-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
5
Znowu
nastało lato, ale parowce nie przecinały już zatoki; paliwo,
którego używały, zarekwirowano do wykorzystania w rozklekotanych
samolotach sprowadzonych z Francji. Tylko morze nadawało krajowi
pozór pewnej nieprzemijalności. Don Arturo widział całkiem spory
fragment morza z małej sali wykładowej na najwyższym piętrze
hotelu María Cristina, który pełnił teraz funkcję kwatery
głównej Servicio de Información Militar1.
Widok z okna był dla niego wynagrodzeniem za widok znudzonych twarzy
milicjantów, którym wyjaśniał zasady materializmu historycznego.
– To naprawdę zupełnie proste – podsumował. – Nawet pozornie
duchowe rzeczy mają materialne przyczyny. W renesansowej Wenecji
kwitło malarstwo, ponieważ do portu przywożono bogactwa, którymi
opłacano tę sztukę. Na wybrzeżu bretońskim kościoły są
liczniejsze niż w innych miejscach Francji; nie ze względu na
większą pobożność Bretończyków, ale dlatego, że rybacy bali
się fal. David Hume miał rację: jedyny cud to cud porządku. –
Czerwone chusty opasujące szyje milicjantów to było wszystko, czym
błyszczeli; równie dobrze mógłby im mówić, że ubodzy w duchu i
cisi są błogosławieni. – Niemniej cel naszej rewolucji jest
materialny tylko na tyle, na ile przeszkody na drodze do szczęścia
ludzkości są materialne.
Zazwyczaj nie padały żadne pytania, ale dziś podniósł się jeden
milicjant.
– Czy maklerzy zarabiają więcej pieniędzy od bankierów? –
zapytał.
– Zazwyczaj nie.
– Dlaczego zatem maklerów zamknięto w więzieniach jako wrogów
ludu, a bankierom pozwolono pozostać na wolności?
– To ze względów praktycznych. – Gdy dawał to wyjaśnienie,
które usłyszał od Alfonsa Botargasa, wydawało się, że znowu
stoi na kazalnicy, broniąc trudnego tekstu. – Rewolucja nie może
się udać, jeśli nie uzyskamy pieniędzy z zagranicy. Bankierzy to
jedyne kanały, którymi te pieniądze mogą przepłynąć. Gdy
rewolucja się powiedzie, banki będą należały do ludu.
– Co ty powiesz...? – zapytał retorycznie mężczyzna, aby
zaznaczyć, że to go nie przekonuje. W tym jednym ćwiczeniu
umysłowym milicjanci wykazywali biegłość: w uznaniu własnej
chciwości, którą słusznie skądinąd przypisywali swoim
przełożonym. Niestosowne odgłosy, które wydawali, opuszczając z
szuraniem salę i wychodząc na korytarz, przypominały Don Arturowi
wiernych, wypuszczonych z kościoła po kazaniu na temat apokalipsy.
Karol Marx potrafił nudzić tak skutecznie jak święty Jan
Ewangelista.
Gdy wrócił do biura, zauważył, że Consejero Ayudante zaznaczył
dla niego akapit w Hoja del Lunes2:
„Pensje wypłacane obecnie personelowi należącego poprzednio do
faszystów hotelu María Cristina stanowią przykład dla krajów
plutokratycznych. Cztery compañeras sprzątające toalety
zarabiają teraz tyle samo, co kierownik hotelu, i nie muszą już
czekać w kolejce na napiwki od reakcyjnych kapitalistów,
opróżniających pęcherze wypełnione szampanem wyssanym z
wnętrzności robotników”. – Ksiądz uśmiechnął się gorzko.
Nowi pismacy mieli taki talent do zabijania słów, jak starzy.
Reszta gazety, zapełniona nużącą agitacją wojenną, wyglądała
na napisaną tym samym kwiecistym stylem.
Oficjalny komunikat na bieżący dzień, który czekał na angielskie
tłumaczenie dla zagranicznych korespondentów, czynił wojnę tak
martwą, jak tych, których zabijała:
„Polegając na przewadze środków materialnych, najeźdźcy i
hiszpańscy buntownicy kontynuowali atakowanie naszych pozycji,
wspierani nieustannie przez włosko-niemieckie siły powietrzne.
Nasze oddziały dzielnie się opierały i zadały nieprzyjacielowi
ciężkie straty.
Nasze siły zostały ponownie zmuszone do skorygowania swoich pozycji
na niektórych odcinkach”.
Botargas wszedł, gdy Don Arturo kończył tłumaczenie.
– Salud – pozdrowił go. – I jak poszedł wykład?
Wbiłeś coś do tych zakutych łbów?
– Nie sądzę. – Choć Don Arturo wciąż bał się Consejera,
zaczął go lubić za szczerość.
– Miłość i cierpliwość, prawda? Wciąż w to wierzysz?
– Są bardziej potrzebne niż kiedykolwiek. – Don Arturo
powtórzył pytanie o bankierów, które mu zadano, a potem dodał,
że słyszał, iż członkowie milicji domagają się od bogatych
właścicieli gospodarstw okupu w zamian za ochronę ich posiadłości.
– Robią to wszyscy – powiedział. – PC, UGT, CNT, POUM, FAI3,
nawet asturyjscy dynamitardzi4.
A jeśli ofiara nie ustępuje, wyciągają ją z łóżka w środku
nocy, wywożą ciężarówką i zabijają.
– Wiem. Ale musisz pamiętać o dawniejszych prowokacjach. Nie
wolno ci zapominać, że ceną za hispano-suizy były dzieci
umierające w slumsach na gruźlicę. A fakt, że niektórzy ludzie
partaczą sprawę niewiary, nie czyni samej sprawy niesłuszną.
Przynajmniej w ten sposób wy, duchowni, zwykliście bronić jeszcze
większego rozgardiaszu, jakiego narobiliście z chrześcijaństwem.
W każdym razie, me cago en sus madres5.
Don Arturo wciąż czuł niepokój, gdy Botargas wyrażał się
wulgarnie.
– Większego rozgardiaszu? Być może. Ale czy komunizm nie odnosi
większych sukcesów tylko dlatego, że mówi „będziesz
miał” zamiast „nie będziesz miał”?
Ale Consejero Ayudante już pochylał się nad komunikatem.
– Nic nie powstrzymuje tych świń, co? Szkoda, że nie mamy tego
palca.
Od czasu do czasu Botargas mówił w ten sposób i wtedy ksiądz
zawsze się bał. Mimo życzliwości Consejero, Don Arturo nigdy do
końca nie wiedział, jakie ma u niego notowania i czy Consejero
wciąż nie podejrzewa go o to, że wie, co stało się z relikwią.
Jak zwykle spróbował zbyć nieprzyjemny komentarz w żartobliwy
sposób:
– Dobrze, że Azaña ani Companys nie słyszą, jak mówisz w ten
sposób.
– Ciało Lenina stało się talizmanem, nieprawdaż? I nie byłoby
tak trudno udowodnić, że święty Jan od Krzyża był komunistą.
Im silniejsze światło, tym chętniej głupcy podążą w ciemność.
I nie zapominaj o piątej kolumnie wśród nas. Nie potrzeba wiele,
aby powstała przeciw nam, gdyby dotarło do powszechnej wiadomości,
że nie mamy palca.
W dole na ulicy mignął w jednej ze swoich wielu codziennych podróży
na cmentarz miejski karawan. Z wysokości okna nagie zwłoki leżące
w odkrytej trumnie wyglądały jak lalka w kartonowym pudełku. Nie
było żałobników ani księdza. Nie było żadnej nadziei, żadnej
rozpaczy, żadnej tajemnicy. Wszystko było proste i jasne: życie
coś znaczyło tylko dlatego, że nie znaczyło nic.
– Ale nie dotarło to do powszechnej wiadomości.
– Na razie nie mamy do czynienia z niczym ponad propagandę
szeptaną. Ale propaganda szeptana może prędko przerodzić się w
propagandę krzyczaną. A stąd już mały krok od żądania „Broń
i samoloty dla hiszpańskich republikanów” do „Palec świętego
Jana od Krzyża dla hiszpańskich republikanów”. – Botargas
popatrzył księdzu w oczy; przy jego nowym garniturze garnitur Don
Artura wyglądał jak gałgan. – Jesteś ze mną szczery, prawda,
Arturo? Naprawdę nie wiesz, gdzie jest ten palec?
Ksiądz pokręcił głową.
– A kanonik Rota y Musóns? Też nic o nim nie wiesz?
– Nic.
Consejero poklepał księdza po ramieniu.
– Niech cię licho! Ale ufam ci, Arturo. A czasami myślę, że cię
kocham. Ale jeżeli kiedykolwiek złapię cię na tym, że mnie
oszukujesz, nie poprzestaniemy na wstrzyknięciu ci w żyły
terpentyny. – Wyciągnął z portfela kilka banknotów. – To
twoje tygodniowe zarobki. Dwadzieścia duros. Tyle samo, co
compañeras sprzątające szalety, które trzęsą podstawami
Rzeszy Hitlera. Nie wydaj wszystkiego na jedną dziwkę. Uníos,
hermanos proletarios6.
– Wyszczerzył zęby w uśmiechu i wyszedł z pokoju.
Gdy Don Arturo skończył pracę, przeszedł między grupkami
uzbrojonych milicjantów włóczących się po korytarzach. Nigdy nie
lubił mijać milicjantów. Ich prostackie twarze, ich przekleństwa
i pistolety za pasem utrudniały mu uwierzenie w czystość
rewolucji. Rzeczywistość była tak inna od śmiałych słów
wypowiadanych przez radio. Patrzenie na milicjantów było jak
przyglądanie się kanonikom śpiewającym nieszpory.
Konsjerż
wciąż siedział przy biurku, umiejętnie nadskakując
compañeros. Posłał księdzu wyrachowany uśmiech. Za jego
biurkiem wisiało ostrzeżenie:
wróg
nasłuchuje.
milicjancie,
nie ufaj nawet
własnej
rodzinie.
Tramwaje, pomalowane przez anarchistów na czerwono i czarno, wciąż
kursowały w górę i w dół Paseo, teraz zwanego Paseo de Rusia.
Papierowe paski przyklejone na szybach dawały wrażenie, jakby domy
leczyły swoje rany7.
Na biegnącym środkiem chodniku przemykali chyłkiem niechlujni
pieszy, nękani przez niechlujnych milicjantów, którym rozkazano
zlikwidować estraperlo8.
Wyglądało na to, że niektórzy przechodnie celowo nie noszą
kołnierzyków ani krawatów, a w oczach większości – poza
uzbrojonymi i brzęczącymi swoim uzbrojeniem milicjantami –
widniała niedola prześladowanych. Tu i ówdzie elegancka młoda
kobieta z ustrojonymi ekstrawagancko pośladkami wywoływała gniewne
spojrzenia tych, którzy podejrzewali, że zachowała swoje
przywileje w zamian za przespanie się ze zbirami z Checas9.
– Mam do oddania miód w zamian za maść na świerzb – wyszeptał
starszy człowiek, przysunąwszy się ukradkiem do księdza. Don
Arturo z poczuciem smutku minął tego człowieka; za rządów
miłości nie dało się pomóc Chrystusowi łaknącemu, Chrystusowi
pragnącemu.
Na Avenida del Sol kursowały tylko czarne i czerwone tramwaje, jeśli
nie liczyć pojawiającego się od czasu do czasu samochodu
wojskowego wiozącego jakąś szychę z Federación Anarquista
Ibérica albo Unión General de Trabajadores. Ze względu na kolejki
na zewnątrz sklepów spożywczych kawiarniane tarasy wyglądały na
bardziej zatłoczone niż w rzeczywistości. Przed mleczarniami stały
dwójkami rzędy pustych baniek. Na plakatach Stalin i Largo
Caballero10
zastąpili Marlenę Dietrich i Joan Crawford, a w witrynach złotników
w miejsce figurek przedstawiających Mały Kwiatek11
ustawiono La Pasionarię. Na kioskach wisiały plakaty z czołgami
miażdżącymi biskupów. W poprzek ulicy na transparentach wisiały
hasła:
walcz
w dobrych zawodach o komunizm
który
oswobodzi hiszpanię
zaciągnij
się do chłopskiej i robotniczej
milicji
antyfaszystowskiej
tylko
jedna kula na pięć tysięcy
rani
lub zabija ale
pluton
egzekucyjny nigdy nie chybia
gdy
strzela do dezertera
Ludzie
przetasowywali się pod transparentami, jakby były zwykłymi
czytankami; nowy świat stał się czymś, do czego się przywykało.
Gdy Don Arturo dotarł do portu, Soledad czekała na niego na
nabrzeżu. Miała na sobie kapelusz, którego wcześniej nie widział,
a jej biała suknia odbijała się w czarnej aksamitnej wodzie jak
kwiat.
– Co się stało? – zapytała. – Jestem przed czasem, czy ty
się spóźniłeś?
– Myślę, że przyszłaś przed czasem – odpowiedział. Przede
wszystkim nigdy nie przychodziło mu łatwo rozmawiać z nią. Gdyby
znajdowała się w grupie innych młodych dziewcząt, może byłby w
stanie razem z nią żartować. Sam na sam z jej drobną twarzą był
świadom własnej brzydoty. – A Mercedes?
– Z Mercedes wszystko w porządku. Przesyła ci pozdrowienia.
Stała tak, a lekki wiatr poruszał jej suknią. – Podobam ci się
w tym kapeluszu?
– Muy mona. Muy guapa.
– Cieszę się, że ci się podoba. W którą stronę dziś
pójdziemy?
Don Arturo nie lubił rozmawiać z Soledad w kawiarniach, bo
milicjanci się gapili. Poszli więc tą co zwykle drogą na plażę,
między magazynami, mijając sterty niesprzątniętych śmieci i
kolejne fotografie wąsów Stalina.
– W przyszłym tygodniu możesz przyjść i zobaczyć, jak tańczę
– powiedziała. – Występuję teraz zarówno po południu, jak i
wieczorem.
– Nawet popołudniami mam bardzo niewiele czasu, wiesz.
– Nie chcesz zobaczyć, jak tańczę? Większość mężczyzn
uważa, że wyglądam bardzo ładnie, kiedy tańczę.
Czasem zastanawiał się, dlaczego wciąż się z nią spotyka, skoro
była taka głupia. Czy mógł żywić nadzieję, że spowoduje, aby
miała właściwe spojrzenie na rewolucję?
– Kubańscy chłopcy? – zapytał i to od razu zabolało. – Czy
wciąż spotykasz się z wieloma?
– Teraz z milicjantami, a oni nawet lepiej płacą. – Ze
zdumieniem zauważył, że Soledad wciąż wyglądała słodko.
– Nie lubię, gdy tak mówisz – powiedział.
– Nie powiedziałam, że z nimi chodzę, prawda?
– To skąd możesz wiedzieć, że płacą lepiej niż Kubańczycy?
– Nie powiedziałam, że Mercedes z nimi nie chodzi, prawda? –
Wyglądała w swojej miękkiej białej sukni tak przesadnie
wstydliwie, że zdawało się, iż cała jest z muślinu.
– O ile ty z nimi nie chodzisz. To dlatego daję ci to, co mogę, z
mojej pensji. A ty masz swoją. Nie potrzebujesz robić takich
rzeczy.
– Nie?
– Soledad, przysięgnij mi, że mówisz prawdę. – Zatrzymał się
i dokładnie w chwili, gdy świetnie można ich było widzieć z
przejeżdżającej właśnie ciężarówki pełnej anarchistów,
chwycił ją za ramiona. – Przysięgnij, że nie chodzisz z tymi
świniami z UGT.
– Przysięgam, że chodzę tylko ze świniami z CNT.
– Soledad, proszę.
– Przysięgam, że nie chodzę ze świniami z UGT, ani z CNT, ani z
FAI, ani z PC, ani z POUM. Ale nawet gdybym z nimi chodziła, też
przysięgłabym, że tego nie robię. Jesteś taki głupiutki, sabes.
– Ale nie chodzisz z nimi?
– Pewnie, że nie chodzę.
Bardziej niż kiedykolwiek nie wiedział, czy Soledad kłamie, czy
mówi prawdę. Odsunęła od niego swoją twarz w taki sposób, że
widział tylko niewielki płatek jej ucha wyglądający zza włosów.
Gdy nań patrzył, trochę łatwiej przychodziło mu uwierzyć
Soledad. Jej ucho i włosy były święte w swoim bezruchu. Jej
suknia, rozspostarta na tle morza jak żagiel, również była
święta.
– Zdaje mi się, że śledzi nas jakiś człowiek – powiedziała.
– Prawdopodobnie asturyjski dynamitard, któremu się podobasz. –
Don Arturo nie czułby się tak pewnie, gdyby nie pracował dla
Servicio de Información Militar. Życie w mieście nie było obecnie
łatwe dla nikogo. Co noc zdarzały się naloty na domy
podejrzewanych o bycie wrogami ludu, a w dzień zmotoryzowany patrol
anarchistów spadał jak sęp na każdego, kto wyglądał jak ksiądz
lub arystokrata; jeśli nie zapłacono okupu, rewizje te kończyły
się śmiercią. To była ta strona rewolucji, do której Consejero
Ayudante nigdy nie zdołał przekonać Don Artura.
– Jest bez munduru – powiedziała Soledad. – Skręćmy i
zobaczmy, czy wciąż za nami idzie. Tak dla żartu.
Skręcili w dół w parszywą ulicę pełną kobiet czekających
przed zamkniętymi sklepami rzeźnickimi.
– Oż ty w życiu! Wciąż nas śledzi.
– Bzdura. Nikt nie może nas śledzić.
Poza hasłami na Avenida de la Libertad nie zmieniło się nic: ci
sami bezbarwni mężczyźni i kobiety przemieszczali się w
niewidzialny sposób ku śmierci, naznaczeni na skroniach i oczach
smutkiem, który, jak się zdawało, próbowali zrozumieć.
– Nie ma już po nim śladu – powiedziała Soledad, gdy wrócili
na Paseo del Puerto.
– A nie mówiłem?
– Masz na myśli, że nikt nie śledziłby mężczyzny takiego jak
ty?
– Mam na myśli, że nikt nie śledziłby dziewczyny takiej jak ty,
gdy jest z mężczyzną takim jak ja.
Oboje się zaśmiali. Gdy minęli już magazyny, zatrzymali się, aby
popatrzeć na morze, lśniące w zachodzącym słońcu i rozciągające
się aż do poszarpanego brzegu Włoch. Na horyzoncie chmury
przybrały kolor czerwony, żółty i bladozielony. Morze pozostało
niewzruszone, mimo że tyle już widziało.
– To dziwne, ale tylko smutne rzeczy są naprawdę piękne –
powiedział ksiądz. – Galeony przypominają dawne modlitwy; nigdy
nie mogą całkiem powrócić. – „A nawet rzeczy wesołe stają
się smutne w miarę jak się zacierają” – tego już nie
powiedział. Suknia Soledad była piękna, bo trzepocząc odchodziła
do historii. Świat był zwierciadłem, które potrafiło zatrzymać
tylko jedno odbicie naraz.
– Myślisz, że dotrą tu wkrótce? – Oczy Soledad były tak
poważne, że ksiądz prawie wybaczył jej, że nie rozumie, o czym
mówił.
– Nie wiem. – Codziennie pojawiały się pogłoski, że miasto
zostanie zbombardowane, ale dotychczas niemieckie i włoskie samoloty
nie pojawiły się w zwierciadle. Ksiądz pomyślał, że niemieckie
i włoskie samoloty muszą być dla Franco tym, czym Checas były dla
Azañy. Czy też stałyby się piękne, gdyby czas zatrzymał je w
zwierciadle na chwilę?
– Będziesz się bał, kiedy przyjdą? Myślę, że ja bardzo będę
się bała.
– Nie wolno ci się bać. Musisz mówić sobie, że będziesz
cierpiała za nową Hiszpanię. – Te słowa brzmiały okropnie, jak
te wydobywające się z radia, lecz Don Arturo nie umiał znaleźć
innych.
– Milicjanci nie cierpią za nową Hiszpanię. Dlaczego ja
powinnam?
– Ci, którzy walczą na froncie, cierpią. Wobec innych musimy być
cierpliwi. – To była powtórzona po raz kolejny stara śpiewka
niegodnego księdza. – Oni bez świadomości czynią dobro, to
wszystko.
– Milicjanci nie żyją z dwudziestu duros przez tydzień. Tyle
dają Mercedes za jedną noc.
– Ale sam Azaña powiedział…
– Nie obchodzi mnie, co powiedział Azaña. Mam swoje zdanie.
– To główna przyczyna naszych kłopotów: ludzie, którzy mają
swoje zdanie. – Zapadała granatowa noc, a morze stapiało się z
niebem, księdzu zaś łatwiej było mówić teraz do Soledad, gdy
nie widział jej już wyraźnie. – Ale tylko im się wydaje, że
myślą. Ich odwaga to zbyt mało, aby zmierzyli się z niewygodną
świadomością, że ich myśl ma jakiekolwiek znaczenie tylko wtedy,
gdy zdadzą sobie sprawę, że oni sami nic nie znaczą. Czy w
kosmosie, który zawiera prawdopodobnie tyle wszechświatów, ile
słońce ma satelitów, jednostka może mieć w ogóle jakieś
znaczenie? – To była najdłuższa przemowa, jaką kiedykolwiek do
niej wygłosił. – Potrzebujemy pokory zanim będziemy mogli być
dumni – zakończył.
– A ja wciąż mam swoje zdanie – powiedziała Soledad. –
Milicjanci to nic dobrego. –Jasne jednak było, że nie
interesowało jej to, co mówił Don Arturo, a jej uroda powodowała,
że słabość Soledad wydawała się taką siłą, iż ksiądz
niemal wstydził się swojej wiedzy.
– Dając przykład, możemy uczynić ich dobrymi – powiedział.
– Wciąż mówisz jak ksiądz – odparła. – Księża to też
nic dobrego. Mówią o dobrym przykładzie, ale sami dają zły. Na
tym podłym świecie nikt nigdy nie może uczynić nikogo innego
dobrym.
Za ich plecami nieoświetlone miasto było kupką blanków na tle
zielonego nieba. Księżyc nadawał morzu wygląd lodu. Twarz i włosy
Soledad zostały odciśnięte na wielkiej niebieskiej monecie. Don
Arturo nie chciał już słyszeć jej mówiącej do rzeczy; chciał
tylko stać dalej w ciemności obok jej delikatnej sukni.
– Jestem pewna, że widziałam ruszający się cień –
wyszeptała.
Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zauważył. Widział tylko
filigranowe drzewo tamaryndowe, osrebrzone przez księżyc.
– W nocy zawsze są cienie. A tajniacy nie śledzą pracowników
Servicio de Información Militar.
– I tak się boję. – Zbliżyła się do niego tak bardzo, że
czuł delikatny zapach jej włosów i muśnięcie jej sukni. – Nie
miałam na myśli ciebie, gdy mówiłam chwilę temu o księżach,
sabes. Wciąż uważam, że jesteś najmilszym mężczyzną,
jakiego kiedykolwiek spotkałam. I przepraszam, że drażniłam się
z tobą o milicjantów. Zresztą i tak bym z nimi nie poszła –
bałabym się zbytnio, że w tramwaju odpadnie mi nos.
Zaśmiał się lekko, a potem delikatnie położył rękę na jej
ramieniu, usiłując wpoić jej trochę swoich myśli za
pośrednictwem palców. Gdy dał już Soledad osiemnaście peset ze
swojej pensji, towarzyszył jej w drodze powrotnej do Buen Amor.
Potem poszedł do domu sam przez opuszczone, wylęknione, oświetlone
światłem księżyca ulice.
Gdy
Don Arturo wrócił, zastał Consejera Ayudante czekającego w jego
biurze.
– ¡Por Dios!12
Gdzie byłeś cały ten czas?
– Na spacerze. – Ksiądz nie miał zamiaru wspominać o Soledad,
chyba że musiałby; zastanawiał się, czy zagraniczni korespondenci
męczyli Botargasa o wieczorny komunikat.
– Z jedną ze swoich dziwek, prawda?
A więc Soledad miała
rację: śledzono ich. Powinien był pamiętać o tym, że oprócz
zagubionej w labiryntach zorganizowanej nieskuteczności Servicio
de Información Militar, istniały jeszcze Servicio de Seguridad y de
Vigilancia13.
– Ona nie jest tym, o czym mówisz. – Głos księdza drżał, gdy
myślał o dziewczynie stojącej razem z nim w ciszy na brzegu morza.
Consejero zbliżył smutną w swojej powadze twarz blisko twarzy
księdza.
– Na wypadek, gdybyś nie wiedział, jakie masz szczęście,
Reverendo Don Arturo Carrera y Granja, powiem ci – rzekł. – Nie
tylko uniknąłeś losu swoich kolegów, ale za uniknięcie go jesteś
karmiony, masz gdzie mieszkać i dostajesz dwadzieścia duros
tygodniowo.
– Usiłuję okazać moją wdzięczność przez ciężką pracę.
Consejero odsunął swoją twarz i poszedł siąść przy biurku
księdza, na którym już leżał wieczorny komunikat do
przetłumaczenia.
– Może lepiej będzie, gdy wyrażę się jasno – powiedział
Consejero. – Chcę, żebyś powiedział mi, gdzie przebywa kanonik
Rota y Musóns.
– Nigdy nie wiedziałem, gdzie on jest. Tak samo nie wiem tego
teraz.
– A palec świętego Jana od Krzyża? Też nic o nim nie wiesz?
– Nic.
– To oznacza koniec, co? – Botargas zaczął polerować rogiem
chusteczki swoje okulary, które ksiądz rzadko widywał na jego
nosie. – Tak jak ja pozabijam głupców i bandytów dla panowania
rozumu, ty będziesz kłamał dla przywrócenia swojego królestwa
ciemnoty. Och, nie powinieneś robić takiej zadziwionej miny. Obaj
jesteśmy pragmatykami, a ja szanuję skuteczność. Obaj zdajemy
sobie sprawę, że na tym podłym świecie podstęp i siła to jedyne
klucze do najszybszego osiągnięcia sukcesu. – Gdy odsuwał
chusteczkę od okularów, w górę i w dół jego marynarki wędrowała
niebieskawa plamka światła. – Czy wyrażam się jasno?
– Ja cię nie okłamuję.
– Różnica między nami polega na tym, że ja ochoczo posuwam do
przodu moją sprawę, a ty opóźniasz swoją; im bardziej odsuwa się
w czasie ostateczne zwycięstwo prawości, tym dłuższe będą
cierpienia Kościoła Walczącego i jego świętego hokus-pokus. A
środki, które stosuję, są czystsze niż twoje: zabijam tylko
moich wrogów, a moi przyjaciele padają w obronie pewnego sposobu
życia, a nie jakiegoś cypla albo portu. Wysyłacie swoich młodych
mężczyzn, aby zabijali innych młodych mężczyzn, których jedyne
przestępstwo polega na tym, że żyją na tym samym terytorium, co
ich władcy, którzy pożądają ropy waszych władców. Jedyne wojny
warte prowadzenia to wojny domowe, a jedyni ludzie warci zabijania to
ci, którym nie podobają się twoje poglądy ekonomiczne. –
Złożone okulary Consejero przybrały wygląd roweru-zabawki, gdy
wpychał je z powrotem do kieszeni. – A jedyne wojny, w których
warto cierpieć, to te, o których wiesz, że je wygrasz. Powiesz mi
teraz, gdzie jest kanonik?
– Nie wiem, gdzie jest.
– A relikwia?
– Też nie wiem.
– To dlaczego dałeś pieniądze tej dziwce?
– Już ci mówiłem, że nią nie jest. – Słowo bolało bardziej
za każdym razem, gdy Botargas go używał.
– Ale dałeś jej pieniądze, prawda? Czy na przechowanie kanonika?
– Oczywiście, że nie. Łatwo to udowodnić. Zapytaj tylko samą
dziewczynę. Obserwuj jej mieszkanie. Śledź ją, tak jak śledziłeś
nas dziś. – Jego ból przerodził się teraz w gniew i to pomogło
mu zachować wyzywającą postawę. – Ale nie zrozum mnie źle. I
tak nie powiedziałbym ci, gdzie jest kanonik, nawet gdybym wiedział.
I przypuszczam, że wsparłbym go, gdyby potrzebował pieniędzy. Ale
nie po to, aby utrwalać wiarę. Tylko po to, aby unikać cierpienia.
Czy to ci wystarcza?
– Więc dlaczego dałeś jej pieniądze?
– Żeby nie musiała się poniżać, chodząc z milicjantami.
– Ile jej dałeś?
– Osiemnaście peset.
– Spodziewasz się, że będzie w stanie za tyle wyżyć?
– Zarabia drugie tyle w tancbudzie i mieszka z siostrą.
– W tej nie jesteś zakochany? – Consejero wstał i ponownie
zbliżył do twarzy księdza swoją: stożkowatą i ponurą niczym z
obrazu El Greca. – Odpowiedz mi, księże. Czy też ci się
wydawało, że znalazłeś prawdę w krzywiźnie jej piersi? Jeśli
tak, jesteś większym głupcem niż myślę. Prawda znajduje się w
umysłach, a wszystko, co mają do zaoferowania kobiety, to przyjaźń
ud. A może jesteś jeszcze większym durniem? Czy wciąż starasz
się skłonić tę zdzirę do zrozumienia zbawiennego socjalizmu?
Don Artura tak zabolały te słowa, że zatrząsł się.
– Compañero Consejero Ayudante, czy nawet ty nie umiesz wierzyć w
rzeczy czyste?
Botargas zaskoczył go, chwytając w ramiona i śmiejąc się.
– Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że nadal będę w ciebie
wierzył, Arturo – powiedział. – Ale nie będę wierzył w
ciebie zbytnio. Zatrudnimy dziewczynę tutaj, żeby pracowała z tobą
i nie będziesz już musiał łazić do centrum, żeby się z nią
zobaczyć, prawda? I to da nam szansę na stwierdzenie, która metoda
indoktrynacji uczyni z niej lepszą socjalistkę: twoja czy moja. –
Ukazał w uśmiechu swoje przypominające klawiaturę fortepianu
uzębienie, po czym wrócił do studiowania leżącego na biurku
komunikatu. – „Kolejne ataki faszystowskich wrogów zostały
odparte przez naszych walecznych żołnierzy” – powiedział
głośno. – Wygląda na to, że palca możemy potrzebować już
wkrótce. W porządku, Arturo; nie zadaję więcej pytań,
przynajmniej na razie.
1
Servicio de Información Militar (hiszp.) – Wojskowe Służby
Informacyjne, wywiad działający w latach 1937–1939.
2
Hoja del Lunes (hiszp.) – ogólne określenie gazetek
publikowanych przez stowarzyszenia prasy prowincjonalnej w
Hiszpanii.
3
PC – Partia
Komunistyczna (hiszp. Partido Comunista, właśc. PCE – Partido
Comunista de Español),
FAI – Iberyjska
Federacja Anarchistyczna (hiszp. Federación Anarquista Ibérica).
4
Asturyjscy dynamitardzi rekrutowali się spośród górników
pracujących w kopalniach północnej części Hiszpanii.
5
Me cago en sus madres (hiszp.) – Pieprzyć ich matki.
6
Uníos, hermanos proletarios (hiszp.) – Bracia
proletariusze, łączcie się.
7
Przyklejano je po to, aby zapobiec stłuczeniu szyb w czasie
bombardowania.
8
Estraperlo (hiszp.) – nielegalny handel.
9
Checas (hiszp., od ros. CzeKa) – potoczne określenie tajnej
policji politycznej, zarządzającej systemem nieoficjalnych więzień
i miejsc tortur (określanych w tekście jako checas).
10
Francisco Largo Caballero (1869–1946) – hiszpański działacz
związkowy i polityk, przewodniczący Hiszpańskiej Socjalistycznej
Partii Robotniczej (PSOE) oraz Powszechnego Związku Robotników, w
okresie Drugiej Republiki Hiszpańskiej minister pracy (1931–1933)
i premier Hiszpanii (1936–1937).
11
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza,
znana też jako Mała Teresa, Mały Kwiatek (właśc. Marie
Françoise Thérèse Martin, 1873–1897) – francuska karmelitanka
bosa, dziewica i święta Kościoła Katolickiego.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(dolna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz