-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Stefan
Molyneux
Hipokryzja
zakazu posiadania broni
Jak
pokazała strzelanina w Virginia Tech1,
kiedykolwiek niewłaściwi ludzie kierują broń w stronę innych
niewłaściwych ludzi, naszą odruchową reakcją jest chęć
wprowadzenia zakazu posiadania broni. Jednak w wybuchłej niedawno
histerii przeciw posiadaniu broni nie dyskutuje się nad dwoma
istotnymi aspektami sprawy.
Większość
argumentów dotyczących dostępu do broni opiera się na „argumencie
z konsekwencji”, czyli na przekonaniu, że można rozstrzygnąć tę
kwestię, odwołując się do obserwacji empirycznej. Ogólnie rzecz
biorąc, pytanie brzmi tak:
*
Czy broń powoduje wzrost przestępczości, czy też ją zmniejsza?
Niestety,
„argument z konsekwencji” nigdy nie może dać ostatecznej
odpowiedzi na żadne pytanie – tak jak na nic nie zda się
mierzenie, jak szybko spadają poszczególne przedmioty, gdy nie
znamy teorii grawitacji. Kamienie spadają, balony wypełnione helem
unoszą się, ale nie posuwa to sprawy naprzód.
Kwestię
dostępu do broni można rozstrzygnąć jedynie, odwołując się do
logicznej teorii moralności i niezaprzeczalnych dowodów. Zastosujmy
te dwa środki w praktyce.
Niezaprzeczalne
dowody
Jeżeli
zapytasz kogoś, czy sprzedawanie broni ludziom, o których
powszechnie wiadomo, że są przestępcami, jest moralne, prawie
zawsze usłyszysz w odpowiedzi: „Nie” (a jeśli odpowiedź jest
inna, UCIEKAJ!). Jeżeli teoretycznie broni palnej używa się do
samoobrony, sprzedawanie jej kryminalistom możemy uznać za dosyć
negatywne postępowanie.
Co
sądzilibyśmy o człowieku, który zbudował swoją fortunę na
sprzedawaniu broni seryjnemu mordercy? Czy powierzylibyśmy mu
obowiązek rozbrojenia kraju? A gdyby w dodatku sprzedawał znanym
seryjnym mordercom granatniki przeciwpancerne, czołgi i broń
chemiczną?
Tymczasem
to właśnie robią rządy, sprzedając wartą miliardy dolarów broń
despotycznym tyranom na całym świecie – a rząd Stanów
Zjednoczonych przewodzi tej grupie zarabiającej na mordowaniu.
Jeżeli
zarabianie na sprzedawaniu broni przestępcom jest złe, musimy
zlikwidować rząd, a nie dawać mu dodatkowe uprawnienia do
rozbrajania nas. Jeżeli sprzedawanie broni komukolwiek – nawet
kryminalistom – nie jest niemoralne, kwestia ograniczania dostępu
do niej nie istnieje.
Logika
Ogólnie
rzecz biorąc, argumentacja za ograniczeniem dostępu do broni
sprowadza się do poniższych stwierdzeń:
*
Broni używa się do popełniania przestępstw.
*
Przestępstwo definiujemy jako zainicjowanie agresji wobec pokojowo
nastawionego obywatela.
*
Należy zatem ograniczyć prawo do posiadania broni albo całkowicie
jej zakazać – aby zmniejszyć przestępczość.
Łatwo
zauważyć nielogiczność tej argumentacji. Co robi rząd, kiedy
delegalizuje broń? Inicjuje przemoc wobec tych, którzy posiadają
ją „nielegalnie”. Nie ma zatem sposobu, aby zakazać posia-dania
broni bez zainicjowania przemocy – innymi słowy, musimy popełnić
pewne przestępstwo ze względu na to, aby być może zapobiec
jakiemuś nieznanemu przestępstwu kiedyś w przyszłości. Równie
dobrze moglibyśmy skoczyć w przepaść
w wieku dwudziestu lat, aby zapobiec możliwości wpadnięcia w nią, kiedy będziemy mieli lat siedemdziesiąt.
w wieku dwudziestu lat, aby zapobiec możliwości wpadnięcia w nią, kiedy będziemy mieli lat siedemdziesiąt.
Ważne,
aby zrozumieć, że ludzie, którzy kochają władzę państwa, użyją
każdego argumentu, żeby ją zwiększyć. Kiedy dyskutujesz na temat
dostępności broni – albo jakiejkolwiek innej kwestii moralnej –
unikaj „argumentu z konsekwencji” i poświęć wysiłek na
określenie pojęć od podstaw. Tylko dzięki podkopywaniu zdołamy
wyrwać to drzewo z korzeniami.
[2007]
Kent
McManigal
Granice
państwowe
Granice
państwowe to urojone linie na mapie. Są ludzie gotowi zabijać i
ginąć za to, żeby nadal je sobie wyobrażać. Wiem, że w tej
kwestii wielu się ze mną nie zgadza. Nie mam zamiaru się o to
kłócić, tylko wyjaśnić, co na ten temat uważam i dlaczego.
Słyszałem – przynajmniej tak mi się zdaje – wszystkie
argumenty przeciwne mojemu zdaniu, ale brzmią one pusto.
Nie
mówię o wyznaczonych przez przyrodę granicach fizycznych, takich
jak rzeki czy pasma
górskie albo o różnych obszarach, jak pustynie lub lasy. One mogą w znaczący sposób wpływać na potrzeby żyjących tam ludzi. Trudności związane
z istnieniem naturalnych granic można rozwiązać przez współpracę, kompromis i wymianę handlową.
górskie albo o różnych obszarach, jak pustynie lub lasy. One mogą w znaczący sposób wpływać na potrzeby żyjących tam ludzi. Trudności związane
z istnieniem naturalnych granic można rozwiązać przez współpracę, kompromis i wymianę handlową.
Mówię
o naniesionych na mapę kreskach, które brutalnie przecinają
naturalne obszary i lekceważą naturalne granice. O kreskach, które
mogą przymuszać dwie różne kultury do integracji albo rozdzielać
jedną kulturę. O kreskach, które nie biorą pod uwagę
rzeczywistości, w której ludzie mają różne potrzeby i cele –
po to, żeby zjednoczyć pod jedną władzą osoby, które mogłyby
wybrać tworzenie swoich własnych kultur. To ignorowanie
podstawowego prawa do zrzeszania się.
Sądzę,
że granice państwowe szkodzą wolności. Dlaczego istnieją?
Dlatego, że nasze przepisy są lepsze niż przepisy obowiązujące
po drugiej stronie granicy? To nie może być powód, jako że każdy
niemal bez wyjątku
przepis w jakimkolwiek
państwie to absolutny nonsens.
Czy
granice państwowe istnieją dlatego, że „nasza flaga” jest
lepsza od „ich flagi”? Nasze barwy są dostojniejsze, a wzór
sztandaru inspirowany mocą z nieba? To głupi powód, żeby wyrzekać
się wolności.
Czy
granice państwowe istnieją dlatego, że „tamci ludzie” stoją
niżej od „nas” pod względem genetycznym? Może wskaźnik ich
inteligencji jest naprawdę niski i z trudem są w stanie oddychać
bez niczyjej pomocy... a może są zbyt bystrzy i poczulibyśmy się
głupio, gdyby do nas przyjechali?
Czy
granice państwowe istnieją dlatego, że ich kultura jest godna
pogardy? „Przecież zachowują się jak zwierzęta i zjadają
dzieci swoich wrogów”. „Wiesz, mnożą się jak króliki i
zjeżdżają chmarami na prowincję, niszcząc wszystko na swojej
drodze – jak szarańcza”. „Nasza kultura nie zdoła przetrwać,
jeśli narazimy ją na kontakt z ich kulturą”. Jeżeli jakaś
kultura nie umie przetrwać kontaktu z inną kulturą, prawdopodobnie
nie warto jej ratować.
Czy
granice państwowe istnieją dlatego, że ich bóg i jego wyznawcy są
źli? Jeśli tak się sprawy mają, czy twój dobry
bóg nie powinien dać rady obronić cię przed „tamtymi” –
niezależnie od tego, czy kreski znajdą się na mapie, czy nie?
Wyznawcy tego samego boga nigdy między sobą nie walczą, prawda?
Czy da się wytłumaczyć narażanie się na śmierć, jeśli
napastnik wyznaje tego samego boga, co ty?
Czy
granice państwowe istnieją po to, żeby terroryści nie przeniknęli
do naszych miast i nas nie
pozabijali? Gdyby rząd nie pomagał terrorystom poprzez rozbrajanie społeczeństwa, nie istniałoby żadne realne zagrożenie.
pozabijali? Gdyby rząd nie pomagał terrorystom poprzez rozbrajanie społeczeństwa, nie istniałoby żadne realne zagrożenie.
Czy
granice państwowe są wartościowe dlatego, że „nasz” rząd
jest godny szacunku i sprawiedliwy, a „ich” rząd to ludobójcza
tyrania? Po Waco (mordowanie ludzi ze względu na ich wyznanie
religijne), po Ruby Ridge (mordowanie ludzi, „bo broń była o
jedną ósmą cala «zbyt krótka»”), po przypadku Wayne’a
Finchera (porwanie pokojowo nastawionego człowieka za korzystanie z
prawa do posiadania broni – wyraźnie
chronionego
przez Kartę Praw Stanów Zjednoczonych), po przypadku małżeństwa
Brownów (porwanie rodziny za to, że chciała nadal posiadać swoje
własne pieniądze
i dom), po obozach internowania dla Amerykanów japońskiego pochodzenia w trakcie II wojny światowej (porywanie ludzie ze względu na ich rasę), po Wojnie z Niektórymi Narkotykami (porywanie
i mordowanie ludzi, ponieważ zdecydowali się wchłonąć pewne substancje chemiczne) i podobnych wydarzeniach – zbyt wielu, żeby o wszystkich wspominać – mam wątpliwości, czy można mówić o „naszej” wyższości moralnej.
i dom), po obozach internowania dla Amerykanów japońskiego pochodzenia w trakcie II wojny światowej (porywanie ludzie ze względu na ich rasę), po Wojnie z Niektórymi Narkotykami (porywanie
i mordowanie ludzi, ponieważ zdecydowali się wchłonąć pewne substancje chemiczne) i podobnych wydarzeniach – zbyt wielu, żeby o wszystkich wspominać – mam wątpliwości, czy można mówić o „naszej” wyższości moralnej.
Nie,
moim zdaniem jedyny sens „granic państwowych” polega na
umożliwieniu rządowi prowadzenia kontroli. Granice pozwalają
rządom nadzorować wszystkich ludzi żyjących wewnątrz
ograniczonego kreskami obszaru. Dostarczają rządom pretekstu do
wysyłania ludzi na śmierć
w walce przeciw ludziom po drugiej stronie linii. Rządy potrzebują „tamtych”, aby zjednoczyć ludzi w obawie przed nimi – granice to umożliwiają. Zmuszanie ludzi do uzyskiwania pozwolenia na przechodzenie przez te kreski pozwala rządom więzić tych, którym zezwolono na przekroczenie linii, zbierać o nich informacje, a nawet fizycznie ich przeszukiwać. Granice to znakomite psychologiczne narzędzie służące do kontrolowania ludzi. Najzwyczajniej w świecie nie kupuję tej propagandy.
w walce przeciw ludziom po drugiej stronie linii. Rządy potrzebują „tamtych”, aby zjednoczyć ludzi w obawie przed nimi – granice to umożliwiają. Zmuszanie ludzi do uzyskiwania pozwolenia na przechodzenie przez te kreski pozwala rządom więzić tych, którym zezwolono na przekroczenie linii, zbierać o nich informacje, a nawet fizycznie ich przeszukiwać. Granice to znakomite psychologiczne narzędzie służące do kontrolowania ludzi. Najzwyczajniej w świecie nie kupuję tej propagandy.
[2007]
Per
Bylund
Nazwa –
nie czyn
Psychologia
oraz „psychologia przeciętnego
Kowalskiego” mogą wywoływać dość sporą frustrację, a jednocześnie są ciekawe i co najmniej dezorientujące. Wszyscy posiadamy pewne przekonania, które uważamy za oczywiste prawdy. Często reagujemy emocjonalnie i z wielką stanowczością, nawet jeśli trwające ułamek sekundy
racjonalne zastanowienie udowodniłoby, że nasz odruch jest absolutnie błędny. Tym niemniej mnóstwo ludzi, jeśli nie wszyscy, reaguje na pewne rzeczy automatycznie, w żaden sposób nie opierając się na racjonalnym myśleniu, logice, a nawet na faktach. To nic innego, tylko odruchy, niezwiązane z niczym wartościowym, zdające unosić się w przestrzeni – mimo to wciąż do twojej dyspozycji, kiedy ich potrzebujesz.
Kowalskiego” mogą wywoływać dość sporą frustrację, a jednocześnie są ciekawe i co najmniej dezorientujące. Wszyscy posiadamy pewne przekonania, które uważamy za oczywiste prawdy. Często reagujemy emocjonalnie i z wielką stanowczością, nawet jeśli trwające ułamek sekundy
racjonalne zastanowienie udowodniłoby, że nasz odruch jest absolutnie błędny. Tym niemniej mnóstwo ludzi, jeśli nie wszyscy, reaguje na pewne rzeczy automatycznie, w żaden sposób nie opierając się na racjonalnym myśleniu, logice, a nawet na faktach. To nic innego, tylko odruchy, niezwiązane z niczym wartościowym, zdające unosić się w przestrzeni – mimo to wciąż do twojej dyspozycji, kiedy ich potrzebujesz.
Taki
odruch to coś okropnego, a jednak bardzo typowego w obliczu
brutalności policji. Większość ludzi w obecnych czasach zależnego
raczej – niż niezależnego – myślenia, reaguje, kiedy widzi
kogoś bestialsko atakującego inną osobę. Nawet jeśli nie
interweniujemy, wewnętrznie reagujemy emocjami – czujemy odrazę,
być może nienawiść. Jednak to odczucie często zależy od tego,
kto jest agresorem. Gdyby przechodnia brutalnie zaatakowała nosząca
odznakę osoba – nazwijmy ją „funkcjonariuszem policji” –
większość z nas nie
zareagowałaby.
Gdy
ktoś włamuje się do naszego sąsiada i kradnie jego własność,
współczujemy sąsiadowi i robimy, co w naszej mocy, żeby mu pomóc.
A jeśli uda nam się spostrzec włamywacza, możemy zareagować
siłą. Rzecz ma się inaczej w przypadku ludzi ubranych w wymyślne
mundury (kostiumy?) bojowe z odznakami – oni mogą bezkarnie włamać
się do domu sąsiada, ukraść jego własność i wyciągnąć go na
zewnątrz w bieliźnie i z rękami związanymi na plecach.
W
takiej sytuacji, w której jedyna różnica między policjantem a
jakimkolwiek innym napadającym kogoś zbirem to odznaka i naszywka,
większość ludzi reaguje pytaniem – „Ciekawe,
co zrobił?”.
Możesz
odnieść się do tego stwierdzenia emocjonalnie, sądząc, że
jestem niesprawiedliwy – i myślę, że większość czytelników
tego wpisu zareagowałaby w taki właśnie sposób.
Instynktownie myślisz, że porównywanie funkcjonariuszy policji z
pierwszym lepszym bandytą wyważającym w środku nocy drzwi domu
sąsiada jest nieuprawnione i nieuczciwe. Ale dlaczego tak reagujesz?
Nie napisałem niczego, co miałoby skłonić cię do uwierzenia, że
te sytuacje czymś się różnią. Przeciwnie: opisałem dokładnie
taką samą sytuację
i dokładnie ten sam rodzaj przestępstwa. Jedyna różnica polega na
tym, kto
go dokonał.
Twierdzę,
że ocenie moralnej podlega sam czyn, niezależnie od tego, „kto”
go dokonał. Zabicie człowieka jest złe, niezależnie od tego, kto
zabija – chyba że w samoobronie – tak samo jak kradzież jest
zła, niezależnie od tego, kto kradnie. A może powiedziałbyś, że
niektórzy ludzie mają prawo mordować, niektórzy mają prawo kraść
– a inni nie?
Myślę,
że tak byś powiedział – sądzę, że potępiasz pewnych ludzi za
dokonywanie określonych czynów, a jednocześnie pochwalasz innych
za robienie dokładnie tego samego. Byłbym nawet gotów stwierdzić,
że większość osób dokonuje moralnej oceny innych nie na
podstawie tego, co robią, ale w zależności od tego, kim
są.
I właśnie z tego powodu jesteśmy pogrążeni w tak niewiarygodnym
chaosie.
Zilustrujmy
tę tezę, używając przedstawionych powyżej przykładów.
Mordowanie i kradzież to bezprawne, nikczemne czyny – są po
prostu złe.
Zgadzasz się? Myślę, że tak. Zatem powinniśmy moralnie potępić
każdego, kto zabija i kradnie – nie w zależności od tego, kto to
robi, ale w zależności od samego czynu i okoliczności, w jakich
został popełniony. Możemy wyrazić zrozumienie wobec kogoś, kogo
zaatakowano bezpośrednio; kogoś, kto w desperacji i strachu o
własne życie zabija napastnika. Wciąż podlega odpowiedzialności
za swój czyn, ale jego przestępstwo zostało
dokonane w stanie wyższej konieczności, więc możemy być skłonni do odstąpienia od kary –
a przynajmniej nie osądzać tego człowieka tak surowo, jak gdyby był agresorem.
dokonane w stanie wyższej konieczności, więc możemy być skłonni do odstąpienia od kary –
a przynajmniej nie osądzać tego człowieka tak surowo, jak gdyby był agresorem.
To
samo dotyczy kradzieży – jeśli uznalibyśmy ją za coś złego
niezależnie od sytuacji. Bylibyśmy prawdopodobnie skłonni myśleć,
że to w porządku, gdy ktoś „odbiera” to, co mu już wcześniej
ukradziono. Niektórzy uznaliby, że to w porządku, jeśli
przymierająca głodem osoba kradnie jedzenie albo bez pytania
korzysta z cudzego schronienia – bo znajduje się w rozpaczliwej
sytuacji. Podobnie, najpewniej oburzyłoby nas, gdyby jakiś
przedstawiciel klasy średniej okradał ludzi w sąsiedztwie –
przypuszczalnie poczulibyśmy się szczególnie oburzeni, gdyby to
był ktoś bogaty.
A
co, gdyby chodziło o systematyczną grabież, dokonywaną dzień w
dzień przez najbogatszą z is-tniejących organizację przestępczą?
Bylibyśmy tak wściekli, że nie moglibyśmy usiedzieć w miejscu.
Chyba że nazwalibyśmy tę organizację przestępczą „państwem”.
To samo dotyczy zabójstw – nie oceniamy ludzi mordujących w
imieniu rządu w taki sam sposób, jak innych. Niektórzy posuwają
się nawet do stwierdzenia, że ludzie pracujący dla rządu mają
„prawo” zabijać.
Pomyśl
raz jeszcze o zbirze, a może bandzie zbirów, która w środku nocy
wyważa drzwi twojego sąsiada. Podkradają się do jego domu,
wyłamują drzwi i, wrzeszcząc, z bronią w ręku wpadają do
środka. Twój sąsiad – przerażony – budzi się i sięga po
jakikolwiek znajdujący się pod ręką środek obrony, który ma w
swojej sypialni, i używa go przeciw pierwszemu bandycie, który
pojawia się
w drzwiach. Przestępcy odpowiadają ogniem i dosłownie szpikują ściany ołowiem. Niewiele zostaje z twojego sąsiada.
w drzwiach. Przestępcy odpowiadają ogniem i dosłownie szpikują ściany ołowiem. Niewiele zostaje z twojego sąsiada.
To
byłoby straszliwe przestępstwo.
A
teraz wyobraź sobie, że bandyci okazali się dużo szybsi –
zdołali dostać się do sypialni sąsiada i związać go, zanim
byłby w stanie ich powstrzymać. Udało mu się jedynie zranić
kilku z nich, ale nikogo nie zabił. Bandyci wyciągają sąsiada z
domu w bieliźnie i pakują do swojej furgonetki, a przybyłych
mieszkańców okolicznych domów informują, że „nie ma tu nic do
oglądania” i że nie ma powodu do obaw. Wszystko, co zrobią, to
zabiorą sąsiada ze sobą i zamkną go w swoim domu – obiecują,
że będzie traktowany fair,
ale – ponieważ skrzywdził kilku z nich – musi zostać surowo
ukarany.
Niesprawiedliwość?
Powiedziałbym,
że tak. Ale w Stanach Zjednoczonych w ciągu paru ostatnich lat taka
historia wydarzyła się kilka razy i sąsiedzi ofiary zawsze
reagowali myślą, że musiała ona zrobić coś złego i że „sama
się o to prosiła”. Powód? Bandyci wymachiwali odznakami i
nazywali się „policjantami”.
Automatyczną
reakcją sąsiadów nie było: „O Bo-że! Co oni robią!” – co,
jak można mniemać, uznalibyśmy za „normalny” odruch, ale:
„Ciekawe, co zrobił?”. Sąsiad nie jest uważany za niewinnego
dopóki nie udowodnią mu winy, ale raczej od razu osądzany i
zapominany – przez ludzi, którzy znali go od lat. Wszystko
dlatego, że dokonujący włamania bandziorzy zostali do tego
uprawnieni przez państwo i w związku z tym określeni mianem
„policjantów”.
W
wielu spośród tych najnowszych przypadków, które wszystkie są
dostępne np. na YouTube i opisane na blogach, nie istniała
absolutnie żadna przyczyna, dla której „policja” miałaby
szturmować akurat te domy, do których się wdarła. W niektórych
przypadkach „policjanci” po prostu pomylili adres; w innych
otrzymali od kogoś informację, że mieszkająca w danym domu osoba
popełnia przestępstwo. W
większości przypadków podejrzewali kogoś o posiadanie narkotyków
takich jak marihuana
– co, oczywiście, stanowiło wystarczający powód
do wyważania drzwi w środku nocy i atakowania kogoś śpiącego
spokojnie we własnym łóżku.
Cóż,
zastanawiasz się pewnie, co stało się z osobami wplątanymi w
sprawę? W większości przypadków
człowieka zaatakowanego przez „policję” oskarżono o napaść
na funkcjonariuszy, ponieważ usiłująca bronić się ofiara zadała
im obrażenia.
W niemal 100% przypadków policjanci zostali uwol-nieni od wszelkich zarzutów, jeśli je w ogóle formułowano. Jedyna lekcja, jaką możemy wyciągnąć z tych wydarzeń, jest taka: policja nie robi niczego złego, nawet jeśli bez jakiegokolwiek powodu napada cię w środku nocy w twoim własnym domu, natomiast ty znajdujesz się w poważnych kłopotach, jeśli próbujesz się bronić. Gdy następnym razem padniesz ofiarą włamywacza (albo policjanta), upewnij się, że biernie zaakceptujesz cokolwiek ci się przydarzy.
W niemal 100% przypadków policjanci zostali uwol-nieni od wszelkich zarzutów, jeśli je w ogóle formułowano. Jedyna lekcja, jaką możemy wyciągnąć z tych wydarzeń, jest taka: policja nie robi niczego złego, nawet jeśli bez jakiegokolwiek powodu napada cię w środku nocy w twoim własnym domu, natomiast ty znajdujesz się w poważnych kłopotach, jeśli próbujesz się bronić. Gdy następnym razem padniesz ofiarą włamywacza (albo policjanta), upewnij się, że biernie zaakceptujesz cokolwiek ci się przydarzy.
Cóż,
może się to wszystko wydawać niesprawiedliwe wobec „biednych”
funkcjonariuszy policji atakujących bezbronne osoby w środku nocy.
Ale ten tekst to nie atak na policję, ani nawet na żadnego
konkretnego policjanta. To atak na ciebie.
Do opisanych zdarzeń dochodzi i będzie dochodzić dlatego, że
ludzie tacy, jak ty, reagują tak samo jak ty: kiedy ktoś zostaje
brutalnie zaatakowany, reagujesz w obronie ofiary – chyba że
napastnik nosi mundur.
Morderstwo
to coś złego i prawdopodobnie zarów-no ty i ja wpadlibyśmy w
śmiertelne przerażenie, widząc na naszej ulicy zabójcę – ale
ty ucieszyłbyś się i czułbyś dumę, gdyby zabójca nosił mundur
funkcjonariusza państwa. Ja – nie. Agresja to coś złego i
bylibyśmy przerażeni, gdyby banda zbirów zaatakowała nas albo
kogoś, kogo kochamy – stanęlibyśmy po stronie ofiary. Ale ty z
dużym prawdopo-dobieństwem
zdecydowałbyś się uznać napastników
za
ofiary – gdyby nosili mundury.
Co
takiego ma w sobie mundur, że czyni występek cnotą? Pozwólcie, że
wyjawię wam sekret: mundur nie ma w sobie niczego,
co dawałoby ci prawo do zabijania, rabowania, niszczenia i agresji.
Negatywną postacią jest nie tylko osoba popełniająca przestępstwo
– tzn. dokonująca napaści
bezpośrednio
– ale w dużym stopniu ty.
To ty stanowisz problem – bo tak długo, jak reagujesz nie na
przestępstwo, ale na to, co nosi agresor, nie ma dla tego świata
nadziei.
Jak
wspomniałem, nie piszę tego z intencją krytykowania
funkcjonariuszy policji, chociaż bez wątpienia są oni winni wielu
niesprawiedliwości. Ten tekst jest o tobie, o twoich przestępstwach
i o tym, jak twoja zdeprawowana moralność niszczy świat. Ty jesteś
współsprawcą morderstw, gwałtów i kradzieży – dopóki na nowo
nie przemyślisz swojej moralności.
[2008]
Stephan
Jeżeli
głosujesz, nie możesz narzekać
Nie
ma nawet znaczenia, że nie głosowałeś na osobę, która w wyniku
danych wyborów faktycznie objęła władzę – głosując w tych
wyborach, akceptujesz grę zwaną demokracją. Tak więc –
niezależnie od tego, czy człowiek, na którego głosowałeś,
wygra, czy przegra – już uznałeś, że zwycięzca wyborów będzie
w legalny sposób robił to, na cokolwiek przyjdzie mu ochota, bo
wyborcy jako kolektyw rzekomo dali mu na to swój „mandat”.
Możesz
nawet nie podzielać mojego osobistego poglądu, że politycy to
ogólnie rzecz biorąc podżegacze wojenni, ludzie mający chorobliwą
skłonność do sterowania innymi, mordercy, kłamcy i złodzie-je
(którzy akurat ubrali się w garnitury i nazywają się „państwem”)
– ale nie da się zaprzeczyć, że ktokolwiek zostanie w
demokratycznym głosowaniu wybrany, decyduje o tym, co dany rząd
będzie robił za swojej kadencji. To fakt znany każdemu, kto
głosuje, więc wyborca ma, oczywiście, świadomość
tego, co się zdarzy. Nikt nie może głosować i jednocześnie twierdzić, że nie zdaje sobie sprawy z faktu, iż osoba, która zostaje wybrana, decyduje o tym, co będzie się działo.
tego, co się zdarzy. Nikt nie może głosować i jednocześnie twierdzić, że nie zdaje sobie sprawy z faktu, iż osoba, która zostaje wybrana, decyduje o tym, co będzie się działo.
Jak
powiedział Lysander Spooner: „Człowiek nie przestaje być
niewolnikiem dlatego, że raz na jakiś czas pozwala mu się wybrać
nowego pana”.
Więc
nie mów ludziom, że – jeśli nie głosują – nie mogą narzekać
na to, co się dzieje, ponieważ właśnie oni są tymi, którzy
zdecydowali się nie brać udziału w błazenadzie, jaką jest
demokracja. Nie głosując, przynajmniej wyrazili swoją dezaprobatę
wobec systemu i jego kandydatów. Jeśli kogokolwiek można winić za
to, co dzieje się po wyborach, to z pewnością tych ludzi, którzy
zagłosowali.
[2008]
1
Doszło do niej 16 kwietnia 2007. Sprawca, Seung-Hui Cho, zamordował
33 osoby.
Teksty zostały pierwotnie opublikowane na autorskiej stronie ich tłumacza, Łukasza Kowalskiego. Projekt logo: Sztukmistrz.
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz