-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Nina
Paley
Zrozumieć
wolną treść
Treść
to zasób
nieograniczony.
Ludzie mogą teraz robić idealne kopie zapisanej cyfrowo treści za
darmo. To dlatego spodziewają się, że treść będzie wolna i
darmowa – bo w rzeczywistości taka właśnie jest. To jest DOBRE.
Pomyśl o
„treści” – kulturze – jako o wodzie. Tam, gdzie płynie
woda, kwitnie życie.
Nośniki
treści
– przedmioty takie jak książki, płyty DVD, dyski twarde,
ubrania, figurki Action
Man
i pisma drukowane stanowią zasób
ograniczony.
Nikt nie oczekuje, że te przedmioty będą darmowe i ludzie z
własnej woli płacą za nie dobre pieniądze.
[…]
Pomyśl o
„nośnikach treści” – książkach, płytach, dyskach twardych
– jako o dzbankach i pojemnikach. Zwiększają one użyteczność
wody i jej wartość. Jeśli możesz uzyskać wodę za darmo z
ogólnie dostępnej rzeki – świetnie; nie zmniejsza to wartości
naczyń. Wręcz przeciwnie: gdy rzeki płyną, przydatność i
wartość naczyń do przechowywania wody wzrasta.
[…]
Kontynuując
tę metaforę: monopole na prawa autorskie to próba postawienia
zapory, zapanowania nad wszystkimi rzekami i przekształcenia ich w
wąskie strużki. Gdy tylko Wielkie Media zdołają spętać kulturę,
to dzieje się tak, jakby odcinały dopływ i odpływ wody: skutkiem
jest stojąca kałuża, która staje się trująca. Ryby zdychają i
zaczyna się roić od komarów, bo woda nie ma skąd przypływać,
ani dokąd odpływać.
[…]
Artyści
nie są „właścicielami” kultury; jesteśmy natomiast
właścicielami naszych nazwisk (uznanie autorstwa). Każdy artysta
mający grupę swoich fanów, wie, że „siły napędowej”
udzielają jego nazwisku wspaniałomyślnie odbiorcy. Nasi odbiorcy
chcą, żeby nam się dobrze powodziło. Chcą, żeby dotarły do nas
ich pieniądze i wsparcie.
[…]
Dlatego też
współpraca artysty z handlowcem jest cenna. Książka z autografem
warta jest więcej niż książka bez niego. Sprzedający, którzy
współpracują z artystami – dzielą z nimi przychody – dostają
błogosławieństwo zarówno artysty, jak i odbiorców, i mogą
sprzedać więcej przedmiotów za więcej pieniędzy.
[...]
Zgodnie z
zasadami licencji Creative Commons Na Tych Samych Warunkach dzieła
wykorzystujące jakiś fragment filmu Sita
Sings The Blues
mogą być przez dowolną osobę wytwarzane i sprzedawane bez mojej
zgody. Ale ktokolwiek dzieli się ze mną dochodem, dostaje mój
„znak wsparcia artysty” albo podpis, a moi fani zostają
skierowani do jego dzieła (za pośrednictwem poczty pantoflowej i
mojej strony internetowej).
[...]
Niemniej
jednak dzieła konkurencyjne wobec mojego mogą być sprzedawane bez
ubiegania się o moją aprobatę. Jeśli są tańsze, lepszej jakości
albo bardziej dostępne, mogą sprzedawać się lepiej niż wspierane
przeze mnie produkty. Dlaczego miałoby być inaczej? Konkurencja
może być dobra. Tym większa motywacja dla każdego, z kim zawieram
partnerstwo handlowe, aby wytwarzać produkty wysokiej jakości, w
rozsądnej cenie i łatwo dostępne. Nie ma bodźców do
rywalizowania z dobrym dziełem; jeśli jest już do nabycia w
przystępnej cenie album albo komiks Sita
Sings the Blues,
dlaczego ktoś miałby zadawać sobie trud i publikować jeszcze
jeden? Jeśli dojdzie do wydania takiej konkurencyjnej publikacji,
musi ona mieć jakąś zaletę, której brak tej wcześniejszej.
Jeżeli zdaniem wydawców konkurencyjnej publikacji różnica jakości
między produktami jest tak duża, że warta więcej od mojej
rekomendacji, to dobrze dla nich, skoro zrobili coś właściwie.
Pamiętaj:
Wolna
Inicjatywa to także Wolna Kultura.
Częste
pytania dotyczące Wolnej Treści:
P. Po co
publikować książkę, skoro jej zawartość jest dostępna za darmo
w Internecie?
O. Bo
Internet ma swoje ograniczenia. Nie można go dotknąć ani powąchać.
Wygląd obrazków jest ograniczony jakością ekranu i może
powodować przemęczenie oczu.
[...]
Książki
mają wartość jako przedmioty – poza bogactwem intelektualnym,
które zawierają. Łatwo je ze sobą nosić, można ich dotknąć,
nie przeszkadzają im awarie prądu. Albumy może cechować coś, co
nadaje im jeszcze większą wartość: błyszczący papier,
tłoczenia, odblaskowy i matowy druk, papier o różnej fakturze,
ilustracje bardzo wysokiej jakości. Książki mogą być same w
sobie czymś pięknym. Książki z autografami autorów to dzieła
sztuki. Książki mogą mieć wartość jako obiekty godne
kolekcjonowania, ponieważ są DOBREM RZADKIM.
[...]
Odbiorcy
starają się o więź z twórcami. Nawet jeśli treść jest za
darmo, wielu fanów pragnie posiadać dzieło w postaci fizycznej.
Chcą też wesprzeć artystę. Towary – przedmioty takie jak
książki, płyty DVD, ubrania – pełnią rolę środka
umożliwiającego dokonywanie tych transakcji między artystą i
odbiorcami.
P. Po co
udostępniać dzieło za darmo w Internecie, skoro jest dostępne w
formie książki (albo płyty DVD, CD itd.)?
O. Bo jeśli
jest darmowe, może się rozprzestrzeniać. Jeśli jest dobre,
odbiorcy będą się na nie powoływać, cytować je, dzielić się
nim, pisać jego recenzje i upowszechniać je. Udostępnianie dzieła
za darmo pozwala osiągnąć wszystko to, co reklama, a poza tym jest
dobre – a nie złe, wolne – a nie kontrolowane, rozpowszechniane
dobrowolnie – a nie wpychane na siłę do gardeł. Zamiast wydawać
olbrzymie sumy na kiepskie reklamy, aby sprzedać „treść”,
którą spętałeś, po prostu uwolnij tę treść i pozwól, żeby
stanowiła reklamę samej siebie. Użyj zasobu nieograniczonego do
sprzedaży zasobu ograniczonego.
P. Ale
nawet w dobie Internetu muszę uprawiać reklamę!
O. Być
może. Zależy to od tego, jakie jest twoje dzieło i jak dużo masz
czasu. Jeśli to, co masz, jest dobre, po prostu daj temu trochę
czasu. „Zaraźliwy” wzrost popularności następuje gwałtownie,
ale zanim się zacznie, może to trochę potrwać. Albo możesz użyć
reklamy, aby w sztuczny sposób skierować uwagę odbiorców na coś,
czym w innym wypadku wcale by się nie zainteresowali. Jeśli dzieło
nie jest dobre i ograniczy się jego reklamę, zainteresowanie nim
zmaleje.
[...]
To nasza
wizja Wolności. To nie komunizm. To nie kapitalizm, jaki znamy. To z
pewnością nie monopol. To Wolna Kultura i Wolna Inicjatywa.
[2009]
Cory
Doctorow
Rozdając
za darmo
Rozpowszechniałem
swoje książki za darmo od momentu publikacji mojej pierwszej
powieści – i naprawdę sporo na tym zarobiłem.
Gdy w
styczniu 2003 r. Tor Books wydało moją pierwszą powieść, Down
and Out in the Magic Kingdom,
umieściłem jej elektroniczną wersję w Internecie na licencji
Creative Commons, co zachęciło czytelników do kopiowania książki
na szeroką skalę. W ciągu jednego dnia plik z powieścią pobrano
30.000 razy (a ci, którzy to zrobili, mogli dalej ją kopiować). Po
trzech latach i sześciu dodrukach książkę ściągnięto z mojej
strony 700.000 razy. Nie jestem w stanie zliczyć, na ile języków
ją przetłumaczono; kluczowe idee powieści wykorzystano przy
tworzeniu oprogramowania, a w sieci konkurują ze sobą dwie
adaptacje dźwiękowe autorstwa fanów.
Większość
ludzi, którzy ściągają książkę, potem jej nie kupuje – ale i
tak by jej nie kupili, więc nie straciłem żadnych przychodów ze
sprzedaży, tylko zyskałem czytelników. Znikoma mniejszość
traktuje darmowego e-booka jako substytut wersji drukowanej – to są
stracone przychody ze sprzedaży. Ale dużo większa mniejszość
traktuje książkę elektroniczną jako zachętę do kupienia wersji
drukowanej. To zyski. Tak długo, jak zyski przekraczają straty,
jestem do przodu. Tak czy inaczej dystrybucja niemal miliona kopii
mojej książki nic mnie nie kosztowała.
Książka
elektroniczna ma tę szczególną cechę, że jest czymś społecznym.
Chce być kopiowana dla znajomych, rozsyłana z palmtopów, wklejana
na listy mailingowe. Błaga, żeby zrobić z niej dowcipną
sygnaturkę pod tekstem maila. Porusza się w sposób tak szybki i
nieuchwytny, że może stać się w twoim życiu wszechobecna. Nic
tak nie pomaga w sprzedaży książek jak osobista rekomendacja. Gdy
pracowałem w księgarni, najprzyjemniejsze słowa, które mogliśmy
usłyszeć, brzmiały: „Znajomy doradził mi, żeby kupić...”
Ten znajomy doprowadził do zakupu; nam pozostało tylko jego
sfinalizowanie. W epoce internetowych przyjaźni łatwiej uzyskać
ustną rekomendację za pomocą e-booka niż martwych drzew.
Są dwie
rzeczy, o które pisarze pytają mnie w związku z tą inicjatywą.
Po pierwsze: czy dzięki temu sprzedaje się więcej książek? I po
drugie: jak namówiłeś swojego wydawcę, żeby zgodził się na ten
szalony projekt?
Nie da się
empirycznie udowodnić, że rozdawanie książek za darmo zwiększa
ich sprzedaż – ale zrobiłem tak z trzema powieściami i zbiorem
krótkich opowiadań (a w przyszłym roku zrobię to z dwiema
kolejnymi powieściami i następnym zbiorem) – i liczba sprzedanych
egzemplarzy moich książek za każdym razem przekraczała
oczekiwania wydawcy. Porównanie wyników sprzedaży moich książek
i z danymi dotyczącymi dzieł moich kolegów po fachu wskazuje, że
moje książki radzą sobie nieco lepiej od utworów podobnych
pisarzy na porównywalnym etapie twórczości. Ale bez cofnięcia się
w czasie i ponownego wydania w takich samych okolicznościach tych
samych książek bez programu darmowych e-booków nie ma sposobu,
żeby zyskać pewność.
Co jest
pewne, to fakt, że każdy pisarz, który spróbował rozdawania za
darmo e-booków w celu zwiększenia sprzedaży książek papierowych,
wyszedł z tego doświadczenia usatysfakcjonowany.
Jak
przekonałem Tor Books, żeby pozwoliło mi to zrobić? Tor Books to
nie gotowy na każde ryzyko internetowy dorobkiewicz. To największy
na świecie wydawca literatury science-fiction, stanowiący część
niemieckiego giganta Holtzbrinck. To nie specyficznie pachnący
infohipisi, którzy wierzą w to, że informacja chce być wolna. Są
raczej bardzo zatroskanymi o wyniki finansowe taksatorami świata
science-fiction, najprawdopodobniej najbardziej społecznego spośród
gatunków literackich. Science-fiction napędzają zorganizowani
entuzjaści – ochotnicy, którzy tydzień w tydzień urządzają w
każdym zakątku świata setki spotkań literackich. Ci niestrudzeni
promotorzy traktują książki jako znaki tożsamości i doniosłego
znaczenia wytwory kultury. Głoszą ich pochwałę, tworzą wokół
nich subkultury, cytują je podczas sporów politycznych, czasem
nawet z ich powodu inaczej układają swoje życie i pracę.
Ponadto,
pierwsi fani science-fiction określili charakter samego Internetu
jako medium społecznego. Biorąc pod uwagę wysoką współzależność
między pracą związaną z techniką a czytaniem SF, w nieunikniony
sposób pierwsze niedotyczące techniki dyskusje w sieci prowadzono
na temat science-fiction. Internetowe zwyczaje niezobowiązującego
gadania, organizowania się fanów, publikowania i rozrywki pochodzą
od fanów SF, a jeśli jakikolwiek typ literatury ma w
cyberprzestrzeni swoje naturalne miejsce, to właśnie
science-fiction – gatunek, który ukuł termin „cyberprzestrzeń”.
Rzeczywiście,
science-fiction to pierwszy gatunek literacki szeroko piratowany w
Internecie na kanałach „bookwarez”,
gdzie umieszczano książki skanowane ręcznie, strona po stronie,
które przekształcano na tekst cyfrowy, po czym robiono korektę.
Nawet dziś najczęściej „piratowaną” w sieci literaturą
pozostaje SF.
Nic nie
mogłoby mi dać na przyszłość więcej optymizmu. Jak napisał w
swoim fundamentalnym eseju Piractwo
to opodatkowanie progresywne
Tim O’Reilly, wydawca: „zdobycie takiej popularności, żeby
piratowano twoje dzieła, to koronne osiągnięcie”. Wolę oprzeć
swoją przyszłość na literaturze, która obchodzi ludzi na tyle,
że kradną, niż poświęcić życie takiemu jej rodzajowi, na który
nie ma miejsca w dominującym obecnie medium.
A co z
przyszłością? Wielu autorów obawia się, że książki
elektroniczne z coraz większą łatwością będą zastępować
drukowane ze względu na zmieniających się czytelników i lepszą
technologię. Podchodzę do tego lęku ze sceptycyzmem – format
książki znany pod nazwą kodeksu przetrwał wieki jako prosta i
elegancka odpowiedź na pytanie o wymagania stawiane przez druk –
choć książka drukowana ma stosunkowo niewielu użytkowników.
Większość ludzi nie jest i nigdy nie będzie czytelnikami – ale
ci, którzy nimi są,
będą nimi zawsze i niewątpliwie są oni żądni książek
papierowych.
Ale
powiedzenie tego uważa się za stwierdzenie, że książki
elektroniczne to jedyne, czego wszyscy chcą.
Nie sądzę,
aby żądanie opłat za utwory w formie elektronicznej było
praktyczne. Bity nigdy nie staną się trudniejsze do skopiowania.
Musimy więc wymyślić, jak zarabiać na czym innym. Nie chcę przez
to powiedzieć, że nie można żądać opłat za kopiowalny bit, ale
dziś z pewnością nie da się już zmusić czytelnika do płacenia
za dostęp do informacji.
To nie
pierwszy raz, kiedy twórczy przedsiębiorcy znajdują się w okresie
przejściowym. Aktorzy wodewilowi musieli przerzucić się na radio –
dokonać nagłej zmiany – z sytuacji, gdy posiadali pełną
kontrolę nad tym, komu wolno słuchać ich występu (jeśli ktoś
nie kupił biletu, był wyrzucany z sali) na sytuację, w której nie
mają na to absolutnie żadnego wpływu (występu mogła słuchać
każda rodzina, w której dziecko potrafiło skonstruować odbiornik
radiowy – ówczesny odpowiednik dzisiejszego zainstalowania
oprogramowania do wymiany plików). Istniały modele biznesowe dla
radia, ale przewidzenie ich a
priori
nie było łatwe. Któż mógłby się spodziewać, że radio będzie
zawdzięczało swój wielki sukces stworzeniu systemu opłat za prawo
odtwarzania utworów, zapewnieniu sobie przyzwolenia Kongresu w
formie dekretu, założeniu stowarzyszenia zbierającego składki i
wynalezieniu nowej wersji matematyki statystycznej w celu
finansowania stowarzyszenia?
Przewidywania
dotyczące przyszłości działalności wydawniczej – czy wiatr
powieje z innej strony i książki drukowane staną się przeżytkiem
– jest tak samo trudne. Nie wiem, jak w takim świecie pisarze
zarabialiby na życie, ale wiem,
że nigdy się tego nie dowiem, odwracając się plecami do
Internetu. Znajdując się w centrum elektronicznej działalności
wydawniczej, obserwując, co setki tysięcy czytelników robią z
moimi książkami, zdobywam lepsze rozeznanie rynku niż w
jakikolwiek inny sposób. Podobnie mój wydawca. Tak jak ja podchodzę
na serio do kontynuowania w przewidywalnej przyszłości pracy
pisarza – tak samo podchodzą do tego z powagą Tor Books i
Holtzbrinck. Dla nich przyszłość działalności wydawniczej jest
jeszcze ważniejsza niż dla mnie. Więc kiedy przedstawiłem im plan
rozdawania książek w celu ich sprzedawania, długo się nie
zastanawiali.
Dla mnie to
także dobry interes. „Badanie rynku” polegające na
udostępnianiu za darmo e-booków pomaga w sprzedaży książek
drukowanych. Ponadto większe czytelnictwo moich książek otwiera mi
dużo innych możliwości zarobienia pieniędzy za prace związane z
pisaniem – takie jak katedra Fulbrighta, którą otrzymałem w tym
roku na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, ten bardzo dobrze
płatny artykuł w „Forbesie”, wygłaszanie odczytów i inne
sposobności do tego, żeby uczyć, pisać i udzielać licencji na
tłumaczenie oraz adaptację moich utworów. Niestrudzone
popularyzowanie przez fanów tego, co piszę, pomaga nie tylko w
sprzedaży moich książek – promuje również mnie.
Złote
czasy, kiedy setki autorów żyły tylko i wyłącznie z tantiem za
swoje utwory, to bzdura. Na przestrzeni dziejów dochody starających
się związać koniec z końcem pisarzy pochodziły z codziennej
pracy [niepisarskiej], uczenia, darowizn, spadków, tłumaczeń,
udzielania licencji i różnych innych źródeł. Internet nie tylko
pomaga mi sprzedawać więcej książek – daje mi też więcej
możliwości zarabiania na działalności związanej z pisaniem.
Nigdy
wcześniej w historii ludzie nie czytali tylu słów napisanych przez
tylu autorów, co dziś. Internet to literacki świat słowa
pisanego. Jakie to dla pisarzy miłe.
[2006]
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz