Dynia jest wielka

Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny w sobotę po Niedzieli Chrystusa Króla, A.D. 2015 


To, co widzimy, współtworzy nasz świat i światopogląd – czy tego chcemy, czy nie.

Jeśli co dzień oglądam coś nienormalnego, to – nawet mając świadomość, że to nienormalne, oburzając się – złośliwie komentując – patrzę na to – karmię oczy chorym widokiem. I ten widok mi się utrwala.

Niektórzy doszli w malkontenctwie do takiego stanu, że celowo obcują z osobami, zjawiskami i miejscami, które – jak sądzą – wprowadzą ich w błogi stan niezadowolenia. Oglądają telewizję – po to aby ją krytykować. Słuchają durnych programów radiowych – aby „sprawdzić, co za głupotę dziś powiedzą”. Wchodzą na nielubiane portale internetowe – aby się zdrowo powkurzać. Idąc dokądś, wybierają taką drogę, aby zawsze mijać obrzydliwy budynek i z przekąsem stwierdzić: „Ależ to nieładne!”. Malkontenctwo owo może z czasem stać się drugą naturą człowieka.

Dlatego tak ważna jest dbałość o sensowność i czystość tego, co do siebie dopuszczamy, z czym obcujemy.

Dziś kilkunastoletnie dzieci opowiadają dowcipy o pedałach i innych zboczeńcach – tak, kawały te bywają śmieszne; ale fakt, że młodzi ludzie je opowiadają, świadczy o tym, że to już weszło do ich świadomości, oni już z tym żyją, to część ich świata.

Jeśli dzieci dostały od Kościoła i rodziców „szczepionkę” na chorobę toczącą współczesną rzeczywistość – to pół biedy; dużo gorzej jeśli chłoną nienormalność bezrefleksyjnie. Tak czy inaczej jedne i drugie OSWAJAJĄ się ze złem. A książę tego świata stara się jak może, aby człowieka otaczały chore idee, obrazy i słowa.

Nawet jeśli nie uznajemy pogańskiego święta, do obchodów którego szatan zachęca nas w Wigilię Uroczystości Wszystkich Świętych, znamy je – znamy jego nazwę, przynajmniej niektóre związane z nim zwyczaje, symbole... Tak silnie zakorzeniło się w naszych głowach.

Wpisowi temu towarzyszy fotografia przedstawiająca pewne smaczne warzywo. Miarę naszego zanurzenia w odmętach współczesności może stanowić odpowiedź na pytanie: jaka myśl przyszła mi do głowy w pierwszej chwili, gdy zobaczyłem to zdjęcie?

A Tobie, Drogi Czytelniku, z czym skojarzyła się w pierwszym odruchu tytułowa dynia?

Tekst: Kacper Tomasz Lidzki
Fotografia: Paweł Antoniewicz

Dzieci we mgle

Piątek po Święcie Chrystusa Króla, A.D. 2015

Fot. Mr. Misty

Anarchia nie jest do zbawienia koniecznie potrzebna. Jest sprawiedliwa i jako podstawa ładu społecznego wynika bezpośrednio z przykazań Bożych, w szczególności piątego i siódmego.

Anarchię definiuję jako sposób życia ludzi, którzy za normę postępowania przyjmują aksjomat nieagresji, czyli zakaz inicjowania przemocy fizycznej lub grożenia taką przemocą, jak również zakaz oszustwa na szkodę osoby lub jej własności.

Po przedstawieniu argumentów za tym, że państwo jest złem moralnym i to niekoniecznym (jak każde zresztą zło) i że minimalne wymogi moralności spełnia tylko anarchiczna forma bytowania społeczeństwa, spotykam się nierzadko z pełną niekłamanego uznania odpowiedzią:
– To mądre, co mówisz! Powinieneś kandydować na prezydenta albo założyć własną partię.

W takich momentach nachodzi człowieka nieodparta niemal potrzeba wycia: LUDZIE, OD PÓŁ GODZINY PRÓBUJĘ WAM WYTŁUMACZYĆ, ŻE CHODZI O TO, ABY PREZYDENTÓW I PARTIE BOJKOTOWAĆ, I, ZAMIAST SIĘ NA NICH OGLĄDAĆ, SAMEMU TWORZYĆ ZDROWE KORZENIE NORMALNEGO SPOŁECZEŃSTWA!!! Iluż jeszcze wykrzykników trzeba, aby to do was dotarło????????????????????????

– Aaa… To pewnie jesteś monarchistą. To nie prezydentem, tylko królem!
Ręce opadają. Pozostaje wytłumaczyć, że monarchistą jestem o tyle, że sądzę, iż każdy mąż i ojciec powinien być w swoim domu królem, a każda żona i matka królową; gdyby udało się to zrealizować, „królowie” w powszechnym rozumieniu tego słowa okazaliby się całkiem zbędni.

– Ale co powinienem robić?
Powiem tyle: Pan Bóg powołał Cię do wolności i do odpowiedzialności. Dlatego nie powiem ci, CO MASZ ZROBIĆ, ale w oparciu o dziesięć przykazań mogę z łatwością powiedzieć, CZEGO NIE WOLNO CI ROBIĆ. Wskazówki i podpowiedzi mamy, ale odpowiedzi o konkretną drogę realizacji każdego osobistego powołania każdy udziela indywidualnie.

W powyższych pytaniach i reakcjach na próby tłumaczenia ujawnia się, że wiele osób jakby błądziło po omacku, szukając kogoś, kto weźmie je za rękę i poprowadzi – biorąc za nie całkowitą odpowiedzialność, jak za dzieci, którymi nie są. Chciałoby się powiedzieć: LUDZIE, MYŚLCIE SAMI ZA SIEBIE, ale to byłby niezbyt miły nam tryb rozkazujący, poza tym zaraz spotkałby się najpewniej z zapytaniem: „Ale co mamy myśleć?”, więc zakończmy ten tekst; nawet nie kropką, ale wielokropkiem, by zasygnalizować, że warto, by odpowiedzi na postawione w artykule zagadnienia każdy przemyślał na własną rękę…


Zdrowy Wariat

Flaga biało-zielona

Śś. Szymona i Judy Tadeusza, Apostołów, A.D. 2015

Blokowisko (Fot. Terminator)

Czy kwalifikuje się to do serii Symetria?
Czy to jest ładne?

Podstawy nieuczciwej propagandy: Uliczne bieganie publiczne

Fragment tzw. "egzaminu maturalnego"
organizowanego przez funkcjonariuszy państwowych.
Zadanie z języka angielskiego

Jeśli ktoś twierdzi, że w celowy i systematyczny uprawia się w Polsce propagandę publicznych biegów ulicznych, jest, rzecz jasna, oszołomem i zwolennikiem niedorzecznych teorii spiskowych...

Bieganie prywatne i bieganie publiczne

Poniedziałek po Święcie Chrystusa Króla, A.D. 2015

Fot. Autor

Jest różnica. Czy samemu w lesie, nie wadząc nikomu, czy w tabunie tysięcy obnumerowanych osobników, którzy na parę godzin blokują całe miasto.

Bieganie publiczne to stosunkowo nowa quasi-religia. Wydaje się, iż nieprzypadkiem stadne maratony odbywają się w niedzielę. Wszystko, byle odciągnąć ludzi od Kościoła. A nabożna cześć, z jaką odbywają się przygotowania do biegu! Deszcz – nie deszcz, upał – nie upał; trening trwa. Czy choć z połową podobnego zaangażowania podchodzimy do spraw Bożych?

A bieganie prywatne?
Cóż, idę właśnie pobiegać...
Do lasu, nie na ulicę.
Nie z nakazu, lecz z ochoty.

Waldemar Ochotny

Tutaj króla zawsze przyjmą chętnie...

Fot. Przybysław Niedzielny

Raport z drogi...



Niedziela Chrystusa Króla, A.D. 2015




Kiedy nie wydarza się nic, co nie byłoby przewidywalne, lub – co zdarza się częściej – nie dzieje się to, czego pragnie każdy żądny wrażeń homo viator – to nawet wówczas należy wspomnieć o tym, choćby tylko z kronikarskiego obowiązku. Nawet gdybyśmy tym samym mieli poddać próbie pilność i uwagę Najwierniejszego z naszych Czytelników.



Taki dzień próby nadszedł właśnie w piątek, 12 dnia czerwca. Tego dnia, a raczej u jego zmierzchu, odbiwszy od morskiego brzegu, skierowałem się pod prąd stanowiącej granicę pomiędzy Bretanią a Normandią rzeki Le Couesnan, na miejsce... kolejnego noclegu.



Wyjeżdżam stąd z mocnym postanowieniem powrotu i przebycia całego już pasa północnego wybrzeża. Nie mówię, że wiem, ale że czuję, i (być może już za dwa lata) chcę dać wyraz temu przeczuciu: przeczuciu, iż Pikardia, Normandia i Bretania warte są większej uwagi niż ta, którą poświęciłem im w tym roku, i nie mniejszej, niż Prowansja, Akwitania czy Langwedocja, które zamierzam odwiedzić w ramach trasy przyszłorocznej. Już teraz odczuwam pragnienie, by tu powrócić.








Tymczasem przede mną proza dnia, każąca stawić czoło bieżącym wyzwaniom. Pierwszym z nich (boleśnie odczuwanym) jest konieczność skrócenia trasy. W praktyce oznacza to, że Poitiers musi poczekać do następnego roku.

Decyzja podjęta w następstwie kaprysów pogody i wysłuchania głosu rozsądku. Ten, wspomagany odgłosami deszczu bębniącego od rana o dachy, nakazał przyjąć nowe okoliczności, a nawet na znak zgody – podać im rękę. Obie ręce.

Więc przez najbliższe godziny, zamiast pielęgnować w duszy smutek, w sposób maksymalny wykorzystuję wszystkie właściwości łazienkowej suszarki, by doprowadzić do stanu miłej używalności przemoczone wczoraj buty i to samo uczynić z potrzebną do dalszej jazdy odzieżą. Również korekta trasy wymaga pewnej ilości czasu i uwagi.



Dystans do przejechania na dziś – 50 kilometrów; nocleg w Saint-Aubin-du-Cormier. Dystans niewielki, ale, zważywszy godzinę wyjazdu (18:30), dostateczny, by całą uwagę i siły skupić wyłącznie na celu.




Po drodze mijam całkiem małą miejscowość, Saint-Rémy-du-Plain. Na mapie ledwie punkcik. I zastanawiam się, co jest prawdziwą miarą takich, jak to, miejsc. I czy w ogóle jest jakaś wspólna miara dla miast z trudem mieszczących w swoich murach cuda architektury, tych, w których wciąż żywa jest pamięć dawnej bądź tylko urojonej świetności, i miasteczka takiego jak Saint-Rémy, które wielkość ma wpisaną jedynie w nazwę?






I patrząc na zwróconą w kierunku budynku merostwa postać doświadczam stanu ducha podobnego temu, którego doznawałem wczoraj, na szczycie Mont-Saint-Michel. Uczucia dumy płynącego z przynależności do (tego samego) Królestwa. Czuję się jak mieszkaniec twierdzy – bezpieczny, niezagrożony. Jak motyl zamknięty w kokonie odwiecznej Prawdy, która za chwilę otworzy mu przestrzenie Wolności.



Wydani na gwałt rzekomo „nieuniknionych praw rozwoju”, które w miejsce kultu Boga umieściły kult człowieka, nawet nie zauważyliśmy, że skutkiem tego straciliśmy więzi łączące nas z Królestwem i daliśmy sobie wmówić, że teraz dopiero „otośmy wolni”!

Czy nie zdarza się nam zapomnieć, że miara, jaką przyłożyło do nas smutne dziedzictwo rewolucji, jest przyciasna i niegodna poddanych Prawdziwego Króla?

Bo zaiste nie miara kartografów, geometrów i logików jest miarą naszej wielkości.



Paweł Schulta

Dzisiaj wszyscy jesteśmy monarchistami

Niedziela Chrystusa Króla, A.D. 2015


Gustav Doré, Triumf chrześcijaństwa nad pogaństwem

System robi nas w balona

Św. Antoniego Marii Clareta, Biskupa i Wyznawcy, A.D. 2015

Fot. MDK

Na czaszy balonu widnieje w panoramie Warszawy rozpoznawalny, niestety, Pałac Kultury”. Wrósł tak silnie w naszą świadomość, że stał się stałym elementem naszej wyobraźni.

Na pocieszenie: Niby skrzyżowanie Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, a Pałacu” nie ma!

Fot. PJ

Adoracja

Fot. Przybysław Niedzielny

Nikt nie jest nielegalny – niektórzy są zbanowani

XXI Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego, A.D. 2015

Granice anarchii (Fot. Adept)

Anarchia nie jest do zbawienia koniecznie potrzebna. Jest sprawiedliwa i jako podstawa ładu społecznego wynika bezpośrednio z przykazań Bożych, w szczególności piątego i siódmego.

Anarchię definiuję jako sposób życia ludzi, którzy za normę postępowania przyjmują aksjomat nieagresji, czyli zakaz inicjowania przemocy fizycznej lub grożenia taką przemocą, jak również zakaz oszustwa na szkodę osoby lub jej własności.

Anarchistyczne rozwiązanie zagadnienia imigracji jest proste. Każdy kawałek ziemi (tak, również każdy kawałek morza, gór; przestrzeń kosmiczną zostawiamy na chwilę na boku, zastanawiamy się nad zasadą – więc, Drodzy Przyjaciele Etatyści, nie mnóżcie, proszę, przez chwilę, kolejnych rzekomych problemów, i posłuchajcie…) ma swojego właściciela lub właścicieli. To oni podejmują decyzję, czy na swoim terytorium mają ochotę gościć daną osobę.
Jeśli ktoś życzy sobie zaprosić do siebie dwa tysiące sunnitów, droga wolna. (To znaczy, by wejść na chwilę w szczegóły, „droga wolna” o tyle, o ile na przykład sąsiedzi gościnnego gościa nie utrudnią mu lub nie uniemożliwią sprowadzenia na swój teren takiej wesołej gromadki – metodami jak najbardziej uprawnionymi i wolnyrynkowymi: zamykamy przed takim transportem naszego prywatne drogi, korytarze powietrzne, muzułmanie mają zakaz poruszania się po naszym jeziorze itd.).
W zasadzie jednak – prosimy uprzejmie! – jeśli osoba podająca się za „prezydenta”, „premiera” czy też „posła” (choć na przykład ja nie udzielałem im żadnego pełnomocnictwa, aby mnie reprezentowali – a Ty, Drogi Czytelniku?) życzy sobie zaprosić do swojej PRYWATNEJ POSIADŁOŚCI wyznawców „proroka”, uprzejmie proszę. Niech tylko łaskawie pamięta o tym, że – gdyby pohańcy, zabawiwszy już rozmową i czym tam jeszcze córki gościnnych gospodarzy, mieli na przykład coś przeciwko krzyżowi na rozstajnych drogach (krzyżowi stojącemu na ziemi należącej do uzbrojonego katolika) i chcieli go na przykład siłą usunąć – właściciel ziemi, na której stoi krzyż ma pełne prawo usunąć intruzów siłą – w razie potrzeby wysyłając ich do Allaha (chyba że martwemu poganinowi zanosi się z jakichś przyczyn na spotkanie z Panem Bogiem).

[Od Red.: przypomina nam się sytuacja, w której znajomy taksówkarz wyrzucił ze swojego auta grupę żydów, którzy głośno sarkali na zawieszony w samochodzie różaniec. Skonfundowanej sytuacją pani z centrali wytłumaczył, że wyproszeni klienci „obrażali jego uczucia religijne”.]

W ten sposób społeczeństwo wolnościowe mogłoby radzić sobie z niechcianymi imigrantami. Nie wiemy, czy poszłoby taką właśnie drogą – ale winniśmy rozwiązaniom anarchicznym przynajmniej dać szansę.
W przeciwnym wypadku pozostaje nam pieklenie się, że „prezydent”, „premier”, czy „poseł” zaprasza kogoś na nie-swój teren; jeśli bowiem przyznajemy „prezydentowi”, „premierowi”, czy „posiołowi” prawo do zakazywania komuś wstępu na teren NASZEJ WŁASNOŚCI, tym samym zgadzamy się na to, aby STOSUJĄC NIESPRAWIEDLIWY PRZYMUS zadysponował naszym obszarem w ten sposób, że nakaże nam zgodzić się na czyjś wstęp na teren NASZEJ WŁASNOŚCI i umieści nam na głowie dwa tysiące muzułmanów na przykład.

Rozwiązania etatystyczne są nieskuteczne, bo oparte na fałszu.
Spróbujmy tego, co prawdziwe i sprawiedliwe, a możemy być skutkami zadziwieni… Przynajmniej spróbujmy.


Zdrowy Wariat

Polityka zawsze była, jest i będzie brudna – taka jest jej natura

 Św. Małgorzaty Marii Alacoque, Dziewicy, A.D. 2015


Niektórzy odrzucają to utarte stwierdzenie jako nieprawdziwe. Ale z faktu, że jakieś powiedzenie jest popularne, nie wynika automatycznie, że jest fałszywe.
Ujrzałem takie hasło: „Jeżeli ludzie uczciwi stronią od polityki, to nie dziwcie się, że rządzą bandyci, kłamcy, oszuści i złodzieje”.
Co za bzdura! To tak, jakby argumentować: „Jeżeli wierni małżonkowie stronią od burdeli, to nie dziwcie się, że rządzą w nich alfonsi i burdelmamy”.
Uczciwy człowiek domaga się na początek minimum – jedynie tego, aby nie zmuszano go do odwiedzania burdelu i pokrywania kosztów jego działalności. Tylko tyle!
Zwolennicy istnienia państwa żądają, aby każdy musiał brać udział w funkcjonowaniu burdelu – i jeszcze udawał, że to, co czyni, jest moralne. Niedoczekanie!
Jak naprawiać ten fałsz? Przede wszystkim warto tworzyć alternatywę wobec działalności funkcjonariuszy państwowych; budować w skorupie starego społeczeństwa zdrowe zalążki nowego; a gdy już dojrzeje, zbić skorupę i tylko ogłosić to, co i tak będzie już faktem: tworzymy społeczeństwo ludzi wolnych i odpowiedzialnych – nie: idealnych; ale dążących do doskonałości.

Zdrowy Wariat

Dopisek KTL w nawiązaniu do mądrych i głupich powiedzeń, o których traktowaliśmy już w tekście pt. Mądrości ludowe i głupoty ludowe:
„Nadzieja jest matką głupich” – nieprawda. Nadzieja jest matką mądrych.
[Liczne wypowiedzi dotyczące zmarłych:] „Istniejemy tylko dopóty, dopóki pozostajemy w ludzkiej pamięci” – nieprawda. Od chwili poczęcia jesteśmy obdarzeni życiem wiecznym, istniejemy już na zawsze.


Para Wodna

Dwa zdjęcia z drogi, dwa obrazki z miejsc "pozakonkursowych", a więc jakby trochę nieważnych. "Galeria na opak"?
Nic z tego!
To obrazy ważne, ale ważne przede wszystkim dlatego, że tak chce ten, który je tu zawiesza, zdjąwszy je uprzednio znad przepaści, w którą spada wszystko, do czego zawczasu nie przywiążemy stosownej miary, intencji pamiętania.
Więc niech zostaną tu, po tej stronie. Niech łopocą jak flaga na wietrze, jak rękawiczki dyndające na sznurku u rękawów dziecięcego płaszczyka, "bo zgubiło już dwie pary tej zimy".
Teraz zaś "okruchy" na chwilę wrócą w miejsca, w których się spotkaliśmy, gdzie byliśmy dla siebie jak ja i Ty.
W miejsca oznaczone nacięciem na korze drzewa, kopcem usypanych gdzieś na uboczu kamyków, śladu, jaki na wodzie zostawia przepływająca łódź...


Nasze spojrzenia spotkały się tylko na ułamek sekundy i za chwilę, nie wymieniając ani jednego słowa, nie okazując najmniejszego choćby gestu, zniknęliśmy sobie z oczu. I nie miało w tamtej chwili znaczenia, że wiedzieliśmy o sobie tylko tyle, że pochodzimy z różnych "plemion", mówimy niezrozumiałym dla siebie językiem, że wzrusza nas inna muzyka czy też, że inaczej zdobywamy względy kobiet. Bo tak naprawdę istotne jest tylko to, czy jesteśmy poddanymi tego samego Króla. Czy służymy temu Jedynemu i Jego Boskim prawom. Jeśli tak, to kiedyś spotkamy się znowu, już w Jego Obozie, nad brzegiem tej bądź innej rzeki, i wspólnie świętować będziemy zwycięstwo...


Został po Was tylko żwir zmieszany z płatkami kwiatów, które stały się dla kamieni jakby nową szatą, weselnym strojem, okrywającym ich obojętną i twardą po wielu "przejściach" naturę. I jeszcze rozedrgane od ciężaru słów małżeńskiej przysięgi powietrze...
I nie ma znaczenia fakt, że to wszystko, co o Was wiem. A ponieważ nie znam też Waszych imion (a nie nadam Wam imion zmyślonych, bo jednak istniejecie naprawdę) dlatego po prostu nazwę Was "Parą znad Loary", bo przecież od dziś jesteście już jednością.

A najdziwniejsze w naszym spotkaniu zdaje mi się to, że mimo tych jakże oczywistych "braków", możemy jednak "bywać" u siebie i okazywać sobie troskę. Bo gdy stoimy u stopni tej samej świątyni i czcimy w niej tego samego Boga, jesteśmy wspólną częścią jednego Drzewa i to Ono staje się miarą nas wszystkich.
To dzięki tej jedności płyną w nas te same co w Pniu i jego gałęziach ożywcze soki.
O, przedziwna wymiano pomiędzy ludźmi!

Paweł Schulta

Czynne bez odwołania

Św. Teresy z Avila, Dziewicy, A.D. 2015

Hodie et semper (rys. Sztukmistrz)

Gdzie tak mają?

Kara śmierci - propozycja





Istnieją jej zwolennicy i przeciwnicy. Przekonujący argument przemawiający za jej zasadnością polega na tym, że - zakładając, iż wszyscy przyjmujemy, że w ramach obrony koniecznej można niesprawiedliwego napastnika nawet zabić - obecność kary głównej w kodeksach karnych pozwala chronić przed mordercami życie potencjalnych ofiar.

Jeśli w prawie nie istnieje kara główna, napastnik ma interes w tym, aby zaatakowanego człowieka skutecznie zamordować; dopóki go nie zabije, napastnikowi grozi, iż ofiara - korzystając z prawa do obrony koniecznej - zada mu śmierć. Jeśli zaatakowanego skutecznie wykończy, znajduje się pod ochroną prawa - śmierć mu już nie grozi.

Jeśli w prawie kara główna istnieje, napastnik ma interes w tym, aby możliwie oszczędzić życie zaatakowanego - bo w każdym przypadku grozi bandycie śmierć; nie premiuje się skutecznego wykończenia ofiary.

Załóżmy, że chcemy uszanować każdy indywidualny pogląd na kwestię kary śmierci. Jak można by to zrobić?
Gdyby każdy zainteresowany zadeklarował (jawnie albo tajnie), jaki los ma spotkać jego ewentualnego zabójcę, mielibyśmy wskazówkę, jaką karę należy (w przypadku dokonania morderstwa) wymierzyć.
Wpisuję na przykład w testament, iż mój potencjalny morderca ma ponieść karę śmierci - a jeśli faktycznie zostanę zamordowany, realizator mojego testamentu dopilnowuje, aby wymierzyć zabójcy sprawiedliwość.
Jestem przeciwnikiem kary śmierci - i zastrzegam, aby mojego potencjalnego mordercy nie karać na gardle; realizator mojego testamentu ma jasną wskazówkę, o jaką karę się nie ubiegać.

Oczywiście, mogą pojawić się liczne zagadnienia szczegółowe - na przykład czy będzie wolno wskazywać jako karę dla potencjalnego mordercy dożywotnie więzienie bez możliwości zwolnienia (postulat wielu przeciwników kary śmierci, którzy podpierają go argumentem o tym, że "ta kara jest gorsza od kary śmierci"; czyli, przynajmniej intencjonalnie, chcą być dla zabójcy bardziej od zwolenników kary śmierci brutalniejsi, bardziej bezwzględni).
Co zrobić w sytuacji, gdy ktoś nie zadeklaruje, co z jego potencjalnym zabójcą czynić, a sam zostanie zamordowany?

Pytania te wciąż oczekują odpowiedzi. Okolicznościami najbardziej sprzyjającymi udzielaniu na nie odpowiedzi będą takie, w którym uszanujemy indywidualne decyzje dotyczące charakteru kary dla naszych potencjalnych morderców.

Rower wykolejony

Św. Kaliksta, Papieża i Męczennika, A.D. 2015


Fot. Jerzy Juhanowicz

Idealista czyli realista?

Św. Edwarda, Króla i Wyznawcy, A.D. 2015

Nie~poprawny idealista – niedokończona i nieidealna praca Sztukmistrza

‘Pasjonat’ to osoba łatwo wpadająca w furię – choć obecnie używa się tego słowa jako synonimu określeń ‘entuzjasta’, ‘miłośnik czegoś’. ‘Spolegliwy’ to w istocie ‘taki, na którym można polegać’, nie zaś: ‘uległy’.
Oskarżają mnie niekiedy o idealizm. Kim jest ‘idealista’? Wydaje się, że osoby określające mnie tym mianem mają idealistę za przeciwieństwo realisty. Sądzą, że idei anarchicznych, opartych na przeświadczeniu o tym, że człowiek jest przez Pana Boga powołany do wolności i odpowiedzialności, nie da się w praktyce realizować. ‘Idealista’ znaczy dla nich tyle co ‘utopista’.
Jeśli rozumieć ‘idealizm’ jako przywiązanie do pewnych (tak, wzniosłych i pięknych) idei – tak, jestem idealistą. Nie przeczy to jednak mojemu poczuciu realizmu.

Lord Sebastian Flyte z Powrotu do Brideshead mówił o tym, że wierzy, że jest katolikiem, ponieważ „Boże Narodzenie, gwiazda betlejemska, trzej królowie, wół i osieł” to „piękna idea”. „Nie można wierzyć w coś dlatego, że to piękna idea” – odpowiada narrator książki, Charles Ryder; „Ależ tak. Ja tak wierzę” – mówi Sebastian.
Krzysztof Meissner, fizyk, powiedział kiedyś na temat odkrywanych praw fizycznych, że, jeśli któreś z nich okazuje się prawdziwe, zazwyczaj jest również piękne. Czy dałoby się zaryzykować stwierdzenie, że WSZYSTKO CO PRAWDZIWE, JEST RÓWNIEŻ PIĘKNE?

Dekalog, wzywający każdego człowieka do realizowania swojego wyjątkowego, zawsze wzniosłego powołania, można określić mianem pięknego, bo jest on prawdziwy; odpowiada na pytanie, w jaki sposób należy postępować, aby dostąpić zbawienia. I jest w jakiś sposób „programem minimum” – to znaczy, by pójść za myślą Chestertona, ponieważ Pan Bóg na dużo więcej rzeczy nam zezwala niż zakazuje, sformułował te zakazane – niejako z „oszczędności”: bo wszystkie inne można robić i za długo zajęłoby Mu wymienianie ich.

Trudno w każdej sytuacji podać drugiemu człowiekowi receptę na to, co jak ma postąpić, jakiego wyboru życiowego dokonać („Zrób tak: ……………….”; „Powinnaś ……………………….”); ale można w oparciu o Boże przykazania powiedzieć o niektórych pomysłach z całkowitą pewnością: „Tego robić nie wolno”.
I na tym opiera się mój idealizm.

Jest to idealizm katolika, który wierzy w to, że przykazania Boże to nie pobożne życzenia, ale piękne wezwanie do realizacji swojego człowieczeństwa w sposób najlepszy i najbogatszy z możliwych. Z Dekalogu wynikają praktyczne wnioski: na przykład zakaz niesprawiedliwego mordowania ujęty w przykazaniu piątym, który dotyczy wszystkich ludzi; nie ma wyjątków powodujących, że np. jakiemuś „prezydentowi” przysługuje prawo wywoływania zbrojnego konfliktu i niesprawiedliwego posyłania ludzi na śmierć albo że jakiejś szajce zwanej dla niepoznaki „parlamentarzystami” wolno uchwalać rzeź niewiniątek, czyli zezwolenie na aborcję (w jakimkolwiek przypadku).

Znam wiele osób, które oburzyłyby się na określenie ich mianem anarchistów. Ale – czy tego chcą czy nie – czy zgadzają się z tym określeniem, czy nie – skoro liczą się z naturą człowieka, dążą do doskonałości, traktują Dekalog jako niewzruszoną wskazówkę, a z tym, co w niesprawiedliwy sposób usiłuje przeszkodzić im w realizacji powołania, dzielnie się zmagają – są anarchistami w praktyce.
Jeśli odważnie i bezkompromisowo pójdziemy dalej tropem rozważań na temat praktycznych konsekwencji wynikających z dziesięciu przykazań, dojdziemy do wniosku, że przejęty swoją wiarą katolik nie tyle „musi być”, ile po prostu JEST ANARCHISTĄ. A zatem kimś, kto wierzy, że „idealne” wskazania zawarte w Dekalogu są fundamentem życiowego realizmu – czyli realizowania zadanego nam przez Pana Boga powołania.
Odpowiadając więc na postawione w tytule pytanie: Kim jestem? I pierwszym, i drugim. A może lepiej: pierwszym, czyli drugim.


Bardzo Zdrowy Wariat

największy papież W PARKU MINIATUR

XX Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego, A.D. 2015
(Wspomnienie Macierzyństwa Najświętszej Maryi Panny)





PRAWDOPODOBNIE Rekord Guinessa
(dopisek Naczelnego Malkontenta: powinno być: Guinnessa)
Fot. KTL