozłącza"?

MOJE BOJE Z TRADYCJĄ: Msza Święta pozaszkolna

Liczni tradycjonaliści słusznie oburzają się na określenia "Msza święta młodzieżowa", "Msza dla samotnych", "Msza dla starszych". Normalne jest to, że każda Msza jest dla wszystkich.

Dlaczego zatem w szkole mieniącej się tradycyjnie katolicką odprawia się "Msza szkolna"? Tak się ją oficjalnie tytułuje...

Od uczniów oczekuje się, że będą w tej Mszy brali udział. Może to (choć nie musi) prowadzić z czasem do uznawania uczestnictwa w bezkrwawej Ofierze Chrystusa za pozbawiony znaczenia rutynowy obowiązek. W perspektywie zaś - do utraty wiary...

Szkoła katolicka to nie ta, w której pod rygorem posłuszeństwa egzekwuje się przychodzenie uczniów na Mszę. Szkoła katolicka to taka, która - dając każdemu możliwość uczestnictwa w Najświętszej Ofierze (jednak nie narzucając tego jako obowiązku) - troszczy się o to, aby podczas zajęć żadnego z przedmiotów nie głoszono niczego contra fidem.

Dziecko za rzepkę...

...rodzica może próbować złapać, gdy ten za rowerem na przyczepce je wiezie.

Czy nie świadczy to o traktowaniu dziecka niczym kogoś na doczepkę? No, trzeba je czasem zabrać na świeże powietrze - ale tak, żeby zbytnio nie zawadzało. Siedząc w przyczepce nie będzie zadawało pytań, zwracało na siebie uwagi, zawracało głowy...

Podobna intencja przyświeca chyba tym wszystkim, którzy uprawiają biegi z wózkiem, w którym siedzi dziecko. Dziecko z przodu, bez żadnego kontaktu wzrokowego z rodzicem - który realizuje plan treningowy. Pewnie, zbliża się kolejny masowy i publiczny bieg uliczny... (Czasem trzeba tylko uważać, żeby nie wylać umieszczonej w uchwycie na napoje kawki na trawkę...)


Stosunkowo ludzkim rozwiązaniem wydaje się instalacja na kierownicy własnego dwuśladu koszyka dla dziecka. Najbezpieczniejszym i najlepszym, zdaje się, rozwiązaniem, będzie wyposażenie naszej pociechy we własny pojazd i udzielenie kilku lekcji jazdy.

Wtedy nikt nie przyda się nam już na przyczepkę, a dziecko zdobędzie nową umiejętność i samodzielność. Lecz czy w dzisiejszym świecie można o tem choć marzyć?

Kupowanie u prywaciarza jako wybór praktyczny oraz ideologiczny

A może warto kupować u prywaciarza zamiast w markecie - nawet jeśli w kategoriach bezwzględnych sum ceny są u niego wyższe? A może wyższa jakość dostępnych u niego produktów więcej niż rekompensuje wyższą cenę? Może warto wesprzeć konkretnego i bliskiego nam człowieka - szczególnie jeśli oferuje własne wyroby?

Czy z równą chęcią kupimy u niego drożej produkt wytwarzany taśmowo - w imię wyboru ideologicznego: aby w świecie, które usiłują zdominować supermarkety, ostał się i jego sklep?

Zatrzymywanie zapłaty robotnikom wciąż woła o pomstę do Nieba

W naszej dzisiejszej (anty)kulturze życia na kredyt nie tak rzadko spotykamy się z przypadkami zatrzymywania robotnikom zapłaty.

"Ten-a-ten mi nie zapłacił - ja nie mogę zapłacić tobie". Cały taki łańcuszek.

Katechizm katolicki nie należy dziś być może do najbardziej poczytnych pozycji, lecz, o ile nam wiadomo, zatrzymywanie robotnikom zapłaty nie zniknęło z listy grzechów wołających o pomstę do Nieba...

MOJE BOJE Z TRADYCJĄ: Ewangelia po łacinie i po polsku

Gdyby tak przeprowadzić doświadczenie katechetyczne i wiernych uczestniczących w niedzielnej Mszy świętej zapytać tego samego dnia przy śniadaniu: O czym była dzisiejsza Ewangelia? Czy zdołaliby odpowiedzieć na to pytanie?

A gdyby tak ojciec po powrocie z kościoła przy rodzinnym stole najzwyczajniej w świecie czytał wszystkim to, co w kościele kapłan wykonał po łacinie - tylko że po polsku?

Takie rozwiązanie mogłoby też skłonić duszpasterzy do unikania sztucznego przerywania Mszy świętej odczytywaniem lekcji i ewangelii w języku narodowym bezpośrednio po ich liturgicznym wykonaniu.

Dzieci w oknie


Fot. Paweł Schulta

Znak normalności: "Chciałbym zarobić 2 gramy złota"

Jeśli człowiek, którego zapytamy o spodziewane wynagrodzenie za wyświadczoną nam usługę odpowie powyższymi słowami, będzie to widomy objaw tego, że coś zmieniło się na dobre i na dobre się zmieniło.

Gdy waluty inne niż emitowane przez państwo papierki bez pokrycia wejdą w powszechniejszy obieg, a osoby życzące sobie zarabiać w naprawdę twardej walucie przestanie się traktować jak wariatów - możemy zacząć mówić o powrocie do normalności.

PODSTAWY NIEUCZCIWEJ PROPAGANDY: Murzyn w bawełnie i dżinsie

Czekając na multikulti

W wielkich sklepach i na wielkich reklamach oglądamy dzień w dzień obcych - cudzoziemcy o innym niż biały kolorze skóry wchodzą w naszą rzeczywistość.
Proporcjonalna liczebność cudzoziemców na plakatach nie odwzorowuje ich proporcjonalnej liczebności wśród ludzi przebywających w naszej ojczyźnie.

Pewien Francuz, obwożony po Warszawie samochodem, skomentował to, co zobaczył zza szyby: "To niewiarygodne! Cała Polska jest biała i katolicka!". Nie miał może do końca racji - ale w porównaniu z tym, co urządził sobie tak zwany Zachód, można odnieść wrażenie, iż jeszcze się trzymamy.

Czemu zatem Murzyni, Arabowie oraz inni obcy reklamują nam rozmaite towary?

Otóż wydaje się, że osobom odpowiedzialnym za umieszczanie w naszej rzeczywistości obcych wizerunków chodzi o regularne sączenie propagandy, której cel stanowi przygotowywanie ludzi na coś, co być może przewidzieli dla nas architekci Nowego Wspaniałego Świata. Nasze polskie multikulti... Na plakatach nie odwzorowujemy więc rzeczywistości, która jest - ale zapowiadamy tę, która ma (wedle naszego planu) nadejść...

Niedoczekanie!

Co jest naprawdę chronione przez zbrojnych

BANKOMATY.

Zwróćmy uwagę na to, że - jeśli zdarza nam się widzieć na ulicy uzbrojonych po zęby i ubranych według SS-mańskiej mody na czarno osiłków - niemal nieodmiennie są to ludzie pakujący do bankomatów paczki banknotów.

Ten obrazek ujawnia nam pewną istotną prawdę o współczesnych czasach i pomaga rozwinąć odpowiedź na tytułowe pytanie: dla funkcjonariuszy państwowo-bankowego kartelu utrzymywanie ludzi w podległości za pomocą skłaniania ich do powszechnego korzystania z papierowej waluty bez pokrycia jest tak istotne, że prawdziwie chronią i strzegą nie owych ludzi, lecz narzędzia ich zniewalania.

u progu/drzwi: Kołatka wirtualna

Taką kołatką do drzwi 44 Scotland Street nie zapukamy...
(Fot. Paweł Schulta)

MOJE BOJE Z TRADYCJĄ: Łacina w seminarium

Tak zwane tradycyjne seminaria katolickie rozsiane są po całym świecie - ale nie we wszystkich krajach je spotkamy.

W tradycyjnym seminarium katolickim na terenie Francji językiem wykładowym jest francuski. W tradycyjnym seminarium katolickim na terenie Argentyny językiem wykładowym jest hiszpański. W Stanach Zjednoczonych wykłada się po angielsku. W pewnym tradycyjnym seminarium katolickim na terenie Włoch językiem wykładowym jest... francuski.
W każdym przypadku klerycy narodowości innej niż "bazowa" mogą czuć się dyskryminowani w stosunku do osób już posługujących się językiem wykładowym seminarium jako ojczystym.

A może zastosować rozwiązanie katolickie: uczynić językiem wykładowym seminarium łacinę? Żaden kleryk nie znajdowałby się wtedy na z góry uprzywilejowanej pozycji.

"Jak Państwu smakuje?" "No, nie bardzo."

W palecie terrorystycznych odzywek pracowników lokali gastronomicznych swoje miejsce znalazło ostatnimi czasy pytanie: "Jak Państwu smakuje?".

Odpowiedzieć szczerze, w sposób rozbudowany, tłumaczyć niestosowność pytania?

Czy któryś z Czytelników znalazł się w podobnej sytuacji i odpowiedział "Nie smakuje mi"? Jak wyglądała reakcja personelu?