L7 (11) - Wolna kultura

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------



Nina Paley
Zrozumieć wolną treść

Treść to zasób nieograniczony. Ludzie mogą teraz robić idealne kopie zapisanej cyfrowo treści za darmo. To dlatego spodziewają się, że treść będzie wolna i darmowa – bo w rzeczywistości taka właśnie jest. To jest DOBRE.
Pomyśl o „treści” – kulturze – jako o wodzie. Tam, gdzie płynie woda, kwitnie życie.

[...]

Nośniki treści – przedmioty takie jak książki, płyty DVD, dyski twarde, ubrania, figurki Action Man i pisma drukowane stanowią zasób ograniczony. Nikt nie oczekuje, że te przedmioty będą darmowe i ludzie z własnej woli płacą za nie dobre pieniądze.

[…]

Pomyśl o „nośnikach treści” – książkach, płytach, dyskach twardych – jako o dzbankach i pojemnikach. Zwiększają one użyteczność wody i jej wartość. Jeśli możesz uzyskać wodę za darmo z ogólnie dostępnej rzeki – świetnie; nie zmniejsza to wartości naczyń. Wręcz przeciwnie: gdy rzeki płyną, przydatność i wartość naczyń do przechowywania wody wzrasta.

[…]

Kontynuując tę metaforę: monopole na prawa autorskie to próba postawienia zapory, zapanowania nad wszystkimi rzekami i przekształcenia ich w wąskie strużki. Gdy tylko Wielkie Media zdołają spętać kulturę, to dzieje się tak, jakby odcinały dopływ i odpływ wody: skutkiem jest stojąca kałuża, która staje się trująca. Ryby zdychają i zaczyna się roić od komarów, bo woda nie ma skąd przypływać, ani dokąd odpływać.

[…]

Artyści nie są „właścicielami” kultury; jesteśmy natomiast właścicielami naszych nazwisk (uznanie autorstwa). Każdy artysta mający grupę swoich fanów, wie, że „siły napędowej” udzielają jego nazwisku wspaniałomyślnie odbiorcy. Nasi odbiorcy chcą, żeby nam się dobrze powodziło. Chcą, żeby dotarły do nas ich pieniądze i wsparcie.

[…]

Dlatego też współpraca artysty z handlowcem jest cenna. Książka z autografem warta jest więcej niż książka bez niego. Sprzedający, którzy współpracują z artystami – dzielą z nimi przychody – dostają błogosławieństwo zarówno artysty, jak i odbiorców, i mogą sprzedać więcej przedmiotów za więcej pieniędzy.

[...]

Zgodnie z zasadami licencji Creative Commons Na Tych Samych Warunkach dzieła wykorzystujące jakiś fragment filmu Sita Sings The Blues mogą być przez dowolną osobę wytwarzane i sprzedawane bez mojej zgody. Ale ktokolwiek dzieli się ze mną dochodem, dostaje mój „znak wsparcia artysty” albo podpis, a moi fani zostają skierowani do jego dzieła (za pośrednictwem poczty pantoflowej i mojej strony internetowej).
[...]

Niemniej jednak dzieła konkurencyjne wobec mojego mogą być sprzedawane bez ubiegania się o moją aprobatę. Jeśli są tańsze, lepszej jakości albo bardziej dostępne, mogą sprzedawać się lepiej niż wspierane przeze mnie produkty. Dlaczego miałoby być inaczej? Konkurencja może być dobra. Tym większa motywacja dla każdego, z kim zawieram partnerstwo handlowe, aby wytwarzać produkty wysokiej jakości, w rozsądnej cenie i łatwo dostępne. Nie ma bodźców do rywalizowania z dobrym dziełem; jeśli jest już do nabycia w przystępnej cenie album albo komiks Sita Sings the Blues, dlaczego ktoś miałby zadawać sobie trud i publikować jeszcze jeden? Jeśli dojdzie do wydania takiej konkurencyjnej publikacji, musi ona mieć jakąś zaletę, której brak tej wcześniejszej. Jeżeli zdaniem wydawców konkurencyjnej publikacji różnica jakości między produktami jest tak duża, że warta więcej od mojej rekomendacji, to dobrze dla nich, skoro zrobili coś właściwie.

Pamiętaj:
Wolna Inicjatywa to także Wolna Kultura.

Częste pytania dotyczące Wolnej Treści:

P. Po co publikować książkę, skoro jej zawartość jest dostępna za darmo w Internecie?
O. Bo Internet ma swoje ograniczenia. Nie można go dotknąć ani powąchać. Wygląd obrazków jest ograniczony jakością ekranu i może powodować przemęczenie oczu.

[...]

Książki mają wartość jako przedmioty – poza bogactwem intelektualnym, które zawierają. Łatwo je ze sobą nosić, można ich dotknąć, nie przeszkadzają im awarie prądu. Albumy może cechować coś, co nadaje im jeszcze większą wartość: błyszczący papier, tłoczenia, odblaskowy i matowy druk, papier o różnej fakturze, ilustracje bardzo wysokiej jakości. Książki mogą być same w sobie czymś pięknym. Książki z autografami autorów to dzieła sztuki. Książki mogą mieć wartość jako obiekty godne kolekcjonowania, ponieważ są DOBREM RZADKIM.

[...]

Odbiorcy starają się o więź z twórcami. Nawet jeśli treść jest za darmo, wielu fanów pragnie posiadać dzieło w postaci fizycznej. Chcą też wesprzeć artystę. Towary – przedmioty takie jak książki, płyty DVD, ubrania – pełnią rolę środka umożliwiającego dokonywanie tych transakcji między artystą i odbiorcami.

P. Po co udostępniać dzieło za darmo w Internecie, skoro jest dostępne w formie książki (albo płyty DVD, CD itd.)?
O. Bo jeśli jest darmowe, może się rozprzestrzeniać. Jeśli jest dobre, odbiorcy będą się na nie powoływać, cytować je, dzielić się nim, pisać jego recenzje i upowszechniać je. Udostępnianie dzieła za darmo pozwala osiągnąć wszystko to, co reklama, a poza tym jest dobre – a nie złe, wolne – a nie kontrolowane, rozpowszechniane dobrowolnie – a nie wpychane na siłę do gardeł. Zamiast wydawać olbrzymie sumy na kiepskie reklamy, aby sprzedać „treść”, którą spętałeś, po prostu uwolnij tę treść i pozwól, żeby stanowiła reklamę samej siebie. Użyj zasobu nieograniczonego do sprzedaży zasobu ograniczonego.
P. Ale nawet w dobie Internetu muszę uprawiać reklamę!
O. Być może. Zależy to od tego, jakie jest twoje dzieło i jak dużo masz czasu. Jeśli to, co masz, jest dobre, po prostu daj temu trochę czasu. „Zaraźliwy” wzrost popularności następuje gwałtownie, ale zanim się zacznie, może to trochę potrwać. Albo możesz użyć reklamy, aby w sztuczny sposób skierować uwagę odbiorców na coś, czym w innym wypadku wcale by się nie zainteresowali. Jeśli dzieło nie jest dobre i ograniczy się jego reklamę, zainteresowanie nim zmaleje.

[...]

To nasza wizja Wolności. To nie komunizm. To nie kapitalizm, jaki znamy. To z pewnością nie monopol. To Wolna Kultura i Wolna Inicjatywa.

[2009]




Cory Doctorow
Rozdając za darmo

Rozpowszechniałem swoje książki za darmo od momentu publikacji mojej pierwszej powieści – i naprawdę sporo na tym zarobiłem.
Gdy w styczniu 2003 r. Tor Books wydało moją pierwszą powieść, Down and Out in the Magic Kingdom, umieściłem jej elektroniczną wersję w Internecie na licencji Creative Commons, co zachęciło czytelników do kopiowania książki na szeroką skalę. W ciągu jednego dnia plik z powieścią pobrano 30.000 razy (a ci, którzy to zrobili, mogli dalej ją kopiować). Po trzech latach i sześciu dodrukach książkę ściągnięto z mojej strony 700.000 razy. Nie jestem w stanie zliczyć, na ile języków ją przetłumaczono; kluczowe idee powieści wykorzystano przy tworzeniu oprogramowania, a w sieci konkurują ze sobą dwie adaptacje dźwiękowe autorstwa fanów.
Większość ludzi, którzy ściągają książkę, potem jej nie kupuje – ale i tak by jej nie kupili, więc nie straciłem żadnych przychodów ze sprzedaży, tylko zyskałem czytelników. Znikoma mniejszość traktuje darmowego e-booka jako substytut wersji drukowanej – to są stracone przychody ze sprzedaży. Ale dużo większa mniejszość traktuje książkę elektroniczną jako zachętę do kupienia wersji drukowanej. To zyski. Tak długo, jak zyski przekraczają straty, jestem do przodu. Tak czy inaczej dystrybucja niemal miliona kopii mojej książki nic mnie nie kosztowała.
Książka elektroniczna ma tę szczególną cechę, że jest czymś społecznym. Chce być kopiowana dla znajomych, rozsyłana z palmtopów, wklejana na listy mailingowe. Błaga, żeby zrobić z niej dowcipną sygnaturkę pod tekstem maila. Porusza się w sposób tak szybki i nieuchwytny, że może stać się w twoim życiu wszechobecna. Nic tak nie pomaga w sprzedaży książek jak osobista rekomendacja. Gdy pracowałem w księgarni, najprzyjemniejsze słowa, które mogliśmy usłyszeć, brzmiały: „Znajomy doradził mi, żeby kupić...” Ten znajomy doprowadził do zakupu; nam pozostało tylko jego sfinalizowanie. W epoce internetowych przyjaźni łatwiej uzyskać ustną rekomendację za pomocą e-booka niż martwych drzew.
Są dwie rzeczy, o które pisarze pytają mnie w związku z tą inicjatywą. Po pierwsze: czy dzięki temu sprzedaje się więcej książek? I po drugie: jak namówiłeś swojego wydawcę, żeby zgodził się na ten szalony projekt?
Nie da się empirycznie udowodnić, że rozdawanie książek za darmo zwiększa ich sprzedaż – ale zrobiłem tak z trzema powieściami i zbiorem krótkich opowiadań (a w przyszłym roku zrobię to z dwiema kolejnymi powieściami i następnym zbiorem) – i liczba sprzedanych egzemplarzy moich książek za każdym razem przekraczała oczekiwania wydawcy. Porównanie wyników sprzedaży moich książek i z danymi dotyczącymi dzieł moich kolegów po fachu wskazuje, że moje książki radzą sobie nieco lepiej od utworów podobnych pisarzy na porównywalnym etapie twórczości. Ale bez cofnięcia się w czasie i ponownego wydania w takich samych okolicznościach tych samych książek bez programu darmowych e-booków nie ma sposobu, żeby zyskać pewność.
Co jest pewne, to fakt, że każdy pisarz, który spróbował rozdawania za darmo e-booków w celu zwiększenia sprzedaży książek papierowych, wyszedł z tego doświadczenia usatysfakcjonowany.
Jak przekonałem Tor Books, żeby pozwoliło mi to zrobić? Tor Books to nie gotowy na każde ryzyko internetowy dorobkiewicz. To największy na świecie wydawca literatury science-fiction, stanowiący część niemieckiego giganta Holtzbrinck. To nie specyficznie pachnący infohipisi, którzy wierzą w to, że informacja chce być wolna. Są raczej bardzo zatroskanymi o wyniki finansowe taksatorami świata science-fiction, najprawdopodobniej najbardziej społecznego spośród gatunków literackich. Science-fiction napędzają zorganizowani entuzjaści – ochotnicy, którzy tydzień w tydzień urządzają w każdym zakątku świata setki spotkań literackich. Ci niestrudzeni promotorzy traktują książki jako znaki tożsamości i doniosłego znaczenia wytwory kultury. Głoszą ich pochwałę, tworzą wokół nich subkultury, cytują je podczas sporów politycznych, czasem nawet z ich powodu inaczej układają swoje życie i pracę.
Ponadto, pierwsi fani science-fiction określili charakter samego Internetu jako medium społecznego. Biorąc pod uwagę wysoką współzależność między pracą związaną z techniką a czytaniem SF, w nieunikniony sposób pierwsze niedotyczące techniki dyskusje w sieci prowadzono na temat science-fiction. Internetowe zwyczaje niezobowiązującego gadania, organizowania się fanów, publikowania i rozrywki pochodzą od fanów SF, a jeśli jakikolwiek typ literatury ma w cyberprzestrzeni swoje naturalne miejsce, to właśnie science-fiction – gatunek, który ukuł termin „cyberprzestrzeń”.
Rzeczywiście, science-fiction to pierwszy gatunek literacki szeroko piratowany w Internecie na kanałach „bookwarez”, gdzie umieszczano książki skanowane ręcznie, strona po stronie, które przekształcano na tekst cyfrowy, po czym robiono korektę. Nawet dziś najczęściej „piratowaną” w sieci literaturą pozostaje SF.
Nic nie mogłoby mi dać na przyszłość więcej optymizmu. Jak napisał w swoim fundamentalnym eseju Piractwo to opodatkowanie progresywne Tim O’Reilly, wydawca: „zdobycie takiej popularności, żeby piratowano twoje dzieła, to koronne osiągnięcie”. Wolę oprzeć swoją przyszłość na literaturze, która obchodzi ludzi na tyle, że kradną, niż poświęcić życie takiemu jej rodzajowi, na który nie ma miejsca w dominującym obecnie medium.
A co z przyszłością? Wielu autorów obawia się, że książki elektroniczne z coraz większą łatwością będą zastępować drukowane ze względu na zmieniających się czytelników i lepszą technologię. Podchodzę do tego lęku ze sceptycyzmem – format książki znany pod nazwą kodeksu przetrwał wieki jako prosta i elegancka odpowiedź na pytanie o wymagania stawiane przez druk – choć książka drukowana ma stosunkowo niewielu użytkowników. Większość ludzi nie jest i nigdy nie będzie czytelnikami – ale ci, którzy nimi są, będą nimi zawsze i niewątpliwie są oni żądni książek papierowych.
Ale powiedzenie tego uważa się za stwierdzenie, że książki elektroniczne to jedyne, czego wszyscy chcą.
Nie sądzę, aby żądanie opłat za utwory w formie elektronicznej było praktyczne. Bity nigdy nie staną się trudniejsze do skopiowania. Musimy więc wymyślić, jak zarabiać na czym innym. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie można żądać opłat za kopiowalny bit, ale dziś z pewnością nie da się już zmusić czytelnika do płacenia za dostęp do informacji.
To nie pierwszy raz, kiedy twórczy przedsiębiorcy znajdują się w okresie przejściowym. Aktorzy wodewilowi musieli przerzucić się na radio – dokonać nagłej zmiany – z sytuacji, gdy posiadali pełną kontrolę nad tym, komu wolno słuchać ich występu (jeśli ktoś nie kupił biletu, był wyrzucany z sali) na sytuację, w której nie mają na to absolutnie żadnego wpływu (występu mogła słuchać każda rodzina, w której dziecko potrafiło skonstruować odbiornik radiowy – ówczesny odpowiednik dzisiejszego zainstalowania oprogramowania do wymiany plików). Istniały modele biznesowe dla radia, ale przewidzenie ich a priori nie było łatwe. Któż mógłby się spodziewać, że radio będzie zawdzięczało swój wielki sukces stworzeniu systemu opłat za prawo odtwarzania utworów, zapewnieniu sobie przyzwolenia Kongresu w formie dekretu, założeniu stowarzyszenia zbierającego składki i wynalezieniu nowej wersji matematyki statystycznej w celu finansowania stowarzyszenia?
Przewidywania dotyczące przyszłości działalności wydawniczej – czy wiatr powieje z innej strony i książki drukowane staną się przeżytkiem – jest tak samo trudne. Nie wiem, jak w takim świecie pisarze zarabialiby na życie, ale wiem, że nigdy się tego nie dowiem, odwracając się plecami do Internetu. Znajdując się w centrum elektronicznej działalności wydawniczej, obserwując, co setki tysięcy czytelników robią z moimi książkami, zdobywam lepsze rozeznanie rynku niż w jakikolwiek inny sposób. Podobnie mój wydawca. Tak jak ja podchodzę na serio do kontynuowania w przewidywalnej przyszłości pracy pisarza – tak samo podchodzą do tego z powagą Tor Books i Holtzbrinck. Dla nich przyszłość działalności wydawniczej jest jeszcze ważniejsza niż dla mnie. Więc kiedy przedstawiłem im plan rozdawania książek w celu ich sprzedawania, długo się nie zastanawiali.
Dla mnie to także dobry interes. „Badanie rynku” polegające na udostępnianiu za darmo e-booków pomaga w sprzedaży książek drukowanych. Ponadto większe czytelnictwo moich książek otwiera mi dużo innych możliwości zarobienia pieniędzy za prace związane z pisaniem – takie jak katedra Fulbrighta, którą otrzymałem w tym roku na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, ten bardzo dobrze płatny artykuł w „Forbesie”, wygłaszanie odczytów i inne sposobności do tego, żeby uczyć, pisać i udzielać licencji na tłumaczenie oraz adaptację moich utworów. Niestrudzone popularyzowanie przez fanów tego, co piszę, pomaga nie tylko w sprzedaży moich książek – promuje również mnie.
Złote czasy, kiedy setki autorów żyły tylko i wyłącznie z tantiem za swoje utwory, to bzdura. Na przestrzeni dziejów dochody starających się związać koniec z końcem pisarzy pochodziły z codziennej pracy [niepisarskiej], uczenia, darowizn, spadków, tłumaczeń, udzielania licencji i różnych innych źródeł. Internet nie tylko pomaga mi sprzedawać więcej książek – daje mi też więcej możliwości zarabiania na działalności związanej z pisaniem.
Nigdy wcześniej w historii ludzie nie czytali tylu słów napisanych przez tylu autorów, co dziś. Internet to literacki świat słowa pisanego. Jakie to dla pisarzy miłe.
[2006]








Teksty zostały pierwotnie opublikowane na autorskiej stronie ich tłumacza, Łukasza Kowalskiego. Projekt logo: Sztukmistrz.

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz