Małżeństwo to coś więcej niż sex

Po spotkaniu Vivo


Odtąd wiele uczniów jego poszli nawstecz i już z nim nie chodzili.
(J 6, 66)
~ a Pan Jezus pozwolił im odejść


Duc in altum...


Zasadniczym tematem dyskusji było, czy osobom pozostających w związkach pozamałżeńskich Kościół powinien pozwalać na wspólne zamieszkiwanie (z jakichkolwiek powodów).

Współżycie nie jest jedynym elementem stanowiącym o małżeństwie, lecz bardzo istotnym - koniecznym do tego, by stało się nierozerwalne.

Cytowany w Casti connubii święty Augustyn mówi, że kobiecie i mężczyźnie nie będącym małżeństwem nie wolno stwarzać pozorów jakoby nim byli - nawet ze względu na wspólne potomstwo. To wskazanie łączy się z pytaniem, jak można mówić o trosce o dobro dzieci, gdy ich rodzice notorycznie grzeszą co najmniej prokurowaniem sposobności do grzechu? Jak się to mawia, chłopak i dziewczyna zamykający się sami w pokoju rzadko odmawiają wspólnie różaniec... A mężczyzna i kobieta przebywający ze sobą w tysiącach różnych, także bardzo intymnych, sytuacji dzień w dzień? Czy nie narażają się bezustannie na pokusy?

Jak rozumiemy w takiej sytuacji dobro dzieci (jeśli są) z ważnego, trwającego małżeństwa? Troska o te, które urodziły się ze związku z nie-małżonkiem ma być większa niż o te, które pochodzą z prawego łoża? Te z prawdziwego, trwającego związku może wciąż wymagają opieki: czasu, rozmowy, miłości?

Poza tym: małżeństwo to nie tylko wspólnota łoża. Redukowanie rzeczywistości tego sakramentu do współżycia cielesnego to fałsz. Istnieje przecież także wspólnota stołu, wspólnota modlitwy ~ spędzanie ze sobą czasu, przebywanie ze sobą.
Ślubowana w formule zawarcia sakramentu UCZCIWOŚĆ MAŁŻEŃSKA  oznacza, że wobec żadnej innej niż współmałżonek osoby nie zachowam się w danych sytuacjach w pewien sposób; tylko względem współmałżonka mogę wyrażać na przykład gesty czułości (które przynależą mu ze SPRAWIEDLIWOŚCI).

Celem uniknięcia sposobności do zgorszenia należy unikać sytuacji, w której na przykład na plebanii mieszkają ksiądz i gosposia. Do niczego nie musi między nimi dochodzić, ale postronni obserwatorzy nie mają w tej materii żadnych pewnych wiadomości.

Podobnie Kościół: nikomu z butami do łóżka nie wchodzi; wzywa za to do unikania okoliczności skłaniających ku grzechowi.

Nawet jeśli (idąc śladem praktykowanych obecnie "rozwiązań duszpasterskich") para konkubentów deklaruje przed kapłanem powstrzymanie się od współżycia - i duszpasterz mówi im, że mogą przyjmować Komunię Świętą, poleca im nierzadko, aby pożywali Ciało Pańskie gdzie indziej niż w parafii zamieszkania → "aby unikać zgorszenia". Zatem aby nie narażać na zgorszenie sąsiadów wspomnianej pary, którzy wiedzą, że mieszka ona ze sobą nie będąc małżeństwem, staramy się ją przed nimi "ukryć". Ale czy w danej sytuacji nie gorszy się Pan Bóg (a trudniej przed Nim się schować)?

Mawia się, że sytuacje bywają skomplikowane (i to prawda), mawia się, że niektóre WYDAJĄ SIĘ nie do naprawienia (tzn. trudno spodziewać się, że prawowici małżonkowie wrócą do siebie, a pary niesakramentalne rozejdą się); mawia się, że kwestia praw przynależących nieślubnym związkom to sprawa bardzo indywidualna - w związku z tym nie można mówić o rozwiązaniach uniwersalnych. (Czy jednak nie zapominamy o tym, że dla Boga nie ma nic niemożliwego?).

Nie przecząc, iż człowiek doprowadza się niekiedy swoimi wolnymi decyzjami do sytuacji naprawdę karkołomnych i PO LUDZKU bez wyjścia, zapytajmy:

Może postawienie sprawy jasno:
tak-tak, nie-nie;
białe jest białe - czarne jest czarne;
osobom pozostających w związkach pozamałżeńskich Kościół nie powinien pozwalać na wspólne zamieszkiwanie (z jakichkolwiek powodów)
JEST SŁUSZNE, ODPOWIADA PRAWDZIE
~ i w związku z powyższym
tak należy ją postawić?

Czy byłoby to wezwanie do heroizmu czy do zwyczajnego spełniania wymogów moralnych? 

Wiele małżeństw dałoby się uratować, gdyby nie otwieranie furtek.
Wierni, którzy widzą, że sytuacja moralnie co najmniej dwuznaczna jest akceptowana, zaprzestają walki o świętość. Skoro można iść na "łatwiznę", to po co zawracać sobie głowy ideałem, dążeniem do tego, by stać się doskonałymi - jak Ojciec nasz niebieski?

[Zastosowanie znajduje tu porównanie z sytuacją dotyczącą kary śmierci. Jeśli jej nie ma, a morderca zostaje schwytany, WIDZIMY GO - konkretnego człowieka, nad którym możemy się w jakiś sposób litować, "patrzeć z jego perspektywy", nie chcieć, aby został ukarany na gardle;
→ jeśli kara główna obowiązuje, NIE WIDZIMY ludzi ocalonych dzięki temu, że figuruje ona w kodeksie - ponieważ potencjalni mordercy nie zamordowali ich (ze względu na obawę przed utratą własnego życia).
Podobnie: WIDZIMY te pary niesakramentalne, którym zezwolno na wspólne mieszkanie, widzimy ich "szczęście" etc.; NIE WIDZIMY tych małżeństw, które znajdują się na krawędzi, walczą o przetrwanie - bo jeszcze trwają, ale pod naporem wyważanych bram i uchylanych furtek wkrótce ustąpią i rozejdą się; po cóż bowiem dokładać starań o ratowanie tego, co jest, a jest tak trudne, skoro dozwala się na to, aby porzucić prawowitego małżonka i zacząć "nowe życie" i *właściwie* wszystko będzie jak "po staremu" (tylko z kimś nowym)?].

"Nowe rozwiązania duszpasterskie" biorą się z zatracenia OPTYKI BOŻEJ i przejścia na OPTYKĘ LUDZKĄ. Z pola naszych głównych zaintresowań znika odwieczna Prawda; koncentrujemy się na rozwiązaniach doczesnych. Można to zjawisko określić mianem KARTEZJAŃSKIEGO PRZEWROTU W TEOLOGII (do przykładów drukujemy sobie teologię).

Miłość jest w Swej istocie asexualna.

Praktycznym skutkiem przejścia na OPTYKĘ LUDZKĄ, który obecnie obserwujemy na skalę powszechną, jest wystawianie Kościoła i jego wymiaru sprawiedliwości na pośmiewisko. Osoby porzucające prawowitych małżonków traktują sądy kościelne jak maszynki do spełniania ich oczekiwań; dlaczego miałoby być inaczej, skoro owe sądy nierzadko traktują wiernych niepoważnie? Przykładowo: ktoś już żyje z nową osobą, a w sądzie wciąż toczy się postępowanie o ważność związku, którego istnienie zakładamy (cieszy się on przychylnością prawa) - czy sprawa nie powinna zostać z automatu przerwana? Wydaje się, że powód dąży wyłącznie do tego, by uzyskać papierek potwierdzający stan, do życia w którym już sam przyznał sobie prawo.
 
Pius XI mówi w encyklice Casti connubii o tym, że pierwszym etapem przygotowania do małżeństwa jest obserwacja relacji rodziców.

Miarą naszego zanurzenia w światowość jest fakt, że prawdopodobnie każdy z nas słyszał o duszpasterstwach związków niesakramentalnych. A któż z nas słyszał o wspólnocie Sychar?

O tym, jak ważne są w związkach sprawy związane z cielesnością świadczy to, że często po kłótni między dwojgiem bliskich sobie ludzi jedno mówi do drugiego: "nie dotykaj mnie". Odzwierciedla to zaburzenie relacji. Szczęście i powodzenie małżeństwa buduje się na więzi, relacji, i od niej zależy.

Przypominamy link do kazania x. Grzegorza Śniadocha na interesujący nas temat:

Szukajcież tedy najprzód królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a to wszystko będzie wam przydano.
~ Mt 6, 33

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz