Czy to Polska właśnie?
Fot. MDK
najnowsza książka Ewy Polak-Pałkiewicz (podarowana przez Nią naszej Redakcji, za co z serca dziękujemy!) w zamyśle z pewnością nie jest. To dziwi. Autorka obficie cytuje prelekcje paryskie Mickiewicza, z których bez krzty wątpliwości wynika, że ustrojem, normą i żywiołem Polaków jest właśnie rzeczywistość przepojona Wiarą i wynikającym z niej respektem dla wolności i odpowiedzialności każdego człowieka. Słowem: katolicka anarchia.
Jakże bowiem inaczej interpretować na przykład scenę transportu dobrowolnych danin na rzecz manarchy [tak, to nie pomyłka: manarchy] (s. 332)?
Jakże inaczej rozumieć opowieści o Polakach, którzy budowali naszą cywilizację własną ciężką pracą i poświęceniem (niekiedy własnego życia)? Którzy korzystali w tym celu z własnego majątku, nie zaś z cudzych środków odebranych bliźnim pod przymusem?
Jakże inaczej patrzeć na organizatora rekolekcji na odludziu - rekolekcji, na które przyjechały tysiące ludzi? Czy ktoś ich zmuszał do przyjeżdżania? Czy organizator korzystał z tuby propagandowej funkcjonariuszy państwowych? Czy brał zdobyte drogą kradzieży dotacje?
Zaraz, zaraz, te opowieści o wspaniałych Polakach przeplecione są historiami ludzi innego pokroju - być może przyznających się do narodowości polskiej, lecz ducha całkiem niepolskiego, a moralności dalekiej od katolickiej.
Rozprawę z tymi fałszywymi autorytetami zacznijmy od postawienia następującego pytania pomocniczego:
Czy człowiek niezdolny do zaprowadzenia katolickiego ładu we własnej rodzinie ma moralne prawo pretendować do przewodzenia innym ludziom?
PodPytanie pomocnicze: Czyż to nie Tolkien mówił, że na tysiąc osób może jedna ma kwalifikacje właściwe pretendentowi do miana króla - i właśnie ta jedna osoba nie ma najmniejszego zamiaru monarchą zostać? (Tolkien określił się w jednym z listów do swojego syna mianem "filozoficznego anarchisty").
I właściwie tymi pytaniami możemy naszą rozprawę zakończyć.
Polityków mieliśmy (i mamy) – przyznacie – nikczemnie małych
(Nic dziwnego. Polityka jest brudna. Zawsze. Z zasady.)
Powrót pańskiej Polski (pozwolimy sobie postosować też skrót "PoPaPo") anonsuje się jako ciąg dalszy poprzedniej książki Ewy Polak-Pałkiewicz pt. Rycerze wielkiej sprawy. Zapoznany z ową pozycją czytelnik PoPaPo zostaje postawiony w położeniu dość pogmatwanym. O ile w Rycerzach Autorka stroniła od wtrącania w treść snutych opowieści doraźnych nawoływań o charakterze politycznym, o tyle w PoPaPo dosadnie zaznaczają one swoją obecność. Dosadnie do tego stopnia, że sprawiają wrażenie jakby już po napisaniu danego eseju poryw serca nakazał dostawić doń wiernopoddańcze słowa, które - poza zawartą w nich jawnie błędną oceną sytuacji (o czym za chwilę) - w bardzo negatywny sposób odbijają się na kompozycji tekstu.
Rozprawę z tymi fałszywymi autorytetami zacznijmy od postawienia następującego pytania pomocniczego:
Czy człowiek niezdolny do zaprowadzenia katolickiego ładu we własnej rodzinie ma moralne prawo pretendować do przewodzenia innym ludziom?
PodPytanie pomocnicze: Czyż to nie Tolkien mówił, że na tysiąc osób może jedna ma kwalifikacje właściwe pretendentowi do miana króla - i właśnie ta jedna osoba nie ma najmniejszego zamiaru monarchą zostać? (Tolkien określił się w jednym z listów do swojego syna mianem "filozoficznego anarchisty").
I właściwie tymi pytaniami możemy naszą rozprawę zakończyć.
Polityków mieliśmy (i mamy) – przyznacie – nikczemnie małych
(Nic dziwnego. Polityka jest brudna. Zawsze. Z zasady.)
Powrót pańskiej Polski (pozwolimy sobie postosować też skrót "PoPaPo") anonsuje się jako ciąg dalszy poprzedniej książki Ewy Polak-Pałkiewicz pt. Rycerze wielkiej sprawy. Zapoznany z ową pozycją czytelnik PoPaPo zostaje postawiony w położeniu dość pogmatwanym. O ile w Rycerzach Autorka stroniła od wtrącania w treść snutych opowieści doraźnych nawoływań o charakterze politycznym, o tyle w PoPaPo dosadnie zaznaczają one swoją obecność. Dosadnie do tego stopnia, że sprawiają wrażenie jakby już po napisaniu danego eseju poryw serca nakazał dostawić doń wiernopoddańcze słowa, które - poza zawartą w nich jawnie błędną oceną sytuacji (o czym za chwilę) - w bardzo negatywny sposób odbijają się na kompozycji tekstu.
Tu następuje moment, w którym zadajemy drugie spośród pytań pomocniczych (uczciwa odpowiedź na pierwsze pozwoliła wyeliminować już z grona pretendentów do władzy pewne kreaturki): Czy człowiek publicznie deklarujący sprzeciw wobec jakiegokolwiek elementu nauczania Kościoła ma moralne prawo pretendować do przewodzenia innym ludziom?
Abstrahując już od tego, że w kwestii ochrony życia ludzi nienarodzonych w Redakcji WiWo zaznacza się wyraźnia sympatia dla działań spod znaku Army of God, a działania polityczne motywowane troską o los bardzo małych dzieci uznajemy za niegodne i nieskuteczne [bo skoro przyznajemy funkcjonariuszom państwowym prawo decydowania o życiu ludzkim (w celu jego ochrony), tym samym przyznajemy im prawo decydowania o życiu ludzkim (w celu jego zniszczenia)]; to jednak dostrzegamy różnicę między człowiekiem, który motywowany szlachetnymi intencjami stara się drogą legislacji państwowej przynajmniej zadeklarować, że NIKT nie będzie w majestacie państwowego prawa mordowany, a między cynicznymi graczami politycznymi, którzy w imię utrzymania się przy władzy uchylają się od działań na rzecz CAŁKOWITEJ I BEZKOMPROMISOWEJ obrony życia każdego człowieka OD ZARAZ, OD TERAZ, JUŻ. "Ile by to nie kosztowało" (by zacytować samą Ewę Polak-Pałkiewicz z budzącego chwilami grozę artykułu pt. Nienarodzeni, ale użyteczni). Bez liczenia się z ewentualnymi przykrymi dla siebie konsekwencjami, ale licząc się za to z odpowiedzialnością przed Panem Bogiem.
Przyjrzyjmy się jeszcze przez chwilę przywołanemu wyżej artykułowi:
Abstrahując już od tego, że w kwestii ochrony życia ludzi nienarodzonych w Redakcji WiWo zaznacza się wyraźnia sympatia dla działań spod znaku Army of God, a działania polityczne motywowane troską o los bardzo małych dzieci uznajemy za niegodne i nieskuteczne [bo skoro przyznajemy funkcjonariuszom państwowym prawo decydowania o życiu ludzkim (w celu jego ochrony), tym samym przyznajemy im prawo decydowania o życiu ludzkim (w celu jego zniszczenia)]; to jednak dostrzegamy różnicę między człowiekiem, który motywowany szlachetnymi intencjami stara się drogą legislacji państwowej przynajmniej zadeklarować, że NIKT nie będzie w majestacie państwowego prawa mordowany, a między cynicznymi graczami politycznymi, którzy w imię utrzymania się przy władzy uchylają się od działań na rzecz CAŁKOWITEJ I BEZKOMPROMISOWEJ obrony życia każdego człowieka OD ZARAZ, OD TERAZ, JUŻ. "Ile by to nie kosztowało" (by zacytować samą Ewę Polak-Pałkiewicz z budzącego chwilami grozę artykułu pt. Nienarodzeni, ale użyteczni). Bez liczenia się z ewentualnymi przykrymi dla siebie konsekwencjami, ale licząc się za to z odpowiedzialnością przed Panem Bogiem.
Przyjrzyjmy się jeszcze przez chwilę przywołanemu wyżej artykułowi:
Nie jest sztuką oddać władzę i narazić obywateli, współrodaków na utratę państwa lub kolejny rozdział jego systemowego osłabiania i niszczenia, w imię moralnego radykalizmu [podkr. moje - PA], który nikomu nie przyniesie korzyści, bo będzie tylko wykrzyczeniem dobrych intencji. Sztuką jest w imię tej ogromnej odpowiedzialności, którą [imię i nazwisko polityka] dźwiga na swoich barkach, dać przetrwać i rozwinąć się państwu, które jest źródłem dobra doczesnego obywateli.
Można odpowiedzieć na ten wywód krótkim cytatem: "Bo cóż pomoże człowiekowi, jeźliby wszystek świat zyskał, a na duszy swej szkodę podjął? albo co za odmianę da człowiek za duszę swoję?" (Mt 16, 26). A tu nie mówimy nawet o zyskaniu całego świata, a ledwie utrzymaniu się przez chwilę przy władzy w jednym tylko państwie. Żałosne.
Można komentarz do cytowanych wyżej słów Ewy Polak-Pałkiewicz nieco rozbudować:
Jak traktować deklarację o priorytecie utrzymania władzy w zestawieniu z zawartymi na kartach PoPaPo twierdzeniami dotyczącymi tego, że pewne działania, choćby z góry skazane na porażkę (w wymiarze politycznym), należało podejmować bez zbytniego oglądania się na konsekwencje? Po prostu - bo tak trzeba.
Jak Ka. ukraść krowę (władzę), to źle? Jak Ka. ukraść krowę (utrzymać władzę), to dobrze? Nawet za cenę powstrzymania się od jasnej deklaracji w kwestii prawa każdego człowieka do życia. Nawet gdyby owa deklaracja stanowiła "tylko wykrzyczenie dobrych intencji". W ujęciu czysto ludzkim męczenników za Wiarę też można by uznać za "nieskutecznych krzykaczy o dobrych intencjach"...
Czy Apostoła Narodów powstrzymywała przed "wykrzykiwaniem" prawdy świadomość tego, że spotkają go podobne wyżej wymienionym nieprzyjemności? Że może okazać się "nieskuteczny"?
Pisze dalej Ewa Polak-Pałkiewicz:
Po pierwsze: trudno uwierzyć, iżby Autorka, znawczyni i sympatyczka katolickiej Tradycji (czyli po prostu zdrowej katolickiej nauki), nie zdawała Sobie sprawy z tego, iż Karol Wojtyła doprawdy nie stanowi wzoru obrońcy integralnie rozumianej Wiary, a odnośnie do przebiegu jego "procesów" "beatyfikacyjnego" oraz "kanonizacyjnego" istnieje szereg uzasadnionych zastrzeżeń. O tym Ewa Polak-Pałkiewicz z pewnością wie. Dlaczego zatem, w innych wypadkach świadoma i usiłująca stać na straży Tradycji, akurat w tej sprawie powołuje się na taki wątpliwej jakości autorytet?
Cóż z tego, że Karol Wojtyła "uznawany [był] powszechnie za patrona obrony nienarodzonych"? O prawie do tego tytułu stanowić mogą czyny, nie zaś vox populi. Skoro Karol Wojtyła "nie sprzeciwiał się temu, co nazywa się dziś pogardliwie [i słusznie! - przyp. PA] <<kompromisem aborcyjnym>>", to obrońca nienarodzonych z niego żaden.
(Zagadnienie jego postawy odnośnie do zabijania nienarodzonych omówiliśmy szerzej w publikacji pt. Evangelium mortis).
Kompromis, kompromis... Dlatego właśnie nienawidzimy państwa i polityki - bo o ich istocie stanowi "sztuka kompromisu". Prawda się nie liczy. Prym wiedzie tak zwany pragmatyzm.
Nieuczciwość polityki polega również na tym, że samozwańcza (a reprezentująca co najwyżej biorących udział w demokratycznych wyborach - dających swoje placet systemowi) grupa podejmuje decyzje, których konsekwencjami obarczani są wszyscy - nie tylko sami uczestnicy elekcji.
[Ewa Polak-Pałkiewicz, pisząc o polityku, którego działalność jest Jej najwyraźniej niemiła, używa sformułowania "nasz przedstawiciel" (s. 335). Dobitnie świadczy to o słuszności spostrzeżenia, iż to wyłącznie uczestnicy demokratycznych wyborów oraz osoby wspierające postępki urzędujących polityków ponoszą odpowiedzialność za cały ten złodziejski system. Tylko bojkotujący wybory oraz polityków mają prawo nań narzekać].
24 Od Żydów wziąłem po pięć kroć, po czterdzieści plag bez jednéj.
25 Trzykroć byłem bit rózgami, razem był ukamionowan, trzykrociem się z okrętem rozbił, przez dzień i przez noc byłem w głębi morskiéj:
26 W drogach częstokroć, w niebezpieczeństwach rzek, w niebezpieczeństwach rozbójników, w niebezpieczeństwach od rodziny, w niebezpieczeństwach od poganów, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustyniéj, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach między fałszywą bracią.
- pisze święty Paweł (2 Kor 11, 24-26).
Czy Apostoła Narodów powstrzymywała przed "wykrzykiwaniem" prawdy świadomość tego, że spotkają go podobne wyżej wymienionym nieprzyjemności? Że może okazać się "nieskuteczny"?
Pisze dalej Ewa Polak-Pałkiewicz:
Nawet św. Jan Paweł II, uznawany powszechnie za patrona obrony nienarodzonych, nie sprzeciwiał się temu, co nazywa się dziś pogardliwie „kompromisem aborcyjnym”. Mówił, że polityk, w ramach swej odpowiedzialności za państwo, musi osiągać to, co możliwe, jeśli nie jest możliwe osiąganie tego, co pożądane.W tym fragmencie właściwie należałoby podkreślić grubą czerwoną linią każdy niemal wyraz.
Po pierwsze: trudno uwierzyć, iżby Autorka, znawczyni i sympatyczka katolickiej Tradycji (czyli po prostu zdrowej katolickiej nauki), nie zdawała Sobie sprawy z tego, iż Karol Wojtyła doprawdy nie stanowi wzoru obrońcy integralnie rozumianej Wiary, a odnośnie do przebiegu jego "procesów" "beatyfikacyjnego" oraz "kanonizacyjnego" istnieje szereg uzasadnionych zastrzeżeń. O tym Ewa Polak-Pałkiewicz z pewnością wie. Dlaczego zatem, w innych wypadkach świadoma i usiłująca stać na straży Tradycji, akurat w tej sprawie powołuje się na taki wątpliwej jakości autorytet?
Cóż z tego, że Karol Wojtyła "uznawany [był] powszechnie za patrona obrony nienarodzonych"? O prawie do tego tytułu stanowić mogą czyny, nie zaś vox populi. Skoro Karol Wojtyła "nie sprzeciwiał się temu, co nazywa się dziś pogardliwie [i słusznie! - przyp. PA] <<kompromisem aborcyjnym>>", to obrońca nienarodzonych z niego żaden.
(Zagadnienie jego postawy odnośnie do zabijania nienarodzonych omówiliśmy szerzej w publikacji pt. Evangelium mortis).
Kompromis, kompromis... Dlatego właśnie nienawidzimy państwa i polityki - bo o ich istocie stanowi "sztuka kompromisu". Prawda się nie liczy. Prym wiedzie tak zwany pragmatyzm.
Nieuczciwość polityki polega również na tym, że samozwańcza (a reprezentująca co najwyżej biorących udział w demokratycznych wyborach - dających swoje placet systemowi) grupa podejmuje decyzje, których konsekwencjami obarczani są wszyscy - nie tylko sami uczestnicy elekcji.
[Ewa Polak-Pałkiewicz, pisząc o polityku, którego działalność jest Jej najwyraźniej niemiła, używa sformułowania "nasz przedstawiciel" (s. 335). Dobitnie świadczy to o słuszności spostrzeżenia, iż to wyłącznie uczestnicy demokratycznych wyborów oraz osoby wspierające postępki urzędujących polityków ponoszą odpowiedzialność za cały ten złodziejski system. Tylko bojkotujący wybory oraz polityków mają prawo nań narzekać].
Żeby być przeciwnikiem jednej bandy polityków, nie trzeba być
zwolennikiem drugiej bandy rozbójników - można równą nienawiścią
nienawidzić działalności wszystkich tych szajek.
Internetowy komentator, odnosząc się do sytuacji, w której rzekomi przeciwnicy polityczni akurat dali publicznie wyraz bliskości między sobą, napisał: "Co to za rewelacja? Politycy znają się od lat jak łyse konie, razem sobie grillują i śmieją się z ciemnego ludu, że wierzy w reżyserowany teatrzyk <<Jesteśmy przeciwnikami, bo tak bardzo się różnimy>>, zaczęty po to, by dać im się spokojnie wymieniać władzą co parę kadencji".
Zjawisko to, choć stosunkowo łatwe do zaobserwowania i zrozumienia, pozostaje powszechnie jakby niedostrzegane. A pojęłoby je nawet dziecko! Na przykład takie, które obejrzałoby animowany film Jak wytresować smoka; reżyser znakomicie przedstawia nam rzeczywistość i naturę polityki - choć ubrane w szaty bajkowe.
Politykami zostają zazwyczaj ludzie, którzy w życiu nie skalali się dniem uczciwej roboty. Regularnie za to zajmowali się knuciem, rozpracowywaniem "przeciwników" i dążeniem do władzy. Do władzy dla władzy. Dla spełnienia własnych ambicji. Dla niegodziwego zysku. Czasem w imię dziecinnego, naiwnego przeświadczenia, że jakąkolwiek sensowną zmianę na lepsze da się przeprowadzić metodą inną niż systematyczna uczciwa praca - troska o to, by ludzie mieli wypisane w sercach i w rozumach Prawo Boże - traktowanie jako pierwszego i najważniejszego zadania dobrej, twórczej, dobrowolnej działalności na polach rodzinnym, parafialnym, sąsiedzkim, lokalnym.
W sumie taki polityk to ma smutne życie: knucie przez kilkadziesiąt lat, żadnej konstruktywnej pracy. Czy zbudował dom, wynalazł jakiś użyteczny przedmiot, przemyślał i opisał w prawdziwy sposób jakąś rzeczywistość? Nie; konsekwentnie knuł i (zdarza się czasami) doknuł się do władzy. Cóż z tego? Ani to moralne, ani pożyteczne, ani miłe. Takie tam podrygi motywowane zasadą "Teraz, kurka, nasi".
(Każdy skądinąd uczciwy człowiek, który zaczyna angażować się w politykę grzeszy naiwnością lub złą wolą. A liczni ludzie tak bardzo chcą wierzyć, że każdorazowi funkcjonariusze państwowi są "nasi", "dobrzy", "troszczą się o nas" - że stają się ślepi na to, co naprawdę stanowi o wielkości Polski).
Internetowy komentator, odnosząc się do sytuacji, w której rzekomi przeciwnicy polityczni akurat dali publicznie wyraz bliskości między sobą, napisał: "Co to za rewelacja? Politycy znają się od lat jak łyse konie, razem sobie grillują i śmieją się z ciemnego ludu, że wierzy w reżyserowany teatrzyk <<Jesteśmy przeciwnikami, bo tak bardzo się różnimy>>, zaczęty po to, by dać im się spokojnie wymieniać władzą co parę kadencji".
Zjawisko to, choć stosunkowo łatwe do zaobserwowania i zrozumienia, pozostaje powszechnie jakby niedostrzegane. A pojęłoby je nawet dziecko! Na przykład takie, które obejrzałoby animowany film Jak wytresować smoka; reżyser znakomicie przedstawia nam rzeczywistość i naturę polityki - choć ubrane w szaty bajkowe.
Politykami zostają zazwyczaj ludzie, którzy w życiu nie skalali się dniem uczciwej roboty. Regularnie za to zajmowali się knuciem, rozpracowywaniem "przeciwników" i dążeniem do władzy. Do władzy dla władzy. Dla spełnienia własnych ambicji. Dla niegodziwego zysku. Czasem w imię dziecinnego, naiwnego przeświadczenia, że jakąkolwiek sensowną zmianę na lepsze da się przeprowadzić metodą inną niż systematyczna uczciwa praca - troska o to, by ludzie mieli wypisane w sercach i w rozumach Prawo Boże - traktowanie jako pierwszego i najważniejszego zadania dobrej, twórczej, dobrowolnej działalności na polach rodzinnym, parafialnym, sąsiedzkim, lokalnym.
W sumie taki polityk to ma smutne życie: knucie przez kilkadziesiąt lat, żadnej konstruktywnej pracy. Czy zbudował dom, wynalazł jakiś użyteczny przedmiot, przemyślał i opisał w prawdziwy sposób jakąś rzeczywistość? Nie; konsekwentnie knuł i (zdarza się czasami) doknuł się do władzy. Cóż z tego? Ani to moralne, ani pożyteczne, ani miłe. Takie tam podrygi motywowane zasadą "Teraz, kurka, nasi".
(Każdy skądinąd uczciwy człowiek, który zaczyna angażować się w politykę grzeszy naiwnością lub złą wolą. A liczni ludzie tak bardzo chcą wierzyć, że każdorazowi funkcjonariusze państwowi są "nasi", "dobrzy", "troszczą się o nas" - że stają się ślepi na to, co naprawdę stanowi o wielkości Polski).
Kiedy Ewa Polak-Pałkiewicz pisze artykuł o zwanych młodzieżowymi modernistycznych odchodach jako "sukcesie ekipy politycznej sprawującej w naszym kraju władzę", czołobitność sformułowań zawartych choćby w kilku otwierających tekst akapitach jest tak wielka, że ociera się o groteskę.
* W * W * W *
Po PoPaPo krąży widmo fatum.
Choć na stronie 241 Ewa Polak-Pałkiewicz zdaje się twierdzić, że czegoś takiego jak "historyczna konieczność" nie ma, to zdaje się solidaryzować z opinią ze strony 173 ("powstanie to <<mus>>"), a w końcowych akapitach pisze już wprost o "kierunku działań, jaki wyznacza nam historia" (s. 377).Historia niczego nam nie wyznacza. Powołanie i zadania do wykonania wyznacza nam Pan Bóg, którego wolę odczytujemy również w spotkaniach z ludźmi, w tym, co nam się przydarza - ale to jest inspiracja Osobowa, nie zaś "historyczna".
* W * W * W *
Historyczne gdybania, dotyczące tego jak konkretni ludzie "powinni" postąpić w przeszłości i "co by było, gdyby...?" zdają się nie mieć głębszego poza hobbystycznym sensu.
Nie wiemy z pewnością, "co by było". Możemy tylko snuć przypuszczenia.
Wiemy, "co było". To wiemy na pewno.
Znamy też niezmienne normy moralne. Wiemy, co wolno, a czego - nie. Ewentualne oceny cudzych zachowań możemy opierać o te właśnie normy; nie zaś wygłaszać sądy bazujące na "skuteczności" działań ocenianych osób. Tu znów pojawia się kłopot: polityczni komentatorzy kwestie moralne spychają na dalszy plan; liczy się rezultat wyłącznie w wymiarze doczesnym.
* W * W * W *
W kwestii kryteriów oceny danych ludzi czy epok znajdujemy się (przynajmniej na poziomie deklaracji) na bezpiecznym i wspólnym z Autorką gruncie: Ewa Polak-Pałkiewicz nie zapomina i podkreśla, że rdzeniem historii jest prawda katolicka (s. 211). Zaczynem zaś, dodajmy, i pomocą do osiągnięcia powodzenia (choć nie gwarantem jego osiągnięcia) w świecie doczesnym jest wierność Bogu i nauce Kościoła.
* W * W * W *
Pewne światło na kwestię tego, dlaczego Polacy zostali tak doświadczeni w trakcie II wojny światowej, rzuca obserwacja poczyniona w jednym z wykładów przez x. Grzegorza Śniadocha: [wbrew twierdzeniom Ewy Polak-Pałkiewicz, piszącej o Warszawie roku '39 jako "perle Europy" (s. 207),] miasto owo stało się w okresie tzw. dwudziestolecia "różową stolicą Europy" - punktem zbornym zboczeńców oraz europejskim centrum aborcyjnym - to tu przyjeżdżano z zagranicy, aby mordować poczęte dzieci.
W tym między innymi kontekście nakreślona przez Autorkę (i wyidealizowania do niemożebności) charakterystyka życia politycznego w Polsce lat dwudziestych i trzydziestych (s. 233) zasługuje wyłącznie na miano ponurej pomyłki. Kariera Nikodema Dyzmy to naprawdę nie jest bajka.
* W * W * W *
Czy może być tak, że dane powstanie jest zarówno bohaterstwem, jak i błędem (z teologiczno-taktycznego punktu widzenia; idziemy tu tropem myśli św. Tomasza, który jako jedno z kryteriów oceny, czy należy walczyć, podaje REALNE SZANSE NA ZWYCIĘSTWO; czy rzucamy się w bohaterski wir walki biorąc pod uwagę tę zmienną?)? Czy Autorka zakłada w ogóle taką możliwość?
* W * W * W *
Mimo zaznaczających się z regularnością na kartach książki zgrzytów i poważnej niekonsekwencji, nie sposób odmówić Autorce, że nakreśliła portrety kilku osób godnych prawdziwego szacunku i naśladowania, ludzi obdarzonych prawdziwie polską fantazją, oraz z wdzięcznością odnieść się do tego, że przypomniała i sformułowała pewne ważne prawdy oraz poczyniła istotne spostrzeżenia:
s. 30
cytat ze Stanisława Kostki Starowieyskiego
ogół społeczeństwa to zbiór indywidualnych, pełnowartościowych jednostek, dusz nieśmiertelnych
s. 92
o. Kolbego Niemcy zabili, bo stanowił jasny znak, że można żyć Bogiem samym - bez kropli wody
o. Kolbego Niemcy zabili, bo stanowił jasny znak, że można żyć Bogiem samym - bez kropli wody
s. 232
cytat z Feliksa Konecznego dotyczący odrębności etyki katolickiej i klinów, które wbija ona w każdą cywilizację: małżeństwo monogamiczne i dożywotnie; dążenie do zniesienia niewolnictwa; zniesienie zemsty i przekazanie jej sądownictwu publicznemu; niezależność Kościoła od władzy państwowej
s. 259
cytat z Bismarcka: Gdyby żydom dano możliwość emigrowania z poznańskiego w głąb Niemiec, nie skorzystaliby z niej masowo, gdyż beztroska polskiego charakteru w odniesieniu do spraw tego świata uczyniła z Polski eldorado dla żydów
cytat z Bismarcka: Gdyby żydom dano możliwość emigrowania z poznańskiego w głąb Niemiec, nie skorzystaliby z niej masowo, gdyż beztroska polskiego charakteru w odniesieniu do spraw tego świata uczyniła z Polski eldorado dla żydów
I wreszcie sprawa absolutnie zasadnicza: prelekcje paryskie, czyli Mickiewicz o ustroju dawnej Polski
s. 274
jednostka w Polsce nigdy nie traci swych "praw pierwiastkowych" i "władna jest zawsze ze społeczności wystąpić"
Chrześcijańska wolność. Katolicka anarchia.
Ideał wspólny nie tylko dawnym Polakom, ale wszystkim ludziom wolnym. O czym pięknie świadczy scena z filmu Michaela Manna pt. Ostatni Mohikanin:
Oficer rządowej armii brytyjskiej: Ty nazywasz siebie patriotą i lojalnym poddanym Korony?
Hawkeye: Poza wyjątkami nie nazywam siebie poddanym komukolwiek lub czemukolwiek.
Hawkeye: Poza wyjątkami nie nazywam siebie poddanym komukolwiek lub czemukolwiek.
I to właśnie w warunkach takiej wewnętrznej (wpływającej niechybnie na zewnętrzną) swobody człowiek wolny najlepiej prowadzi walkę o duszę swoją i powierzone sobie przez Boga osoby: żonę, męża, dzieci. W dalszej kolejności i podług hierarchii bliskości oraz odpowiedzialności: innych ludzi.
W takich też warunkach najskuteczniej walczy z państwem (które realizację zarysowanych wyżej celów stara się zasadniczo utrudnić). Choćby kosztowało to wiele.
W takich też warunkach najskuteczniej walczy z państwem (które realizację zarysowanych wyżej celów stara się zasadniczo utrudnić). Choćby kosztowało to wiele.
Paweł Antoniewicz
_____
Ewa Polak-Pałkiewicz, Powrót pańskiej Polski, Łomianki 2016
Garść spostrzeżeń o charakterze technicznym:
* czcionka wewnątrz książki nie ułatwia lektury - jest zbyt "szczupła"
* wygląd okładki - ów nieszczęsny atłas rodem z domu nie całkiem prywatnego! (plus umiejscowienie nazwiska Autorki i tytułu w bezpośredniej bliskości bez zachowania odpowiednich odstępów między linijkami oraz błędnie dobrane barwy czcionki) - woła o pomstę do Nieba
* zaznacza się obecność stosunkowo licznych literówek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz