...i tylko Prawdę (List otwarty, causa finita) {LIST OD RZYMSKIEGO KATOLIKA}


_______

Tekst poświęcony pamięci Biskupa Antoniego de Castro Mayera

Non possumus!
Biskup Antoni de Castro Mayer


_______



* !! UWAGA !! DRASTYCZNA ZAWARTOŚĆ ZDJĘCIOWA !!*


P.S. do mini~trylogii:

https://wirtualnewydawnictwowiwo.wordpress.com/2018/01/02/list-od-zagubionego-katolika-list-do-przyjaciol-i-dobrodziejow/

https://wirtualnewydawnictwowiwo.wordpress.com/2018/02/02/strach-pomyslec-listu-od-niekoniecznie-zagubionego-katolika-czesc-druga/

https://wirtualnewydawnictwowiwo.wordpress.com/2018/03/17/w-okopach-swietej-trojcy-trzecia-i-jak-na-razie-ostatnia-czesc-listu-od-rzymskiego-katolika/


“You attacked reason,” said Father Brown. “It’s bad theology.”
~ G.K. Chesterton, The Blue Cross


Zadajmy człowiekowi przedstawiającemu się jako katolik dwa pytania: Czy z czystym i spokojnym sumieniem oraz pełną świadomością tego, w czym bierzesz udział, jesteś gotów uczestniczyć w celebrze sprawowanej w ramach któregokolwiek z "nowych ruchów w Kościele"? Czy mając w niedzielę lub święto obowiązkowe alternatywę: uczestniczę w celebrze w ramach któregokolwiek z "nowych ruchów w Kościele" albo zostaję w domu – z czystym i spokojnym sumieniem oraz pełną świadomością tego, w czym bierzesz udział, jesteś gotów uczestniczyć w celebrze sprawowanej w ramach któregokolwiek z rzeczonych "nowych ruchów"? Jeżeli odpowiedzi brzmią: "tak", mogę przynajmniej chylić czoła przed Twoją konsekwencją. Przyjmujesz "Kościół II soboru watykańskiego" w całej okazałości; okazujesz całkowite posłuszeństwo temu, którego ogłoszono Tobie jako papieża, oraz podległej mu hierarchii; uznajesz różnicę między Mszą Piusa V a neokatechumenalną eucharystią za kwestię "estetyczną" – oba sposoby celebracji są równie miłe Panu Bogu, równie ważne, równie godne, równie zatwierdzone przez Kościół. Jesteś w swym oddaniu i posłuszeństwie Kościołowi Novus Ordo konsekwentny.

Jeśli jednak podając się za katolika przeczysz orzeczeniu pierwszego soboru watykańskiego...:

"Wiarą boską i katolicką (fide divina et catholica) należy wierzyć w to wszystko, co jest zawarte w słowie Bożym spisanym lub przekazanym Tradycją i przez Kościół jest podawane do wierzenia jako przez Boga objawione czy to w uroczystym orzeczeniu, czy też w zwyczajnym i powszechnym nauczaniu" (DS 3011)

...i zaczynasz z nauczania człowieka uznawanego przez Ciebie za papieża oraz podległej mu hierarchii wybierać sobie to, co Ci odpowiada, a przemilczać lub odrzucać to, co Ci się nie podoba – utraciłeś już katolickiego ducha.

Zarzucacie sedewakantystom, że uprawiają "Kościół własnej roboty". Cóż, postawa sede vacante jest wewnętrznie spójna i zasadza się na następującym rozumowaniu: jeśli głoszący herezje Wojtyła/Ratzinger/Bergoglio etc. są/byli prawdziwymi papieżami, a podległa im hierarchia nie utraciła jurysdykcji w Kościele – oznacza to, że Pan Jezus się pomylił, mówiąc, że "bramy piekielne nie zwyciężą go"; zwyciężyły: uczyniły Kościół narzędziem głoszenia fałszu (obecnie na przykład promowania cudzołóstwa); jeśli jednak głoszący herezje Wojtyła/Ratzinger/Bergoglio etc. wskutek odstępstwa od Wiary papieżami nie są/nie byli, podległa im hierarchia jurysdykcję w Kościele utraciła, a Kościół jest tam, gdzie jest prawdziwa, nieskażona Wiara → oznacza to, że sytuacja jest dramatyczna, ale bynajmniej nie beznadziejna; zaś ortodoksyjni biskupi i kapłani – mając na względzie zasadę salus animarum suprema lex – mają nie tylko moralne prawo, ale właściwie obowiązek posługiwać wiernym i dbać o zachowanie sukcesji apostolskiej nie tylko bez mandatu okupujących Watykan oraz poszczególne diecezje apostatów, ale wręcz wbrew nim. I jest to czyn chwalebny. Jeśli dom zaczyna się palić, chwyta się za wiadro i gasi – a nie ogląda na to, czy gaszący ma w kieszeni papiery absolwenta szkoły pożarniczej. Tym bardziej, o ile nominalni strażacy – zamiast pożar gasić – dokładają do ognia.

G.K. Chesterton pisał niegdyś o genezie herezji, wskazując na to, że zasadniczo bierze się ona stąd, że ktoś uczepił się kurczowo jednego artykułu Wiary, nadmiernie na nim skoncentrował i w rezultacie zanegował inne jej prawdy. Do tej obserwacji piją, rzecz jasna, nasi Drodzy Oponenci, gdy powiadają, że "sprawa papieża nie jest aż tak ważna", "macie obsesję na punkcie papiestwa" etc. Cóż: odpowiedz, proszę, uczciwie na pytanie: czy poza niebezpieczeństwem śmierci skorzystasz z sakramentów udzielanych przez księdza-sedewakantystę? Jeśli nie – właśnie ze względu na to "małe", "nieistotne" pominięcie w Kanonie Mszy świętej imion papieża i biskupa miejsca oraz nieposłuszeństwo hierarchii Novus Ordo – okazuje się, że sam czynisz sprawę papiestwa kluczową! I słusznie: tylko dlaczego to nam zarzucasz wyolbrzymianie "spraw nieistotnych lub nienajistotniejszych"?

[Nota bene: Iota unum, czyli "Czy «szczegół» jest taki ważny?" Jest.]

Ponadto sprawa papiestwa nie jest wcale jedyną, na którą zwracamy uwagę – łączy się w wieloraki sposób z zagadnieniem Wiary jako takiej: twierdzimy bowiem, że od chwili śmierci Piusa XII jego rzekomi następcy nie są prawdziwymi papieżami, ponieważ występują przeciwko NIEOMYLNIE GŁOSZONYM PRZEZ KOŚCIÓŁ PRAWDOM WIARY. Zatem nasza postawa wynika z wierności nauczaniu Kościoła we wszystkich jego aspektach, w każdym z jego artykułów.

"Wszystko, byle nie sedewakantyzm"

Jest całkiem naturalne, że zapoznanie się z nowym spojrzeniem na rzeczywistość, diametralnie różnym od tego, jakie mieliśmy dotychczas, domaga się pewnego badania; roztropne wydaje się "sprawdzenie" nowej perspektywy. Odrzucenie samej próby zgłębienia zagadnienia przypomina jednak chowanie głowy w piasek. "Mnie to nie interesuje; mnie jestem do tego powołany; zostawmy to tym, których zadaniem jest zajmować się tymi zagadnieniami". Ale, ale... kwestia Wiary i papiestwa jest sprawą najzupełniej praktyczną. Wyobraź sobie, że wchodzisz z dzieckiem do kościoła nazywającego się rzymskokatolickim – a tam na ścianie obrazek ze "świętym Janem Pawłem II" (w Polsce obrazek całkiem powszechny) albo "świętą" Agnes Gonxha Bojaxhiu, znaną szerzej jako "Matka Teresa z Kalkuty" (założycielką zgromadzenia, w którego konstytucje wpisano "szacunek dla wszystkich wyznań" – czyli dla satanizmu też?). Dziecko chłonie. Wszystko. Przyjmuje to, co mu proponujemy, przedstawiamy. Cóż więc mówisz dziecku w opisanej sytuacji? "Jakoś mu to wytłumaczę; powiem, że w tej sprawie są wątpliwości, że to niekoniecznie święci, nie należy ich naśladować. Wskażę palcem poszczególne obrazy i figury w kościele i powiem: ten [załóżmy, że Ignacy Loyola] – tak; ten – św. Stanisław – tak, a ten – powiedzmy Józef Roncalli albo «błogosławiony Paweł VI» – już nie". Więc przepraszam bardzo, ale kto tu czyni się sędzią? Kto uprawia "Kościół własnej roboty"?

Albo: kaznodzieja zupełnie jawnie głosi w homilii herezję. Wychodzę z dzieckiem z kościoła, zatykam mu uszy? Udaję, że wszystko gra, a po powrocie do domu przestawiam mu prawdę i mówię: "Ksiądz się pomylił"? I kto tu się czyni sędzią? Kto uprawia "Kościół własnej roboty"?

Albo: dziecko nieopatrznie usłyszało fragment dowolnej wypowiedzi Bergoglio. Tłumaczę mu: "To jest prawdziwy papież, tyle że bardzo głupi" (autentycznie zasłyszany argument)? I kto tu się czyni sędzią? Kto uprawia "Kościół własnej roboty"?

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że w odpowiedzi zaraz usłyszę cytat z prawdziwie ukochanego przez nas Bruce'a Marshalla, który pisał, że skoro Kościół przetrwał autokoronowanie Napoleona w obecności Piusa VII, to przetrwa również jeden czy drugi błąd wygłoszony w ramach kazania o Duchu Świętym. To prawda. Rozumiemy jednak, że Marshall pisze o jednorazowej omyłce bez złej woli – nie zaś o systematycznym, wieloletnim i podpartym oficjalnymi dokumentami głoszeniu błędu.

Krytycy perspektywy sedewakantystycznej rzucają się na nią z zajadłością, usiłując wykazać jej błąd. Zazwyczaj czynią to jednak cum ira et studio; tak bardzo nie chcą przyznać, że obecna sytuacja jest tak bardzo dramatyczna, iż – widząc i uznając sprzeczności perspektywy przedstawianej przez "papieża" i hierarchię Novus Ordo – rękami i nogami bronią się przed stanowiskiem sedewakantystycznym – w istocie a priori je odrzucają. Z jakichś przyczyn wybierają trwanie w błędnym status quo.

You're in the system now, czyli nie naruszać STATUS QUO

Zapytano niegdyś pewnego publicystę: "Czy z powodu tego, co pan pisze, spotkała pana kiedykolwiek jakaś przykrość?". Odpowiedź brzmiała: "Nie – i to jest dopiero przykrość". Wspomniany publicysta czuł wielki smutek z powodu praktycznego milczenia, z jakim spotykało się to, o czym ze szczerym zapałem usiłował czytelników przekonywać. On tu wręcz szarpie ich za klapy, usiłuje wkrzyczeć w otępiałe umysły jakąś prawdę – a reakcją jest całkowita bierność – takie publicysta zastosował porównanie.

W konfrontacji z perspektywą sede vacante jej przeciwnicy najczęściej w końcu milkną i... trwają przy swoim. Swoje bowiem wiedzą. Odrzucają nawet dalsze badanie zagadnienia: "bo to strata czasu; bo nie ja od tego jestem; bo mam pilne obowiązki stanu". Cóż, czy może istnieć – niezależnie od naszego stanu – obowiązek ważniejszy niż troska o zbawienie duszy własnej oraz tych, za których zbawienie jestem najbardziej współodpowiedzialny?


"[...] szczerzej Niebo łączy lazurowe
Tysiąc ludów, co rżną się przez wieki, bo szczerzej
Z każdego aby jeden w spólne Niebo wierzy [...]"


W powieści Chestertona Kula i krzyż dwaj przeciwnicy – katolik i ateista – walczą ze sobą na idee, a planują nawet na miecze – przez wszystkie właściwie strony powieści. Ich spór, ich zmaganie czyni z nich persony non graty, uważane za wariatów i ścigane przez funkcjonariuszy państwowych – w istocie za to właśnie, że gotowi są spierać się do upadłego, a nawet przelać krew w starciu o sprawy najważniejsze.

Z wielką wdzięcznością odbieram głosy tych wszystkich, którzy z powagą i wytrwałością drążą zagadnienie, nie odpuszczają, nie machają ręką → szczególnie w obliczu faktu, że rozwiązania problemu są dwa: albo rację mają sedewakantyści → ze wszystkimi tego konsekwencjami: "wędrownymi" biskupami, "niezależnymi" kapłanami, udzielaniem sakramentów bez łączności z watykańskimi apostatami i podległymi im "biskupami miejsca"; albo racja stoi po stronie "Kościoła posoborowego" → ze wszystkimi tego konsekwencjami: z "papieżem" Bergoglio, podległymi mu hierarchami i "zwykłymi" kapłanami Novus Ordo, z tolerowaną boczną kaplicą na "tradycję" i tradycyjne nauczanie Kościoła, jak również w swym rysie zasadniczym z wszelakiego rodzaju modernistycznymi herezjami, tańcami, hulankami, swawolami, propagowaniem cudzołóstwa, "innymi religiami, poprzez które działa Duch Święty", nieistniejącym lub pustym piekłem, pozostającymi w "uregulowanej sytuacji kanonicznej" heretykami w typie Hansa Kunga i tak dalej...

Stanowisko SSPX oraz skupionego m.in. wokół bpa Williamsona tzw. "ruchu oporu" nie może być poważnie brane pod uwagę, gdyż jest wewnętrznie sprzeczne. Albo uznajemy Bergoglio za papieża i jesteśmy mu posłuszni – albo uznajemy, że wskutek herezji utracił urząd/nie objął urzędu papieża i w związku z tym nie jesteśmy winni mu posłuszeństwa. Tertium non datur.

Argument "historyczny"

Brzmi mniej więcej tak: "Historia Kościoła jest bardzo zagmatwana. Nie wiemy, jak wyglądały formuły stosowane w dawnych wiekach; nie wiemy, kto, kogo i czy ważnie wyświęcał na biskupów i kapłanów. A tak w ogóle, gdyby pogrzebać w tym głębiej, mogłoby się okazać, że połowa osób uznawanych powszechnie za papieży wcale nimi nie była, linie sukcesji apostolskiej dawno się urwały i od lat żyjemy w jakimś kościelnym matrixie. Nie wpadajmy więc w paranoje, szukanie spisków i nie grzebmy w historii Kościoła – tylko alleluja i do przodu. Pan Bóg jakoś sobie z tym wszystkim radził i poradzi". Zaraz, zaraz: o przeszłości faktycznie wszystkiego nie wiemy. Ale dopóki nie udowodnimy, że nastąpiło istotne zerwanie, dowiedzione ponad wszelką wątpliwość odstępstwo od Wiary, nie możemy naszych prywatnych osądów, wątpliwości i podejrzeń przedstawiać jako podstawy do dyskusji. Trzeba przedstawić twarde dowody.

Teza o wakacie Stolicy Apostolskiej od chwili śmierci Piusa XII opiera się nie na przeświadczeniach, podejrzeniach i wątpliwościach, ale na materiale dowodowym w postaci otwarcie opublikowanych, powszechnie dostępnych i jawnie propagowanych dokumentów – ogłoszonych urbi et orbi drukiem; takich, do których oficjalnych wersji ma dostęp każdy, kto ma dostęp do Internetu.

Pojawił się również zarzut personalny: Aleksander VI nie był papieżem jako heretyk winny symonii. No dobrze, nawet gdyby się okazało, że faktycznie był heretykiem i nie był prawdziwym papieżem, w jaki sposób miałoby zmieniać to ocenę obecnej sytuacji? Czy z faktu, że Aleksander VI nie był (być może) papieżem automatycznie miałoby wynikać, że Bergoglio nim jest?

Niepotrzebne ogłoszenie

Wielu od pojścia drogą sedewakantyzmu powstrzymuje to, że "nikt spośród [podległych Bergoglio] hierarchów nie ogłosił, że Bergoglio to nie papież". Takie ogłoszenie jest niepotrzebne. Paweł IV pisze bowiem w konstytucji Cum ex apostolatus:

§ 6. Dodajemy również, że gdyby kiedykolwiek się okazało, że jakiś biskup, a nawet pełniący obowiązki arcybiskupa, patriarchy, albo prymasa, czy też kardynał Świętego Kościoła Rzymskiego, albo jak to zostało wyżej powiedziane legat, czy też papież rzymski przed dokonaniem jego wyboru do godności kardynała, albo przed wyniesieniem go do godności papieskiej odpadł od wiary katolickiej, albo popadł w jakąkolwiek herezję, wówczas wybór albo wyniesienie tej osoby, nawet dokonane w zgodzie i jednomyślnie przez wszystkich kardynałów będzie żadne, nieważne i próżne. Wybór ten bądź wyniesienie nie może być także uznane, ani nie uzyska ważności czy to na drodze przyjęcia obowiązków, ani przez konsekrację, ani przez objęcie władzy i zarządu wynikających z urzędu, ani przez rzekomą koronację papieską, ani przez uroczyste oddanie czci, ani przez wyrażenie powszechnej obediencji, w żadnym czasie, ani w żadnym razie nie może być uznane za zgodne z prawem. Ponadto taka osoba, awansowana do godności biskupa, arcybiskupa, patriarchy albo prymasa, czy też wybrana do godności kardynała, albo obrana na papieża nie uzyska żadnej zdolności do sprawowania władzy czy też w sprawach duchownych, czy też świeckich, nie może być traktowana, że władzę tę posiada, ale wszystkie razem i każda z osobna z wszelkich wypowiedzi, czynów, działań i decyzji dokonanych przez tę osobę, oraz następstwa tych aktów będą pozbawione wszelkiej mocy, nie będą mieć żadnego znaczenia, ani nie będą dla nikogo normą prawa. Prócz tego wszystkie razem i każda z osobna z osób wyniesionych i awansowanych w taki sposób do swych godności, mocą samego faktu, bez żadnego dokonanego w tej kwestii ogłoszenia będą pozbawione wszelkich godności, miejsc, zaszczytów, tytułów, władzy, urzędów i mocy, nawet gdyby wcześniej nie odpadły od wiary, bądź nie wpadły w herezję, czy też nie popadły w stan schizmy, ani jej nie wzbudziły, czy też nie zostały pochwycone na takim uczynku.

§ 7. Osoby podporządkowane zarówno duchownym diecezjalnym, jak również zakonnym, a także osobom świeckim, jak również kardynałom, a nawet tym, którzy brali udział w wyborze na papieża, tego, kto wcześniej odpadł od wiary, albo był heretykiem, czy też schizmatykiem, czy też tym, którzy w inny sposób zgodzili się z tym wyborem i wyrazili swe posłuszeństwo wobec niego, oddali mu cześć, a także kasztelanom, prefektom, dowódcom i urzędnikom, również naszego umiłowanego miasta Rzymu i całego Państwa Kościelnego, oraz osobom wyniesionym bądź awansowanych do godności w przedstawiony sposób są zgoła zwolnione od wszelkiego posłuszeństwa, czci i ponoszenia winy, nawet gdyby było to utwierdzone przysięgą bądź ślubowaniem, czy też gwarancją. Powinni natomiast ich unikać jako czarowników, pogan, celników i herezjarchów (pozostają natomiast winni zachowania wierności i posłuszeństwa wobec przyszłych biskupów, arcybiskupów, patriarchów, prymasów, kardynałów i rzymskiego papieża wybranych zgodnie z zasadami prawa). Dla utrudnienia zaś działalności wspomnianych osób wyniesionych i awansowanych we wspomniany sposób, gdyby tamci usiłowali nadal pełnić swą władzę i rządzić, zobowiązani są wezwać przeciwko nim pomocy ramienia świeckiego. Z powodu zaś uzasadnionego powyższymi okolicznościami wypowiedzenia posłuszeństwa i wierności tym osobom (które rozdzierają jednorodną tunikę Pańską) nie będą oni podpadać pod żadne cenzury ani kary.

Zresztą: któż spośród hierarchów Novus Ordo oraz sprzymierzonych z nimi "tradycjonalistów" miałby ogłosić, ze Bergoglio to nie papież, skoro wszyscy oni bez wyjątku trwają z nim w jedności, przedstawiają go wiernym publicznie jako papieża w ramach stosownej modlitwy wielkopiątkowej oraz Exsultetu, a w trakcie każdej Mszy świętej rzucają Panu Bogu kłamstwo prosto w twarz wymieniając w Kanonie jednym tchem "naszego papieża Franciszka, naszego biskupa [wstawić imię lokalnego heretyka]" oraz "wszystkich wiernych stróżów wiary katolickiej i apostolskiej"?

Któż spośród koncesjonowanych "tradycjonalistów" miałby ogłosić wakat Stolicy Apostolskiej? Ten prominentny jej polski przedstawiciel ("birytualny", rzecz jasna, jak na prawdziwego "tradycjonalistę" przystało), który podczas sprawowanej przez siebie mszy Novus Ordo modli się za "naszego papieża Franciszka oraz naszego umiłowanego Ojca Świętego Benedykta" (i Ratzingerowi ogarek, i Bergoglio ogarek; a gdzie w tym wszystkim Pan Bóg?), usiłując wprowadzić wiernych w błąd nie tylko w kwestii rzekomej prawowitości obu "pontyfikatów", ale próbując ich przekonać, że w jednej chwili może być w Kościele dwóch papieży? (Sprzyja temu, oczywiście, maskarada Ratzingera, który "zrzekłszy się papiestwa" nadal zachowuje zewnętrzne pozory sprawowania nieistniejącego w istocie urzędu "papieża-emeryta").

To jest dopiero "Kościół własnej roboty", czynienie siebie samego sędzią i szerzenie zamętu!

Argument z niemiłości Pana Boga: "musiałby nas bardzo nie kochać, gdyby dopuścił do takiej sytuacji [z jaką mamy do czynienia dziś]"

Czyżby Pan Bóg nie kochał męczenników pierwszych wieków, których tysiącami mordowano za wiarę? Czyżby Pan Bóg nie kochał tych zachowujących wiarę przez dwa z górą wieki (mimo braku dostępu do księży) Japończyków? Czyż Pan Bóg nie doświadcza w szczególny sposób tych, którzy dochowują Mu wierności?

Wspomniani męczennicy i Japończycy żyli i umierali w takich okolicznościach, w jakich żyli i umierali, nie na własne życzenie. Czy szczególnej roli w zgotowaniu im takiego losu, jaki został im zgotowany, nie odegrali ci spośród tak zwanych "dobrych ludzi", którzy zachowali w obliczu prześladowań Wiary obojętność i wzorem żydów oraz protestantów utożsamiali błogosławieństwo Boże z pomyślnością ziemską?

Argument z "zaprzeczania wszystkiemu"

Wystarczy zaprzeczyć jednemu artykułowi wiary, by przestać być katolikiem; wykluczyć się ze społeczności wierzących, z Kościoła. Więc nie zarzucajcie nam, że "podajemy w wątpliwość wszystko", "podważamy co tylko możliwe". Wszyscy "tradycjonaliści" postępują przynajmniej w pewnym stopniu jak sedewakantyści, ale tylko niektórzy mają odwagę jawnie swój sedewakantyzm zadeklarować; postępować w sposób wewnętrznie niesprzeczny.

To właśnie zwolennik twierdzenia, że Kościół rzymskokatolicki jest tożsamy ze strukturą podległą obecnie Bergoglio oraz podległym mu hierarchom musi zaprzeczać – może nie wszystkiemu – ale wybranym artykułom katolickiej Wiary; albo odrzuca papieża jako mającą realną władzę głowę Kościoła i urządza sobie "Kościół własnej roboty", budując w sobie tym sposobem mentalność schizmatycką.

Argument pt. "Ksiądz ma dziecko – grzech jest dobry!"

Czyny ludzi bywają sprzeczne z wyznawaną i głoszoną przez nich wiarą – każdy jest grzesznikiem! – każdy "może" pobłądzić, ale nie wolno błędu głosić.

Powiedzmy, że księdzu zdarzył się straszliwe wystąpienie przeciw celibatowi – zgrzeszył ciężko i stał się biologicznym ojcem. Ale dopóki publicznie głosi wierność nauce Kościoła w kwestii przykazań szóstego i dziewiątego – trzyma się Wiary i jest w Kościele.

Powiedzmy, że księdzu nie zdarzyło się straszliwe wystąpienie przeciw celibatowi – nie zgrzeszył ciężko i nie stał się biologicznym ojcem. Ale dopóki głosi nauki sprzeczne z tym, jak Kościół rozumie przykazania szóste i dziewiąte – jego grzech jest stokroć cięższy niż wspomnianego wyżej kapłana, któremu zdarzył się ciężki upadek.

Trudno to współczesnemu człowiekowi pojąć, bo przecież księdza z dzieckiem w telewizji pokazali, w necie opublikowali, w gazecie opisali; a dusz tych, którzy wskutek przylgnięcia do głoszonego im błędu trafiają do piekła, w mediach jakoś nie widać...

Osobiście rozmawiałem ze znajdującym się w pełnej jedności z ówczesnym "papieżem" Ratzingerem oraz w uregulowanej sytuacji kanonicznej kapłanem Novus Ordo, który usiłował przekonać mnie, że mężczyzna w wieku około trzydziestu lat ma konieczność działania seksualnego; w wypadku, gdy jego ważnie zawarte małżeństwo "rozpadnie się", mężczyzna ów ma pełne prawo rozpocząć wspólne życie oraz współżycie płciowe z inną niż żona kobietą – bo "cóż on na to poradzi, że musi. Młody pan jest – sam pan rozumie". Powiecie, Drodzy Czytelnicy: "Wyjątek, czarna owca". Mogłoby się zdawać, że wspomniany kapłan wybiegł przed szereg, lecz w istocie zapewne poczuł nową (otwarcie ogłoszoną przez Bergoglio) interpretację Pisma oraz Tradycji nosem i opowiedział się jawnie przeciw szóstemu przykazaniu zanim jeszcze uczynił to "papież" w niesławnej Amoris laetitia oraz równie niesławnej odpowiedzi na zapytanie "argentyńskich biskupów". Zresztą, Bergoglio dał tylko mocniejsze podstawy prawne temu, co w praktyce za zezwoleniem watykańskich apostatów funkcjonowało już od dłuższego czasu. Stwierdzana nie od dziś z błahych powodów nieważność małżeństwa stała się taką plagą, że zaczęto ją powszechnie zwać "katolickim rozwodem". Tolerowana przez całe episkopaty sekty Novus Ordo praktyka gremialnego przystępowania do (załóżmy, że istotnie konsekrowanej) Komunii Świętej niezależnie od stanu duszy i przy całkowitym właściwie zaniku spowiedzi indywidualnej to norma, nie zaś szybko karany wyjątek...

A teraz – tak zwana "praktyczna" strona zagadnienia. Cóż, idąc do spowiedzi do kapłana zatwierdzonego przez podległą Bergoglio hierarchię Novus Ordo nie mam gwarancji, czy (pomijając już kwestię ważności święceń) za kratkami nie siedzi podobny wymienionemu wyżej heretyk. Odpowiecie: "nigdy nie masz gwarancji". Otóż niekiedy mam → wtedy, gdy interesuję się naukami głoszonymi przez księdza, u którego mam się spowiadać i konfrontuję je z katolicką ortodoksją. Powiecie: "A tam, masz obsesję. Wszystkich byś sprawdzał. Odrobiny pokory i zaufania!". A ja odpowiem na takie dictum: cóż, ja jestem prawowierności księdza, u którego się spowiadam, pewien. Wy – być może. Macie pełną świadomość, że możecie trafić w konfesjonale na wroga wiary katolickiej. A może akurat w konfesjonale będzie siedział kapłan stojący na straży nierozerwalności małżeństwa? Tak czy inaczej raz jeszcze potwierdza się teza, że zarzut nieposłuszeństwa, "wybierania sobie", budowania w sobie mentalności schizmatyckiej, "czynienia siebie sędzią" i "uprawiania «Kościoła własnej roboty»" należy kierować nie w stronę sedewakantystów, ale w dokładnie przeciwną.

A najprościej jak się da? Nie przyznaję się do łączności ze strukturą głoszącą, że przykazania szóste i dziewiąte przestały obowiązywać. Nie trwam w jedności z ludźmi, którzy taką tezę głoszą, ani z tymi, którzy dobrowolnie uznają ich za prawowitą władzę, przedstawiając ich Panu Bogu jako "wiernych stróżów wiary katolickiej i apostolskiej", a nadto deklarują im posłuszeństwo.

"Metoda małych kroków"

Niektórzy pocieszają: "Bergoglio to bez wątpienia heretyk; ale jeśli nie jest on papieżem, to jest nim Ratzinger/Benedykt XVI, a to bardzo sympatyczna postać i sympatyk tradycji. On takich twierdzeń jak Bergoglio nie wygłaszał". Niestety! – uczciwe prześledzenie pisarstwa, publicznych deklaracji oraz przebiegu "pontyfikatu" Ratzingera zadaje kłam twierdzeniu, że był/jest on wiernym synem Kościoła. Usłyszałem na to w odpowiedzi: "To prawda". Mój rozmówca nie zaprzeczył, iż Ratzinger konsekwentnie kontynuował linię swoich poprzedników od Roncalliego począwszy; wiernie służył Karolowi Wojtyle w jego dziele destrukcji; tworzył i podpisywał oficjalne dokumenty głoszące, że Kościół Chrystusowy nie jest z katolickim tożsamy; że istotne elementy Kościoła znajdują się w istocie również poza Kościołem (m.in. u wschodnich schizmatyków/heretyków – ciekawe co na to św. Andrzej Bobola?), że uczestniczył we wspólnych publicznych modłach z przedstawicielami innych niż katolicka religii etc. A zatem w odpowiedzi usłyszałem: "To prawda. Ale trzeba go zrozumieć: przyjął metodę małych kroków. Ten proces zajmie dziesięciolecia". Innymi słowy: "Nie da się odwrócić całego dziedzictwa II soboru watykańskiego za jednym zamachem. Trzeba po troszeczku". Cóż, jeśli zafałszujemy jeden tylko malutki element większej całości, to nigdy nie uda nam się dotrzeć bezpiecznie do celu; wystarczy w jednym miejscu równania błędnie przyjąć, że 2+2=5, by cała oparta o fałszywe twierdzenie rozbudowana teoria upadła. Nawet jeśli – "metoda małych kroków"! – przyznamy, że suma dwóch dwójek to nie sześć, twierdzenie, że 2+2=5 nie przybliży nas do prawidłowego wyniku końcowego. Zresztą: czy apostołowie i święci męczennicy wszystkich wieków – którzy naprawdę mogli bać się poważniejszych w wymiarze doczesnym konsekwencji głoszenia całej prawdy – utraty głów, a nie zaledwie obsmarowania przez wrogie Wierze media – powstrzymywała ich od bezkompromisowego głoszenia całej prawdy → od razu, bez nadmiernych ludzkich kalkulacji?

Sympathy for the evil (one)

Pewien Włoch napisał książkę, w której usiłuje dowieść, że Bergoglio nie jest papieżem. Nie z przyczyn doktrynalnych jednak – ale "proceduralnych". Autor opiera swoje twierdzenia o nieoficjalne doniesienia na temat przebiegu wydarzeń z zasady tajnych – zatem twardych dowodów mu brak. Mimo to niejeden katolik z radością wita podobną publikację, zdaje się ona bowiem potwierdzać jego żywioną w głębi serca nadzieję, że "tak, to prawda, papieżem jest wciąż Józef Ratzinger". I taki jest właśnie półukryty a zasadniczy cel książki Włocha: dowieść miłej sercom wielu "tradycjonalistów" koncepcji, że "papieżem jest nadal «nasz umiłowany Benedykt XVI»". Pisarz analizuje ewentualne (rzekome?) błędy proceduralne; na doktrynę, zdrową naukę, wierność nauce Kościoła pozostaje ślepy. Nic dziwnego: gdyby poświęcił kilkaset stron rzetelnej analizie słów, czynów oraz oficjalnych dokumentów – zamiast badać pogłoski z kuluarów – mógłby dojść do niewesołego wniosku, że nie tylko non è Francesco, lecz również non è Benedetto – i tak dalej wstecz aż do "Jana XXIII" włącznie. Czy można jednak oczekiwać podobnej analizy od kogoś, kto nie ukrywa swojej pozytywnej fascynacji osobą i poczynaniami Ratzingera, a zalicza się również do fanów Jana Pawła Wielkiego Apostaty?

Czegóż oczekiwać od "tradycjonalistów" gotowych podniecać się tym, że na głowie rzekomego papieża znalazło się camauro, ale niegotowych zapoznać z głoszoną przezeń nauką? "Tu jest zdjęcie – kolorowe! O, nagranie! Jak ładnie wygląda! Jak tradycyjnie" – a skoro tak, kto by tam potrzebował czytać firmowane przez Ratzingera dokumenty?

Wspomniane zdjęcia Ratzingera w camauro oraz inne jego "sympatyczne" fotografie to, rzecz jasna, tylko część utrwalonej (chciałem napisać: na kliszy, ale obecnie wypadałoby raczej: na karcie pamięci) prawdy. Czy ci wszyscy, którzy z lubością przyznają się do zdjęć Ratzingera w elementach tradycyjnych szat papieskich z równą radością i przekonaniem umieściliby (na przykład w swoich domostwach na poczesnym miejscu) poniższe fotografie przedstawiającą jego wizytę w meczecie, podczas której modlił się wspólnie z muzułmanami?



Eksperyment myślowy: spróbujmy wyobrazić sobie w miejscu Józefa Ratzingera na tych zdjęciach... Piusa X; albo Leona XIII; albo Linusa; albo Klemensa; albo...

Czy ci wszyscy, którzy z lubością przyznają się do "dziedzictwa JP2" i umieszczają w widocznym miejscu jego kanoniczne podobizny jako "kanonizowanego", równie ochoczo powiesiliby (na przykład u siebie w domu) poniższe zdjęcie Karola Wojtyły całującego Koran?



Argument "psychologiczny"

, czyli (innymi słowy) zarzut, że sedewakantyści są to po prostu ludzie, "którzy nie umieją się odnaleźć w strukturach Bractwa [św. Piusa X]". Odpowiemy pytaniem: a kto normalny jest się w stanie w strukturach Bractwa odnaleźć? Pewnie ten, który jest ślepo posłuszny przełożonym i nie kwestionuje obowiązującej w danym momencie (a zmiennej) linii kierownictwa... A z drugiej strony: przecież nie! Toż nawet do samego polskiego centrum SSPX, czyli do radosnego przeoratu i kaplicy Bractwa nierzadko zdarza się witać łotewskiemu księdzu, który konsekwentnie stosuje kalendarz i przepisy z czasów Piusa X, a według wszelkich znaków na niebie i ziemi odmawia czynnego udziału w przynajmniej części Triduum ze względu na własne przekonania i sympatie liturgiczne [a może nie tylko? Prywatnie podejrzewamy go o niewymienianie Bergoglio w kanonie (ale to tylko nasze przypuszczenie); z pewnością natomiast nie wspomina go publicznie jako papieża w Wielkie Piątek i Sobotę]. Okazuje się zatem, że posłuszeństwo wytycznym władz SSPX też ma swoje granice!

Działa to zresztą dokładnie w myśl lansowanej przez SSPX tezy na temat watykańskich apostatów – vulgo: "Uznaję ich za papieży, ale wymawiam im posłuszeństwo". To jakby najemny pracownik miał powiedzieć o swoim przełożonym: "Tak, to mój dyrektor. Uznaję go, ale nie słucham jego poleceń".

Mamy pewne podstawy, by przypuszczać, że w strukturach Bractwa działa pewna liczba księży-sedewakantystów – lecz tajemnych dla bojaźni władz (w uwspółcześnionej wersji będzie to brzmiało: lecz ukrytych z obawy przez władzami). Czego mogą się obawiać? Czemu nie mówią publicznie tego, co w głębi serca i rozumu uznają za prawdę? Pewnie dlatego, że deklarując swoje poglądy wszem wobec "straciliby wszystko", to znaczy: wystąpiliby lub zostali usunięci ze struktur Bractwa i "musieli wszystko organizować sobie sami". To znaczy: nie całkiem, bo wierzymy, iż Stwórca i Pan Wszechrzeczy sprzyja, błogosławi i szczególnie blisko towarzyszy zawsze wiernym "Bożym szaleńcom" – ale po ludzku byliby (przynajmniej z początku) zapewne znacznie bardziej niż dotychczas osamotnieni.

Zarzut "prymitywnego upraszczania spraw dla rozjaśnienia sobie sytuacji" i "myślenia ahistorycznego"...

opiera się o twierdzenie, że "w Kościele zawsze był kryzys" i wygłoszone z iście arystokratyczną dezynwolturą twierdzenia typu: "Jestem przekonana, że w historii Kościoła wielu papieży głosiło herezje" (autentycznie zasłyszane). Poza tym (to w sprawie ważności święceń) nie wiemy wcale, jak to dokładnie wyglądało w wieku VI czy XII, więc może już od dawna na ziemi nie ma żadnego ważnie wyświęconego księdza. No, być może (odpowiadam z lekkim uśmiechem) – tylko że właśnie tego nie wiemy, zaś o autoryzowanych przez Jana Montiniego dokumentach i tekstach deformujących formę sakramentów wiemy – są one znane, dostępne, udokumentowane w oficjalnej wersji na piśmie, a obecnie również w formie elektronicznej – do wyboru, do koloru.

W pewien sposób trwająca od sześćdziesięciu lat sytuacja jest bezprecedensowa: nigdy wcześniej nauczanie (ujmijmy to następująco:) osoby uchodzącej powszechnie za papieża nie zawierało herezji; nigdy wcześniej oficjalna hierarchia nie odstąpiła od Wiary en bloc; nigdy wcześniej nie było takiego zamieszania wśród pełnych dobrej woli wiernych.

...i odpowiedź:

Credo in UNAM, sanctam, catholicam et apostolicam Ecclesiam

Jak przedstawia się dziś sytuacja Kościoła soborowego? Każdy jego członek ma lub może mieć jakąś swoją wersję wiary, a na papierze wszyscy są w jednym Kościele. Temu "liturgiczna wrażliwość" nie pozwala iść na celebrę do Wspólnot Jerozolimskich, a temu na Mszę trydencką. Ten mówi: "Ja jestem Benedyktów", ten: "Ja Franciszków", a wszyscy: "Janów Pawłów". Ten sprzeciwia się "nauczaniu papieskiemu" na temat sakramentów dla cudzołożników, a ten – ochoczo wprowadza je w życie. Zgorzelec: po polskiej stronie miasta rozwodnicy żyjący w nowych związkach nie dostąpią Komunii Świętej, a po niemieckiej – jak najbardziej. To jest owa "jedność Kościoła" i "złożoność sytuacji", której nie godzi się "upraszczać". A sedewakantyści to własnie tacy prostacy, którzy idą po najmniejszej linii oporu, by oczyścić sobie przedpole i jasno zdefiniować, kto jest z nami, a kto przeciwko nam. Aha, no i, rzecz jasna, do księdza-sedewakantysty na Mszę i po sakramenty iść się nie godzi, bo sprawuje je niegodnie, ale do Bractwa, uznającego watykańskich heretyków za prawowite władze – władze, które twierdzą, że do Bractwa na Mszę i do sakramentów iść się nie godzi, bo są sprawowane niegodnie – więc do Bractwa chodzić można, a nawet należy. A niekiedy na Mszę indultową, jak akurat godzina bardziej podpasuje (na Mszę indultową, uczestnictwo w której krytykuje z kolei Bractwo!). To jest właśnie ta jedność i konsekwencja.

Kościół jest jeden, święty, nieomylny – Kościołowi soborowemu brak choćby jednego z tych elementów. Ergo?

[Dodatek:
Argument "To wszystko nie jest takie ważne"; "Ja tego nie wiem"; "Mnie to nie dotyczy"

Czy doprawdy jest ci wszystko jedno jak kapłan modli się w Twoim imieniu? W Wielki Piątek i Sobotę na pewno wiesz, czy imię Bergoglio oraz podległego mu lokalnego hierarchy pada w śpiewanych głośno modlitwach oraz w Exsultecie.

Gdym był dziecięciem, mówiłem jako dziecię,
rozumiałem jako dziecię, myśliłem jako dziecię;
lecz gdym się stał mężem,
wyniszczyłem, co było dziecinnego.
~ 1 Kor 13, 11

Skoro jesteś gotów za dostęp do sakramentów zapłacić wielką (jeśli nie wszelką) cenę (polegającą na tym, że w kapłan Twoim imieniu przedstawia Panu Bogu odstępców od Wiary jako jej prawowitych stróżów), to dlaczego nie udajesz się po nie do prawosławnych?

A jeśli odpowiesz na to wszystko: on {Bergoglio albo diecezjalny heretyk} może sobie gadać, co chce, a ja i tak uważam inaczej, wierzę po swojemu, to masz tu oto Kościół własnej roboty w czystej postaci].

Przyjęcie perspektywy sedewakantystycznej, czyli po prostu integralnie katolickiej – rzymskokatolickiej – katolickiej po prostu może nierzadko wymagać radykalnej przemiany życia, a niekiedy zakwestionowania w pewnym sensie własnej tożsamości (dotyczy to szczególnie kapłanów). Skoro jednak byli to gotowi zrobić na pewnym zaawansowanym już etapie swojego życia późniejsi święci – choćby Paweł, Maria Egipcjanka, Augustyn, Dyzma, Ignacy – cóż stoi na przeszkodzie, byśmy i my podjęli ten trud?

"Nie odważysz się tego zrobić"

[Przepraszam z góry za poniższe porównanie rodem ze świata polityki; niemniej jednak wspaniale obrazuje ono opisywane jeszcze niżej zjawisko ze świata "tradycji"].

W szranki prawyborcze stanęło trzech kandydatów – nazwijmy ich X, Y oraz Z. Dwaj pierwsi należeli do partyjnego establishmentu, pletli frazesy, słowem – byli żywą ilustracją zasady: jak wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu. Trzeci, niejaki Z, miał świeże spojrzenie na istotne zagadnienia i umiał przekonująco uargumentować swoje stanowisko. I taki obrazek: rozmawiają ze sobą dwaj "prawyborcy":

– Ależ ten Z jest inteligentny.
– I ma pojęcie o ekonomii.
– Dobrze rozwiązałby problem imigrantów.
– Zna się na polityce zagranicznej.
– Tak, widać, że uczył się porządnie historii.
– To co: głosujesz na Iksa czy Ygreka?

A teraz analogiczna sytuacja: po przedstawieniu stanowiska sedewakantystycznego pada zazwyczaj pytanie "praktyczne":

– To co: w tym tygodniu jedziesz do Bractwa czy na indult?

Konsekwencje praktyczne

Tu każdy potrzebuje udzielić odpowiedzi w oparciu o to, co podpowiadają mu rozum i sumienie.

W porównaniu z sytuacją pozbawionych przez dwa wieki księży Japończyków nasza jest z jednej strony "łatwiejsza": bo za wyznawanie wiary katolickiej w całości nie grozi nam z miejsca śmierć; z posługi księdza-sedewakantysty włożywszy w to nieco trudu da się skorzystać. Z drugiej strony nasze położenie wydaje się "trudniejsze", bardziej skomplikowane, bo zamęt jest wielki. Prześladowani za Wiarę Japończycy jasno widzieli jej wroga – dziś najczęściej wrogiem jest ten, kto podaje się za Wiary przyjaciela i obrońcę.

Perspektywa czasowa a ahistoryczność

Soborowe modernistyczne szaleństwo trwa od z górą pół wieku, lecz w perspektywie historii Kościoła to stosunkowo niedługo. Oczywiście, wielu z nas wydaje się, że "od zawsze tak było", bo urodziliśmy się kiedy już "tak było". Lecz zdajemy sobie sprawę, że od początku tak nie było.
W tym kontekście warto mieć na uwadze, że gdy za pięć, dziesięć, czy pięćdziesiąt lat pojawi się prawdziwy papież i ortodoksyjna hierarchia, wtedy ogłosi wyrok w sprawie tego, co uchodzi od kilkudziesięciu lat za Kościół. Jako nieodrodne (krótkowzroczne) dzieci swojego wieku chcielibyśmy znać ten wyrok już dziś, teraz, natychmiast – sęk w tym, że w miejscach, z których spodziewalibyśmy się go usłyszeć, brak kompetentnych po temu osób.

Trudność praktyczna: "Zawsze chodziłem na mszę"; jak to być może, żebym teraz (z przyczyn obowiązków stanu, nadmiernej odległości, innych) uczestniczył w ważnie i godnie sprawowanej Mszy tylko od prawdziwego święta?

Cóż, taka może być dziś cena wierności. (Przynajmniej nikt na razie głowy nam za sedewakantyzm nie obcina).

A co powiesz dzieciom? Będę im mówił prawdę, tak jak ją – poznawszy możliwie szeroko argumentację możliwie wszystkich stron sporu – tak jak ją najlepiej rozpoznaję, będę się z nimi co dzień wspólnie modlił, zatroszczę się o solidne nauczenie ich katechizmu, historii Kościoła, życiorysów świętych (zamiast piłkarzy, aktorów albo bohaterów komiksowych), o chrzest z rąk kapłana katolickiego, (w miarę możliwości regularny) dostęp do innych sakramentów i będę ufał, że Pan Bóg zatroszczy się o resztę potrzebną im do zbawienia.

Powiedzieć prawdę to nie jest pycha

Pokora jest prawdą, a prawda – pokorą.


"Pan Bóg tak lubi pokorę,
bo sam jest prawdą najwyższą,
a pokora niczym innym nie jest,
tylko chodzeniem w prawdzie"

~ św. Teresa z Avila

Jestem – a stwierdzam to z prawdziwą przykrością – niemal pewien, że większość znanych mi i bliskich osób (również w sutannach) zbędzie słowa niniejszego listu otwartego (podobnie jak poprzednich, podlinkowanych) milczeniem. Inni skonstatują: "Oszołom i tyle!". Może kilku Czytelników – rzadkich niesłychanie – odpowie coś, cokolwiek, przejmie ich to, co zostało tu napisane. Ale wciąż czekam na przekonujący argument, że katolicyzm integralny (= sedewakantyzm) to błędna droga.

Tymczasem: Non confundar in aeternum.

Piotr Antosiewicz SV

_______
* Spyta ktoś: A gdzie tu drastyczność? Cóż, być może fotografie przedstawiające "dokonania" rzekomych następców św. Piotra niekoniecznie kogokolwiek dziś szokują, bo do publicznych aktów apostazji tak już przywykliśmy. Ale świadczy to raczej o nas (o stępieniu naszego katolickiego zmysłu w zakresie postrzegania rzeczywistości) niż o rzekomo małej wadze wiarołomstwa...

 _______



Non possumus!
Biskup Antonio de Castro Mayer

_______

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz