Prezes, czyli czym żyjemy

System naczyń połączonych

Mówię: "Prezes coś tam..."
Znajomy myśli, że mam na myśli pewnego polityka, który mianuje się "prezesem". A mi chodzi o prezesa spółdzielni mieszkaniowej... Ten prezes jest "bardziej mój": znam jego twarz, spotykam go osobiście, mam na co dzień namacalne dowody jego działalności.

Czy fakt kojarzenia "prezesa" z funkcjonariuszem państwowym (zamiast z prezesem spółdzielni) świadczy o tym, że lepiej wiem, co w trawie piszczy? Mam szersze spojrzenie na rzeczywistość? Jestem bogatszy o pewną wiedzę? Wychodzę (na dobre) z własnego domu, podwórka, zaścianka?

A może raczej warto zapytać: co zostanie z tego politycznego "prezesa" za 5, 10, 15 lat? Cóż wartościowego pozostawi za sobą ten człowiek?
Pytanie ogólniejsze: Cóż zostanie ze znajomości znanych mi nazwisk i wydarzeń za 5, 10, 15 lat? Czy warto angażować się w ten wycinek rzeczywistości?

Może cenne jest znać funkcjonujące w świecie polityki mechanizmy (od zawsze te same), ale niekoniecznie angażować się w szczegóły; nie wchodzić w to bagno.
Rozumiem, że bagno usiłuje wciągnąć jak najwięcej ludzi, a dobrowolnie w nim umoczeni chcieliby "mieć" na jego rzeczywistość "jakiś wpływ" - realistycznie rozumiejąc, że jego natury nie zmienią, lecz defetystycznie decydując się na pławienie w bagnie. Stąd - zainteresowanie bagiennymi realiami. Czy to tego naprawdę chcemy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz