-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Tobias
J. Lanz
Celem
gospodarki jest
wprowadzanie
harmonii między tym,
co
materialne, i tym, co duchowe
_______
Książka
ta zawdzięcza swoje powstanie i kształt wielu źródłom i
czynnikom. Po pierwsze, moim osobistym doświadczeniom. Dorastałem w
katolickim domu. Mój ojciec prowadził małą firmę, mama
wychowywała dzieci, a dom stanowił dla obojga centrum życia.
Pracowałem dla mojego ojca, ale miałem też wiele obowiązków
domowych. Wspólna praca z rodzicami i rodzeństwem pozwoliła nam
zbudować silne więzi i właściwie docenić pracę fizyczną. Co
najważniejsze, nauczyłem się, że praca to ważna część sztuki
życia. Doświadczyłem zatem zasady pomocniczości i solidarności,
które stanowią samą istotę katolickiej ekonomii, z pierwszej ręki
– na długo zanim zrozumiałem, co oznaczają.
Idee
te były dalej uszlachetniane w trakcie mojej edukacji w
przyklasztornej szkole prowadzonej przez benedyktynów. Praca i życie
intelektualne zostały tu połączone dla dobra wspólnoty.
Obserwowałem, jak bracia zakonni i księża przestrzegali wskazań
św. Hieronima dotyczących przywiązania mnicha do miejsca, tak jak
Chrystus nieodłącznie związany jest z Krzyżem. Ich celem było
uczynienie tego konkretnego miejsca ośrodkiem miłości, piękna i
świętości. Choć nie potrafiłem wtedy w pełni docenić
przesłania i sposobu życia benedyktynów, pozostały one we mnie i
ujawniły się w latach późniejszych.
Pierwsze
ponowne przebudzenie nastąpiło na początku lat dziewięćdziesiątych
[XX wieku], gdy jako student uczyłem się o rozwoju ekonomicznym i
społecznym oraz prowadziłem badania terenowe w Afryce i w Indiach.
Kiedy zamiast skrajnego ubóstwa napotkałem tam tętniące życiem
gospodarki naturalne, poczułem się jak E.F. Schumacher, który
również miał odkryć nędzę podczas swojej pierwszej podróży do
Birmy w latach pięćdziesiątych. Tak jak Schumacher, zobaczyłem
trudne życie, któremu przyroda postawiła surowe warunki i które
wymagało wielu poświęceń. Ale zauważyłem również, że praca
wyglądała tam inaczej niż w społeczeństwach industrialnych.
Ludzie zdobywali środki na utrzymanie raczej w sposób bezpośredni
niż będąc u kogoś na etacie, a praca łączyła się ze
wszystkimi innymi aspektami życia. Każdy realizował sztukę tego
życia w rytmie codziennego mozołu. Życie było walką, ale gdy się
ją wygrało, zysk był ogromny.
To
doświadczenie pozwoliło mi po raz pierwszy uświadomić sobie, że
bogactwo i ubóstwo mają wiele znaczeń. Bogactwo to nie były tylko
pieniądze – coś abstrakcyjnego i niepewnego. Bogactwo to było
coś konkretnego. Była nim ziemia i dom, owoce natury i relacje z
ludźmi. Co najistotniejsze, to bogactwo było zakorzenione w samym
życiu. Jako takie miało głęboko duchowy charakter – ostatecznie
wskazujący na Stwórcę i Stworzenie. Zupełnie inaczej niż w
„zaawansowanych gospodarkach przemysłowych”, w których wszystko
obraca się wokół pieniędzy i produktów wtórnych wobec natury.
Wir rzeczy martwych!
Podobnie,
ubóstwo to nie tylko brak dóbr materialnych. Ubóstwo można by
zdefiniować również w kategoriach duchowych i uczuciowych.
Społeczeństwo zalane dobrami materialnymi może być mimo to
uczuciowo i duchowo ubogie. Nędza ta jest przypadłością
zaawansowanych gospodarek socjalistycznych i kapitalistycznych, w
których cykl produkcyjny zastąpił cykl życia. O ironio, ciągła
pogoń za dobrami materialnymi w celu wypełnienia tej duchowej i
uczuciowej pustki powoduje nasilenie cyklu i pogłębia nędzę.
Uświadomienie
sobie tej właśnie prawdy rozbudziło moje zainteresowanie
rozwiązaniami alternatywnymi wobec dominującej dziś ekonomii
politycznej. Poszukiwałem osób podzielających moje poglądy i
żyjących zgodnie z alternatywnymi wartościami ekonomicznymi. Tacy
ludzie istnieli, ale żyli w rozproszeniu, byli niezorganizowani
społecznie oraz politycznie i zazwyczaj marginalizowani. Co smutne,
większość z nich nie była katolikami ani nawet chrześcijanami.
Ten fakt rozczarował mnie najbardziej, bo tak wielu krytyków
dominującej obecnie ekonomii politycznej wyznawało wiarę
katolicką. Papieże w encyklikach, angielscy dystrybutyści, E.F.
Schumacher i wielu innych szkicowali potencjalne alternatywne wobec
kapitalizmu i socjalizmu rozwiązania i bronili ich.
Niemniej
jednak gdy rozmawiałem z katolikami i czytałem współczesnych
znawców i pisarzy zajmujących się tematem, napotkałem niebotyczną
ignorancję – nawet wrogość. „Konserwatywni” katolicy byli
największymi hipokrytami. Zawsze zgadzałem się z ich stanowiskiem
w pewnych konkretnych sprawach moralnych. Ale kiedy dochodziło do
kwestii moralności współczesnego systemu ekonomicznego, spotykałem
się z wybiórczym krytycyzmem albo przemilczaniem ich. Pamiętam
pewne zajęcia grupy RCIA1
(gdzie pomagałem), podczas których zostałem niemal z miejsca
ukrzyżowany za sugestię, że zarówno kapitalizm, jak i socjalizm
są niezgodne z nauczaniem Kościoła!
Poczucie
frustracji doprowadziło mnie do postawienia pytania o to, dlaczego
większa liczba katolików oraz innych chrześcijan nie prezentuje
bardziej krytycznego i sceptycznego spojrzenia na materialistyczny
system, który można opisać jedynie jako władzę Mamony. Jedna z
przyczyn to po prostu zobojętnienie i lenistwo. System działa –
po co go zmieniać? Nawet jeśli ktoś chce go zmienić, system jest
po prostu zbyt wielki, zbyt złożony i zbyt silnie ukorzeniony.
Jakiekolwiek próby zmieniania go są więc daremne. Inny powód to
zaprzeczanie kłopotliwym faktom. Wielu katolików najzwyczajniej w
świecie odmawia uznania, że współczesny system ekonomiczny
stanowi problem. Ich zdaniem katolicy muszą po prostu przystosować
się do nowej rzeczywistości ekonomicznej i zgarniać korzyści, tak
jak wszyscy inni. Jeszcze większym problemem jest ignorancja.
Większość katolików nie wie nawet, czego Kościół naucza o
sprawach najważniejszych, nie wspominając już o szczegółowych
zagadnieniach ekonomicznych.
Ale
największym problemem, który wiąże się ze wszystkimi
wymienionymi powyżej, jest brak wyobraźni. G.K. Chesterton uważał
ten brak za podstawową cechę współczesnego świata. W przeszłości
przyroda i tradycja tworzyły podstawę życia i dostarczały
bogatych obrazów, inspirujących i prowadzących społeczeństwo.
Dziś obrazy kierujące społeczeństwem są wytwarzane przez sam
system. To obieg zamknięty. Dla większości osób uwięzionych w
systemie wyobrażenie sobie jakichkolwiek alternatywnych rozwiązań
staje się prawie niemożliwe. System jest więc w istocie formą
intelektualnego, moralnego i estetycznego niewolnictwa.
Celem
tej książki jest zainspirowanie katolików, osób sympatyzujących
z naszym wyznaniem i wszystkich innych zainteresowanych, aby patrzyli
otwartymi oczami i rozważali otwartym umysłem wizję proponowaną
przez Kościół, oraz dostarczenie obrazów i idei kwestionujących
totalitarną wizję oferowaną przez obecny system po to, aby się z
niego wyrwać. Są też praktyczne drogi, którymi należy podążyć.
Większość z nich jest bardzo prosta i dostępna bezpośrednio, bo
opiera się o nieprzemijające zasady, za którymi – choć zawsze
łatwo było je pojąć – często trudno podążać, biorąc pod
uwagę skłonność człowieka zarówno do lenistwa, jak i
nieposłuszeństwa.
Nauczanie
Kościoła Katolickiego, jak również zdrowy rozsądek i wspólna
mądrość wielu światłych ludzi od początku istnienia cywilizacji
mówią o tym, że gospodarka musi być budowana w oparciu o
człowieka i wspólnotę naturalną. Mówią również o tym, że
celem gospodarki jest wprowadzanie harmonii między tym, co
materialne, i tym, co duchowe – to znaczy tworzenie warunków
pozwalających na bogatszy rozwój duchowy. W ostatecznym rozrachunku
ekonomia musi zostać powiązana z samym zbawieniem. W innym wypadku
z konieczności powiedzie nas w przeciwnym kierunku, bo rzeczywistość
społeczna nie znosi próżni w stopniu nie mniejszym niż
rzeczywistość fizyczna. Gra toczy się o wysoką stawkę. Zmiana
musi nadejść wkrótce.
[2008]
Dale
Ahlquist
Element
tego pełnowartościowego śniadania – Dystrybutyzm
G.K.
Chestertona
Pamiętam
pewną reklamę telewizyjną, którą w okresie dorastania widziałem
kątem oka z milion razy. Reklamowano jakieś płatki śniadaniowe.
Reklama zawsze kończyła się szybkim ujęciem miski płatków
otoczonej mnóstwem innego jedzenia, a dobiegający zza kadru
natarczywy głos lektora informował nas: „Element tego
pełnowartościowego śniadania!”. Automatyczny przekaz był taki,
że to same płatki stanowiły pełnowartościowe śniadanie.
„Element” był tym elementem, którego nie dostrzegaliśmy. Aby
osiągnąć trudny do zdefiniowania standard pełnowartościowości,
musieliśmy jeść też wszystkie te inne rzeczy. Nie pamiętam
dokładnie, co tam było. Zbyt szybko migało przed oczami. Wiem, że
na pewno szklanka soku pomarańczowego. Na ile się orientuję, mogła
tam też być pieczona fasola. I może jakaś smażona wątróbka.
Jest całkiem prawdopodobne, że pokazywane śniadanie byłoby tak
samo pełnowartościowe bez płatków. W każdym razie same płatki
nie wystarczały, chociaż większość ludzi kupowała je, myśląc,
że tak.
Gros
naszych współczesnych idei ma tę wadę, że jest niczym więcej
tylko płatkami śniadaniowymi. Ich żywotność i atrakcyjność
bierze się głównie z opakowania. W środku jest bardzo mało
treści. Znaczna jej część to pustosłowie polane słodkim lukrem.
Może tam być kilka źdźbeł prawdy, ale zbyt mało, nie cała
prawda. Niemniej jednak świat karmi się tymi błahymi i modnymi
ideami i niczym innym. Pozostałej części pełnowartościowego
śniadania całkowicie brakuje.
Nawet
te idee, które są głębokie i sprawdzają się pod względem
praktycznym w naszym świecie, mają braki. Możemy wyznawać
właściwe idee na temat polityki czy ekonomii, ale życie to więcej
niż polityka i ekonomia. Dolegliwością specjalizacji jest
krótkowzroczność. Jako specjaliści roimy sobie, że nasza mała
dziedzina, w której jesteśmy ekspertami, dostarcza nam wiadomości
o wszystkim innym. Wiemy coraz więcej o coraz mniejszej liczbie
spraw. Prawda została skrupulatnie poszufladkowana. Akademie i
uniwersytety zostały skrupulatnie powydziałowane. Wszyscy jesteśmy
specjalistami, a nikt z nas nie jest generalistą. Nie ma spoiwa,
które trzymałoby razem wszystkie nasze poszatkowane prawdy. Jest
myślenie, ale nie ma pomyślunku potrzebnego do całkowitego
zrozumienia czegoś, co jest sensowne i spójne.
G.K.
Chesterton miał określenie na tych wszystkich specjalistów
współczesnego świata. To określenie jest zaskakujące. Jest
prowokujące. Brzmi: „heretycy”. Problem nie w tym, że myślenie
specjalisty – albo heretyka – jest błędne, ale raczej w tym, że
jest ograniczone i niepełne. Heretyk to ktoś, kto oderwał się od
szerszego spojrzenia na świat. Heretyk – mówi Chesterton –
zamknął się w „czystym, dobrze oświetlonym więzieniu jednej
idei”2.
Chesterton definiuje heretyka w inny jeszcze sposób, opisując go
jako człowieka, który uczepił się jednej myśli i pozwolił, żeby
uderzyła mu do głowy3.
To właśnie ten przypadek, w którym krótkowzroczność prowadzi do
obłędu.
Chesterton
był jednym z ostatnich wielkich generalistów. Pisał o wszystkim. O
wszystkim: o historii, wydarzeniach bieżących, sztuce, literaturze,
polityce, ekonomii, teorii społecznej, nauce, filozofii i religii.
Ale dziesiątków jego książek i tysięcy esejów nie można
sprowadzić do chaotycznych obserwacji i niespójnych przemyśleń.
Pisarstwo Chestertona stanowiło część jednego, bardzo spójnego i
logicznego systemu myśli. Moglibyśmy dowodzić, że Chesterton tak
naprawdę napisał tylko jedną książkę, ale podzieloną na wiele
rozdziałów, wiele tomów. W jednym ze swoich esejów [a to ma jakiś
tytuł?] Chesterton mówi: „Istnieje tylko jeden temat”4.
Gdzie indziej pisze:
Ludzie
zawsze przyjmują jedną z dwóch rzeczy: albo całościową i
trzeźwą filozofię, albo – w nieuświadomiony sposób – wadliwe
elementy jakiejś niepełnej, zdyskredytowanej i często
skompromitowanej filozofii5.
Próba
podsumowania „całościowej i trzeźwej filozofii” Chestertona to
dobre ćwiczenie. Jednak, tak jak każde dobre ćwiczenie, łatwe nie
jest. Chesterton widział świat jako dar, dar najlepszego gatunku –
niespodziankę i coś niezasłużonego. Wdzięczność i radość
wpływały więc na sposób, w jaki wszystko postrzegał. Wierzył w
godność i wolność człowieka stworzonego na obraz Boży, ale
zbrukanego grzechem. Wierzył, że generalnie pragniemy szczęścia,
ale często gonimy za przyjemnością, wiedzeni fałszywym
przekonaniem, że jest ona tym samym, co szczęście. Widział w
moralności i porządku społecznym zabezpieczenie przeciw grzechowi
i skrajnemu egoizmowi. Widział w domu i rodzinie najważniejszą
część społeczeństwa, ponieważ są one centrum życia. Dom i
rodzina to coś normalnego. Handel i polityka to rzeczy potrzebne,
ale poboczne, którym nadano absurdalnie wielkie znaczenie.
Chesterton widział, że kluczem do sztuki jak i sprawiedliwości
jest właściwe wyczucie proporcji. I zdrowy rozsądek.
Chesterton
w młodym wieku flirtował z socjalizmem, ale wkrótce zdał sobie
sprawę z tego, że to w większej części reakcyjna idea. Rozwój
socjalizmu i towarzyszące mu zło stanowiły reakcję na przemysłowy
kapitalizm i towarzyszące mu zło. Niebezpieczeństwo związane ze
zwalczaniem niesprawiedliwości polega na tym, że jeśli nasze
starania idą w błędnym kierunku, nawet zwycięstwo jest porażką.
Dobre pobudki mogą prowadzić do złych efektów. O to chodzi
Chestertonowi, kiedy mówi o tym, jak „cnoty błąkają się”6,
gdy zostają od siebie oddzielone i każda jest pozostawiona samej
sobie. W rozbitym społeczeństwie, w którym mamy do czynienia z
trwającą pozornie bez końca bitwą między lewicą a prawicą,
cnoty stojące po każdej ze stron prowadzą ze sobą walkę: prawda,
która jest bezlitosna, z litością, która jest nieprawdziwa.
Konserwatystom
i liberałom udało się sprowadzić istotną debatę do obrzucania
się wyzwiskami. Zamiast myśleć, używamy sloganów. Znamy rzeczy
tylko na podstawie etykietek i nie mamy „nie tylko pojęcia, ale
nawet nie ciekawi nas dotknięcie ich istoty ani sprawdzenie, z czego
są zrobione”7.
To
ciekawe i bardzo adekwatne, że filozofia przyjęta przez Chestertona
jako jedyna realna alternatywa wobec socjalizmu i kapitalizmu (jak
również liberalizmu i konserwatyzmu) nosi nazwę, która jest
kompletnie dziwaczna i błędnie rozumiana. Jako etykieta jest tak
bezużyteczna, że nie można jej zastosować nawet jako formy
wyzwiska. Ta bezużyteczność jako etykiety domaga się, aby ją
omówić. Wypowiedzenie jej nazwy natychmiast wymaga wyjaśnienia, a
wyjaśnienie natychmiast wywołuje spór. Ta kłopotliwa nazwa to
„Dystrybutyzm”. Ma on związek z własnością. Ma związek ze
sprawiedliwością. I ma związek ze wszystkim innym.
Słowo
„własność” ma związek z tym, co jest właściwe. Ma też
związek ze wszystkim tym, co zachowuje właściwe proporcje.
Równowaga ma związek z harmonią. Harmonia ma związek z pięknem.
Współczesny świat utracił równowagę. I jest brzydki. Widzimy
tylko przebłyski piękna; tylko w przelocie oglądamy rzeczy takimi,
jakimi powinny być. Te przebłyski stanowią dla nas natchnienie.
Słowa
„ekonomia” i „ekonomika” wywodzą się z greckiego słowa
oikos
oznaczającego dom. Jednak słowo „ekonomia”, tak jak je
rozumiemy, zupełnie odeszło od tego znaczenia. Zamiast domu zaczęło
oznaczać wszystko poza domem. Dom to miejsce, w którym dzieją się
ważne rzeczy. Ekonomia to miejsce, gdzie dzieją się najmniej ważne
rzeczy. Chesterton nieustannie wskazywał na nienormalność tej
sytuacji: „Nie ma dziś nic osobliwszego nad wagę przykładaną do
rzeczy nieważnych. Oprócz, rzecz jasna, lekceważenia rzeczy
ważnych”8.
Jest
jeszcze inne, dość często pomijane znaczenie słowa „ekonomia”:
oszczędność.
Najlepszym
i ostatnim słowem mistycyzmu jest przejmujące niemal do bólu
poczucie niesłychanej wartości wszystkiego, drogocenności całego
wszechświata, który przypomina piękny i kruchy wazon, a wśród
innych rzeczy drogocenność cudzych filiżanek. Ostatnim i
najlepszym słowem mistycyzmu nie jest rozrzutność, ale raczej
szlachetna i godna szacunku oszczędność9.
Chesterton
wskazuje, że słowo „oszczędność” [thrift]
zawiera w sobie „rozwijać się”10
[thrive].
Możemy się rozwijać jedynie wtedy, gdy nie żyjemy ponad stan, tak
jak możemy być wolni tylko wtedy, gdy wyznaczamy sobie granice. I
znów współcześnie słowo „ekonomia” rozumie się całkiem
odwrotnie. Mówi ono o gromadzeniu zamiast o oszczędzaniu. Co
gorsza, dotyczy zwykłej wymiany. Opisuje handel – nawet nie
rzeczy, którymi się handluje. Mówi o liczbach w księdze
rachunkowej. Mówi o zerach. Mówi o gromadzeniu zer. Mówi raczej o
niczym niż o czymś.
Rozdział,
jakiego dokonaliśmy między gospodarką a domem, stanowi część
długiego procesu fragmentacji. Każda ze współczesnych idei, które
niegdyś mogły stanowić element tego pełnowartościowego
śniadania, zaczęła domagać się uznania siebie samej za
pełnowartościową. Oderwaliśmy wszystko od wszystkiego.
Osiągnęliśmy to przez oderwanie wszystkiego od domu. Feminizm
oderwał kobiety od domu. Kapitalizm oderwał mężczyzn od domu.
Socjalizm oderwał edukację od domu. Produkcja przemysłowa oderwała
rzemiosło od domu. Przemysł informacyjno-rozrywkowy oderwał od
domu oryginalność i kreatywność, czyniąc z nas raczej biernych i
łatwych do urobienia konsumentów niż ludzi aktywnych.
W
Dystrybutyzmie chodzi o coś więcej niż ekonomię. To dlatego, że
w ekonomii chodzi o coś więcej niż ekonomię. Dystrybutyzm nie
jest tylko ideą ekonomiczną. Jest nierozdzielną częścią
całościowego sposobu myślenia. Ale w poszatkowanym świecie nie
tylko opieramy się całościowemu sposobowi myślenia, ale nawet go
nie rozpoznajemy. Jest zbyt wielki, aby go zauważyć. W wieku
specjalizacji mamy skłonność do pojmowania wyłącznie małych i
ograniczonych idei. Nie chcemy nawet dyskutować na temat prawdziwej
Teorii Wszystkiego, chyba że zostanie wymyślona przez specjalistę
i będzie dotyczyć jedynie „wszystkiego” w pojęciu tego
specjalisty. W rzeczywistości „wszystko” to zbyt skomplikowana
kategoria, bo zawiera w sobie – hmm... – wszystko. Ale
wspaniałość wielkiej filozofii albo wielkiej religii nie polega na
tym, że jest ona prosta, ale na tym, że jest złożona. Powinna być
złożona, bo świat jest złożony. Jego problemy są złożone.
Rozwiązanie tych problemów też musi być złożone. Do
skomplikowanego zamka będzie pasował skomplikowany klucz.
Ale
my chcemy prostych rozwiązań. Nie chcemy ciężko pracować. Nie
chcemy intensywnie myśleć. Chcemy, żeby inni wykonywali za nas
naszą pracę i nasze myślenie. Wzywamy specjalistów. I ten stan
totalnego uzależnienia nazywamy „wolnością”. Myślimy, że
jesteśmy wolni, tylko dlatego, że wolno nam się przemieszczać.
Chesterton
rozpoczął książkę o swojej wizycie w Ameryce słowami: „Nigdy
nie straciłem przekonania, że podróże ograniczają horyzonty”11.
Jak w przypadku wszystkich swoich paradoksów, Chesterton wskazuje
prawdę całkiem inną od tej, jakiej się spodziewamy. Człowiek na
swoim polu, człowiek w swoim ogrodzie myśli o wszystkim. Człowiek,
który podróżuje, myśli jedynie o paru rzeczach. Rozpraszają go
nie tylko szczegóły, ale cele podróży. Myśli, że to, co
przyjechał obejrzeć, jest jedyną ważną rzeczą, i to czyni go
ograniczonym. Prawdziwym celem podróży jest powrót. Prawdziwym
miejscem przeznaczenia każdego wyjazdu jest dom. To główna idea
stojąca za Dystrybutyzmem.
Ideał
Dystrybutyzmu jest taki, że dom to najważniejsze miejsce na
świecie. Każdy człowiek powinien mieć swój kawałek własności;
miejsce, aby zbudować własny dom, założyć rodzinę, robić
wszystkie ważne rzeczy od narodzin do śmierci: jeść, śpiewać,
świętować, czytać, pisać, spierać się, snuć opowieści, śmiać
się, płakać, modlić się. Dom jest nade wszystko enklawą
twórczego myślenia. Twórcze myślenie to nasza najbardziej boska
cecha. Nie tylko tworzymy rzeczy; tworzymy je na nasz własny obraz.
Jedną z nich jest rodzina. Ale są też nimi obraz na ścianie i
dywanik na podłodze. Dom to miejsce, gdzie panuje całkowita
wolność, gdzie możemy urządzić sobie na dachu piknik, a nawet
pić mleko bezpośrednio z kartonu.
Tutaj
zatrzymamy się na chwilę i zwrócimy do feministek, które aż
wzdrygają się na dźwięk wojowniczego słowa „mężczyzna”.
Chesterton był zdania, że kobiety nie są niewolnicami, ale paniami
swoich własnych królestw.
Kobiet nie
trzymano w domu po to, aby ograniczyć ich horyzonty; wręcz
przeciwnie, trzymano je w domu, aby zachowały szeroki widnokrąg
myśli. Świat poza domem był jednym wielkim nagromadzeniem
ograniczeń, labiryntem ciasnych ścieżek, zakładem dla obłąkanych
przez jedną ideę.
Nietrudno
zrozumieć, dlaczego [...] istota płci żeńskiej stała się
symbolem uniwersalizmu [...]. Natura [...] otoczyła ją bardzo
małymi dziećmi, które trzeba nauczyć nie tyle czegokolwiek, ile
wszystkiego. Małych dzieci nie trzeba uczyć zawodu, ale wprowadzić
je w świat. Krótko mówiąc, kobietę na ogół zamyka się w domu
z istotą ludzką w czasie, gdy zadaje ona wszystkie możliwe do
postawienia pytania i jeszcze kilka niemożliwych. Byłoby dziwne,
gdyby wobec tego kobieta zachowała ograniczone nastawienie umysłowe
specjalisty.
Jeżeli
ktoś mi powie, że ten obowiązek ogólnego kształcenia [...] jest
sam w sobie zbyt wyczerpujący i mozolny, mogę zrozumieć taki punkt
widzenia. Mogę odpowiedzieć tylko tyle, że rodzaj ludzki uznał,
iż warto obarczyć kobiety takim zadaniem, aby zachować w świecie
zdrowy rozsądek. Ale gdy ludzie zaczynają mówić o tym, że te
domowe obowiązki są nie tylko trudne, ale ponadto nieistotne i
nieciekawe, muszę po prostu wycofać się z dyskusji. Bo nawet przy
największym wysiłku wyobraźni nie potrafię pojąć, co moi
rozmówcy mają na myśli. Gdy zajęcia domowe nazywa się na
przykład harówką, cała trudność bierze się z dwuznaczności
tego słowa. Jeżeli oznacza ono tyle, co niezmiernie ciężka praca,
to przyznaję, że kobieta haruje w domu rodzinnym tak, jak mężczyzna
mógł harować przy budowie katedry w Amiens albo przy armacie pod
Trafalgarem. Ale jeżeli miałoby to znaczyć, że trudna praca jest
tym cięższa, bo jest błaha, szara, mało ważna dla duszy, to –
jak już powiedziałem – poddaję się: nie rozumiem, co znaczą te
słowa. [...] Jak można uważać opowiadanie cudzym dzieciom o
regule trzech za robienie wielkiej kariery, a opowiadanie własnym
dzieciom o wszechświecie za coś mało istotnego? Jak można
twierdzić, że poszerzamy swoje horyzonty, kiedy jesteśmy jednym i
tym samym dla każdego, a zawężamy, gdy dla konkretnej osoby
jesteśmy wszystkim? Nie; obowiązki kobiety są ciężkie, ale
dlatego, że są olbrzymie, a nie dlatego, że małe. Mogę współczuć
pani Jones ze względu na ogrom jej zadań; ale nie mogę litować
się nad nią z powodu ich rzekomej trywialności12.
*****
Chesterton
potrafił być czasem bardzo konkretny, ale generalnie był
generalistą. Jego krytycy zawsze śpieszą z zarzutami
generalizacji, zapominając, że są to generalizacje, a te z natury
dopuszczają istnienie wyjątków. Problem dzisiejszego świata
polega na tym, że całą uwagę kieruje się na wyjątki. Żadnej
nie poświęca się generalizacjom. Wyjątki stały się regułą.
Kobieta wychowująca swoje własne dzieci jest dziś wyjątkiem. Ale
Chestertonowski ideał Dystrybutyzmu wzywał do pozostania w domu nie
tylko kobiety, ale również mężczyzn. Prowadzenie interesów z
domu oraz idea samowystarczalności przyniosłyby nie tylko
silniejsze, zdrowsze rodziny, ale silniejsze, zdrowsze społeczeństwo.
Jeśli w społeczeństwie wszystko opiera się o pielęgnowanie,
wzmacnianie i chronienie rodziny, społeczeństwo takie przetrwa całe
wieki nawałnic.
Społeczeństwo
oparte o domy jest w naturalny i nieunikniony sposób lokalne i
zdecentralizowane. Jeżeli władza jest lokalna, jeżeli ekonomia
jest lokalna, wtedy kultura jest także lokalna. To, co obecnie
nazywamy kulturą, ani nie jest lokalne, ani nie jest kulturą. To
amorficzne społeczeństwo, którego fundamenty stanowią: zjazd z
autostrady i wysokie jarzące się znaki, wszystkie mówiące to
samo. Nasza kultura to wygoda. Wszyscy dogadzamy sobie, robiąc
zakupy w sklepie otwartym w dogodnych godzinach, gdzie kupujemy
benzynę, coś do pogryzania i gazetę; i uważamy, aby nie spojrzeć
nikomu w oczy, nawet pochodzącemu z Pakistanu sprzedawcy, który
macha naszą kartą kredytową nad laserową wiązką światła. Ten
obrazek dużo mówi o naszym poszatkowanym społeczeństwie –
biernym, niecierpliwym, uśpionym, samotnym, poza domem.
Do
zbudowania społeczeństwa dystrybutystycznego byłoby trzeba
„filozofii jasnej i trzeźwej”, a nie opartej o idee
skompromitowane i niepotrzebne. Pierwszą jasną i trzeźwą ideą
byłoby uznanie, że pieniądze nie są najważniejsze. Stanowią
środek do celu. Celem jest spokojny, szczęśliwy dom. Wiele małych
domów z wieloma lokalnymi bohaterami.
Jak
zatem do tego doprowadzić? To wielkie pytanie, jeśli chodzi o
Dystrybutyzm. Chesterton twierdzi, że najistotniejsze w
Dystrybutyzmie jest to, że jest on dobrowolny. Jeśli jesteśmy
istotami pozbawionymi wolnej woli, jeśli wszystko zostało ustalone
z góry przez Boga, Przeznaczenie, Biologię, Kolejność Narodzin
albo Wielki Wybuch – cóż, zdaje mi się, że nie warto tracić
sił na gadanie o tym, jak urzeczywistnić społeczeństwo
dystrybutystyczne. Zamiast tego rozsiądźmy się wygodnie i otwórzmy
piwo.
Choć
Chesterton dowodził, że idea społeczeństwa dystrybutystycznego
zostałaby najpełniej zrealizowana, gdyby oprzeć ją o światopogląd
katolicki, nie twierdził, że jest to niezbędna podstawa do
zbudowania takiego społeczeństwa. Tak właściwie to dowodził, że
społeczeństwu takiemu bliżej jest do różnych wyznań religijnych
niż do jakiegokolwiek innego planu społecznego. Wolność
religijna, która teraz, pod władzą olbrzymiego scentralizowanego
rządu, rzekomo istnieje, w istocie rzeczy musi być przez ten rząd
„egzekwowana”. Jak zaobserwowaliśmy, skutkiem tego wszędzie
tam, gdzie rządowy organ nadzorczy działa, aby „gwarantować”
wolność, religia zostaje faktycznie stłamszona. Tymczasem władze
lokalne (wspierane przez lokalne gospodarki) bardziej dbają o
wolność religijną, bo osoby tego samego wyznania w naturalny
sposób ciążą ku sobie. Główną przyczyną tego, że w naszym
społeczeństwie wyznawcy tej samej religii mają tendencję do życia
w rozproszeniu, a ludzie różnych wyznań żyją w uciążliwym
pomieszaniu, jest to, że nasze społeczeństwo nie jest oparte na
domu. Jest oparte o możliwości dostępne poza domem. Dobre posady
są zawsze gdzie indziej. Ludzie wybierają miejsce, gdzie będą
mieszkać nie ze względu na swoją religię, ale na swoją pracę.
To wygoda. To nie filozofia.
Dylemat
Dystrybutyzmu to w istocie dylemat wolności. Dystrybutyzmu nie da
się ludziom narzucić;
może on jedynie zostać przez nich wybrany.
To nie system, który da się zaprowadzić odgórnie; może wzrosnąć
jedynie od dołu. Może się wziąć tylko z tego, co Chesterton
nazywa „nie-mechaniczną częścią człowieka, właściwościami
nienaruszalnymi: twórczością i wyborem”13.
Jeśli zaistnieje, wydaje się najbardziej prawdopodobne, że
zostanie wprowadzony drogą powszechnej rewolucji. W każdym razie
musi być popularny. Będzie to wymagało, aby w pewnym momencie
posiadacze ogromnych, nadmiernych bogactw zrezygnowali z nich. W
większości powszechnych rewolucji niekoniecznie realizowano to
zawsze delikatnymi i godziwymi środkami. Religia może dostarczyć
bardzo praktycznego rozwiązania, które pozwoli uniknąć wielkiego
rozlewu krwi i dewastacji. Zazwyczaj to robi. Chrześcijańska
argumentacja, jeśli zostanie wzięta na poważnie, powinna być dla
bogacza bardziej przerażająca niż pospólstwo z siekierami i
pochodniami. Chrześcijańska argumentacja dotyczy wieczności, a nie
tylko wygód doczesnych. Centralna postać religii chrześcijańskiej
powiedziała zupełnie jasno, że łatwiej jest wielbłądowi przejść
przez ucho igielne niż bogatemu trafić do Królestwa Niebieskiego.
Niezależnie od tego, jak bardzo wytężony wysiłek może włożyć
bogacz w próby wyhodowania mniejszych wielbłądów albo
wyprodukowania większych igieł; niezależnie od tego, jak silnie
sapie i tupie, nie zdoła uniknąć rzeczywistości, w której
przywiązanie do bogactw to wystawianie swojej duszy na
niebezpieczeństwo. Choć istnieją komentatorzy śpieszący z
łagodniejszą interpretacją tego fragmentu, jego przesłanie
potwierdza, niestety, pozostała część Nowego Testamentu,
szczególnie wyraźnie w dziewiętnastym rozdziale Ewangelii według
św. Mateusza, gdzie czytamy o bardzo dobrym człowieku, który
słyszy, aby sprzedał wszystko, co posiada, i rozdał ubogim (Mt 19,
16–22), oraz w Liście św. Jakuba, który w opisie tego, co będzie
wiecznym udziałem bogaczy, nie jest ani trochę delikatny (Jk 5,
1–6). Wniosek jest jasny. Jak mówi Chesterton: „Obowiązkiem
bogacza jest pozbyć się swojego bogactwa”14.
Ale
bogaci to drobna cząstka problemu – tylko dlatego, że jest ich
tak niewielu. Większa jego część to pewien rodzaj mentalności,
który prowadzi tak wiele osób do pogoni za pieniędzmi. I znów
religia dostarcza praktycznego rozwiązania. Jest przykazanie, które
mówi: „Nie pożądaj”. W celu zbudowania społeczeństwa
dystrybutystycznego trzeba by na nowo odkryć to słabo znane
przykazanie i podkreślić jego wagę.
Większość
ludzi nigdy nie słyszała o Dystrybutyzmie. Znają tylko socjalizm i
kapitalizm i opowiadają się za którymś z nich, cierpiąc pod
panowaniem obu tych połączonych systemów. Nasze szkoły
wyświadczyły nam niedźwiedzią przysługę, bo nigdy nie uczono w
nich o idei Dystrybutyzmu. Gdyby więcej ludzi miało z nią
styczność, zrozumieliby, że ma ona sens. A przynajmniej zdaliby
sobie sprawę z tego, że istnieje alternatywa dla idei socjalizmu i
kapitalizmu, które, jak twierdzą, wprowadzają między nimi
podziały, ale tak naprawdę jednoczą ich w rozpaczy. Obecnie
wielkie szkoły uczą zazwyczaj najbanalniejszych idei. Ale
Dystrybutyzmu, jak żadnego sekretu, nie da się wiecznie trzymać w
tajemnicy, mimo zinstytucjonalizowanej cenzury. Będzie brany na
poważnie mimo tych, którzy z niego szydzą. Aby zacytować
Chestertona w odniesieniu do czegoś innego15,
nie było tak, że Dystrybutyzm „wypróbowano i znaleziono w nim
braki, ale uznano go za trudny i porzucono, nie wypróbowawszy”16.
Można
swobodnie bronić Dystrybutyzmu jako najlepszego systemu budowy
sprawiedliwego społeczeństwa i silnej gospodarki. Możemy podjąć
taką dyskusję, jeśli musimy, ograniczając siebie samych do
podmiotów prawa, praktyki pracy, polityki własności, podatków i
całej reszty podręcznikowych i gazetowych mądrości. Możemy dać
odpowiedź na wszystkie twierdzenia i kontrargumenty wysuwane przez
zwolenników socjalizmu albo kapitalizmu. Taka dyskusja byłaby
niewątpliwie żywa i pożyteczna. Ale zawsze niepełnowartościowa.
Dystrybutyzm to tylko część tego pełnowartościowego śniadania.
Z pewnością potrzeba czegoś więcej niż płatków śniadaniowych
z reklamy. Potrzeba czegoś więcej niż państwowego przydziału
wodnistej papki. Możemy powiedzieć, że to chleb powszedni. Ale
trzeba go uzupełnić o inne podstawowe rzeczy potrzebne do ludzkiego
życia. Potrzebuje on mleka moralności, mięsa znaczenia, soku
radości. Musimy mieć wskazówki, które nas poprowadzą, cel, który
popchnie nas do działania, filozofię, która nas nasyci. Nie samym
chlebem żyje człowiek.
[2008]
1
RCIA (ang. Rite
of Christian Initiation of Adults
– Obrzęd Przygotowania do Inicjacji Chrześcijańskiej dla
Dorosłych) – proces, którego celem jest wprowadzenie osób
dorosłych w wiarę Kościoła Katolickiego i przygotowanie ich do
przyjęcia sakramentów inicjacji chrześcijańskiej – przyp.
tłum.
2
G.K. Chesterton, Orthodoxy
[Ortodoksja],
w: Collected
Works of G.K. Chesterton
[Dzieła
zebrane G.K. Chestertona],
San Francisco 1987–2005, t. 1, s. 225. Wszystkie
dalsze cytaty pochodzą z dzieł Chestertona; numery tomów i stron
wg Collected
Works,
chyba że zaznaczono inaczej.
3
The
Catholic Church and Conversion
[Kościół
Katolicki i nawrócenie],
t. 3, s. 104.
4
„Illustrated
London News”, 17 lutego 1906, t. 27, s. 126.
5
The
Common Man
[Zwykły
człowiek],
New York 1950, s. 173.
6
Orthodoxy
[Ortodoksja],
t. 1, s. 233.
7
William
Cobbett,
Londyn 1925, s. 125.
8
„Illustrated
London News”, 3 stycznia 1914, t. 30, s. 17.
9
„Daily
News”, 23 marca 1907, z mikrofilmu.
10
William
Cobbett,
dz. cyt., s. 212.
11
What
I Saw in America
[Co
zobaczyłem w Ameryce],
t. 21, s. 37.
12
What’s
Wrong with the World
[Co
jest nie tak ze światem],
t. 4, s. 117–119.
13
George
Bernard Shaw,
t. 11, s. 441.
14
„New Witness”, 14 października 1915, z mikrofilmu.
15
Do ideału chrześcijańskiego – przyp. tłum.
16
What’s
Wrong with the World
[Co
jest nie tak ze światem],
t. 4, s. 61.
Teksty zostały pierwotnie opublikowane na autorskiej stronie ich tłumacza, Łukasza Kowalskiego. Projekt logo: Sztukmistrz.
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
NIEZŁE.
OdpowiedzUsuń