Paul Simon (Simon & Garfunkel) "Ryszard Cory"


Mówią, że Ryszard Cory pół naszego miasta ma
Polityczne koneksje – majętność rozprzestrzenia*
Bankierowy jedynak, w sferach urodzony
Miał wszystko, czego można pragnąć: siłę, urok, styl.

Lecz ja pracuję w jego fabryce
I przeklinam moje życie
I przeklinam mą nędzę
I tak bardzo chciałbym być
Och, tak** bardzo chciałbym być
Och, tak bardzo chciałbym być
Ryszardem Corym

W gazetach jego zdjęcia prawie wszędzie, gdzie idzie
Ryszard Cory na operze albo też na pokazie
A te plotki o imprezach, na jego jachcie orgiach
Och, z pewnością jest szczęśliwy, mając wszystko to, co ma

Lecz ja pracuję w jego fabryce
I przeklinam moje życie
I przeklinam mą nędzę
I tak bardzo chciałbym być
Och, tak** bardzo chciałbym być
Och, tak bardzo chciałbym być
Ryszardem Corym

Hojne datki rozdawał, miał do ludzi podejście
Wdzięczni dziękowali mu bardzo za owo wsparcie
Więc zdumiałem się niezmiernie na wieczorne nagłówki:
Zeszłej nocy Ryszard Cory w głowę sobie strzelił”
Lecz ja pracuję w jego fabryce
I przeklinam moje życie
I przeklinam mą nędzę
I tak bardzo chciałbym być
Och, tak** bardzo chciałbym być
Och, tak bardzo chciałbym być
Ryszardem Corym

_____

* Albo: swą szerzy tam
** Lub: jak

[1966]

Tłum. Matjas & TŁM


Piękny język polski: Pońedziałek


"Stare, dobre czasy..."

- Panie kolego, kiedy będzie lepiej?
- Lepiej już było!

Czy z czasem każdy zaczyna oceniać "stare czasy" jako te "lepsze", "normalniejsze"? I czy każdy ma podstawy ku temu, by uważać czasy sobie współczesne za szczególnie trudne - mieć przeświadczenie, że przyszło mu żyć w najbardziej może dramatycznych okolicznościach jakie Pan Bóg kiedykolwiek na ludzkość dopuścił?

Dla Freda Reeda "lepsze" było dorastanie w Ameryce lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.

Dla Chestertona - zapewne wieki średnie.

A dla nas?

POZA SYSTEMEM: Nieszablonowo

"Ja jestem prawdziwym antysystemowcem. Tylko ja!". Biorę z kasy państwowej kasę - niesprawiedliwie odebraną ludziom w podatkach. "O, nie! Prawdziwym antysystemowcem jestem ja!". Z kolei zajmuję stanowisko wysokiego funkcjonariusza państwowego "społecznie" - nie biorąc za to ani grosza. (Jasne! a biuro, samochód, którym dowożą cię do "pracy" etc. nic nie kosztują?). Otumaniam ludzi za darmo. Dla "idei". (Też mi idea!).

Uważam, że "Polska powinna zrobić to i to". Co znaczy dla ciebie słowo POLSKA? Czemu używasz go jako synonimu "państwowego aparatu niesprawiedliwego przymusu i kradzieży" - "funkcjonariuszy państwowych"?
Czyś zniewolony umysłowo do tego stopnia, że nie odróżniasz już przestępców od ofiar? 

"Amerykanie zaatakowali..."; "Amerykanie wtrącają się w wewnętrzne sprawy wielu krajów". Co rozumiesz pod słowem "Amerykanie"? Czy używając go jako synonimu "okupującego znaczną część terytorium Ameryki Północnej państwowego aparatu niesprawiedliwego przymusu i kradzieży" nie krzywdzisz czasem tych Amerykanów, którzy ze wspomnianym aparatem nie mają nic wspólnego?

Dlaczego fałszujesz znaczenie słów?

A na koniec przytoczmy ciekawie sformułowaną definicję słowa "anarchista":
ANARCHISTA - ktoś, kto chce mniej państwa od ciebie.

Definicja z rodzaju samoeskalujących się.
Jak nieskończoność: nie umiemy jej do końca wyrazić, w matematyce oznaczamy ją pewnym symbolem - ale wiemy na pewno, że istnieje.

Orchestral Manoeuvres in the Dark (OMD) „Enola Gay”

Enola Gay, powinnaś nie wyruszać z bazy swej*
Ooo, słów mi brak, opisać by jak okłamałaś nas
Gierki twoje pewnego dnia samymi łzami skończą się
Ooo, Enola Gay, w ten sposób nie powinno kończyć się

Ósma kwadrans, taki od zawsze miał być czas
Wiadomość radiową dostaliśmy: „Warunki normalne; do domu wracamy
Enola Gay, dziś mama dumna z chłopczyka, że hej

Enola Gay, w ten sposób nie powinno kończyć się
Ooo, Enola Gay, to powinno odebrać nam nasz sen
Ósma kwadrans, taki od zawsze miał być czas
Wiadomość radiową dostaliśmy: „Warunki normalne; do domu wracamy
Enola Gay, dziś mama dumna z chłopczyka, że hej
Ooo, całus twój, z ust nigdy, nigdy nie zniknie

_____
* Lub: powinnaś była zostać w bazie swej

[1980]


Tłum. Jędrzej Zieliński & TŁM

Mark Knopfler „Z Bonapartem skończyłem już”


Piekielną płacimy cenę
Kozacy nas na strzępy drą
Odkąd spaliliśmy Moskwę
Kawałek po kawałku rwą
Nasi polegli żołnierze
Na sto mil się rozciągają
Śmierć, która ich już dosięgła
Z radością przywitałbym ją
Zmarznięta żebraków banda
W łachach nasza grande armée
Zgłodniała tak, że nawzajem
Ochłapy kradniemy sobie
Jak szczury się zachowujem
Dochodzi aż do walki wręcz

Panie, strzeż duszę mą od zła,
Żołnierskie serce me uzdrów
Ufam, że zachowasz mnie
Z Bonapartem skończyłem już

Jakimiż snami dał nam żyć
Niebo hiszpa..., egip... piaski
Świat był nasz, na rozkaz Ka-
Prala maszerowaliśmy
Po Austerlitz już bez oka
Cięcie szabli – ból wciąż czuję
Perła całej Akwitanii
Miłość ma wciąż czeka na mnie

Panie, strzeż duszę mą od zła,
Żołnierskie serce me uzdrów
Ufam, że zachowasz mnie
Z Bonapartem skończyłem już

Modlę się za tą, co za mnie
Zanosi do Boga modły
O bezpieczny powrót do mej
Belle France – przepięknej Francyi
Te wojny zakończyć wszystkie
Inne miały też i wojny
O to my modliliśmy się
Nie masz w wojnie romantyki
I błagam, by nasze dziecko
Nie oglądało nigdy już
Jak Kapral na brzeg im obcy
Porywa setki serc i dusz*

Panie, strzeż duszę mą od zła,
Żołnierskie serce me uzdrów
Ufam, że zachowasz mnie
Z Bonapartem skończyłem już

_____
* Lub: Porywa setki ludzkich dusz
Albo: Porywa setki ciał i dusz

[1996]


Tłum. Jędrzej Zieliński & TŁM

CROSSOVER: Święty z sąsiedztwa/Było ci malarzy wielu...

Św. Jan Nepomucen i chmury

PO CO CZYTA SIĘ POWIEŚCI (ZWŁASZCZA TOLKIENA)?

Poważni pisarze troszczący się o dusze swoich czytelników dobrze wiedzą, co robią, gdy decydują się tworzyć powieści, a nie choćby najpiękniejsze literacko parafrazy katechizmu. Wiedzą, że definicje możemy pamiętać i szanować, lecz kochać (a przy tym lepiej pamiętać!) tylko osoby – którym współczujemy, które podziwiamy, czcimy czy opłakujemy.
Ich czyny i losy skupiają na sobie naszą uwagę tak dalece, że mogą nawet przesłaniać treści ważniejsze od przygód. Czytelnicy zapytani o temat Krzyżaków wskażą, jak już zauważyliśmy, raczej perypetie miłosne i wojenne  Zbyszka i grunwaldzki tryumf nad Zakonem niż sprawę świętości małżeństwa, pochwałę powściągliwości Jagienki i przemianę nawróconego mściciela Juranda; czytelnicy W pustyni i w puszczy – raczej przygody porwanych dzieci niż wierność pierwszemu przykazaniu i prymat misji apostolskiej nad wszelkimi praktycznymi działaniami człowieka.  
            A czytelnicy Tolkiena? Władca pierścieni, otaczany kultem już przez trzecie pokolenie „wyznawców”, znajduje się w dwoistej sytuacji. Z jednej strony czytelnicy, zwłaszcza bardzo młodzi czytelnicy, są gotowi dać się posiekać na kawałki w dyskusji nad kształtem tego czy innego szczegółu Tolkienowskiego świata, a winnych nieścisłości traktować niczym bluźnierców. I mają poniekąd rację – jak szlachcice z Pana Tadeusza, toczący w soplicowskiej karczmie spór o wygląd dawnych strojów („«Ale tamta z fręzlami, ta jest całkiem gładką!» / [...] – zatem wszczynały się swary / O różnych taratatki kształtach i czamary”, ks. IV, w. 406-408). Zdarzyło mi się spotkać grupę gimnazjalistów, pobłażliwie znudzonych tymi staropolskimi sporami, którzy jednak zaczęli pojmować przeżycia prapradziadków, sprowokowani pytaniem o mieczyk, którym walczył hobbit Frodo Baggins. Wywołana niewinnym pytaniem debata nad wyglądem baśniowego oręża okazała się – jak ta w Soplicowie – natychmiastowa i zażarta. Goście bowiem karczmy Jankiela nie spierali się o krawieckie ani współcześni uczniowie o filologiczne niuanse – lecz jedni i drudzy o najserdeczniejsze treści własnych dusz – wrośnięte w nie od dawna wspomnienia z wcześniejszych lat życia lub z żarliwej lektury.      
            Z drugiej strony poufała znajomość z Tolkienowskim światem, zwłaszcza zawarta w wieku, gdy łatwo dostrzega się kształty i barwy, słowa i uczynki, lecz zwykle trudniej – wielkie prawdy, ku którym mają one kierować naszą uwagę, może nawet paradoksalnie odciągać uwagę od owych wielkich prawd. Jednak nie musi – jeżeli czytelnikowi uda się dostrzec, że pisarz te wielkie prawdy wypowiada. Tolkien poprzez swój fantastyczny świat wypowiada wielkie prawdy  chrześcijańskie – i to pomimo że jego bohaterowie nie modlą się do Boga w Trójcy Jedynego i że na próżno szukalibyśmy w Hobbicie czy Władcy pierścieni postaci podobnej do lwa Aslana z Opowieści z Narni – ryzykownego literackiego obrazu samego Chrystusa.
Władca pierścieni to powieść-baśń. Inna niż groteskowe dzieło Swifta, przypowieść mająca kompromitować człowieczeństwo; inna też od filmowej „antybaśni” o Shreku, zabawiającej widza nieustannym odwracaniem odwiecznych baśniowych schematów (odczarowana królewna będzie żyła długo i szczęśliwie w postaci odrażającego potwora) i wmawiającej mu, że brzydota jest piękna, a bohaterskie czyny to niezła zabawa. Tolkien reguły baśniowego świata i baśniowego sposobu opowiadania traktuje często z namaszczoną powagą. A jednak kostiumowe szczegóły jego opowieści, fantastyczna motywacja niektórych zdarzeń, egzotyka malowniczych rekwizytów – wszystko to nie powinno zatrzymywać na sobie bez reszty naszej uwagi.
Już samo pytanie, dlaczego głównymi bohaterami swoich obu najsławniejszych powieści pisarz uczynił hobbitów, istoty słabsze niż inne, przy tym ceniące spokój, nie groźne przygody, skłania do refleksji nad tym, kto odpowiada za losy zagrożonego świata. Hobbici muszą być w centrum powieściowych zdarzeń i muszą być mali, żebyśmy zrozumieli, że słabość nie czyni bezsilnym ani nie powinna stanowić wymówki dla bezczynności. Hobbit Bilbo Baggins wyrusza na wyprawę przeciw groźnemu smokowi wbrew własnym planom, upodobaniom, własnej naturze domatora, zaskoczony wezwaniem przyniesionym przez dwunastu krasnoludów. To oni – choćby wyglądali na bandę jowialnych awanturników, chciwych przy tym odzyskania własnych skarbów – powołują zdumionego hobbita do udziału w bohaterskiej wyprawie, a jemu wystarcza jedna noc, by przestać się ociągać. Powieść Hobbit poucza o koniecznej w każdej chwili życia  gotowości. Nie będzie tu może przesadą skojarzenie z ewangeliczną sceną powołania pierwszych apostołów („rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną [...]». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim”, Mt 4, 19-20). 
Frodo Baggins, bohater Władcy Pierścieni, ma, jak wiadomo, dla ocalenia świata donieść Pierścień wśród niebywałych przeszkód do miejsca, gdzie da się go zniszczyć. Kontrast między słabością „Powiernika Pierścienia” a niezmierną skalą podjętego przezeń zadania szczególnie dobitnie uświadamia czytelnikowi fałszywość przypuszczenia, iż od kogokolwiek może „nic nie zależeć”. Czarodziej Gandalf, który wybrał Froda[1] do wypełnienia wielkiej misji, a sam wyrzekł się posiadania Pierścienia, dobrze rozumiał, że bezpieczniej będzie powierzyć karkołomną misję prostaczkowi nieznającemu pokus władzy niż komuś z wielkich tego świata. Odsuwał pokusę i od samego siebie! Gdy Frodo obwieszcza królowej elfów Galadrieli gotowość obdarowania jej potężnym Pierścieniem, słyszy w odpowiedzi: „Od wielu lat rozmyślałam, czego bym dokazała, gdybym dostała w swoje ręce Wielki Pierścień, i oto przyniosłeś go! [...] Chcesz dobrowolnie oddać mi Pierścień! Na miejscu Czarnego Władcy postawić Królową! A ja nie będę ponura, lecz piękna i straszna jak świt i jak noc. Czarodziejska jak morze, słońce i śnieg na szczytach. Groźna jak burza, jak grom. Potężniejsza niż fundamenty ziemi. Wszyscy kochaliby mnie z rozpaczą!”[2]. Po chwili Galadriela wyrzeka się groźnego marzenia i oświadcza: „Wytrzymałam próbę”[3]. Gdyby jej nie wytrzymała, „wszyscy kochaliby ją”, ale „z rozpaczą” – niczym groźne bóstwo, przymuszeni potęgą magicznego przedmiotu. Wśród baśniowych dekoracji Tolkien prowadzi nas do spostrzeżenia tej samej niezmiernej prawdy, której nie rozumiał w scenie Wielkiej Improwizacji Mickiewiczowski Konrad (a Galadriela rozumie): miłość pod przymusem nie byłaby miłością, lecz aktem desperacji; Bóg wbrew wyobrażeniom zbuntowanego więźnia-poety nie włada duszami jak marionetkami, chce bowiem być kochany przez istoty stworzone na Jego obraz i podobieństwo i podobne do Niego także w tym, że wolne.
Nie wytrzyma próby rycerz Boromir, który wkrótce w szalonej żądzy zawładnięcia Pierścieniem napadnie hobbita. Rewelacyjny epizod tego napadu, jedna z najbardziej zaskakujących scen w literaturze świata, przestrzega: nikt, nawet niezłomny rycerz, nie jest wolny od pokusy. I nawet sam Frodo – o tym czytelnik przekona się w jeszcze bardziej zaskakującej kulminacyjnej scenie powieści, gdy „Powiernik Pierścienia” na sekundy przed ostatecznym wypełnieniem misji ogłosi, że odmawia jej wypełnienia! – on sam, zamiast złowrogi Pierścień zniszczyć, pragnie go posiadać.
Tolkien jednak bynajmniej nie głosi bezsilności ani rozpaczy, lecz nawrócenie i nadzieję. Boromir gorzko opłakuje swoją zdradę i odkupuje ją, ginąc w obronie hobbitów. Pierścień zaś mimo wszystko zostaje zniszczony wbrew woli Froda... i zarazem w zgodzie z tą wolą – bo wskutek jego wcześniejszej decyzji, by posłuchać rady Gandalfa i nie zabijać podstępnego Golluma, czyhającego na magiczny przedmiot przez  długie lata samotności i długie dni wspólnej wędrówki z Frodem i Samem. Piętrowa niespodzianka fabularna, która czeka czytelnika, gdy Frodo po nieopisanych trudach, dźwigając Pierścień z wysiłkiem, który może przywodzić na myśl niesienie krzyża, wreszcie dociera do mających klejnot pochłonąć Szczelin Zagłady, poucza, że zaufanie do własnych, ludzkich sił może okrutnie zawieść, lecz nawet w obliczu nieuchronnej, zdawałoby się, katastrofy wolno i należy liczyć na interwencję Opatrzności, zdolnej do wyprowadzenia wielkiego dobra nawet z wielkiego zła (tu: żądzy Golluma, który nie skorzystał z okazji do nawrócenia); człowiek nie jest bezradny nie dzięki własnej potędze, lecz dzięki wszechmocy czuwającego i ocalającego Boga.
 Galadriela opiera się pokusie, Boromir i Frodo jej ulegają. A jednak w powieści jest ktoś zupełnie od niej wolny: tajemniczy Tom Bombadil. On jeden traktuje wykuty przed wiekami potężny klejnot jakby z rozbawieniem:  wsuwa go na palec (i przy tym, inaczej niż ktokolwiek, nie znika sprzed oczu zdumionych hobbitów), a potem podrzuca niczym zabawkę i z zupełną swobodą zwraca do rąk Froda. Współczesny powieściopisarz stwierdza: „w dobrze skomponowanych utworach wszystko łączy się ze wszystkim i dopiero kompletna sieć relacji tworzy atmosferę książki i wskazuje na jej ukryte centrum”[4]. Oświetlenie sensu interesującej nas zagadkowej sceny znajdujemy w rozmowie toczącej się wcześniej, w której na pytanie Froda: „Kim jesteś, Panie?” Tom odpowiada, że jest najstarszy, że „był tu wcześniej niż rzeka i drzewa”, „pamięta pierwszą kroplę deszczu i pierwszy żołądź” i „już tu był, zanim powierzchnia mórz się zakrzywiła”[5]. Tom, który według zdania własnej żony „Jest tym, kim jest”[6], lecz nie „Tym, który jest”, nie jest Bogiem, mimo przejrzystej aluzji do Psalmu 90 („Zanim góry narodziły się w bólach, nim ziemia i świat powstały, od wieku po wiek Ty jesteś Bogiem”, Ps 90, 2). Wizyta w jego pogodnym domu, bezpiecznym, pełnym prostych wygód i pieśni, jest dla hobbitów strudzonych niebezpieczną wędrówką niczym chwila spędzona w blaskach raju, a on sam, nie przypadkiem  starszy  niż wszyscy i wszystko inne, wydaje się kimś wolnym od ciężaru grzechu pierworodnego, najstarszego grzechu. I o tym zatem przypomina swoim czytelnikom Tolkien: że to grzech pierwszych ludzi wystawił nas na pokusy i trwogę, a wszystkie dalsze grzechy świata wciąż podtrzymują w doczesnym świecie trwanie zła.
Ono zaś, nawet pokonane, nie przestaje istnieć i działać, dopóki ów doczesny świat istnieje. Dlatego tryumfalny wynik misji nie zwalnia Froda ani towarzyszy z czujności i trudów nowej walki, co okazuje się, gdy powracający do domu hobbici zastają ojczyznę (nowa niespodzianka fabularna) pod tyrańskim panowaniem Sarumana. Kiedy zaś po nowym zwycięstwie elfowie, Gandalf, Frodo odpływają z Szarej Przystani w tajemniczą dal na zachód, powieść wciąż się nie kończy. Tolkien potrzebuje jeszcze jednego motywu: powrotu Sama do domu, gdzie oczekują go kochająca żona i córeczka. Pamiętamy: „w dobrze skomponowanych utworach wszystko łączy się ze wszystkim”. Sielski finał Władcy... wypełnia wcześniejsze dotyczące Sama przepowiednie, lecz przede wszystkim podkreśla, że udział w heroicznym zwycięstwie (a właśnie Samowi przypadają tu wielkie zasługi) nie unieważnia wartości powszedniego życia. Patrząc na domową sielankę Sama, moglibyśmy powtórzyć za Herbertowym Panem Cogito: strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne / ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy / światło na murze splendor nieba[7].
Powieści pisze się po to, żeby czytelnikom dostarczyć rozrywki, czyta – jak stwierdzał Juliusz Kleiner – żeby zaspokoić ciekawość, poznać „wypadki niezwykłe”, podziwiać „wielkie a zwycięskie wysiłki”, „przełamywanie przeszkód”, „wykonanie trudnego planu”, sycić się egzotyzmem[8]. Tym czytelniczym pragnieniom Tolkien odpowiada wręcz idealnie. Dlatego, zwłaszcza w epoce mody na literaturę fantasy i na gry komputerowe, może szczególnie potrzebować obrony przed zbyt trywialnym odczytywaniem. Pełen urody  fantastyczny  kostium, w jaki pisarz przyoblekł swoje postacie, krajobrazy, wydarzenia, nie powinien przesłaniać wypowiadanych przez niego prawd dotyczących najważniejszych spraw  realnego  świata – słabości i siły człowieka w obliczu pokus czyhających na jego duszę, odpowiedzialności, wierności i zdrady, winy i pokuty, ofiary, miłosierdzia, pokory, heroicznej przyjaźni (Sam niosący Froda i pierścień u końca morderczej wędrówki) i wartości powszedniego życia w zestawieniu z dorobkiem heroicznych czynów, czujności wobec zła, którego w doczesnym świecie nie możemy pokonać ostatecznie. Dekoracje Tolkienowskiego świata bywają odległe od oczywistych znaków wiary i pobożności – ale cała ta problematyka i miary, według których pisarz świat ocenia, są najgłębiej chrześcijańskie.  

STANISŁAW FALKOWSKI



[1] Wbrew słownikowej normie odmieniamy tu imiona dwóch sławnych hobbitów zgodnie z powszechnym zwyczajem; form „Frodona”, „Bilbona” chyba nikt nie używa.
[2] J.R.R. Tolkien, Władca pierścieni, przeł. Maria Skibniewska, Warszawa 2003, [I] Drużyna Pierścienia, s. 479-480 (rozdział Zwierciadło Galadrieli).
[3] Tamże, s. 480.
[4] Orhan Pamuk, Pisarz naiwny i sentymentalny, Kraków 2010, s. 27.
[5] J.R.R. Tolkien, Władca pierścieni, [I] Drużyna Pierścienia,, s. 181.
[6] Tamże, s. 171.
[7]  Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, oprac. Ryszard Krynicki, Kraków 2008, s. 440.
[8] Juliusz Kleiner, Artyzm Sienkiewicza, [w:] J. Kleiner, W kręgu historii i teorii literatury, Warszawa 1981, s. 415.

Brama zza bramy



PO CO PISZE SIĘ POWIEŚCI?

            I po co się je czyta? – należałoby zapytać od razu. Oczywiście pisze się je po to, żeby czytelnikom dostarczyć miłej rozrywki, czyta się – żeby jej zaznać. A przecież wielkim powieściopisarzom na pewno chodzi i o coś więcej. Znam czytelników, którzy w powieściach kryminalnych Agathy Christie szczególnie cenią nie same sensacyjne łamigłówki i krwawe przygody, lecz realistyczny obraz angielskiego obyczaju sprzed wieku. „Odprowadziłem ją więc do drzwi gabinetu właśnie w chwili, gdy rozległ się gong obiadowy”[1]. „Proszę do salonu, doktorze! Zna pan drogę. Panie za chwilę zejdą. Muszę zanieść te papiery panu Ackroydowi.  Powiem mu, że pan już jest”[2].
Z kolei powieściom największych klasyków literatury „poważnej” zwykle nie sposób odmówić atrakcyjności fabularnej. Finałowa sekwencja trzech pościgów w Faraonie: straży Labiryntu za kapłanem Mefresem i zbrodniarzem Lykonem, zahipnotyzowanym przez niego sobowtórem Ramzesa, policji za Lykonem, wreszcie Lykona za Ramzesem mogłaby służyć za scenariusz filmu akcji – a przecież w powieści Prusa z pewnością chodzi o coś więcej niż rozstrzygnięcie: „kto – kogo” (schwyta, uwięzi, pokona, zabije). Pisarz pyta w niej zwłaszcza o to, ile znaczy wolna wola człowieka wobec zdarzeń, które wyglądają na niedające się uniknąć zrządzenia losu, wobec kataklizmów natury i historii, wiru sprzecznych dążeń innych ludzi – i właśnie w owym finale przeprowadza dowód przez zaprzeczenie, że wbrew pozorom znaczy bardzo wiele.
Zdaniem kapłana-mędrca Menesa Ramzes „musiał zginąć”, bo „zdarzył się w epoce niewłaściwej”[3]. Lecz uważny czytelnik potraktuje owo „musiał” z wielkim dystansem. Morderca Lykon nie zaskoczyłby faraona, gdyby ten w rozstrzygających chwilach troszczył się pilniej o państwo i własny tron zamiast spędzać owe chwile w ramionach kochanki (agentki swoich przeciwników!), a wcześniej nie zlekceważył otrzymanej właśnie od Menesa bezcennej wiadomości o nadchodzącym zaćmieniu słońca, tak genialnie i bezwzględnie wykorzystanej przez Herhora do wywołania paniki wśród zbuntowanych tłumów, gdyby wreszcie jeszcze wcześniej sam nie uczynił sobie śmiertelnych wrogów z Mefresa, z którego po pijanemu szydził, i z Lykona, któremu odebrał inną kochankę. 
Czytelnicy Lalki oczywiście zastanawiają się, czy Wokulski zyska przychylność Izabeli i będą żyli długo i szczęśliwie; co więcej, zapewne prawie każdy z nich na pytanie o temat powieści odpowiedziałby, że jest nim nieszczęśliwa miłość kupca do panny wielkiego, choć podupadłego rodu, ale powinni pamiętać i to, że sam Wokulski zastanawia się, czy dręczące go uczucie nie wynika z działania jakichś tajemniczych zjawisk przeważających nad ludzką wolą – dlatego poddaje się w Paryżu próbie zahipnotyzowania.  Wielki temat Prusa pojawia się zatem w obu jego najważniejszych powieściach.
Czytelnik uznanych arcydzieł nie ma powodu do obawy, że go one znudzą swoimi wielkimi ideami przy niedostatku atrakcji, akcji, sensacji. I na odwrót – czytelnik powieści uznawanych za popularne, a nawet traktowanych tylko jako lektura z dziecinnego pokoju, nie powinien wątpić, czy może w nich znaleźć o wiele więcej niż atrakcyjną fabułę. W istocie bowiem  i wielkie przygody, i frapujące obserwacje świata – pejzaży, przedmiotów, ludzkich zachowań i przeżyć, i wielkie myśli znajdziemy zarówno w owych szanownych arcydziełach, jak w wielu książkach popularnych, których się zwykle nie posądza o głoszenie jakichś wielkich idei; nawet w książkach dla dzieci.
O ile w ogóle istnieją książki dla dzieci. Owszem, to właśnie bardzo młodych czytelników zajmują  dziś  powieść Daniela Defoe o najsławniejszym rozbitku wszechczasów albo Podróże Guliwera  Swifta. A często – raczej skróty i adaptacje tych Podróży..., w których pominięto (i słusznie) motywy zbyt trudne lub zbyt drastyczne. Dla zrozumienia Swifta trzeba jednak uwzględnić pełną wersję jego strasznej książki sprzed trzystu lat. Trzeba pamiętać, jak w krainie Liliputów zaufany przyjaciel Guliwera, przybywszy doń potajemnie, tłumaczy bohaterowi, że – oskarżony o zdradę główną – nie zostanie skazany na śmierć, lecz dzięki niebywałemu miłosierdziu cesarza zaledwie oślepiony („Dwudziestu chirurgów Jego Majestatu będzie uczestniczyło w jak najsprawniejszym dokonaniu tej operacji, która przeprowadzona zostanie przy pomocy wbicia ostro zakończonych strzał w twe źrenice”[4]). Poddany makabrycznej operacji Guliwer ma później w dodatku umrzeć wskutek stopniowego zagłodzenia. To wszystko trzeba pamiętać, żeby rozumieć, że autora obchodzi przede wszystkim nie opowiedzenie, jak bohater zręcznie uniknie podwójnej egzekucji, lecz przekonanie czytelnika, że podobne akty niewyobrażalnych (i często absurdalnych) okrucieństw popełnianych przez ludzi kompromitują samo człowieczeństwo; dzieło Swifta głosi tezę, że bycie człowiekiem to rzecz wzbudzająca obrzydzenie.
Nikt nie może wątpić, że W pustyni i w puszczy to powieść przygodowa w najściślejszym sensie. Sienkiewicz sam stwierdzał, że to powieść przygodowa dla młodzieży i że szczególnie go cieszy opisywanie przygód („dziś kończyłem opis huraganu w pustyni – ale pilno mi szczególniej do puszczy, gdzie obok pary dzieci wystąpi wszelaki zwierz, zarówno drapieżny, jak i trawożerny”[5]; warto pamiętać, że pisarz był zapalonym myśliwym). „Czuł [...] i wiedział, że zasadniczą postawą psychiczną wobec epiki jest ciekawość, zasadniczym tematem epika szereg wypadków niezwykłych; czuł, że naturalne zainteresowanie człowieka zwraca się najżywiej ku wielkim a zwycięskim wysiłkom, ku przełamaniu przeszkód, ku wykonaniu trudnego planu; czuł, że zaciekawiony słuchacz pragnie pewnego egzotyzmu, chce się dowiedzieć, jak to było kiedyś – dawno – albo jak jest gdzieś daleko[6]. A przecież w powieści o Stasiu i Nel także  nie chodzi tylko o to, czy porwane dzieci ocaleją, czy zginą wśród afrykańskich pustkowi.
„Wytrwałość i odwaga potrzebne są szczególnie polskim chłopcom, a dziewczynki i w Polsce, i wszędzie są tylko wtedy prawdziwie szczęśliwe, jeśli są dobre, łagodne i litościwe” – pisał autor w zwięzłej autointerpretacji do kilkorga dzieci-czytelników powieści[7]. Wskazany przez pisarza trop, zresztą dość oczywisty, może nas prowadzić ku problemom podobnie ogólnym i podobnie wielkim, ba – nawet większym – niż te interesujące Prusa. Wytrwałość i odwaga Stasia Tarkowskiego służą nieustannie jednemu świętemu celowi: uratowaniu Nel. Nieustannie – z wyjątkiem jednej sceny, której waga wynika właśnie z jej wyjątkowości: gdy Staś odmawia Mahdiemu przyjęcia muzułmańskiej wiary. Decyzja śmiertelnie niebezpieczna – lecz ceną za większe bezpieczeństwo Nel i własne byłoby dla Stasia odstępstwo od wiary prawdziwej. Na to jedno nie jest gotów się zdecydować nawet dla ocalenia bezbronnego dziecka. Rozmowa Stasia z Mahdim streszcza intencje całej twórczości pisarza, dla którego wiara jest zawsze ważniejsza od czegokolwiek innego, a w szczególności od uczuć i powinności osobistych, a także od powinności patriotycznych (postaramy się przy innej okazji pokazać, że tę samą myśl – o pierwszeństwie wiary – akcentuje nieraz w wierszach i listach Norwid, przestrzegający, by nawet ojczyzny nie stawiać na miejscu samego Boga).
Podobnie jak bohaterowie Quo vadis: niezłomni męczennicy i nawrócony zbrodniarz-męczennik Chilon, Staś wiarą za nic nie płaci, nawet za ocalenie życia własnego lub niewinnego i bliskiego człowieka, lecz traktuje ją jako dar, którym należy się dzielić – i szerzy z apostolską gorliwością. Gdy po zabiciu porywaczy, zdobyciu lekarstwa na febrę grożącą jego małej towarzyszce śmiercią i uwolnieniu słonia Nel pyta swego opiekuna: „Co teraz będziemy robili, Stasiu?”, chłopiec odpowiada: „Roboty jest mnóstwo [...]. Naprzód, Kali i Mea są poganami, a Nasibu, jako Zanzibarczyk, mahometaninem. Trzeba ich więc oświecić, nauczyć wiary i ochrzcić. Po wtóre, trzeba nawędzić mięsa na przyszłą podróż, a zatem muszę chodzić na polowanie; po trzecie, mając dużo broni i nabojów chcę Kalego nauczyć strzelać [...]”[8]. Wszelkie więc działania praktyczne ustępują w tym wyliczeniu najważniejszej z prac: zadaniom apostoła. Owocującym trwałymi skutkami – bo gdy po latach Staś i Nel, już jako małżonkowie, odbywają podróż sentymentalną po krainach dziecięcych przygód, przekonują się, żeKali [...] włada, pod protektoratem angielskim, całą krainą na południe od jeziora Rudolfa i że sprowadził misjonarzy, którzy szerzą wśród dzikich miejscowych szczepów chrześcijaństwo”[9].
Sienkiewicz, największy polski autor powieści przygodowych, opowiedział pełną perypetii historię chłopca-rycerza walczącego o ocalenie Nel i własne, ale wyżej od ocalenia ciała ceniącego ocalanie dusz. Wcześniejszy od powieści (opublikowanej w latach 1910- 1911) autokomentarz pisarza nie pozostawia wątpliwości, że i on sam świadomie i od dawna troszczył się o kształtowanie dusz czytelników w myśl chrześcijańskiego ideału, a wbrew tendencjom epoki:

Kiedyś [...] przyszło mi na myśl, jak ja jednak porządnie przyczyniłem się do zwrócenia ludzi w kierunku idealnym. Pan należąc do młodszego pokolenia może nie zdaje sobie sprawy, co się działo w Warszawie za dobrych pozytywistycznych czasów, gdy Boga pisało się przez małe b, gdy racjonalizm był synonimem rozumu i gdy nawet ludzie religijni, mniej śmiałej natury, trzymali się ideału i religii jakoś wstydliwie... Ja z tym nastrojem nie polemizowałem wprost [...]. [...] Ogniem i mieczem, Potop, P[an] Wołodyjowski etc. były grzechem nie tylko przeciw pojęciom historycznym prądów racjonalnych i ich poglądów na przyszłość, ale wprost zwrotem i w teraźniejszości w inną stronę - im bardziej bowiem się podobały i brały ludzi, tym bardziej nastrajały ich w kierunku idealnym. Potem przyszło Bez dogmatu, Pójdźmy za Nim - jedno było obrazem przepaści sceptycyzmu, drugie wprost już afirmacją. Toż samo Połanieccy, a w końcu Quo vadis. Ganiono czy chwalono, ale rzeczy te wywierały wpływ i wrażenie, a w końcu czy raczej w biegu przyczyniały się ogromnie do zwrotu nie tylko idealnego, ale wprost religijnego[10].


Pisarz formułuje więc bezpośrednio  religijną  intencję całej własnej twórczości.  Czy jednak czytelnicy, których byśmy zapytali o temat W pustyni i w puszczy, nie odpowiedzieliby po prostu, że są nim przygody porwanych dzieci? A zapytani o temat Krzyżaków (powieści o niezłomnej czci Jagienki dla świętego sakramentu, który łączy kochanego przez nią chłopca z inną, i o nawróceniu mściciela-Juranda!), że utwór mówi o zakochanym Zbyszku i o pokonaniu Krzyżaków?­­
Dlaczego najważniejsze tematy wielkich powieści bywają notorycznie lekceważone lub nawet w ogóle niedostrzegane? Ponieważ dla ich dostrzeżenia trzeba wznieść się ponad fascynację samą fabułą. I jeszcze: ponieważ są to tematy związane z chrześcijańskim spojrzeniem na świat, a rewolucjoniści francuscy i ich spadkobiercy od ponad dwustu lat tresują nas do myślenia, że chrześcijańskie kategorie pojmowania świata nie stanowią w ogóle narzędzia poważnego myślenia o literaturze – ani o czymkolwiek. I ponieważ „ludzie religijni, mniej śmiałej natury, trzyma[ją] się ideału i religii jakoś wstydliwie”.
Czy owe największe tematy mogą być dostrzeżone przez czytelnika bardzo młodego, kilkunastoletniego? Nie zawsze; ale nie jest to najważniejsze. Naszym zadaniem – rodziców, nauczycieli – jest sprawić, by młodzi czytelnicy zyskali szansę na ich dostrzeżenie – a zyskają  ją tylko wtedy, kiedy osobiście, rzetelnie, nie tylko ze słyszenia poznają klasyczne utwory literackie. Do rzeczy wielkich i trudnych dojrzewamy w różnym wieku. Największa literatura jest zwykle trudna, nawet bardzo trudna. Jeżeli nie zapamiętamy tekstów, choćby wtedy, kiedy ich jeszcze nie rozumiemy, mamy gwarancję przyszłego dalszego niezrozumienia. Jeżeli zapamiętamy – mamy co najmniej szansę.
            I wreszcie: czy o sprawach wielkich i świętych nie powinniśmy czytać raczej po prostu w katechizmie? – Oczywiście katechizm powinniśmy znać przede wszystkim. Jednak  poważni pisarze dobrze wiedzą, co robią, kiedy tworzą powieści, a nie choćby najpiękniejsze literacko wersje katechizmu. Bo łatwiej się zaprzyjaźnić nie z abstrakcyjnie sformułowanymi  prawdami, tylko z ludźmi jak my, a przypadki ich życia zapamiętujemy sto razy lepiej niż podręcznikowe definicje. 
STANISŁAW FALKOWSKI


[1] Agatha Christie, Zabójstwo Rogera Ackroyda, przeł. Marek Zakrzewski, Warszawa 1992, s. 20.
[2] Tamże, s. 35.
[3] Bolesław Prus, Faraon, Warszawa 1975, s. 379-380.
[4] Jonathan Swift, Podróże do wielu odległych narodów świata, przeł. Maciej Słomczyński, Kraków 1979, s. 78.                                                           
[5] List do Jadwigi Janczewskiej z 10 XI 1910, Listy, t. II, Warszawa 1996, cz. 3, s. 380.

[6] Juliusz Kleiner, Artyzm Sienkiewicza, [w:] J. Kleiner, W kręgu historii i teorii literatury, Warszawa 1981, s. 415.

[7] List do Anny Popielowej i jej dzieci z 9 IV 1912, Listy, t. III, Warszawa 2007, cz. 2, s. 480.

[8] W pustyni i w puszczy, Warszawa 1962, s. 268-269.
[9] Tamże, s. 369.
[10] List do Konstantego Marii Górskiego z 14 lipca 1895, Listy, t. I, Warszawa 1977, cz. 2, s. 292-293.