L7 (7) - Praktyka

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------



Mike Gogulski
Wyrzekam się przywileju
i fałszywej solidarności: 595-12-5274

Jakiś tydzień temu zrobiłem skany swojej legitymacji ubezpieczeniowej i opublikowałem je w internecie, zapraszając czytelników do „ukradzenia” numeru mojego ubezpieczenia – tak jakby numery można było w ogóle naprawdę posiadać.
W tamtym wpisie brakowało właściwie wyjaśnienia, dlaczego to robię. Niektórzy widzieli w tym akt czystej anarchii, inni dopatrywali się czystego szaleństwa, a nawet oskarżono mnie
o „pomoc w dokonywaniu przestępstw” „nielegalnym” „imigrantom”, którzy mogą posłużyć się numerem tego ubezpieczenia w USA.
Teraz powiem wam wszystkim, dlaczego to zrobiłem.
Po pierwsze: Jeszcze w tym roku mam zamiar spalić tę legitymację. Odkładam to do momentu, gdy ja, legitymacja i ogień znajdziemy się przed kamerą odpowiednią do kręcenia klipów na YouTubie. Możecie więc być pewni, że opublikowanie numeru w internecie to zaledwie zapowiedź głównego wydarzenia.
[...]
Po drugie (i to ważniejsze): Postanowiłem, że nigdy nie przyjmę żadnej wypłaty z państwowej ubezpieczalni ani z żadnego innego państwowego programu emerytalnego.
Cóż, możecie powiedzieć: „Przecież nie jesteś już nawet obywatelem USA, więc te pieniądze i tak ci się nie należą!”. Nieprawda. Obywatelstwo nie ma związku z prawem do „świadczeń”.
Albo możecie powiedzieć: „No to mógłbyś przynajmniej odebrać to, co ukradziono ci w podatkach!”. Też nieprawda.
Wiedząc, jaka jest struktura państwowej ubezpieczalni, widzimy, że to, co zostało mi ukradzione w podatkach, będzie kradzione zawsze. Nie da się dokonać w sensowny sposób zwrotu pieniędzy ukradzionych w podatkach, bo już dokonano ich redystrybucji do milionów innych osób. Mimo że wielu Amerykanów regularnie otrzymuje od państwowej ubezpieczalni „sprawozdania”, które stosują zagmatwany język, aby stworzyć wrażenie, jakoby uczestnicy programu ubezpieczeń społecznych coś „zainwestowali” – nie ma żadnych inwestycji. Dokonuje się tylko wpisów w rejestrach, zwiększając liczbę przyszłych przywilejów, które zostaną sfinansowane drogą rabunku przyszłych pracowników.
Pieniędzy, które odebrano mi w podatkach na Państwową Ubezpieczalnię między rokiem 1987 a 2003, w rzeczywistości nie ma. Nie mogę za dwadzieścia lat usprawiedliwiać pobierania emerytury z państwowej ubezpieczalni w celu odzyskania tych środków, bo robiąc to, wspierałbym system, który okradałby
z kolei innych ludzi po to, aby mi zapłacić. Koncepcja sprawiedliwego odbierania tego, co wpakowałeś w taki program, jest złudna. Gdybym zamierzał obrabować kilka milionów pokojowo nastawionych ludzi, aby sfinansować moją emeryturę,
społeczeństwo cywilne słusznie nazwałoby mnie przestępcą. Dotknęłaby mnie karząca ręka machiny państwowej – a nawet wolnego społeczeństwa – aby powstrzymać mnie od popełniania kolejnych przestępstw, wymierzyć mi sprawiedliwość i może spróbować zwrócić ofiarom ukradzione mienie.
Gdy państwo ograbia miliony ludzi w celu sfinansowania emerytur, ten rabunek jest legitymizowany. Nazywa się go „solidarnością”, „umową społeczną” albo w inny podobnie nonsensowny sposób.
Marksiści czasami krytykują to, co nazywają „kapitalizmem”, za „atomizowanie” społeczeństwa, wprowadzanie między ludzi podziałów i zrywanie więzi prawdziwej solidarności, które pozwalają istnieć wspólnotom i społeczeństwom. Ale co może być bardziej atomizujące niż państwowy system emerytalny, który mówi: „poddaj się rabunkowi, gdy jesteś młody, abyś mógł cieszyć się przywilejem korzystania z owoców grabieży, gdy będziesz stary”?
Nie, dzięki. Wolę prawdziwą solidarność. I mając wybór między fałszywą solidarnością, która oznacza popieranie państwowego systemu uprzywilejowanej grabieży, a prawdziwą solidarnością, która musi zostać wyrażona przez konkretnego człowieka gotowego dobrowolnie wesprzeć tych, którym powodzi się gorzej, wybieram tę drugą. Nawet jeśli ma to oznaczać, że pod koniec życia będę klepał biedę.
Każdego, kto chciałby finansować moją emeryturę – albo,
w trakcie obecnego kryzysu, bieżące koszty mojego utrzymania – serdecznie zachęcam do kliknięcia na powyższy odnośnik „Wesprzyj nostate.com”. Prawdziwa solidarność jest mile widziana. Nie chcę żadnej fałszywej.

[2009]




Stefan Molyneux
Libertarianie i podatki
płacić albo nie płacić?

Kwestia bycia częścią społeczeństwa państwowego może stanowić dla nas, jako libertarian, wielkie wyzwanie. Jak możemy twierdzić, że jesteśmy zdecydowanie przeciw państwu, przeciw wojnie i przeciw przemocy, skoro jednocześnie jeździmy po drogach publicznych, korzystamy z usług państwowych i płacimy te właśnie podatki, które umożliwiają istnienie opartej na przymusie władzy państwa?
Skoro jesteśmy antypaństwowi, czy to hipokryzja moralna, jeśli posyłamy nasze dzieci do szkoły państwowej? Skoro opowiadamy się przeciw redystrybucji bogactwa w społeczeństwie, czy to nie dwulicowość korzystać z rządowych pożyczek i subwencji, żeby chodzić na uniwersytet? Skoro sprzeciwiamy się monopolistycznej władzy związków zawodowych, czy postępujemy nieuczciwie, starając się o gwarantowaną na lata posadę profesora i przyjmując ją?
Jeśli, próbując sformułować odpowiedź, spojrzymy na problem w szerszej perspektywie, z początku dostrzeżemy dwie postawy skrajne. Z jednej strony będziemy mieli twierdzenie, że to niemożliwe, aby moralne było uczestniczyć w jakiejkolwiek formie w społeczeństwie, którym kieruje rząd. Możemy nazwać to stanowisko „Walden” – jako że generalnie wymaga ono od nas, abyśmy czmychnęli gdzieś do lasu, zbudowali sobie jakieś schronienie i utrzymywali się przy życiu dzięki orzechom, jagodom i rozgoryczeniu. Przyjęcie takiego stanowiska gwarantuje, że nie oddajemy państwu żadnych zasobów.
Druga skrajność to całkowite oddzielenie wartości od działań – stanowisko „Rambo”. Taka postawa oznacza, że moralnie właściwe jest, jeśli libertarianin wstępuje do armii i prowadzi walkę z „wrogami” państwa – innymi słowy, sprzeciwia się państwowej przemocy pod względem moralnym, ale płacą mu słono za jej używanie.


1. Przymus i odpowiedzialność moralna

Niewielu etyków gotowych byłoby dowodzić, że przymus pozostaje bez wpływu na odpowiedzialność moralną. Jeżeli pod groźbą użycia broni zmusisz mnie, abym skoczył z klifu, trudno będzie nazwać to „samobójstwem”. Jeśli groźba użycia przemocy nie wpływałaby na odpowiedzialność moralną, nie istniałyby takie przestępstwa jak gwałt, kradzież i morderstwo – bo nie byłoby różnicy między działaniem dobrowolnym a przymusem. Jeżeli nie zgadzamy się z tym, że przemoc zmienia moralną naturę interakcji, „kradzieży” nie da się odróżnić od „darowizny”, zaś „gwałt” staje się zbytecznym synonimem „uprawiania seksu”.
Odwołując się do tego rozróżnienia, możemy zasadnie stwierdzić, że sytuacja moralna człowieka, który zostaje wcielony do armii w ramach poboru jest inna niż człowieka, który zgłasza się na ochotnika.
Jednak oceny związane z tymi sytuacjami moralnymi mogą być wielce skomplikowane. Człowiek powołany do wojska faktycznie może zdecydować się na wyjście pod tytułem „Walden” (znane też jako „opcja kanadyjska”) i po prostu zniknąć ze społeczeństwa zamiast zostać przymuszonym do walczenia i zabijania dla państwa.
Z drugiej strony człowiekowi, który dobrowolnie wstępuje do armii, mogło być od niemowlęctwa wmawiane, że życie żołnierza jest bohaterskie, szlachetne, odważne itd. Trudno sobie wyobrazić, że kiedykolwiek wyraźnie wyjaśniono mu, na czym polega zasadnicza rzeczywistość służby wojskowej – na gotowości do używania przemocy, kiedykolwiek politycy będą mieli taki kaprys. On autentycznie wierzy, że służy współobywatelom,
a nie, że wstępuje do złożonego z zawodowych morderców gangu przebierańców. Prawdopodobnie nawet nie jest dla niego jasne, skąd biorą się jego wypłaty. Wydaje mu się, że chroni współobywateli, nie pojmując, że muszą oni płacić na jego utrzymanie w podatkach – albo zostać zastrzeleni.
Kwestia etyki w sytuacji braku wiedzy jest bardzo złożona. Raczej nie nazwalibyśmy średniowiecznego medyka słabym lekarzem, gdyby nie przepisał komuś antybiotyków – bo jeszcze ich nie wynaleziono. „Moralność” to forma technologii, tak jak nawigacja. Trudno winić człowieka pozbawionego kompasu, że się zgubił – do pozostania na dobrej drodze brakuje mu istotnego narzędzia. Podobnie trudno nazwać człowieka „złym”, gdy przez całe jego życie wady przedstawiano mu jako cnoty. Jeżeli uczę moje dzieci, że czekolada jest dobra, a warzywa i ćwiczenia – złe, nie mogę obarczać dzieci wyłączną odpowiedzialnością za ich chorowitość wynikającą z moich wskazań.
Dzieciom – szczególnie tym w szkołach państwowych – mówi się na okrągło o szlachetności, odwadze i bohaterstwie wojska. Filmy, książki i kultura popularna zazwyczaj wspierają tę propagandę – tak jak niekończące się sznury samochodów z żółtymi wstążkami. Czy przeciętne dziecko ma możliwość wygramolić się z wypełnionej państwową propagandą studni bez dna? Nieuprawnione jest spodziewać się, że człowiek odkryje na nowo od podstaw całą etykę – sprzeciwiając się rozlicznym
normom kulturalnym. Tak samo niesprawiedliwe byłoby przypisywanie mu wyłącznej odpowiedzialności za zaciągnięcie się do wojska.
Z drugiej strony nie może być mowy o postępie etycznym, jeśli nikt nie odpowiada za swoje błędy. Odwołując się znów do przykładu antybiotyków: nie można potępić lekarza za to, że ich nie przepisuje, jeśli nie ma czegoś takiego jak antybiotyki. Gdy doktor usłyszy o nich po raz pierwszy, nie powinien od razu rozdawać ich jak cukierków – dopóki nie będzie dysponował większą ilością informacji o ich długoterminowej skuteczności
i związanych z ich stosowaniem zagrożeniach. Jednak w pewnym punkcie „krzywej adaptacji leku” lekarz
faktycznie zaniedbuje swoje obowiązki, nie przepisując antybiotyków.
W istocie libertarianie są współczesnymi etykami, usiłującymi zredefiniować pojęcie moralności. Jesteśmy badaczami rady-kalnie interpretującymi jej wymogi, a naszym głównym celem musi być dostarczenie wiedzy, która wytrzyma starcie z historycznymi i nieracjonalnymi uprzedzeniami istniejących iluzji moralnych.
Jesteśmy jak lekarze w trakcie straszliwej epidemii; odkryliśmy, że choroba przenosi się przez wodę pitną. Jednak według powszechnej wiedzy medycznej chorobie zapobiega się i leczy się ją przez picie coraz większych ilości wody – czyli dokładnie przez to działanie, które rozszerza zasięg epidemii.
Oczywiście, większość ludzi słucha przytłaczającej większości lekarzy i pije jak smoki, mając nadzieję na zapobieżenie chorobie lub jej wyleczenie. Libertarianie wiedzą, że państwowa przemoc i oszustwa powodują wiele zła, deprawują społeczeństwo i destabilizują gospodarkę – ale rozwiązanie wysuwane przez większość ekspertów to użyć większej przemocy i dokonać większej liczby oszustw, aby walczyć z tym złem.
Jakie mamy realne możliwości jako jedyni pośród epidemii lekarze, którzy znają prawdziwy lek?
Możemy, rzecz jasna, zniknąć ze społeczeństwa, zabierając ze sobą naszą mądrość i spędzając życie w dziczy – jak Thoreau. To rozwiązanie z pewnością zmniejszy naszą frustrację – i wytworzy w nas bezwartościowe poczucie prawości – ale jednocześnie skaże miliony ludzi na wielkie cierpienie: jeżeli znikną wszyscy prawdomówni, wyłącznie kłamcy posiądą ziemię.
Albo też moglibyśmy wygłaszać mowy przeciw piciu zanieczyszczonej wody, a mimo to sami pić ją w obfitych ilościach. Taka hipokryzja nie służyłaby naszej sprawie – byłoby zupełnie oczywiste, że działamy w całkowitej sprzeczności z tym, co głosimy.
Wydaje się, że najbardziej owocne działanie leży gdzieś
pomiędzy stanowiskami „Walden” i „Rambo”. Ucieczka ze społeczeństwa pozostawia je na pastwę kłamców, oszustów i morderców. Całkowite zanurzenie się w systemie, o którym wiemy, że jest zły, podważa naszą wiarygodność do tego stopnia, że cnoty nie da się już odróżnić od hipokryzji.
Jeśli woda jest zanieczyszczona, ale musimy ją pić, aby żyć
w społeczeństwie, wtedy najrozsądniejsze postępowanie – jeżeli chcemy pomóc innym ludziom – to pić tak mało, jak to tylko możliwe, i przekonywać ludzi o wartości tej postawy, mówiąc o niej i wskazując na to, że my jesteśmy zdrowi – przy każdej okazji.
Wracając ze świata metafor na ziemię – nie możemy żyć
w społeczeństwie, nie płacąc podatków, nie korzystając z usług rządowych i nie współfinansując działań, o których wiemy, że są złe. Nie można nawet czytać tego artykułu, nie korzystając
z protokołów danych zaprojektowanych po raz pierwszy przez rząd i finansowanych z użyciem przymusu.
Ponieważ każdy, kto czyta ten artykuł, musiał z definicji zgodzić się na pewien stopień interakcji z przymusem, pytanie nie brzmi już: „Czy powinniśmy płacić podatki?” – ale: „Do jakiego stopnia powinniśmy uczestniczyć w etatyzmie?”.

1.1. Uczestnictwo i akceptacja

Po pierwsze, musimy zrozumieć, że uczestnictwo to nie akceptacja. Zaciągnięcie ateisty przemocą do kościoła nie czyni go osobą religijną. Zamknięcie człowieka na klucz w piwnicy nie czyni go twoim gościem. Płacenie mafii pieniędzy za „ochronę” nie czyni cię orędownikiem przestępczości zorganizowanej.
Po drugie, idee ocenia się na podstawie logiki i dowodów,
a nie absolutnej konsekwencji ich zwolenników. Fakt, że Hitler nie wierzył w krasnoludki, nie czyni ich istnienia bardziej prawdopodobnym. Człowiek gruby może być świetnym źródłem skutecznych wskazówek dotyczących diety. Zbyt często atakuje się libertarian jako hipokrytów za to, że w jakiś sposób uczestniczą w społeczeństwie etatystycznym. Tak, korzystamy z dróg. Tak, korzystamy z internetu. Tak – niektórzy z nas korzystają nawet z bibliotek, uczą w szkołach państwowych i biorą pożyczki studenckie. Nie ma to
żadnego związku z prawdziwością zasady nieagresji jako normy moralnej. Kleptoman może być zdolny do wysunięcia bezbłędnej teorii praw własności, tak jak lekarz zajmujący się chorobami płuc może palić.
Ponadto – jeżeli hipokryzja ma być kryterium, według którego ocenia się argumenty moralne – kto jest bardziej obłudny: libertarianin zmuszony do uczestnictwa w etatyzmie, czy etatysta, który zaleca korzystanie z przemocy rządu do rozstrzygania sporów, ale sam nie wyciąga broni?
1.2. Rozsądne granice

Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkie formy uczestnictwa w etatyzmie są równie uprawnione. Fakt, że żadna woda
nigdy nie będzie idealnie czysta, nie oznacza, że powinniśmy dawać wyraz naszemu poczuciu beznadziei, pijąc wyłącznie wodę morską.
Dwadzieścia lat temu rozważałem, czy wziąć pożyczkę studencką i skorzystać z subwencji, żeby iść na uniwersytet. Przedstawiłem sobie problem w taki sposób: jeżeli ktoś ukradnie mi rower, a potem gdzieś go zostawi, mam pełne prawo „odebrać” go. Jeśli mój pracodawca niesprawiedliwie wstrzymuje mi wynagrodzenie, mam pełne prawo zabrać mu taką ilość dóbr, której wartość odpowiada należnej mi wypłacie.
Wyobraź sobie, że lokalny don mafijny latami wymusza od ciebie pieniądze. Pewnego dnia zasypia na ławce z dużą torbą gotówki u boku. Jeżeli będziesz akurat tamtędy przechodził
i znajdziesz go w tej sytuacji – czy to kradzież, jeśli zabierzesz „jego” pieniądze? A jeśli przez te wszystkie lata naprawdę nie masz pojęcia, ile dokładnie pieniędzy w rozbójniczy sposób od ciebie wymuszono? Byłbyś zupełnie usprawiedliwiony zabierając wszystko – szczególnie, że wiesz, iż będziesz płacił haracz przez resztę swojego życia.
To analogiczne w stosunku do sytuacji, w jakiej znajdujemy się względem rządu. Przez całe życie płaciłem niesamowicie wysokie podatki – szczególnie, że byłem przedsiębiorcą
i współzałożycielem firmy, która płaciła państwu miliony dolarów. Ilość pieniędzy, jaką otrzymałem w ramach rządowych subsydiów na opłacenie studiów miała wartość równą temu, co później sam wpłaciłem w ramach podatków w przeciągu kilku miesięcy. (Trzymanie mnie przez czternaście lat w psychuszkach, jakimi są szkoły państwowe, to jeszcze nikczemniejsza forma rozboju!).
Skoro z góry wiedziałem, że będę okradany przez całą resztę życia, czy było to złe, że pewną część tych pieniędzy wziąłem sobie z góry? Raczej nie. W społeczeństwie etatystycznym pieniądze z podatków istnieją w stanie natury – tak jak ryby w morzu. Nigdy nie można ich zwrócić prawowitym właścicielom, bo nie da się ponad wszelką wątpliwość ustalić, do kogo należą –
a dług państwowy zaciemnia sprawę, zupełnie uniemożliwiając jej rozwiązanie. Z punktu widzenia moralności to, co dzieje się z pieniędzmi
po tym, jak zostały skradzione, jest o wiele mniej ważne niż fakt, że w ogóle nie powinny zostać skradzione.

2. Między skrajnościami

Fakt, że mafia kradnie twoje pieniądze, nie usprawiedliwia decyzji o zostaniu zawodowym mordercą. Mimo że kradzież pieniędzy jest zła, a odbieranie skradzionego – nie, bezpośrednie angażowanie się w inicjowanie przemocy pozostaje czymś niemoralnym. Wstąpienie do policji lub wojska powoduje, że zmieniasz się z ofiary w funkcjonariusza systemu przemocy – a to całkiem inna kategoria moralna. Co innego ukraść kawałek chleba strażnikowi w obozie koncentracyjnym – a co innego samemu dobrowolnie zostać takim strażnikiem.
Zatem – choć udział w życiu społeczeństwa etatystycznego ma wielką wartość i powoduje, że najbardziej rozsądni ludzie biorą udział w dyskusji na temat jego przyszłości – przyłączenie się do szeregów ciemiężców jest moralnie nie do obrony. Jak
w większości kontinuów etycznych, w kwestii „właściwego” postępowania w grę wchodzi jeszcze taka drobna kwestia jak aspekt osobisty; niebezpieczeństwa moralne związane ze skrajnościami są jednak oczywiste.
Pozostań w społeczeństwie, walcz o prawdę, ale nigdy nie sprzedaj swojej duszy.

[2007]
Eleutheros1
Wolność wyboru – najlepszy sos

Z komentarzy pod poprzednim wpisem: „Pytanie: Jaką radę dałbyś komuś, kto ma szczerą chęć i wolę opuszczenia Babilonu?”.
Nie wiem. Nie wiem, w jakich warunkach żyjesz, ani jakie masz upodobania; nie wiem, jakimi środkami dysponujesz; nie znam Twojej przeszłości itd. Można by z łatwością zasugerować właściwie cokolwiek albo rozpocząć tyradę na temat sprawy wcale niejednoznacznej. Muszę zatem ograniczyć odpowiedź do opisania najbardziej podstawowej zasady postępowania człowieka wolnego.
Powyższe zdjęcie przedstawia przypominający katedralną nawę korytarz utworzony na jednym z poletek kukurydzy przez jej wysokie na 14 stóp2 łodygi. Po lewej stronie mniej więcej
w połowie widzicie jedną kolbę wciąż sterczącą w górę, a kilka dalszych – pochylonych. Gdy w danej porze roku kukurydza już dojrzała, łodyga zaczyna się robić brązowa, a kolby pochylają się – w taki sposób, aby łupiny utworzyły płaszcz pozwalający kukurydzy obeschnąć w październikowym słońcu. Wkrótce rozpoczniemy zbiór, pozwolimy kukurydzy dosuszyć się do końca, potem obierzemy kolby z łupin i zrobimy zapas kukurydzy do zastosowań kulinarnych.
Prawdę mówiąc, z zeszłego roku zostało nam tej kukurydzy tyle, że starczyłoby i na ten. Nigdy nie wiadomo, kiedy przytrafi się nieurodzajny rok, więc, licząc się z ewentualnością jego nadejścia, większość zebranej w tym roku kukurydzy zachowamy na później. Przez cały rok kukurydza będzie mielona na mąkę, której potrzebujemy do upieczenia podstawowego składnika naszej diety – chleba kukurydzianego. Inny sposób to namoczyć kukurydzę w wodzie wapiennej i zrobić z niej masę na tortillę
i
tamales. Naturalnym i głównym rodzajem pożywienia jest jednak w naszej kulturze chleb kukurydziany po appalachijsku, który – wraz z suszoną fasolą, także pochodzącą z naszych upraw – daje zrównoważone ilości skrobi, białka i tłuszczu.
Te poletka – w tym roku jedno z nich obsadzone białą kukurydzą, a drugie – czerwoną – wciśnięto w dosyć wąski (mający może 70 stóp3 szerokości) pas zbocza położony nad górską kotliną. W dzisiejszych czasach niewielu uznałoby to miejsce za odpowiednie pod uprawy. Ziarna do siewu odkładano rok po roku z każdego ze zbiorów. Ziemię przygotowano za pomocą konia i stuletniego pługa. Żyzność gleby utrzymuje się, stosując koński nawóz i kompost z liści. Innymi słowy, gdybyśmy zamknęli bramę naszego gospodarstwa na kłódkę i już nigdy nie uprawiali handlu z Babilonem, wciąż moglibyśmy uprawiać kukurydzę i fasolę – w nieskończoność. Amen.
Wielu spośród czytających wpisy na tym blogu albo inne teksty o podobnym charakterze, wzdryga się z przerażeniem
i obrzydzeniem na myśl o tym, w czym widzą wezwanie do wyizolowania się w jakimś odosobnionym zakątku świata i podtrzymywania swoich funkcji życiowych mizerną miską kukurydzianej papki po wszystkie dni swego istnienia. Są oni w wielkim błędzie.
O co chodzi w tej wykorzystującej podstawowe zdobycze techniki, wymagającej niewielkich środków własnych, samowystarczalnej gospodarce – co ona dla nas znaczy? To pytanie przywodzi na myśl Jacka Sparrowa, który, porzucony na pastwę losu wraz z Elizabeth Swann na bezludnej wyspie, powiedział jej, czym naprawdę jest „Czarna Perła” – to wolność. Tak jak dla Jacka statek – tak dla nas praktykowane od wieków rolnictwo oznacza wybór. A możliwość wyboru stanowi samą istotę
i podstawę naszej ucieczki z Babilonu.
Moja odpowiedź anonimowemu komentatorowi brzmi zatem tak: Aby opuścić Babilon, musisz mieć możliwość wyboru. Niestety, bardzo prawdopodobne, że jej nie masz – nawet jeśli jesteś święcie przekonany, że tak. Babilon, podobnie jak każdy system wyzysku i kontroli, może istnieć tylko dzięki ograniczaniu i eliminowaniu Twoich możliwości wyboru. Jakkolwiek by patrzeć – jeśli faktycznie możesz dokonać wyboru, niewykluczone, że wybierzesz to, co przyniesie korzyść i rozwój Tobie
i Twojej rodzinie, zamiast tego, na czym zyskuje Babilon.
Babilon musi zlikwidować możliwość dokonania przez Ciebie wyboru. Robi to za pomocą dwóch skutecznych sztuczek. Po pierwsze, proponuje Ci możliwość dokonywania pozornego wyboru, aby odwrócić Twoją uwagę od faktu, że w istocie nie masz żadnego wyboru. Desperacki manewr rodzica, który
nie podołał swojemu rodzicielskiemu zadaniu, polega na tym, że – gdy dziecko upiera się, że nie chce dokądś iść – mówi mu się: „Musimy być gotowi do wyjścia; którą koszulę chcesz włożyć – niebieską czy czerwoną?”. Rodzic ma nadzieję, że wybieranie koloru koszuli pochłonie dziecko do tego stopnia, iż zapomni ono, że w ogóle nie chciało wychodzić. Naziści używali tej metody do kontrolowania Żydów, których zamierzali zamordować; jest ona nie mniej godna potępienia, gdy wykorzystuje ją ktokolwiek inny. A stosowanie opisanej taktyki stanowi nieodłączny element działań Babilonu.
Ludzie zawsze pytają nas na przykład o to, jakiego rodzaju alternatywnej energii elektrycznej używamy, bo przecież – mówią – jeśli macie zamiar wydostać się z Babilonu, z pewnością nie chcecie być podłączeni do sieci! Wybór między zasilaniem, powiedzmy, energią słoneczną a korzystaniem z sieci, jest
pozorny. Jeśli „wywiniesz się” od zobowiązywania się do comiesięcznego uiszczania rachunku za prąd, obarczysz się
koniecznością utrzymywania własnego tracącego na wartości
i niszczejącego systemu wytwarzania energii elektrycznej. Co więcej, jeśli Twój domowy system to jedyne źródło prądu, z jakiego korzystasz, ilość energii, jaką jesteś w stanie wytworzyć, jest tak niewielka, że musisz drastycznie ograniczyć jej zużycie. Nie będziesz mógł, na przykład, korzystać z kuchenki elektrycznej, elektrycznego podgrzewacza do wody, elektrycznej suszarki do ubrań, elektrycznego pieca, ani pompy ciepła. Jeśli chcesz zatem żyć, ograniczając się do ilości energii, jaką zdołasz wytworzyć za pomocą takiego systemu – to przede wszystkim będzie jej tak niewiele, że uzyskanie jej drogą podłączenia się do sieci nie będzie niosło za sobą poważnych wydatków ani znacznej utraty niezależności. Korzystanie wyłącznie z prądu wytworzonego własnymi siłami to pozorny wybór. Nasze domostwo urządziliśmy w ten sposób, że w żadnym stopniu nie jest zależne od elektryczności. Nie zrozumcie mnie źle – cieszy nas, że mamy prąd. Lubimy oglądać filmy na DVD, używać komputera, słuchać radia, korzystać z elektrycznej suszarki do żywności; lubimy też wygodę robienia różnych rzeczy wczesnym rankiem i późnym wieczorem przy elektrycznym świetle. Ale jesteśmy również przygotowani do tego, aby żyć bez prądu. Już to robiliśmy. Mamy prawdziwą wolność wyboru – używać elektryczności albo nie – zgodnie z tym, co w danych okolicznościach podpowiada nam rozsądek. Przestawienie się z zależności od sieci na zależność od producentów baterii i paneli
słonecznych nie jest prawdziwie wolnym wyborem, bo tak czy inaczej nie jesteś niezależny.
Drugi sposób, za pomocą którego Babilon narzuca swoją politykę braku wolności wyboru, polega na tym, że w sytuacji, gdy tak naprawdę możesz w wolny sposób podjąć decyzję, Babilon usiłuje Cię przekonać, że w istocie wcale nie masz takiej możliwości. Aby trudnić się uprawą roślin i tym sposobem samemu zaspokajać choć część swoich potrzeb żywnościowych, musisz zaciągnąć pożyczkę na zakup ziemi, prawda? Musisz chodzić do college’u, prawda? Musisz mieć cztery kółka, musisz mieć kartę kredytową, prawda?
Nieprawda. Wszystkie te i wiele innych rzeczy Babilon
powtarza do znudzenia – tak długo, że myśl, iż mógłbyś sobie poradzić zupełnie bez nich, nie mieści Ci się w głowie.
Przywołuję więc przykład mojego pola kukurydzy jako ilustrację tego, na czym polega prawdziwa wolność wyboru. Sami robimy (a nawet przygotowujemy do zrobienia, mielemy i pieczemy) stanowiący podstawę naszej diety chleb – bez absolutnie żadnego udziału Babilonu. Zawsze więc możemy wybrać jedzenie naszego chleba zamiast tego, co oferuje Babilon. Kupujemy też czasem w hurtowych ilościach pszenicę i robimy z niej chleb, ale jeśli (jak zdarzyło się w tym roku) koszty transportu
i nieurodzaj pszenicy powodują windowanie cen do poziomu, który jest dla nas nie do przyjęcia, możemy popatrzeć na to
i powiedzieć: „Nie, nie idziemy na to; po prostu wrócimy do domu i zjemy nasz chleb kukurydziany i fasolę”. Podobnie,
zdarza się nam kupować jedzenie na straganach i w sklepach;
a czasami jemy na mieście. Ale
zawsze mamy wolność wyboru i, jeśli chcemy, możemy korzystać z tej wolności całymi miesiącami. Słyszeliśmy wielu Babilończyków mówiących: „Człowiek musi jeść, więc niezależnie od wszystkiego i tak musimy zdobyć pieniądze na kupno jedzenia albo użyć karty kredytowej!”. Brak wyboru.
Twoja ucieczka z Babilonu rozpoczyna się w momencie, gdy potrafisz powiedzieć: „Nie – mam wolność wyboru. Mogę stołować się w Babilonie, jeśli tak zdecyduję, lecz jeśli dyktowane przez Babilon warunki będą mi wstrętne, nie muszę tego robić”.
Takie właśnie jest znaczenie mojego pola kukurydzy.
To tylko przykład. Możesz mieć różne możliwości do wyboru. Wróćmy więc do początku. Co możesz zrobić? Przypatrz się bacznie i uczciwie swojemu życiu, a potem zadaj sobie proste
i szczere pytanie o to, gdzie brakuje Ci wolności wyboru. Tylko rzetelna odpowiedź na to pytanie pozwoli Ci dokonać sprawiedliwej oceny własnego położenia. Czy jedyny wybór, przed jakim stoisz, to dystrybutor z paliwem i kolejna rata za samochód albo ubóstwo bez możliwości zdobycia środków na życie? Czy musisz kupować w supermarkecie, bo inaczej umrzesz z głodu? Czy bez firmy pożyczającej Ci pieniądze na zakup domu i bez pośrednika w obrocie nieruchomościami musiałbyś żyć pod mostem? A może bez uniwersytetu i uzyskiwanego tam stopnia nikt nie darzyłby Cię nawet odrobiną zaufania? Itd. itd. Jeśli Twoja odpowiedź brzmi „tak”, oznacza to, że jesteś pozbawiony wolności wyboru i znajdujesz się w niewoli Babilonu. Jego polityka odbierania Ci wolności wyboru okazała się nadzwyczaj skuteczna.
Jest jeszcze inna interesująca kwestia związana z wolnością wyboru. Komuś niewprawionemu może się zdawać, że chodzi
o pewne kontinuum, o stopień Twojego uzależnienia od Babilonu, a zatem o kwestię równowagi. Ale z pewnością tak nie jest. Istnieje pewien konkretny moment, pewien punkt przełomowy, w którym uwalniasz się z duszącego uścisku Babilonu.
Przypominam sobie prowadzoną kilka lat temu rozmowę, która stała się inspiracją dla wpisu na tym blogu. Mój rozmówca, jak wielu stosujących argument ze „stopnia uzależnienia”, utrzymywał, że obydwaj jesteśmy w podobny sposób uzależnieni od posługiwania się babilońską monetą; że w ostatecznym rozrachunku – tak jak on – nie jestem w stanie tego uniknąć. Różnica, której nigdy nie pojął, polegała na tym, że potrzeba posługiwania się pieniądzem Babilonu decydowała o tym, co mój rozmówca zrobi następnego ranka. On nie miał żadnej wolności wyboru. Musiał nazajutrz rano zatankować samochód i pojechać do pracy – gdyby postąpił inaczej, nad jego osobistym światem zawisłaby groźba katastrofy. Ja z kolei mogłem wybrać, czy posłużę się w danym dniu babilońskim pieniądzem – w danym dniu, albo w danym tygodniu, albo nawet w danym roku. Uwolniłem się spod władzy Babilonu. Mogłem wybrać, że pójdę do domu i będę jadł chleb kukurydziany i fasolę zamiast kupować coś na babilońskim targowisku – jak również zdecydować, że w zamian za kilka monet dołączę do babilońskich pląsów... albo że tego nie zrobię. No dobrze, ostatecznie byłbym zmuszony zapłacić podatek od nieruchomości i kupić trochę nafty. Ale miałbym całe tygodnie albo lata, żeby zdecydować, na jakich zasadach chcę to zrobić. Przez ten czas wiele rzeczy się zmienia, powstaje wiele możliwości, a wiele okoliczności pojawia się i znika. Nie muszę tego robić natychmiast, nie możesz mnie poganiać, nie możesz mi rozkazywać, nie możesz sporządzać przepisów, według których miałbym postępować. To nie kontinuum ani kwestia „stopnia uzależnienia”; chodzi
o konieczność robienia pewnych rzeczy na zawołanie, na cudzych warunkach i dla cudzej korzyści – albo robienia ich wtedy, gdy sam o tym zdecyduję, na moich warunkach, dla mojego pożytku. To właśnie oznacza żyć w sposób wolny.
A zatem, mój anonimowy przyjacielu, to, co musisz zrobić, to zapewnić sobie wolność wyboru. Przyjrzyj się spokojnie swojej sytuacji i wskaż, w jakich dziedzinach zapędzono Cię w ślepy zaułek. Potem zobacz coś więcej niż pozorną wolność wyboru podsuwaną Ci przez Babilon oraz jego bełkotliwe zapewnienia, że nie masz wolności podejmowania decyzji, i za każdym razem postępuj w taki sposób, abyś mógł powiedzieć Babilonowi: „Nie, nie tym razem, nie muszę”.
A przede wszystkim, przypatrując się życiu ludzi naprawdę wolnych, nie patrz na nas tak, jakbyśmy gnieździli się na posępnym zboczu góry i łapczywie połykali miskę mizernej papki. Nic z tych rzeczy. Gdy decydujemy się na spożywanie naszej skromnej strawy, jest to niezrównana uczta. Jej część stanowi smakowity, aromatyczny sos – z którym nie może się równać żadna z najwyszukańszych nawet ofert lokali Babilonu. Ten sos to wolność wyboru.

[2008]



[Wybrane komentarze z dyskusji pod tekstem:]

[Eleutheros:]

[...]
Jakieś cztery lata temu zdawało się, że nadarzyła się nam okazja, aby kupić dwanaście akrów4 ziemi w naszej okolicy. Nabycie jej wtedy byłoby błędem; dziś, u początków Peak Oil
i kryzysu ekonomicznego, ten kawałek ziemi „wart” jest ponad połowę mniej niż suma, której żądano za niego w 2005 r., mniej więcej u szczytu koniunktury na rynku nieruchomości.
Kupienie tej ziemi wtedy wiązałoby się ponadto z koniecznością zaciągnięcia kredytu na spłatę części kosztów. Nienawidzimy samej koncepcji zadłużania się i zdaliśmy sobie sprawę, że – gdybyśmy wzięli ten kredyt – wypruwalibyśmy z siebie żyły, jakby chodziło o uczestnictwo w jakiejś religijnej krucjacie, dopóki dług nie zostałby spłacony. To oznaczałoby poważne ograniczenie naszych i tak już skromnych wydatków, zatrudnienie się na etacie, rozszerzenie działalności chałupniczej itd.
Zdecydowaliśmy, że nie warto tego robić. Nasza decyzja okazała się dobra z wielu względów.
Kilka lat temu w bardzo podobnej sytuacji musieliśmy wykończyć dom i wprowadzić się do niego. Na jego budowę nigdy nie pożyczyliśmy ani centa. Mieliśmy w domu pełno bardzo małych dzieci, a ja – robotę, która zabierała prawie dwadzieścia godzin tygodniowo (nie licząc czasu na dojazd). Przez nieco ponad rok poza budowaniem domu właściwie nic innego nie robiliśmy.
Wstawałem, gdy było jeszcze ciemno, odsłaniałem mur, przykryty dzień wcześniej dla zabezpieczenia przed mrozem,
i z listą w ręku sprawdzałem, czy mam potrzebne materiały budowlane i narzędzia. Następnie udawałem się do pracy poza domem; wracając wstępowałem do sklepu budowlanego albo składu drewna, a przez resztę dnia do późna po zmroku budowałem dom. Położyłem każdy kamień, przyciąłem każdą belkę, zainstalowałem każdy kabel, rurę, a nawet sam zrobiłem okna
i drzwi... Ten dom to w ponad 95% praca jednego człowieka.
Pewnej nocy, przy jakichś –12 stopniach5, przyjechałem
z przymocowanymi na dachu furgonetki dechami (dwie na dziesięć stóp każda) do budowy drzwi, ale utknąłem w trudnym
terenie i nie mogłem wydostać się na asfalt. Własnoręcznie nosiłem więc po dwie deski jakieś ćwierć mili w górę pokrytego lodem wzgórza na miejsce budowy. Następnie, po przepracowaniu całego poranka, zbieraniu materiałów przez całe popołudnie i wniesieniu desek na górę kosztem ponad pół tuzina wycieczek… skonstruowałem drzwi.
Kilka spraw związanych z naszym nie zawsze lekkim życiem w tym miejscu, na skraju Babilonu, udało się zrealizować podobnymi środkami. Wystarczy, że wyznaczysz sobie cel i zabierzesz się do roboty.
Nie byłbym w stanie funkcjonować w takim rozgorączkowaniu przez całe życie. To by człowieka wykończyło. Ale długi to coś, czego tak nienawidzę, że – gdybym w nie popadł – wypowiedziałbym im bezpardonową wojnę i prowadził ją wszelkimi środkami.
Pozbycie się zadłużenia stałoby się moim hobby, moją profesją, moją obsesją. Nie dawałbym mu spokoju, eliminując je stopniowo dniem i nocą; uwalnianie się od niego uznałbym za czynność tak naturalną jak picie i siusianie.
Babilon nuci nam kołysankę, w której zobowiązywanie się do spłacania kolejnych rat kredytu to normalny i naturalny porządek rzeczy, który będzie nam towarzyszył po wszystkie dni
życia. Dawno temu ocknąłem się z letargu, w jaki wprawia ta kołysanka. Nigdy więcej.
[…] Rozsądny z ekonomicznego punktu widzenia oszczędny sposób życia oparty o wytwórczość na własne potrzeby to dobry pomysł nawet w czasach dobrych pod względem gospodarczym – „dobrych” według definicji Babilonu. Chodzi po prostu o to, że – podczas gdy inne style życia, te zależne od kredytów i taniej ropy, znikają w mgnieniu oka, gdy tylko nadejdą ciężkie czasy – okresy trudności gospodarczych nie mają żadnego właściwie wpływu na samowystarczalny sposób życia.
Zawsze będzie się prowadziło jakąś wymianę pieniężną; działo się tak przez ostatnie 5000 lat i nie zmieniły tego w znaczącym stopniu żadne, nawet największe trudności ani brutalne przesiedlenia. Całkowita zależność od pieniędzy stawia jednak człowieka w bardzo trudnej sytuacji.

[…]

Co dzień rano piję herbatę, która musi być importowana i za którą trzeba zapłacić pieniędzmi. Ludzie handlowali herbatą od stuleci i nadal będą to robić. Ale tu, w Appalachach, gdzie mamy doskonałe warunki do uprawy jabłek, a w tym roku wielki ich urodzaj, widzę w markecie jabłka importowane z Izraela
i z RPA. To prawie jakbyśmy dokładali wszelkich starań, żeby tylko unurzać wszystko w ropie i zadłużeniu. Widzę słoje konserwowych warzyw – warzyw, które u nas rosną znakomicie – importowane z Indii. W imię choć krztyny zdrowego rozsąd-
ku – gdzież sens w importowaniu jedzenia z Indii??
A jednak, jeśli spojrzymy na to trzeźwym okiem, NADużywanie przez nas pieniędzy należy do tej samej kategorii, co
konsumowanie jedzenia z Indii.

[…] nie zgodziłbym się co do tego, że najwięksi zapaleńcy spośród powracających na wieś to ci niepodłączeni do sieci elektrycznej. Oni wracają na wieś tylko na niby.
Jesteśmy podłączeni do sieci elektrycznej, ale mamy wszystko, czego potrzeba, aby obyć się zupełnie bez prądu, jeśli
zajdzie taka konieczność albo jeśli będziemy mieli na to ochotę – a często mamy. Wyłączamy wtedy wszystko, używamy lamp naftowych (przez ten bardzo krótki czas, gdy potrzebujemy sztucznego światła w ciągu dnia), czytamy i gramy na
instrumentach akustycznych zamiast oddawać się rozrywce elektronicznej. Nie używamy elektryczności do niczego poza oświetleniem, elektronicznymi gadżetami i zamrażarkami. Żadnej suszarki do ubrań, kuchenki elektrycznej, pompy ciepła, ani pieca elektrycznego; miotły zamiast odkurzaczy itd. Więc podłączenie lub niepodłączenie do sieci elektrycznej tak czy inaczej nie jest szczególnie istotną sprawą.
Niemniej jednak ci niedoszli niezależni farmerzy mają obsesję na punkcie odcięcia się od sieci i majstrowania wszelakiego rodzaju przyrządów w rodzaju „wynalazków” Rube’a Goldberga6, aby zaopatrzyć się w coś, czego sieć mogłaby im dostarczyć za grosze, a bez czego w razie potrzeby mogliby się obyć.
Każdemu, kto usiłuje prowadzić samowystarczalne życie, doradzałbym, aby nie dał się zwieść manii życia w odcięciu od sieci elektrycznej.


[Stephanie:]

Nasze wyjście z Babilonu rozpoczęliśmy w roku 2002...
Pozbyliśmy się długów, a potem przeprowadziliśmy z podmiejskiego osiedla w środkowym Maryland do wymagającego remontu, ale nadającego się do zamieszkania domu położonego
w południowej części Wirginii Zachodniej na ćwierci akra7, co kosztowało nas 5000 dolarów w gotówce; a całkiem niedawno kupiliśmy za gotówkę (BEZ KREDYTU!) ziemię, na której dom stoi, i pracujemy nad przejściem do kolejnego stadium, wijąc gniazdo rodzinne i dążąc do zapewnienia sobie samowystarczalności. Na naszej ćwiartce akra mamy kury i duży ogród... na obecnym etapie dokładamy wszelkich starań, aby jak najlepiej przygotować się do życia bez elektryczności i marketu... ale zgadzam się – w tym wszystkim chodzi o wolność wyboru! Mój mąż nie ma „prawdziwej” posady, z pensją i szefem; pracuje w domu i sam jest sobie szefem, a te kilka rachunków, które rzeczywiście mamy do zapłacenia, zawsze udaje się uregulować... Ale – w przeciwieństwie do innych – mój mąż ma wolność wyboru, a najlepsze jest to, że może wybrać, iż zostanie w domu ze mną i z dziećmi – i będzie, tak jak powinien, ojcem zaangażowanym w sprawy rodziny... dziś dla większości dzieci to rzadkość...





1 Eleutheros (gr. λεθερος) – wolny człowiek.
2 Ponad 4 metry.
3 Ok. 20 metrów.
4 Ok. 5 hektarów.
5 Celsjusza. W angielskim oryginale: przy jakichś 10 stopniach Fahrenheita.
6 Rube Goldberg (1883–1970) – amerykański inżynier, wynalazca i artysta. Znany jako autor rysunków przedstawiających urządzenia skonstruowane tak, aby wykonywały proste czynności w niezwykle skomplikowany sposób.
7 Ok. 1000 m2.



Teksty zostały pierwotnie opublikowane na autorskiej stronie ich tłumacza, Łukasza Kowalskiego. Projekt logo: Sztukmistrz.

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz