Cudze chwalicie, swego nie znacie



Uważam, że forma łacińska Kościoła nie jest przypadkowa. Uważam, że Pan Bóg chciał takiej cielesnej powłoki dla swego Mistycznego Ciała. Jedną z cech owej powłoki jest sztuka sakralna. Zachodnia sztuka sakralna. Mogę o niej powiedzieć jedynie jako laik, jako osoba która zachwyca się widokiem, a nie analizuje technikę twórczą. Sztuka sakralna Zachodu jest jak piękny zapis rozwoju myśli katolickiej, jak pamiętnik naszej wiary napisany przez artystę chcącego zachować kolejne etapy swojego dojrzewania w poznawaniu Boga, w odkrywaniu danej mu Prawdy.
Jakże ona głęboka, jakże wieloaspektowa! Ileż w niej treści, teologii, ileż uwiecznionych drgań duszy! Uwiecznionych dzięki iskrze Bożej, której zwykły śmiertelnik, nieartysta nie posiada.
Ogarnia mnie smutek, gdy widzę, jak to nieprzebyte morze piękna i gruba księga treści upada dzisiaj pod ciosami nowych trendów estetycznych w Kościele. O szpetocie współczesnej architektury sakralnej napisano już sporo. O tandecie obrazów czy witraży również. O „ikejowskiej” estetyce mebli kościelnych także. Nie będę także dodawał niczego na temat dodatkowego wyposażenia domów Bożych, w postaci ekranów, plazm, sprzętów nagłaśniających czy rozwieszanych po prezbiteriach bilbordów z hasłami o topornej jak młot konstrukcji. Nie rozwinę także uwagi o traktowaniu bocznych ołtarzy jako podstawek pod różnego rodzaju wystroje.
To wszystko to po prostu brzydota będąca pochodną jałowości duchowej jej twórców i tych odbiorców, którzy zachęcają twórców do tworzenia tego typu dzieł.


Ale jest jeszcze coś. Otóż coraz częściej w przestrzeń sakralną, ale także w ogóle w przestrzeń katolicką, wprowadzana jest wschodnia forma duchowości. Liczba wiszących po kościołach ikon i krucyfiksów w bizantyńskiej stylizacji pozwala na stwierdzenie, że mamy do czynienia z istną inwazją Wschodu na kulturę zachodnią Kościoła. Następuje jakiś dysonans duchowy, jakaś duchowa kakofonia, gdy na drzwiach kościoła czytamy napis: „rzymskokatolicki”, a w jego wnętrzu otacza nas sztuka sakralna Bizancjum. Dochodzi do naruszenia harmonii między doświadczeniem wizualnym a przeżyciem duchowym. A przecież sztuka jest emanacją naszego wnętrza. Albo więc nasze wnętrze duchowe jest wschodnie, albo mamy do czynienia z próbą zmienienia go poprzez odwrócenie tego procesu: to sztuka ma kształtować nasze wnętrze. Uczynić je mniej katolickim, bardziej bizantyńskim.


Może ktoś zaoponować. Stwierdzić, że sakralna sztuka wschodnia wcale nie musi być schizmatycka, że jest ona obecna również w katolicyzmie. Owszem. Ale jest ona tam obecna jako zapis pewnego etapu duchowego Kościoła sprzed wieków. I jeżeli pozostaje naturalnym elementem kościoła (pochodzącego np. z VII wieku), to estetyka ta nie zakłóca naszej zachodniej duchowości. Jest ona bowiem zachodnia. Jeśli jednak współczesny kościół zaczynamy obwieszać ikonami (wątpliwej w dodatku jakości) wzorowanymi na cerkiewnych, otrzymujemy ni to kościół, ni to cerkiew, gdzie nie ma żadnej harmonii między człowiekiem, jego wnętrzem i językiem, którym przemawia. Otrzymujemy sztuczność.
Mój przeciwnik nie podda się i powie – ale to jest po prostu nawrót do estetyki wczesnochrześcijańskiej. Nie wpisuj tego w spory z wieków późniejszych.
Tyle że my nie jesteśmy „wczesnymi chrześcijanami”. Jesteśmy katolikami z początku XXI wieku i tego typu stylizacje są nie tylko kiczowate, ale wprost szkodliwe. Cóż bowiem nam one przekazują? Czyżbyśmy mieli wyrzucić dwadzieścia wieków naszego dziedzictwa i znowu „bawić się” w „pierwszych chrześcijan”? To trochę tak jakby studenci znowu zaczynali pisać w zeszycie w trzy linie i zaczynali tytułować notatki z wykładów: „w klasie”, „temat”. Naśladujmy chrześcijan minionych wieków w ich heroizmie wiary, w ich gotowości do męczeństwa i umiejętności sprzeciwianiu się światu, a nie w nieporadnej estetyce sztuki.
Jeżeli budynek kościoła zmienia właściciela i zmienia się obrządek, sam kościół wymaga przeróbki. Połemkowskie cerkwie, w których zaczęto odprawiać łacińskie Msze, są tego ilustracją. Oczywiście w tym przypadku dochodzi kwestia zachowania zabytku. Najrozsądniej byłoby więc cerkiew taką pozostawić w formie muzeum. A najwłaściwiej zabytki sztuki bizantyjskiej przenieść do muzeum, a budynek dostosować do obrządku łacińskiego.


Wracając jednak do bizantynizmu kościołów i wiernych. Warto zadać sobie pytanie, czy ta fascynacja ikonami, prawosławnymi świeczkami palonymi w kruchtach i tego typu urozmaiceniami nie jest pochodną pustyni artystycznej, jaka powstała po wyrzeczeniu się kulturowego dziedzictwa Zachodu. Zachęcam do jego zgłębienia. Do zachwytu nad bogactwem naszej, zachodniej, łacińskiej sztuki sakralnej, która posiada ten dodatkowy atut, że zaprawdę jest ponadczasowa, uniwersalna, że wyraża wiarę czystą, bez żadnych braków i bez żadnych zbędnych dodatków. Nigdy się nie starzeje, nawet jeżeli forma rzeźby średniowiecznej wydaje się nam dziecinna. Jest i tak bogatsza, głębsza niż przezłocone obrazy z postaciami świętych w nienaturalnych pozach.
Warto się także buntować, gdy padamy ofiarą zmiany, na siłę, języka. Nie „piszmy” więc ikon. „Malujmy” je. Malujmy, bo to w gruncie rzeczy obrazy. Tak jak na Jasnej Górze jest Cudowny Obraz Czarnej Madonny, a nie żadna ikona.
Może jest w tym jakaś próba dorabiania ideologii przez ikonofilów. Skoro tworzący ikonę dysponuje ubóstwem formy, stara się to nadrobić dorabianiem rzekomo głębokiej treści. Czy jednak treść ta, o ile jest prawdziwa, katolicka, nie występuje w obrazach, rzeźbach zachodnich? Występuje i to podana w sposób niezwykle subtelny, zdecydowanie głębszy. Spróbujmy zadać sobie trud, aby ją odkryć. Jesteśmy ludźmi Zachodu i żyjmy w nazewnictwie i realiach estetycznych Zachodu.

Jerzy Juhanowicz
Fot. Robson

Od Redakcji: Bardzo charakterystycznym przykładem opisanego przez Jerzego zjawiska jest rzymski kościół Santa Maria in Cosmedin, którym zarządzają obecnie grekokatolicy. Ikony oraz inne wschodnie elementy wystroju wprost gryzą się z klasycznym wnętrzem świątyni. Po prostu tam NIE PASUJĄ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz