Bruce Marshall "PIĘKNA OBLUBIENICA" (5)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------



5

Znowu nastało lato, ale parowce nie przecinały już zatoki; paliwo, którego używały, zarekwirowano do wykorzystania w rozklekotanych samolotach sprowadzonych z Francji. Tylko morze nadawało krajowi pozór pewnej nieprzemijalności. Don Arturo widział całkiem spory fragment morza z małej sali wykładowej na najwyższym piętrze hotelu María Cristina, który pełnił teraz funkcję kwatery głównej Servicio de Información Militar1. Widok z okna był dla niego wynagrodzeniem za widok znudzonych twarzy milicjantów, którym wyjaśniał zasady materializmu historycznego.
– To naprawdę zupełnie proste – podsumował. – Nawet pozornie duchowe rzeczy mają materialne przyczyny. W renesansowej Wenecji kwitło malarstwo, ponieważ do portu przywożono bogactwa, którymi opłacano tę sztukę. Na wybrzeżu bretońskim kościoły są liczniejsze niż w innych miejscach Francji; nie ze względu na większą pobożność Bretończyków, ale dlatego, że rybacy bali się fal. David Hume miał rację: jedyny cud to cud porządku. – Czerwone chusty opasujące szyje milicjantów to było wszystko, czym błyszczeli; równie dobrze mógłby im mówić, że ubodzy w duchu i cisi są błogosławieni. – Niemniej cel naszej rewolucji jest materialny tylko na tyle, na ile przeszkody na drodze do szczęścia ludzkości są materialne.
Zazwyczaj nie padały żadne pytania, ale dziś podniósł się jeden milicjant.
– Czy maklerzy zarabiają więcej pieniędzy od bankierów? – zapytał.
– Zazwyczaj nie.
– Dlaczego zatem maklerów zamknięto w więzieniach jako wrogów ludu, a bankierom pozwolono pozostać na wolności?
– To ze względów praktycznych. – Gdy dawał to wyjaśnienie, które usłyszał od Alfonsa Botargasa, wydawało się, że znowu stoi na kazalnicy, broniąc trudnego tekstu. – Rewolucja nie może się udać, jeśli nie uzyskamy pieniędzy z zagranicy. Bankierzy to jedyne kanały, którymi te pieniądze mogą przepłynąć. Gdy rewolucja się powiedzie, banki będą należały do ludu.
– Co ty powiesz...? – zapytał retorycznie mężczyzna, aby zaznaczyć, że to go nie przekonuje. W tym jednym ćwiczeniu umysłowym milicjanci wykazywali biegłość: w uznaniu własnej chciwości, którą słusznie skądinąd przypisywali swoim przełożonym. Niestosowne odgłosy, które wydawali, opuszczając z szuraniem salę i wychodząc na korytarz, przypominały Don Arturowi wiernych, wypuszczonych z kościoła po kazaniu na temat apokalipsy. Karol Marx potrafił nudzić tak skutecznie jak święty Jan Ewangelista.
Gdy wrócił do biura, zauważył, że Consejero Ayudante zaznaczył dla niego akapit w Hoja del Lunes2: „Pensje wypłacane obecnie personelowi należącego poprzednio do faszystów hotelu María Cristina stanowią przykład dla krajów plutokratycznych. Cztery compañeras sprzątające toalety zarabiają teraz tyle samo, co kierownik hotelu, i nie muszą już czekać w kolejce na napiwki od reakcyjnych kapitalistów, opróżniających pęcherze wypełnione szampanem wyssanym z wnętrzności robotników”. – Ksiądz uśmiechnął się gorzko. Nowi pismacy mieli taki talent do zabijania słów, jak starzy. Reszta gazety, zapełniona nużącą agitacją wojenną, wyglądała na napisaną tym samym kwiecistym stylem.
Oficjalny komunikat na bieżący dzień, który czekał na angielskie tłumaczenie dla zagranicznych korespondentów, czynił wojnę tak martwą, jak tych, których zabijała:
„Polegając na przewadze środków materialnych, najeźdźcy i hiszpańscy buntownicy kontynuowali atakowanie naszych pozycji, wspierani nieustannie przez włosko-niemieckie siły powietrzne. Nasze oddziały dzielnie się opierały i zadały nieprzyjacielowi ciężkie straty.
Nasze siły zostały ponownie zmuszone do skorygowania swoich pozycji na niektórych odcinkach”.
Botargas wszedł, gdy Don Arturo kończył tłumaczenie.
Salud – pozdrowił go. – I jak poszedł wykład? Wbiłeś coś do tych zakutych łbów?
– Nie sądzę. – Choć Don Arturo wciąż bał się Consejera, zaczął go lubić za szczerość.
– Miłość i cierpliwość, prawda? Wciąż w to wierzysz?
– Są bardziej potrzebne niż kiedykolwiek. – Don Arturo powtórzył pytanie o bankierów, które mu zadano, a potem dodał, że słyszał, iż członkowie milicji domagają się od bogatych właścicieli gospodarstw okupu w zamian za ochronę ich posiadłości. – Robią to wszyscy – powiedział. – PC, UGT, CNT, POUM, FAI3, nawet asturyjscy dynamitardzi4. A jeśli ofiara nie ustępuje, wyciągają ją z łóżka w środku nocy, wywożą ciężarówką i zabijają.
– Wiem. Ale musisz pamiętać o dawniejszych prowokacjach. Nie wolno ci zapominać, że ceną za hispano-suizy były dzieci umierające w slumsach na gruźlicę. A fakt, że niektórzy ludzie partaczą sprawę niewiary, nie czyni samej sprawy niesłuszną. Przynajmniej w ten sposób wy, duchowni, zwykliście bronić jeszcze większego rozgardiaszu, jakiego narobiliście z chrześcijaństwem. W każdym razie, me cago en sus madres5.
Don Arturo wciąż czuł niepokój, gdy Botargas wyrażał się wulgarnie.
– Większego rozgardiaszu? Być może. Ale czy komunizm nie odnosi większych sukcesów tylko dlatego, że mówi „będziesz miał” zamiast „nie będziesz miał”?
Ale Consejero Ayudante już pochylał się nad komunikatem.
– Nic nie powstrzymuje tych świń, co? Szkoda, że nie mamy tego palca.
Od czasu do czasu Botargas mówił w ten sposób i wtedy ksiądz zawsze się bał. Mimo życzliwości Consejero, Don Arturo nigdy do końca nie wiedział, jakie ma u niego notowania i czy Consejero wciąż nie podejrzewa go o to, że wie, co stało się z relikwią. Jak zwykle spróbował zbyć nieprzyjemny komentarz w żartobliwy sposób:
– Dobrze, że Azaña ani Companys nie słyszą, jak mówisz w ten sposób.
– Ciało Lenina stało się talizmanem, nieprawdaż? I nie byłoby tak trudno udowodnić, że święty Jan od Krzyża był komunistą. Im silniejsze światło, tym chętniej głupcy podążą w ciemność. I nie zapominaj o piątej kolumnie wśród nas. Nie potrzeba wiele, aby powstała przeciw nam, gdyby dotarło do powszechnej wiadomości, że nie mamy palca.
W dole na ulicy mignął w jednej ze swoich wielu codziennych podróży na cmentarz miejski karawan. Z wysokości okna nagie zwłoki leżące w odkrytej trumnie wyglądały jak lalka w kartonowym pudełku. Nie było żałobników ani księdza. Nie było żadnej nadziei, żadnej rozpaczy, żadnej tajemnicy. Wszystko było proste i jasne: życie coś znaczyło tylko dlatego, że nie znaczyło nic.
– Ale nie dotarło to do powszechnej wiadomości.
– Na razie nie mamy do czynienia z niczym ponad propagandę szeptaną. Ale propaganda szeptana może prędko przerodzić się w propagandę krzyczaną. A stąd już mały krok od żądania „Broń i samoloty dla hiszpańskich republikanów” do „Palec świętego Jana od Krzyża dla hiszpańskich republikanów”. – Botargas popatrzył księdzu w oczy; przy jego nowym garniturze garnitur Don Artura wyglądał jak gałgan. – Jesteś ze mną szczery, prawda, Arturo? Naprawdę nie wiesz, gdzie jest ten palec?
Ksiądz pokręcił głową.
– A kanonik Rota y Musóns? Też nic o nim nie wiesz?
– Nic.
Consejero poklepał księdza po ramieniu.
– Niech cię licho! Ale ufam ci, Arturo. A czasami myślę, że cię kocham. Ale jeżeli kiedykolwiek złapię cię na tym, że mnie oszukujesz, nie poprzestaniemy na wstrzyknięciu ci w żyły terpentyny. – Wyciągnął z portfela kilka banknotów. – To twoje tygodniowe zarobki. Dwadzieścia duros. Tyle samo, co compañeras sprzątające szalety, które trzęsą podstawami Rzeszy Hitlera. Nie wydaj wszystkiego na jedną dziwkę. Uníos, hermanos proletarios6. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu i wyszedł z pokoju.
Gdy Don Arturo skończył pracę, przeszedł między grupkami uzbrojonych milicjantów włóczących się po korytarzach. Nigdy nie lubił mijać milicjantów. Ich prostackie twarze, ich przekleństwa i pistolety za pasem utrudniały mu uwierzenie w czystość rewolucji. Rzeczywistość była tak inna od śmiałych słów wypowiadanych przez radio. Patrzenie na milicjantów było jak przyglądanie się kanonikom śpiewającym nieszpory.
Konsjerż wciąż siedział przy biurku, umiejętnie nadskakując compañeros. Posłał księdzu wyrachowany uśmiech. Za jego biurkiem wisiało ostrzeżenie:

wróg nasłuchuje.
milicjancie, nie ufaj nawet
własnej rodzinie.

Tramwaje, pomalowane przez anarchistów na czerwono i czarno, wciąż kursowały w górę i w dół Paseo, teraz zwanego Paseo de Rusia. Papierowe paski przyklejone na szybach dawały wrażenie, jakby domy leczyły swoje rany7. Na biegnącym środkiem chodniku przemykali chyłkiem niechlujni pieszy, nękani przez niechlujnych milicjantów, którym rozkazano zlikwidować estraperlo8. Wyglądało na to, że niektórzy przechodnie celowo nie noszą kołnierzyków ani krawatów, a w oczach większości – poza uzbrojonymi i brzęczącymi swoim uzbrojeniem milicjantami – widniała niedola prześladowanych. Tu i ówdzie elegancka młoda kobieta z ustrojonymi ekstrawagancko pośladkami wywoływała gniewne spojrzenia tych, którzy podejrzewali, że zachowała swoje przywileje w zamian za przespanie się ze zbirami z Checas9. – Mam do oddania miód w zamian za maść na świerzb – wyszeptał starszy człowiek, przysunąwszy się ukradkiem do księdza. Don Arturo z poczuciem smutku minął tego człowieka; za rządów miłości nie dało się pomóc Chrystusowi łaknącemu, Chrystusowi pragnącemu.
Na Avenida del Sol kursowały tylko czarne i czerwone tramwaje, jeśli nie liczyć pojawiającego się od czasu do czasu samochodu wojskowego wiozącego jakąś szychę z Federación Anarquista Ibérica albo Unión General de Trabajadores. Ze względu na kolejki na zewnątrz sklepów spożywczych kawiarniane tarasy wyglądały na bardziej zatłoczone niż w rzeczywistości. Przed mleczarniami stały dwójkami rzędy pustych baniek. Na plakatach Stalin i Largo Caballero10 zastąpili Marlenę Dietrich i Joan Crawford, a w witrynach złotników w miejsce figurek przedstawiających Mały Kwiatek11 ustawiono La Pasionarię. Na kioskach wisiały plakaty z czołgami miażdżącymi biskupów. W poprzek ulicy na transparentach wisiały hasła:

walcz w dobrych zawodach o komunizm
który oswobodzi hiszpanię

zaciągnij się do chłopskiej i robotniczej
milicji antyfaszystowskiej

tylko jedna kula na pięć tysięcy
rani lub zabija ale
pluton egzekucyjny nigdy nie chybia
gdy strzela do dezertera

Ludzie przetasowywali się pod transparentami, jakby były zwykłymi czytankami; nowy świat stał się czymś, do czego się przywykało.
Gdy Don Arturo dotarł do portu, Soledad czekała na niego na nabrzeżu. Miała na sobie kapelusz, którego wcześniej nie widział, a jej biała suknia odbijała się w czarnej aksamitnej wodzie jak kwiat.
– Co się stało? – zapytała. – Jestem przed czasem, czy ty się spóźniłeś?
– Myślę, że przyszłaś przed czasem – odpowiedział. Przede wszystkim nigdy nie przychodziło mu łatwo rozmawiać z nią. Gdyby znajdowała się w grupie innych młodych dziewcząt, może byłby w stanie razem z nią żartować. Sam na sam z jej drobną twarzą był świadom własnej brzydoty. – A Mercedes?
– Z Mercedes wszystko w porządku. Przesyła ci pozdrowienia.
Stała tak, a lekki wiatr poruszał jej suknią. – Podobam ci się w tym kapeluszu?
Muy mona. Muy guapa.
– Cieszę się, że ci się podoba. W którą stronę dziś pójdziemy?
Don Arturo nie lubił rozmawiać z Soledad w kawiarniach, bo milicjanci się gapili. Poszli więc tą co zwykle drogą na plażę, między magazynami, mijając sterty niesprzątniętych śmieci i kolejne fotografie wąsów Stalina.
– W przyszłym tygodniu możesz przyjść i zobaczyć, jak tańczę – powiedziała. – Występuję teraz zarówno po południu, jak i wieczorem.
– Nawet popołudniami mam bardzo niewiele czasu, wiesz.
– Nie chcesz zobaczyć, jak tańczę? Większość mężczyzn uważa, że wyglądam bardzo ładnie, kiedy tańczę.
Czasem zastanawiał się, dlaczego wciąż się z nią spotyka, skoro była taka głupia. Czy mógł żywić nadzieję, że spowoduje, aby miała właściwe spojrzenie na rewolucję?
– Kubańscy chłopcy? – zapytał i to od razu zabolało. – Czy wciąż spotykasz się z wieloma?
– Teraz z milicjantami, a oni nawet lepiej płacą. – Ze zdumieniem zauważył, że Soledad wciąż wyglądała słodko.
– Nie lubię, gdy tak mówisz – powiedział.
– Nie powiedziałam, że z nimi chodzę, prawda?
– To skąd możesz wiedzieć, że płacą lepiej niż Kubańczycy?
– Nie powiedziałam, że Mercedes z nimi nie chodzi, prawda? – Wyglądała w swojej miękkiej białej sukni tak przesadnie wstydliwie, że zdawało się, iż cała jest z muślinu.
– O ile ty z nimi nie chodzisz. To dlatego daję ci to, co mogę, z mojej pensji. A ty masz swoją. Nie potrzebujesz robić takich rzeczy.
– Nie?
– Soledad, przysięgnij mi, że mówisz prawdę. – Zatrzymał się i dokładnie w chwili, gdy świetnie można ich było widzieć z przejeżdżającej właśnie ciężarówki pełnej anarchistów, chwycił ją za ramiona. – Przysięgnij, że nie chodzisz z tymi świniami z UGT.
– Przysięgam, że chodzę tylko ze świniami z CNT.
– Soledad, proszę.
– Przysięgam, że nie chodzę ze świniami z UGT, ani z CNT, ani z FAI, ani z PC, ani z POUM. Ale nawet gdybym z nimi chodziła, też przysięgłabym, że tego nie robię. Jesteś taki głupiutki, sabes.
– Ale nie chodzisz z nimi?
– Pewnie, że nie chodzę.
Bardziej niż kiedykolwiek nie wiedział, czy Soledad kłamie, czy mówi prawdę. Odsunęła od niego swoją twarz w taki sposób, że widział tylko niewielki płatek jej ucha wyglądający zza włosów. Gdy nań patrzył, trochę łatwiej przychodziło mu uwierzyć Soledad. Jej ucho i włosy były święte w swoim bezruchu. Jej suknia, rozspostarta na tle morza jak żagiel, również była święta.
– Zdaje mi się, że śledzi nas jakiś człowiek – powiedziała.
– Prawdopodobnie asturyjski dynamitard, któremu się podobasz. – Don Arturo nie czułby się tak pewnie, gdyby nie pracował dla Servicio de Información Militar. Życie w mieście nie było obecnie łatwe dla nikogo. Co noc zdarzały się naloty na domy podejrzewanych o bycie wrogami ludu, a w dzień zmotoryzowany patrol anarchistów spadał jak sęp na każdego, kto wyglądał jak ksiądz lub arystokrata; jeśli nie zapłacono okupu, rewizje te kończyły się śmiercią. To była ta strona rewolucji, do której Consejero Ayudante nigdy nie zdołał przekonać Don Artura.
– Jest bez munduru – powiedziała Soledad. – Skręćmy i zobaczmy, czy wciąż za nami idzie. Tak dla żartu.
Skręcili w dół w parszywą ulicę pełną kobiet czekających przed zamkniętymi sklepami rzeźnickimi.
– Oż ty w życiu! Wciąż nas śledzi.
– Bzdura. Nikt nie może nas śledzić.
Poza hasłami na Avenida de la Libertad nie zmieniło się nic: ci sami bezbarwni mężczyźni i kobiety przemieszczali się w niewidzialny sposób ku śmierci, naznaczeni na skroniach i oczach smutkiem, który, jak się zdawało, próbowali zrozumieć.
– Nie ma już po nim śladu – powiedziała Soledad, gdy wrócili na Paseo del Puerto.
– A nie mówiłem?
– Masz na myśli, że nikt nie śledziłby mężczyzny takiego jak ty?
– Mam na myśli, że nikt nie śledziłby dziewczyny takiej jak ty, gdy jest z mężczyzną takim jak ja.
Oboje się zaśmiali. Gdy minęli już magazyny, zatrzymali się, aby popatrzeć na morze, lśniące w zachodzącym słońcu i rozciągające się aż do poszarpanego brzegu Włoch. Na horyzoncie chmury przybrały kolor czerwony, żółty i bladozielony. Morze pozostało niewzruszone, mimo że tyle już widziało.
– To dziwne, ale tylko smutne rzeczy są naprawdę piękne – powiedział ksiądz. – Galeony przypominają dawne modlitwy; nigdy nie mogą całkiem powrócić. – „A nawet rzeczy wesołe stają się smutne w miarę jak się zacierają” – tego już nie powiedział. Suknia Soledad była piękna, bo trzepocząc odchodziła do historii. Świat był zwierciadłem, które potrafiło zatrzymać tylko jedno odbicie naraz.
– Myślisz, że dotrą tu wkrótce? – Oczy Soledad były tak poważne, że ksiądz prawie wybaczył jej, że nie rozumie, o czym mówił.
– Nie wiem. – Codziennie pojawiały się pogłoski, że miasto zostanie zbombardowane, ale dotychczas niemieckie i włoskie samoloty nie pojawiły się w zwierciadle. Ksiądz pomyślał, że niemieckie i włoskie samoloty muszą być dla Franco tym, czym Checas były dla Azañy. Czy też stałyby się piękne, gdyby czas zatrzymał je w zwierciadle na chwilę?
– Będziesz się bał, kiedy przyjdą? Myślę, że ja bardzo będę się bała.
– Nie wolno ci się bać. Musisz mówić sobie, że będziesz cierpiała za nową Hiszpanię. – Te słowa brzmiały okropnie, jak te wydobywające się z radia, lecz Don Arturo nie umiał znaleźć innych.
– Milicjanci nie cierpią za nową Hiszpanię. Dlaczego ja powinnam?
– Ci, którzy walczą na froncie, cierpią. Wobec innych musimy być cierpliwi. – To była powtórzona po raz kolejny stara śpiewka niegodnego księdza. – Oni bez świadomości czynią dobro, to wszystko.
– Milicjanci nie żyją z dwudziestu duros przez tydzień. Tyle dają Mercedes za jedną noc.
– Ale sam Azaña powiedział…
– Nie obchodzi mnie, co powiedział Azaña. Mam swoje zdanie.
– To główna przyczyna naszych kłopotów: ludzie, którzy mają swoje zdanie. – Zapadała granatowa noc, a morze stapiało się z niebem, księdzu zaś łatwiej było mówić teraz do Soledad, gdy nie widział jej już wyraźnie. – Ale tylko im się wydaje, że myślą. Ich odwaga to zbyt mało, aby zmierzyli się z niewygodną świadomością, że ich myśl ma jakiekolwiek znaczenie tylko wtedy, gdy zdadzą sobie sprawę, że oni sami nic nie znaczą. Czy w kosmosie, który zawiera prawdopodobnie tyle wszechświatów, ile słońce ma satelitów, jednostka może mieć w ogóle jakieś znaczenie? – To była najdłuższa przemowa, jaką kiedykolwiek do niej wygłosił. – Potrzebujemy pokory zanim będziemy mogli być dumni – zakończył.
– A ja wciąż mam swoje zdanie – powiedziała Soledad. – Milicjanci to nic dobrego. –Jasne jednak było, że nie interesowało jej to, co mówił Don Arturo, a jej uroda powodowała, że słabość Soledad wydawała się taką siłą, iż ksiądz niemal wstydził się swojej wiedzy.
– Dając przykład, możemy uczynić ich dobrymi – powiedział.
– Wciąż mówisz jak ksiądz – odparła. – Księża to też nic dobrego. Mówią o dobrym przykładzie, ale sami dają zły. Na tym podłym świecie nikt nigdy nie może uczynić nikogo innego dobrym.
Za ich plecami nieoświetlone miasto było kupką blanków na tle zielonego nieba. Księżyc nadawał morzu wygląd lodu. Twarz i włosy Soledad zostały odciśnięte na wielkiej niebieskiej monecie. Don Arturo nie chciał już słyszeć jej mówiącej do rzeczy; chciał tylko stać dalej w ciemności obok jej delikatnej sukni.
– Jestem pewna, że widziałam ruszający się cień – wyszeptała.
Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zauważył. Widział tylko filigranowe drzewo tamaryndowe, osrebrzone przez księżyc.
– W nocy zawsze są cienie. A tajniacy nie śledzą pracowników Servicio de Información Militar.
– I tak się boję. – Zbliżyła się do niego tak bardzo, że czuł delikatny zapach jej włosów i muśnięcie jej sukni. – Nie miałam na myśli ciebie, gdy mówiłam chwilę temu o księżach, sabes. Wciąż uważam, że jesteś najmilszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam. I przepraszam, że drażniłam się z tobą o milicjantów. Zresztą i tak bym z nimi nie poszła – bałabym się zbytnio, że w tramwaju odpadnie mi nos.
Zaśmiał się lekko, a potem delikatnie położył rękę na jej ramieniu, usiłując wpoić jej trochę swoich myśli za pośrednictwem palców. Gdy dał już Soledad osiemnaście peset ze swojej pensji, towarzyszył jej w drodze powrotnej do Buen Amor. Potem poszedł do domu sam przez opuszczone, wylęknione, oświetlone światłem księżyca ulice.

Gdy Don Arturo wrócił, zastał Consejera Ayudante czekającego w jego biurze.
¡Por Dios!12 Gdzie byłeś cały ten czas?
– Na spacerze. – Ksiądz nie miał zamiaru wspominać o Soledad, chyba że musiałby; zastanawiał się, czy zagraniczni korespondenci męczyli Botargasa o wieczorny komunikat.
– Z jedną ze swoich dziwek, prawda?
A więc Soledad miała rację: śledzono ich. Powinien był pamiętać o tym, że oprócz zagubionej w labiryntach zorganizowanej nieskuteczności Servicio de Información Militar, istniały jeszcze Servicio de Seguridad y de Vigilancia13.
– Ona nie jest tym, o czym mówisz. – Głos księdza drżał, gdy myślał o dziewczynie stojącej razem z nim w ciszy na brzegu morza.
Consejero zbliżył smutną w swojej powadze twarz blisko twarzy księdza.
– Na wypadek, gdybyś nie wiedział, jakie masz szczęście, Reverendo Don Arturo Carrera y Granja, powiem ci – rzekł. – Nie tylko uniknąłeś losu swoich kolegów, ale za uniknięcie go jesteś karmiony, masz gdzie mieszkać i dostajesz dwadzieścia duros tygodniowo.
– Usiłuję okazać moją wdzięczność przez ciężką pracę.
Consejero odsunął swoją twarz i poszedł siąść przy biurku księdza, na którym już leżał wieczorny komunikat do przetłumaczenia.
– Może lepiej będzie, gdy wyrażę się jasno – powiedział Consejero. – Chcę, żebyś powiedział mi, gdzie przebywa kanonik Rota y Musóns.
– Nigdy nie wiedziałem, gdzie on jest. Tak samo nie wiem tego teraz.
– A palec świętego Jana od Krzyża? Też nic o nim nie wiesz?
– Nic.
– To oznacza koniec, co? – Botargas zaczął polerować rogiem chusteczki swoje okulary, które ksiądz rzadko widywał na jego nosie. – Tak jak ja pozabijam głupców i bandytów dla panowania rozumu, ty będziesz kłamał dla przywrócenia swojego królestwa ciemnoty. Och, nie powinieneś robić takiej zadziwionej miny. Obaj jesteśmy pragmatykami, a ja szanuję skuteczność. Obaj zdajemy sobie sprawę, że na tym podłym świecie podstęp i siła to jedyne klucze do najszybszego osiągnięcia sukcesu. – Gdy odsuwał chusteczkę od okularów, w górę i w dół jego marynarki wędrowała niebieskawa plamka światła. – Czy wyrażam się jasno?
– Ja cię nie okłamuję.
– Różnica między nami polega na tym, że ja ochoczo posuwam do przodu moją sprawę, a ty opóźniasz swoją; im bardziej odsuwa się w czasie ostateczne zwycięstwo prawości, tym dłuższe będą cierpienia Kościoła Walczącego i jego świętego hokus-pokus. A środki, które stosuję, są czystsze niż twoje: zabijam tylko moich wrogów, a moi przyjaciele padają w obronie pewnego sposobu życia, a nie jakiegoś cypla albo portu. Wysyłacie swoich młodych mężczyzn, aby zabijali innych młodych mężczyzn, których jedyne przestępstwo polega na tym, że żyją na tym samym terytorium, co ich władcy, którzy pożądają ropy waszych władców. Jedyne wojny warte prowadzenia to wojny domowe, a jedyni ludzie warci zabijania to ci, którym nie podobają się twoje poglądy ekonomiczne. – Złożone okulary Consejero przybrały wygląd roweru-zabawki, gdy wpychał je z powrotem do kieszeni. – A jedyne wojny, w których warto cierpieć, to te, o których wiesz, że je wygrasz. Powiesz mi teraz, gdzie jest kanonik?
– Nie wiem, gdzie jest.
– A relikwia?
– Też nie wiem.
– To dlaczego dałeś pieniądze tej dziwce?
– Już ci mówiłem, że nią nie jest. – Słowo bolało bardziej za każdym razem, gdy Botargas go używał.
– Ale dałeś jej pieniądze, prawda? Czy na przechowanie kanonika?
– Oczywiście, że nie. Łatwo to udowodnić. Zapytaj tylko samą dziewczynę. Obserwuj jej mieszkanie. Śledź ją, tak jak śledziłeś nas dziś. – Jego ból przerodził się teraz w gniew i to pomogło mu zachować wyzywającą postawę. – Ale nie zrozum mnie źle. I tak nie powiedziałbym ci, gdzie jest kanonik, nawet gdybym wiedział. I przypuszczam, że wsparłbym go, gdyby potrzebował pieniędzy. Ale nie po to, aby utrwalać wiarę. Tylko po to, aby unikać cierpienia. Czy to ci wystarcza?
– Więc dlaczego dałeś jej pieniądze?
– Żeby nie musiała się poniżać, chodząc z milicjantami.
– Ile jej dałeś?
– Osiemnaście peset.
– Spodziewasz się, że będzie w stanie za tyle wyżyć?
– Zarabia drugie tyle w tancbudzie i mieszka z siostrą.
– W tej nie jesteś zakochany? – Consejero wstał i ponownie zbliżył do twarzy księdza swoją: stożkowatą i ponurą niczym z obrazu El Greca. – Odpowiedz mi, księże. Czy też ci się wydawało, że znalazłeś prawdę w krzywiźnie jej piersi? Jeśli tak, jesteś większym głupcem niż myślę. Prawda znajduje się w umysłach, a wszystko, co mają do zaoferowania kobiety, to przyjaźń ud. A może jesteś jeszcze większym durniem? Czy wciąż starasz się skłonić tę zdzirę do zrozumienia zbawiennego socjalizmu?
Don Artura tak zabolały te słowa, że zatrząsł się.
– Compañero Consejero Ayudante, czy nawet ty nie umiesz wierzyć w rzeczy czyste?
Botargas zaskoczył go, chwytając w ramiona i śmiejąc się.
– Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że nadal będę w ciebie wierzył, Arturo – powiedział. – Ale nie będę wierzył w ciebie zbytnio. Zatrudnimy dziewczynę tutaj, żeby pracowała z tobą i nie będziesz już musiał łazić do centrum, żeby się z nią zobaczyć, prawda? I to da nam szansę na stwierdzenie, która metoda indoktrynacji uczyni z niej lepszą socjalistkę: twoja czy moja. – Ukazał w uśmiechu swoje przypominające klawiaturę fortepianu uzębienie, po czym wrócił do studiowania leżącego na biurku komunikatu. – „Kolejne ataki faszystowskich wrogów zostały odparte przez naszych walecznych żołnierzy” – powiedział głośno. – Wygląda na to, że palca możemy potrzebować już wkrótce. W porządku, Arturo; nie zadaję więcej pytań, przynajmniej na razie.



1 Servicio de Información Militar (hiszp.) – Wojskowe Służby Informacyjne, wywiad działający w latach 1937–1939.
2 Hoja del Lunes (hiszp.) – ogólne określenie gazetek publikowanych przez stowarzyszenia prasy prowincjonalnej w Hiszpanii.
3 PC – Partia Komunistyczna (hiszp. Partido Comunista, właśc. PCE – Partido Comunista de Español), FAI – Iberyjska Federacja Anarchistyczna (hiszp. Federación Anarquista Ibérica).
4 Asturyjscy dynamitardzi rekrutowali się spośród górników pracujących w kopalniach północnej części Hiszpanii.
5 Me cago en sus madres (hiszp.) – Pieprzyć ich matki.
6 Uníos, hermanos proletarios (hiszp.) – Bracia proletariusze, łączcie się.
7 Przyklejano je po to, aby zapobiec stłuczeniu szyb w czasie bombardowania.
8 Estraperlo (hiszp.) – nielegalny handel.
9 Checas (hiszp., od ros. CzeKa) – potoczne określenie tajnej policji politycznej, zarządzającej systemem nieoficjalnych więzień i miejsc tortur (określanych w tekście jako checas).
10 Francisco Largo Caballero (1869–1946) – hiszpański działacz związkowy i polityk, przewodniczący Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE) oraz Powszechnego Związku Robotników, w okresie Drugiej Republiki Hiszpańskiej minister pracy (1931–1933) i premier Hiszpanii (1936–1937).
11 Święta Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, znana też jako Mała Teresa, Mały Kwiatek (właśc. Marie Françoise Thérèse Martin, 1873–1897) – francuska karmelitanka bosa, dziewica i święta Kościoła Katolickiego.
12 ¡Por Dios! (hiszp.) Na Boga!
13 Servicio de Seguridad y de Vigilancia (hiszp.) – Służby Bezpieczeństwa i Nadzoru.


 Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(dolna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz