Solnica ojców ("Oda Do Pompejusza Grosfusa" Horacego w przekładzie Adama Ważyka)

Według Horacego szczęśliwy jest człowiek, który może postawić na stole solnicę odziedziczoną po przodkach.

CARMEN II 16
[Otium divos rogat in patenti...]

O spokój modli się do bogów żeglarz
niepewny drogi na morzu Egejskim
gdy czarna chmura zakryje mu księżyc
i giną z oczu gwiazdy przewodniczki

o spokój Tracja w szale walk domowych
o spokój zbrojni w kołczany Medowie
o spokój nie do kupienia Grosfusie
za złoto ni za purpurę ni perły

Wschodnie bogactwa czy rózgi liktorów
nic nie oddali napastliwych myśli
nic nie wypłoszy niepokojów które
krążą około wytwornego stropu

Dobrze się żyje temu komu błyszczy
solnica ojców na zwyczajnym stole
kto nie zna nocy ograbionych ze snu
lękiem o swoje czy ciemną chciwością

Po co aż tyle zdobyczy ścigamy
w tak krótkim życiu? I po cóż nam płynąć
ku innym lądom pod nieznanym słońcem?
Uchodząc z kraju kto ujdzie przed sobą?

Groźna wstępuje na okręt ze spiżu
siada za siodłem cwałujących jeźdźców
śmiertelna troska szybsza od jelenia
szybsza niż Eurus pędzący obłoki

Dusza radosna dziś niech o dalekie
ranki nie martwi się niech gorycz życia
wyrozumiałym uśmiechem łagodzi
szczęście ma zawsze swoje ciemne strony

Achilles wcześniej padł zdobywszy sławę
gdy wiek Tytona zasuszył jak świerszcza
Być może coś czego tobie poskąpi
dla mnie czas chowa Tobie na pastwiskach

ryczą wokoło sycylijskie krowy
dla ciebie rży do kwadrygi wybrana
klacz w afrykańskich ślimaków purpurze
dwakroć barwione ciebie okrywają

mięciutkie wełny mnie kawałek roli
przypadł natchnioną wrażliwość Kameny
greckiej dodała prawdomówna Parka
i wzgardę niemą dla złośliwej zgrai

(przekład Adama Ważyka)


„Czarna chmura” skrywa księżyc przed oczami żeglarza, odległa prowincja cesarstwa pogrąża się „w szale walk domowych”, „napastliwe myśli” dręczą serce bogacza. Żywioły natury, szaleństwa dziejów, trwoga o własny los – to wszystko napełnia ludzką duszę nieustannym niepokojem.

Dlatego modlitwy, które poeta wylicza na początku swojej ody, wszystkie są modlitwami „o spokój”. Ich opis sam zamienia się niepostrzeżenie w modlitwę. Długi ciąg próśb przeplatanych wciąż tym samym wezwaniem-refrenem („otium” – „o spokój”) tworzy jakby litanię, co polski tłumacz podkreślił, dodając do trzech powtórzeń wezwania z oryginału jeszcze czwarte („o spokój nie do kupienia Grosfusie”).

Horacy patrzy na świat okiem pełnym czułości – gdy nazywa gwiazdy „przewodniczkami” żeglarza. I zarazem pełnym trwogi, gdy wszystkie niepokoje świata ujmuje we wspaniałą personifikację „groźnej” troski – „wstępującej” na okręt, dosiadającej się do „cwałujących jeźdźców”, przemierzającej przestworza pędem szybszym niż jeleń lub wicher.

Z kolei szczękowi mieczy i świstowi strzał ze strofy drugiej przeciwstawia w czwartej głęboką ciszę domowego wnętrza, ze „zwyczajnym” stołem, na którym „błyszczy” „solnica ojców”. Pamiętny wszystkich czyhających na człowieka trwóg, wie, ile znaczy taki niepozorny przedmiot; wie, że człowiek odnajduje ukojenie w tym, co stałe, i że znaki tej stałości – świadomie lub nie – pragnie widzieć wokół siebie; że gdy dzierżymy w dłoni przedmioty dotykane wcześniej rękami  przodków sprzed lat i sprzed stuleci, mniej trwożą nas nawet przepaści wieków i chłód śmierci. Dlatego „dobrze się żyje” według poety temu, kogo żadne historyczne ani osobiste klęski nie wypędziły z domu zamieszkałego wcześniej przez pokolenia przodków: ojca, dziada, pradziada...

Horacy mówi tak, jakby znał nasze smutki i nasze czasy – epokę korzeni odcinanych przemocą lub dobrowolnie. Kto z nas zasiada przy stole używanym wcześniej przez własnego dziadka? I kto stawia na nim odziedziczoną po pradziadku solnicę? Horacy mówi też tak, jakby słyszał o dzisiejszych „kryzysach tożsamości” i nerwowych pościgach za rzeczami i wrażeniami. I jakby „z góry” odpowiadał naszym nauczycielom tęsknot i nerwowości – romantykom, w dalekich podróżach poszukującym lekarstwa na „spleen” – „chorobę” zniechęcenia:

Po co aż tyle zdobyczy ścigamy
w tak krótkim życiu? I po cóż nam płynąć
ku innym lądom pod nieznanym słońcem?
Uchodząc z kraju kto ujdzie przed sobą?

Ile w tych słowach rezygnacji (wszelki pościg za ziemskimi zdobyczami jest daremny wobec krótkości ziemskiego życia)? Ile zgody na ludzki los (uznajmy nasze ograniczenia; niech każdy z nas cieszy się tym, co mu przypadło w udziale)? A może najważniejsze jest w nich jeszcze co innego: bardzo stoickie wezwanie, by oddzielić to, co od nas zależy, od tego, na co nie mamy wpływu?

Upragnionego spokoju, o który modlą się żeglarz, Tracja, Medowie, nie można kupić „za złoto ni za purpurę ni perły”. Można go jednak według poety odnaleźć w sobie. W odrzuceniu dręczących myśli o nieznanej przyszłości. W przyjęciu tego, co nam przypadło w udziale („Być może coś czego tobie poskąpi / dla mnie czas chowa [...] / dla ciebie rży do kwadrygi wybrana / klacz w afrykańskich ślimaków purpurze / [...] / mnie kawałek roli / przypadł”). W zadowoleniu z dziedzictwa oszczędzonego przez żywioły świata.


Stanisław Falkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz