L7 (6) - Idee mają konsekwencje

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------



Stefan Molyneux
Hipokryzja zakazu posiadania broni

Jak pokazała strzelanina w Virginia Tech1, kiedykolwiek niewłaściwi ludzie kierują broń w stronę innych niewłaściwych ludzi, naszą odruchową reakcją jest chęć wprowadzenia zakazu posiadania broni. Jednak w wybuchłej niedawno histerii przeciw posiadaniu broni nie dyskutuje się nad dwoma istotnymi aspektami sprawy.
Większość argumentów dotyczących dostępu do broni opiera się na „argumencie z konsekwencji”, czyli na przekonaniu, że można rozstrzygnąć tę kwestię, odwołując się do obserwacji empirycznej. Ogólnie rzecz biorąc, pytanie brzmi tak:
* Czy broń powoduje wzrost przestępczości, czy też ją zmniejsza?
Niestety, „argument z konsekwencji” nigdy nie może dać ostatecznej odpowiedzi na żadne pytanie – tak jak na nic nie zda się mierzenie, jak szybko spadają poszczególne przedmioty, gdy nie znamy teorii grawitacji. Kamienie spadają, balony wypełnione helem unoszą się, ale nie posuwa to sprawy naprzód.
Kwestię dostępu do broni można rozstrzygnąć jedynie, odwołując się do logicznej teorii moralności i niezaprzeczalnych dowodów. Zastosujmy te dwa środki w praktyce.

Niezaprzeczalne dowody

Jeżeli zapytasz kogoś, czy sprzedawanie broni ludziom, o których powszechnie wiadomo, że są przestępcami, jest moralne, prawie zawsze usłyszysz w odpowiedzi: „Nie” (a jeśli odpowiedź jest inna, UCIEKAJ!). Jeżeli teoretycznie broni palnej używa się do samoobrony, sprzedawanie jej kryminalistom możemy uznać za dosyć negatywne postępowanie.
Co sądzilibyśmy o człowieku, który zbudował swoją fortunę na sprzedawaniu broni seryjnemu mordercy? Czy powierzylibyśmy mu obowiązek rozbrojenia kraju? A gdyby w dodatku sprzedawał znanym seryjnym mordercom granatniki przeciwpancerne, czołgi i broń chemiczną?
Tymczasem to właśnie robią rządy, sprzedając wartą miliardy dolarów broń despotycznym tyranom na całym świecie – a rząd Stanów Zjednoczonych przewodzi tej grupie zarabiającej na mordowaniu.
Jeżeli zarabianie na sprzedawaniu broni przestępcom jest złe, musimy zlikwidować rząd, a nie dawać mu dodatkowe uprawnienia do rozbrajania nas. Jeżeli sprzedawanie broni komukolwiek – nawet kryminalistom – nie jest niemoralne, kwestia ograniczania dostępu do niej nie istnieje.

Logika

Ogólnie rzecz biorąc, argumentacja za ograniczeniem dostępu do broni sprowadza się do poniższych stwierdzeń:
* Broni używa się do popełniania przestępstw.
* Przestępstwo definiujemy jako zainicjowanie agresji wobec pokojowo nastawionego obywatela.
* Należy zatem ograniczyć prawo do posiadania broni albo całkowicie jej zakazać – aby zmniejszyć przestępczość.

Łatwo zauważyć nielogiczność tej argumentacji. Co robi rząd, kiedy delegalizuje broń? Inicjuje przemoc wobec tych, którzy posiadają ją „nielegalnie”. Nie ma zatem sposobu, aby zakazać posia-dania broni bez zainicjowania przemocy – innymi słowy, musimy popełnić pewne przestępstwo ze względu na to, aby być może zapobiec jakiemuś nieznanemu przestępstwu kiedyś w przyszłości. Równie dobrze moglibyśmy skoczyć w przepaść
w wieku dwudziestu lat, aby zapobiec możliwości wpadnięcia w nią, kiedy będziemy mieli lat siedemdziesiąt.
Ważne, aby zrozumieć, że ludzie, którzy kochają władzę państwa, użyją każdego argumentu, żeby ją zwiększyć. Kiedy dyskutujesz na temat dostępności broni – albo jakiejkolwiek innej kwestii moralnej – unikaj „argumentu z konsekwencji” i poświęć wysiłek na określenie pojęć od podstaw. Tylko dzięki podkopywaniu zdołamy wyrwać to drzewo z korzeniami.
[2007]



Kent McManigal
Granice państwowe

Granice państwowe to urojone linie na mapie. Są ludzie gotowi zabijać i ginąć za to, żeby nadal je sobie wyobrażać. Wiem, że w tej kwestii wielu się ze mną nie zgadza. Nie mam zamiaru się o to kłócić, tylko wyjaśnić, co na ten temat uważam i dlaczego. Słyszałem – przynajmniej tak mi się zdaje – wszystkie argumenty przeciwne mojemu zdaniu, ale brzmią one pusto.
Nie mówię o wyznaczonych przez przyrodę granicach fizycznych, takich jak rzeki czy pasma
górskie albo o różnych obszarach, jak pustynie lub lasy. One mogą w znaczący sposób wpływać na potrzeby żyjących tam ludzi.
Trudności związane
z istnieniem naturalnych granic można rozwiązać przez współpracę, kompromis i wymianę handlową
.
Mówię o naniesionych na mapę kreskach, które brutalnie przecinają naturalne obszary i lekceważą naturalne granice. O kreskach, które mogą przymuszać dwie różne kultury do integracji albo rozdzielać jedną kulturę. O kreskach, które nie biorą pod uwagę rzeczywistości, w której ludzie mają różne potrzeby i cele – po to, żeby zjednoczyć pod jedną władzą osoby, które mogłyby wybrać tworzenie swoich własnych kultur. To ignorowanie podstawowego prawa do zrzeszania się.
Sądzę, że granice państwowe szkodzą wolności. Dlaczego istnieją? Dlatego, że nasze przepisy są lepsze niż przepisy obowiązujące po drugiej stronie granicy? To nie może być powód, jako że każdy niemal bez wyjątku przepis w jakimkolwiek państwie to absolutny nonsens.
Czy granice państwowe istnieją dlatego, że „nasza flaga” jest lepsza od „ich flagi”? Nasze barwy są dostojniejsze, a wzór sztandaru inspirowany mocą z nieba? To głupi powód, żeby wyrzekać się wolności.
Czy granice państwowe istnieją dlatego, że „tamci ludzie” stoją niżej od „nas” pod względem genetycznym? Może wskaźnik ich inteligencji jest naprawdę niski i z trudem są w stanie oddychać bez niczyjej pomocy... a może są zbyt bystrzy i poczulibyśmy się głupio, gdyby do nas przyjechali?
Czy granice państwowe istnieją dlatego, że ich kultura jest godna pogardy? „Przecież zachowują się jak zwierzęta i zjadają dzieci swoich wrogów”. „Wiesz, mnożą się jak króliki i zjeżdżają chmarami na prowincję, niszcząc wszystko na swojej drodze – jak szarańcza”. „Nasza kultura nie zdoła przetrwać, jeśli narazimy ją na kontakt z ich kulturą”. Jeżeli jakaś kultura nie umie przetrwać kontaktu z inną kulturą, prawdopodobnie nie warto jej ratować.
Czy granice państwowe istnieją dlatego, że ich bóg i jego wyznawcy są źli? Jeśli tak się sprawy mają, czy twój dobry bóg nie powinien dać rady obronić cię przed „tamtymi” – niezależnie od tego, czy kreski znajdą się na mapie, czy nie? Wyznawcy tego samego boga nigdy między sobą nie walczą, prawda? Czy da się wytłumaczyć narażanie się na śmierć, jeśli napastnik wyznaje tego samego boga, co ty?
Czy granice państwowe istnieją po to, żeby terroryści nie przeniknęli do naszych miast i nas nie
pozabijali? Gdyby rząd nie pomagał terrorystom poprzez rozbrajanie społeczeństwa, nie istniałoby żadne realne zagrożenie.
Czy granice państwowe są wartościowe dlatego, że „nasz” rząd jest godny szacunku i sprawiedliwy, a „ich” rząd to ludobójcza tyrania? Po Waco (mordowanie ludzi ze względu na ich wyznanie religijne), po Ruby Ridge (mordowanie ludzi, „bo broń była o jedną ósmą cala «zbyt krótka»”), po przypadku Wayne’a Finchera (porwanie pokojowo nastawionego człowieka za korzystanie z prawa do posiadania broni – wyraźnie chronionego przez Kartę Praw Stanów Zjednoczonych), po przypadku małżeństwa Brownów (porwanie rodziny za to, że chciała nadal posiadać swoje własne pieniądze
i dom), po obozach internowania dla Amerykanów japońskiego pochodzenia w trakcie II wojny światowej (porywanie ludzie ze względu na ich rasę), po Wojnie z
Niektórymi Narkotykami (porywanie
i mordowanie ludzi, ponieważ zdecydowali się wchłonąć pewne substancje chemiczne) i podobnych wydarzeniach – zbyt wielu, żeby o wszystkich wspominać – mam wątpliwości, czy można mówić o „naszej” wyższości moralnej.
Nie, moim zdaniem jedyny sens „granic państwowych” polega na umożliwieniu rządowi prowadzenia kontroli. Granice pozwalają rządom nadzorować wszystkich ludzi żyjących wewnątrz ograniczonego kreskami obszaru. Dostarczają rządom pretekstu do wysyłania ludzi na śmierć
w walce przeciw ludziom po drugiej stronie linii. Rządy potrzebują „tamtych”, aby zjednoczyć ludzi w obawie przed nimi – granice to umożliwiają. Zmuszanie ludzi do uzyskiwania pozwolenia na przechodzenie przez te kreski pozwala rządom więzić tych, którym zezwolono na przekroczenie linii, zbierać o nich informacje, a nawet fizycznie ich przeszukiwać. Granice to znakomite psychologiczne narzędzie służące do kontrolowania ludzi.
Najzwyczajniej w świecie nie kupuję tej propagandy.

[2007]


Per Bylund
Nazwa – nie czyn

Psychologia oraz „psychologia przeciętnego
Kowalskiego” mogą wywoływać dość sporą frustrację, a jednocześnie są ciekawe i co najmniej dezorientujące. Wszyscy posiadamy pewne przekonania, które uważamy za oczywiste prawdy. Często reagujemy emocjonalnie i z wielką stanowczością, nawet jeśli trwające ułamek sekundy
racjonalne zastanowienie udowodniłoby, że nasz odruch jest absolutnie błędny. Tym niemniej mnóstwo ludzi, jeśli nie wszyscy, reaguje na pewne rzeczy automatycznie, w żaden sposób nie opierając się na racjonalnym myśleniu, logice, a nawet na faktach. To nic innego, tylko odruchy, niezwiązane
z niczym wartościowym, zdające unosić się w przestrzeni – mimo to wciąż do twojej dyspozycji, kiedy ich potrzebujesz.
Taki odruch to coś okropnego, a jednak bardzo typowego w obliczu brutalności policji. Większość ludzi w obecnych czasach zależnego raczej – niż niezależnego – myślenia, reaguje, kiedy widzi kogoś bestialsko atakującego inną osobę. Nawet jeśli nie interweniujemy, wewnętrznie reagujemy emocjami – czujemy odrazę, być może nienawiść. Jednak to odczucie często zależy od tego, kto jest agresorem. Gdyby przechodnia brutalnie zaatakowała nosząca odznakę osoba – nazwijmy ją „funkcjonariuszem policji” – większość z nas nie zareagowałaby.
Gdy ktoś włamuje się do naszego sąsiada i kradnie jego własność, współczujemy sąsiadowi i robimy, co w naszej mocy, żeby mu pomóc. A jeśli uda nam się spostrzec włamywacza, możemy zareagować siłą. Rzecz ma się inaczej w przypadku ludzi ubranych w wymyślne mundury (kostiumy?) bojowe z odznakami – oni mogą bezkarnie włamać się do domu sąsiada, ukraść jego własność i wyciągnąć go na zewnątrz w bieliźnie i z rękami związanymi na plecach.
W takiej sytuacji, w której jedyna różnica między policjantem a jakimkolwiek innym napadającym kogoś zbirem to odznaka i naszywka, większość ludzi reaguje pytaniem – Ciekawe, co zrobił?.
Możesz odnieść się do tego stwierdzenia emocjonalnie, sądząc, że jestem niesprawiedliwy – i myślę, że większość czytelników tego wpisu zareagowałaby w taki właśnie sposób. Instynktownie myślisz, że porównywanie funkcjonariuszy policji z pierwszym lepszym bandytą wyważającym w środku nocy drzwi domu sąsiada jest nieuprawnione i nieuczciwe. Ale dlaczego tak reagujesz? Nie napisałem niczego, co miałoby skłonić cię do uwierzenia, że te sytuacje czymś się różnią. Przeciwnie: opisałem dokładnie taką samą sytuację i dokładnie ten sam rodzaj przestępstwa. Jedyna różnica polega na tym, kto go dokonał.
Twierdzę, że ocenie moralnej podlega sam czyn, niezależnie od tego, „kto” go dokonał. Zabicie człowieka jest złe, niezależnie od tego, kto zabija – chyba że w samoobronie – tak samo jak kradzież jest zła, niezależnie od tego, kto kradnie. A może powiedziałbyś, że niektórzy ludzie mają prawo mordować, niektórzy mają prawo kraść – a inni nie?
Myślę, że tak byś powiedział – sądzę, że potępiasz pewnych ludzi za dokonywanie określonych czynów, a jednocześnie pochwalasz innych za robienie dokładnie tego samego. Byłbym nawet gotów stwierdzić, że większość osób dokonuje moralnej oceny innych nie na podstawie tego, co robią, ale w zależności od tego, kim są. I właśnie z tego powodu jesteśmy pogrążeni w tak niewiarygodnym chaosie.
Zilustrujmy tę tezę, używając przedstawionych powyżej przykładów. Mordowanie i kradzież to bezprawne, nikczemne czyny – są po prostu złe. Zgadzasz się? Myślę, że tak. Zatem powinniśmy moralnie potępić każdego, kto zabija i kradnie – nie w zależności od tego, kto to robi, ale w zależności od samego czynu i okoliczności, w jakich został popełniony. Możemy wyrazić zrozumienie wobec kogoś, kogo zaatakowano bezpośrednio; kogoś, kto w desperacji i strachu o własne życie zabija napastnika. Wciąż podlega odpowiedzialności za swój czyn, ale jego przestępstwo zostało
dokonane w stanie wyższej konieczności, więc możemy być skłonni do odstąpienia od kary –
a przynajmniej nie osądzać tego człowieka tak surowo, jak gdyby był agresorem.
To samo dotyczy kradzieży – jeśli uznalibyśmy ją za coś złego niezależnie od sytuacji. Bylibyśmy prawdopodobnie skłonni myśleć, że to w porządku, gdy ktoś „odbiera” to, co mu już wcześniej ukradziono. Niektórzy uznaliby, że to w porządku, jeśli przymierająca głodem osoba kradnie jedzenie albo bez pytania korzysta z cudzego schronienia – bo znajduje się w rozpaczliwej sytuacji. Podobnie, najpewniej oburzyłoby nas, gdyby jakiś przedstawiciel klasy średniej okradał ludzi w sąsiedztwie – przypuszczalnie poczulibyśmy się szczególnie oburzeni, gdyby to był ktoś bogaty.
A co, gdyby chodziło o systematyczną grabież, dokonywaną dzień w dzień przez najbogatszą z is-tniejących organizację przestępczą? Bylibyśmy tak wściekli, że nie moglibyśmy usiedzieć w miejscu. Chyba że nazwalibyśmy tę organizację przestępczą „państwem”. To samo dotyczy zabójstw – nie oceniamy ludzi mordujących w imieniu rządu w taki sam sposób, jak innych. Niektórzy posuwają się nawet do stwierdzenia, że ludzie pracujący dla rządu mają „prawo” zabijać.
Pomyśl raz jeszcze o zbirze, a może bandzie zbirów, która w środku nocy wyważa drzwi twojego sąsiada. Podkradają się do jego domu, wyłamują drzwi i, wrzeszcząc, z bronią w ręku wpadają do środka. Twój sąsiad – przerażony – budzi się i sięga po jakikolwiek znajdujący się pod ręką środek obrony, który ma w swojej sypialni, i używa go przeciw pierwszemu bandycie, który pojawia się
w drzwiach. Przestępcy odpowiadają ogniem i dosłownie szpikują ściany ołowiem. Niewiele zostaje z twojego sąsiada.
To byłoby straszliwe przestępstwo.
A teraz wyobraź sobie, że bandyci okazali się dużo szybsi – zdołali dostać się do sypialni sąsiada i związać go, zanim byłby w stanie ich powstrzymać. Udało mu się jedynie zranić kilku z nich, ale nikogo nie zabił. Bandyci wyciągają sąsiada z domu w bieliźnie i pakują do swojej furgonetki, a przybyłych mieszkańców okolicznych domów informują, że „nie ma tu nic do oglądania” i że nie ma powodu do obaw. Wszystko, co zrobią, to zabiorą sąsiada ze sobą i zamkną go w swoim domu – obiecują, że będzie traktowany fair, ale – ponieważ skrzywdził kilku z nich – musi zostać surowo ukarany.
Niesprawiedliwość?
Powiedziałbym, że tak. Ale w Stanach Zjednoczonych w ciągu paru ostatnich lat taka historia wydarzyła się kilka razy i sąsiedzi ofiary zawsze reagowali myślą, że musiała ona zrobić coś złego i że „sama się o to prosiła”. Powód? Bandyci wymachiwali odznakami i nazywali się „policjantami”.
Automatyczną reakcją sąsiadów nie było: „O Bo-że! Co oni robią!” – co, jak można mniemać, uznalibyśmy za „normalny” odruch, ale: „Ciekawe, co zrobił?”. Sąsiad nie jest uważany za niewinnego dopóki nie udowodnią mu winy, ale raczej od razu osądzany i zapominany – przez ludzi, którzy znali go od lat. Wszystko dlatego, że dokonujący włamania bandziorzy zostali do tego uprawnieni przez państwo i w związku z tym określeni mianem „policjantów”.
W wielu spośród tych najnowszych przypadków, które wszystkie są dostępne np. na YouTube i opisane na blogach, nie istniała absolutnie żadna przyczyna, dla której „policja” miałaby szturmować akurat te domy, do których się wdarła. W niektórych przypadkach „policjanci” po prostu pomylili adres; w innych otrzymali od kogoś informację, że mieszkająca w danym domu osoba popełnia przestępstwo. W większości przypadków podejrzewali kogoś o posiadanie narkotyków takich jak marihuana – co, oczywiście, stanowiło wystarczający powód do wyważania drzwi w środku nocy i atakowania kogoś śpiącego spokojnie we własnym łóżku.
Cóż, zastanawiasz się pewnie, co stało się z osobami wplątanymi w sprawę? W większości przypadków człowieka zaatakowanego przez „policję” oskarżono o napaść na funkcjonariuszy, ponieważ usiłująca bronić się ofiara zadała im obrażenia.
W niemal 100% przypadków policjanci zostali uwol-nieni od wszelkich zarzutów, jeśli je w ogóle formułowano. Jedyna lekcja, jaką możemy wyciągnąć z tych wydarzeń, jest taka: policja nie robi niczego złego, nawet jeśli bez
jakiegokolwiek powodu napada cię w środku nocy w twoim własnym domu, natomiast ty znajdujesz się w poważnych kłopotach, jeśli próbujesz się bronić. Gdy następnym razem padniesz ofiarą włamywacza (albo policjanta), upewnij się, że biernie zaakceptujesz cokolwiek ci się przydarzy.
Cóż, może się to wszystko wydawać niesprawiedliwe wobec „biednych” funkcjonariuszy policji atakujących bezbronne osoby w środku nocy. Ale ten tekst to nie atak na policję, ani nawet na żadnego konkretnego policjanta. To atak na ciebie. Do opisanych zdarzeń dochodzi i będzie dochodzić dlatego, że ludzie tacy, jak ty, reagują tak samo jak ty: kiedy ktoś zostaje brutalnie zaatakowany, reagujesz w obronie ofiary – chyba że napastnik nosi mundur.
Morderstwo to coś złego i prawdopodobnie zarów-no ty i ja wpadlibyśmy w śmiertelne przerażenie, widząc na naszej ulicy zabójcę – ale ty ucieszyłbyś się i czułbyś dumę, gdyby zabójca nosił mundur funkcjonariusza państwa. Ja – nie. Agresja to coś złego i bylibyśmy przerażeni, gdyby banda zbirów zaatakowała nas albo kogoś, kogo kochamy – stanęlibyśmy po stronie ofiary. Ale ty z dużym prawdopo-dobieństwem zdecydowałbyś się uznać napastników za ofiary – gdyby nosili mundury.
Co takiego ma w sobie mundur, że czyni występek cnotą? Pozwólcie, że wyjawię wam sekret: mundur nie ma w sobie niczego, co dawałoby ci prawo do zabijania, rabowania, niszczenia i agresji. Negatywną postacią jest nie tylko osoba popełniająca przestępstwo – tzn. dokonująca napaści bezpośrednio – ale w dużym stopniu ty. To ty stanowisz problem – bo tak długo, jak reagujesz nie na przestępstwo, ale na to, co nosi agresor, nie ma dla tego świata nadziei.
Jak wspomniałem, nie piszę tego z intencją krytykowania funkcjonariuszy policji, chociaż bez wątpienia są oni winni wielu niesprawiedliwości. Ten tekst jest o tobie, o twoich przestępstwach i o tym, jak twoja zdeprawowana moralność niszczy świat. Ty jesteś współsprawcą morderstw, gwałtów i kradzieży – dopóki na nowo nie przemyślisz swojej moralności.

[2008]

Stephan
Jeżeli głosujesz, nie możesz narzekać

Nie ma nawet znaczenia, że nie głosowałeś na osobę, która w wyniku danych wyborów faktycznie objęła władzę – głosując w tych wyborach, akceptujesz grę zwaną demokracją. Tak więc – niezależnie od tego, czy człowiek, na którego głosowałeś, wygra, czy przegra – już uznałeś, że zwycięzca wyborów będzie w legalny sposób robił to, na cokolwiek przyjdzie mu ochota, bo wyborcy jako kolektyw rzekomo dali mu na to swój „mandat”.
Możesz nawet nie podzielać mojego osobistego poglądu, że politycy to ogólnie rzecz biorąc podżegacze wojenni, ludzie mający chorobliwą skłonność do sterowania innymi, mordercy, kłamcy i złodzie-je (którzy akurat ubrali się w garnitury i nazywają się „państwem”) – ale nie da się zaprzeczyć, że ktokolwiek zostanie w demokratycznym głosowaniu wybrany, decyduje o tym, co dany rząd będzie robił za swojej kadencji. To fakt znany każdemu, kto głosuje, więc wyborca ma, oczywiście, świadomość
tego, co się zdarzy. Nikt nie może głosować i jednocześnie twierdzić, że nie zdaje sobie sprawy z faktu, iż osoba, która zostaje wybrana, decyduje o tym, co będzie się działo.
Jak powiedział Lysander Spooner: „Człowiek nie przestaje być niewolnikiem dlatego, że raz na jakiś czas pozwala mu się wybrać nowego pana”.
Więc nie mów ludziom, że – jeśli nie głosują – nie mogą narzekać na to, co się dzieje, ponieważ właśnie oni są tymi, którzy zdecydowali się nie brać udziału w błazenadzie, jaką jest demokracja. Nie głosując, przynajmniej wyrazili swoją dezaprobatę wobec systemu i jego kandydatów. Jeśli kogokolwiek można winić za to, co dzieje się po wyborach, to z pewnością tych ludzi, którzy zagłosowali.

[2008]






1 Doszło do niej 16 kwietnia 2007. Sprawca, Seung-Hui Cho, zamordował 33 osoby.




Teksty zostały pierwotnie opublikowane na autorskiej stronie ich tłumacza, Łukasza Kowalskiego. Projekt logo: Sztukmistrz.

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz