Przyczyną powstania niniejszej książki
 była próba przygotowania nowej edycji znanego ceremoniału Baldeschiego w
 tłumaczeniu Dale’a. […] Wydawcy dali do zrozumienia, że potrzebna jest 
przejrzana i uwspółcześniona jego wersja, zabrałem się więc do pracy. 
Gdy już przygotowałem znaczną część książki, zdałem sobie sprawę, że tak
 wiele należy w niej zmienić, że prościej będzie napisać całkiem nową 
książkę. […]
[…]
[…] żadne inne ceremonie nie są dla 
kapłana tak ważne, jak te, które odbywają się podczas Mszy czytanej. 
Podręcznik ceremonii bez wątpienia powinien zaczynać się od ich 
dokładnego opisu. […] Na stronie 214 ostatniego wydania [ceremoniału 
Baldeschiego] Dale każe subdiakonowi niosącemu w Niedzielę Palmową krzyż
 procesyjny uderzyć w drzwi kościoła „swoją nogą”. Zastanawiało mnie, 
skąd wziął się u niego tak osobliwy pomysł, aż do chwili, gdy zajrzałem 
do włoskiego oryginału. Było tam napisane: „cul suo piede”, co 
oznacza, rzecz jasna: „dolną częścią krzyża”. Ciekawe, ilu angielskich 
subdiakonów kopało w Niedzielę Palmową kościelne drzwi z powodu tego 
głupiego błędu. W żadnym z jedenastu wydań ceremoniału Baldeschiego nikt
 tego nie poprawił. […]
[…]
Gdy ustalono już, że trzeba napisać nową 
książkę, pojawiło się z kolei pytanie o jej układ, szczególnie zaś o to,
 jak wiele tematów ma obejmować. Nie da się napisać książki zawierającej
 wszystko, to znaczy takiej, która przedstawiałaby wszystkie ceremonie 
rytu rzymskiego. […] Takie kompletne opracowanie nie zmieściłoby się w 
książce – wymagałoby biblioteki.
Odrzucając zatem jakąkolwiek pokusę 
opisania wszystkiego, książka niniejsza stawia sobie za cel dostarczenie
 tych informacji, których może potrzebować kapłan w Anglii. Taki jest 
jej adresat: angielska parafia, w której posługują księża diecezjalni. 
[…]
Idea dostarczenia wiadomości potrzebnych 
parafii diecezjalnej nie obejmuje, choć również nie wyklucza, wszystkich
 ceremonii biskupich. Z jednej strony wiele z nich nigdy nie odbędzie 
się poza katedrami. Pominąłem zatem na przykład ceremonie biskupie w 
Wielkim Tygodniu. Niemniej może się zdarzyć, że będą one mieć miejsce w 
innych kościołach diecezji. Wizyty kanoniczne i bierzmowanie odbywają 
się regularnie. […]
Z drugiej strony dodaję wiele rzeczy, 
których Baldeschi nie uwzględnił; niektóre z nich nie doczekały się 
właściwie omówienia w żadnej książce poświęconej ceremoniom. Podstawę 
wszystkiego stanowi naturalnie szczegółowy opis sposobu odprawiania Mszy
 czytanej i służenia do niej. Pamiętając zawsze, że znajdujemy się w 
Anglii, umieściłem przed Mszą uroczystą aspersję. Istotny element 
angielskiego podręcznika ceremonii stanowi błogosławieństwo Najświętszym
 Sakramentem według angielskiego Ritus servandus. Dokładnie 
opisano sposób odprawiania nieszporów, ceremonie Wielkiego Tygodnia w 
kościołach, gdzie brak diakona i subdiakona, oraz Mszę śpiewaną. Nowość 
stanowią wiadomości o tym, jak udzielać sakramentów i sakramentaliów 
według angielskiego Ordo Administrandi. To sprawa najwyższej 
wagi. Błędem jest oceniać wagę rytu w oparciu o to, jak szczegółowego 
omówienia wymaga. Sposób słuchania spowiedzi jest mniej skomplikowany, 
ale znacznie bardziej istotny, niż pontyfikalne nieszpory od tronu. […]
[…]
Powiedzmy też coś na temat języka i 
stylu. To oczywiste, że nikt nie będzie zaglądał do książki o 
ceremoniach w poszukiwaniu stylu wyrafinowanego. Większość zawartych w 
tej książce wskazówek, podanych ze skrupulatną dokładnością, uczyni jej 
lekturę niewiele przyjemniejszą od czytania rozkładu jazdy pociągów. 
Jednak nawet podręcznik ceremonii powinno się pisać znośnym językiem. I 
powinien być to, w miarę możliwości, jeden język; w naszym przypadku – 
angielski. […] Gdy w odniesieniu do czegoś trzeba użyć słowa obcego, 
należy wybrać łacińskie. […]
Niektóre słowa łacińskie wydają się 
nieuniknione. […] Nie powinno nas dziwić, że w rycie rzymskim niektóre 
przedmioty noszą swoje techniczne nazwy w języku Rzymu. W dwóch 
przypadkach może się zdawać, że książka nie trzyma się zasady stosowania
 od początku do końca jednego języka. Chodzi o słowa Sanctissimum oraz solita oscula. Co do pierwszego z nich, chciałbym wskazać, że Sanctissimum
 ma za sobą wielką tradycję jako określenie Najświętszego Sakramentu w 
wielu europejskich językach. Używałem też, oczywiście, słów „Najświętszy
 Sakrament”; lecz gdy trzeba stosować je właściwie bez przerwy i 
powtarzać przy omawianiu najdrobniejszych szczegółów ceremonii, wielką 
wygodę stanowi możliwość zastosowania jednego słowa w miejsce dwóch. 
Wyrażenie solita oscula stanowi ten przypadek, który Gibbon 
nazywa szacowną niejasnością martwego języka. Rzecz nie jest wcale taka 
znów nieznana, o czym wie każdy diakon; ale ciągłe powtarzanie słów 
„całowanie” i „całuje” nie wygląda dobrze. […]
[…]
Prawdopodobnie poniższe opisy ceremonii z
 początku wywołają u laika wrażenie, że to wszystko jest ogromnie 
skomplikowane. Tak naprawdę jest dużo mniej skomplikowane niż się 
wydaje. Ogólnie rzecz biorąc, poszczególne czynności znacznie mniej 
rzucają się w oczy, gdy są wykonywane, niż gdy czyta się ich opis. 
Większość uczestniczących w obrzędach wiernych w zasadzie ich nie 
zauważa. Lewici i ministranci, którzy mają z nimi do czynienia 
nieustannie, tak się do nich przyzwyczajają, że wykonują je niemal bez 
namysłu. Gdyby postawiono przed kimś zadanie szczegółowego opisania 
wszystkich obrzędów związanych z porannym wstawaniem albo spożywaniem 
obiadu, sprawiałyby one wrażenie niezmiernie zawiłych. Co więcej, o ile 
czynności każdego posługującego w prezbiterium trzeba opisać z osobna, 
wszyscy wykonują je przecież równocześnie; a więc i z tego względu dużo 
łatwiej wszystko to zrobić, niż opisać. Warto zauważyć, że im bardziej 
szczegółowe są wskazówki, tym mniej skomplikowane ich wykonanie. Gdy 
każdy dokładnie wie, co robić, i wszyscy działają harmonijnie, wykonując
 swoje czynności pewnie i w milczeniu, owocuje to ceremonią bardziej 
pełną ładu niż ta, w której pojawia się wątpliwość, zamieszanie albo 
spór. W wielu przypadkach możemy stwierdzić, że najważniejsze jest nie 
to, w jaki sposób wykonana zostanie dana czynność, ale to, aby wszyscy 
jej wykonawcy mieli taki sam pomysł na to, jak należy ją wykonać. 
Szczegółowy opis pewnego sposobu wykonania określonych czynności staje 
się potrzebny chociażby ze względu na to, aby taki wspólny pomysł 
zaistniał. A skoro sprawy tak się przedstawiają, możemy opisać właściwy 
sposób ich wykonania, zgodny z rubrykami i wskazaniami uznanych autorów.
Stopień skomplikowania naszych ceremonii 
jest zatem w istocie dużo mniejszy niż mogłoby się nam zdawać, sądząc z 
ich opisu. Niemniej nie zaszkodzi przyznać, że uproszczenie pewnych 
rzeczy byłoby pożądane. Obecnie, gdy tyle mówi się o reformie 
liturgicznej, możemy żywić nadzieję na zmiany idące również w tym 
kierunku. Ryt rzymski zawsze charakteryzowała przede wszystkim surowa 
prostota. Wciąż stanowi ona główną jego cechę w porównaniu z kwiecistymi
 rytami wschodnimi. Z pewnością warto zachować ją również w wymiarze 
zewnętrznym i poskromić wszelkie tendencje zmierzające ku bizantynizacji
 naszych ceremonii.
Przychodzą tu na myśl dwie rzeczy, na 
których uproszczenie można mieć nadzieję. Jedna z nich to ciągłe 
pocałunki. Bez wątpienia stanowią one bardzo starożytny wyraz czci; w 
nielicznych sytuacjach, na przykład w przypadku pocałunku składanego na 
dłoni biskupa, nikt nie chce ich usunięcia. Czyż jednak czynnościom przy
 ołtarzu nie przydałoby godności, gdyby diakon zaprzestał ciągłego 
całowania przedmiotów i ręki celebransa? Przy okazji tak często 
powtarzanej prostej czynności jak okadzenie, diakon wykonuje solita oscula
 ośmiokrotnie. Musi pocałować kolejno: łyżeczkę, rękę, rękę, łyżeczkę; 
trybularz, rękę, rękę, trybularz. Choćby ze względu na wrażenia 
estetyczne, ciągłe skłanianie przez diakona głowy nie przedstawia 
eleganckiego widoku. Gdyby występowanie pocałunków w liturgii 
ograniczono do momentów istotniejszych, takich jak przekazanie 
celebransowi pateny i kielicha, oraz, w określonych ważniejszych 
sytuacjach, do dłoni biskupa, obrzęd ten stałby się w swoim ogólnym 
wyrazie pełniejszy ładu, sam pocałunek zaś stanowiłby bardziej realną 
oznakę szacunku.
Zadajmy w podobnym duchu pytanie: czy nie
 mamy czasem zbyt dużo przyklękania? To prawda, że przyklęknięcie przez 
ołtarzem i przed ordynariuszem ma dłuższą tradycję niż przyklękanie 
przed Najświętszym Sakramentem [1]. Tak brzmi wyjaśnienie zjawiska, 
które na pierwszy rzut oka musi zdawać się tak osobliwe: człowiekowi lub
 symbolowi oddajemy cześć w dokładnie ten sam sposób, co Naszemu Panu w 
Najświętszej Eucharystii. Przyklękanie przed osobami i symbolami to w 
istocie pozostałość dawnych zwyczajów; ten sposób okazywania im szacunku
 w niezamierzony sposób zrównano z przyjętym później sposobem oddawania 
czci Sanctissimum. Jako że przyklęknięcie stanowi dla nas w 
dzisiejszych czasach uznany gest czci dla Naszego Pana obecnego w 
postaciach eucharystycznych, wydaje się dziwne, gdy wszyscy, poza 
celebransem, wykonują dokładnie taki sam gest, gdy Najświętszego 
Sakramentu na ołtarzu nie ma. Względem zaś biskupa? Czy niski ukłon nie 
byłby w odczuciu współczesnych ludzi naturalniejszy? Zdajemy sobie 
doskonale sprawę, że przez długi czas klękanie przed królami i cesarzami
 było w powszechnym zwyczaju. Z tego też względu twierdzimy, że 
biskupowi, który sprawuje władzę w imieniu Chrystusa, winniśmy okazywać 
cześć przynajmniej w taki sam sposób. Obecnie jednak w świecie takie 
gesty wymierają. Ludziom współczesnym zaczynają się wydawać lekko 
bizantyjskie.
Ta sama zasada dotyczy, jak się zdaje, 
lampek przed ołtarzami. Mamy tu również do czynienia z doprawdy 
starożytnym symbolem, początkowo niebędącym bynajmniej znakiem 
Eucharystii. We wczesnych wiekach chrześcijaństwa przed ołtarzami 
ustawiano mnóstwo lampek, a tabernakulum nie było. Niemniej jednak dla 
nas lampka w prezbiterium stała się głównym znakiem Realnej Obecności. 
Jeżeli nie znajdziemy innego sposobu na jej zaznaczenie, czy nie 
powinniśmy ubolewać nad tym, że używamy tego samego symbolu niezależnie 
od tego, czy na ołtarzu znajduje się Najświętszy Sakrament, czy nie?
Celem tej książki nie jest jednak 
krytykowanie, ani dyskusja nad zasadnością naszych ceremonii; celem jest
 objaśnienie, jak powinny się one odbywać według obowiązujących 
przepisów [2]. […]
Najważniejszymi źródłami, do których 
odwołujemy się przy pisaniu książki takiej jak ta, są rubryki ksiąg 
liturgicznych, decyzje Świętej Kongregacji Obrzędów oraz dzieła uznanych
 autorów […]
Jednak nawet one nie dają odpowiedzi na 
niektóre pytania. Pytania te nie są ani liczne, ani wielkiej wagi. Żaden
 ryt chrześcijański nie jest tak jednolity jak rzymski. Jednak mimo 
podjęcia przez Kongregację olbrzymiej liczby decyzji, wciąż istnieją 
niewyjaśnione kwestie; uznani autorzy też nie zawsze się ze sobą 
zgadzają.
W przypadku wątpliwości następne w 
kolejności kryterium [orzekania o słuszności danego przepisu] stanowi 
uznany i przyjęty przez biskupa danej diecezji zwyczaj.
 Dla nas na przykład jest to zwyczaj naszych angielskich diecezji. Z 
punktu widzenia Prawa Kanonicznego uznawanie za wzorzec zwyczajów miasta
 Rzym to błąd. Wiążące są dla nas decyzje odpowiednich trybunałów oraz 
Kongregacji, na które władzę podejmowania decyzji delegował Papież. 
Możemy bez wątpienia zazdrościć mieszkańcom miasta, którego 
ordynariuszem jest sam Papież, ale nie uzyskują oni ze względu na ten 
fakt żadnej szczególnej władzy nad swoimi współwyznawcami w Anglii. 
Zwyczaj, który w Prawie Kanonicznym odgrywa tak istotną rolę, oznacza 
zawsze zwyczaj danego miejsca. Bezpośrednim przełożonym
 angielskiego księdza jest jego własny biskup. Nie powinniśmy obawiać 
się, że idąc za przykładem naszego własnego biskupa, staniemy 
kiedykolwiek w sprzeczności z tym, czego życzą sobie władze centralne. 
Tak więc w wielu drobniejszych kwestiach, szczególnie w sprawach 
podawanych przez Rytuał zasad postępowania przy obrzędach 
pozaliturgicznych, naszym wzorcem nie jest zwyczaj rzymski, ale zwyczaj 
naszych własnych diecezji. Niech Bóg nas broni przed wspieraniem 
bzdurnej koncepcji istnienia Kościołów narodowych. W ramach katolickiej 
jedności żadnych Kościołów narodowych nie ma. Nigdy ich zresztą nie 
było. Ale diecezja, czy też metropolia, stanowi prawdziwą jedność 
wewnątrz wielkiej jedności Kościoła. Żywimy zatem nadzieję, że niniejsza
 książka nie zachęci nikogo do przekraczającego zdrowe granice i 
sprzecznego z duchem liturgii robienia wszystkiego na modłę rzymską; 
romanizacja ta, zamiast odwoływać się do usankcjonowanych postanowień 
Prawa Kanonicznego, wybiera łatwiejszą drogę bezmyślnego naśladowania 
wszystkiego, co praktykuje się w tym mieście. Nierzadko zdarza się, że 
stosowany w Rzymie zwyczaj stoi w sprzeczności z rubrykami ksiąg 
liturgicznych albo zasadami określonymi przez uprawnione do tego władze;
 w takim przypadku, zamiast samemu odrzucać obowiązujące przepisy, 
powinniśmy raczej ubolewać nad tym, że w Rzymie nie zawsze postępuje się
 zgodnie z nimi.
[…]
Letchworth, w uroczystość Wszystkich Świętych, 1917
PRZYPISY
[1] Ludzie przez wieki przyklękali przed ołtarzem, zanim na ołtarzu umieszczono tabernakulum.
[2] Nie trzeba dodawać, że przedstawiłem 
przebieg ceremonii w świetle obecnych norm. Można wyrażać nadzieję na 
zmiany; jednak dopóki władze kościelne nie uznają za stosowne ich 
wprowadzić, musimy postępować ściśle według obowiązujących przepisów.
Tłumaczenie na podstawie: Adrian Fortescue, The Ceremonies of the Roman Rite Described, London 1920, Author’s Preface, s. xiii–xxii.
Tłum. Łukasz Makowski 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz