Kraść albo nie kraść

- czy to w ogóle jest pytanie?

Na marginesie tekstu Łukasza Kowalskiego
pt. Praktyczny agoryzm, czyli da się, tylko jak

Który kradł, niechaj już nie kradnie;
lecz raczej niech pracuje,
robiąc rękoma swemi co jest dobrego,
aby miał zkąd udzielić mającemu potrzebę.
~ Ef 4, 28

Tako mówi święty Paweł.

Podatki to kradzież. Jeśli biorę udział w skradzionego łupu i korzystam z jego (zatrutych) owoców, staję się współuczestnikiem niesprawiedliwości. Mogę zasłaniać się różnymi tłumaczeniami: "Czynię z tych środków dobry użytek"; "Jeśli nie ja, weźmie inny"; etc. Nie zmienia to natury czynu, wskutek którego zaczynam dysponować cudzą własnością.

Są takie firmy i tacy ludzie, którzy całą swą "działalność gospodarczą" opierają na ubieganiu się o kradzione środki - dotacje pochodzące z grabieży. Oczywiście, zawsze jest quid pro quo: w zamian za korzystanie ze zrabowanego mienia wspomniane przedsiębiorstwa chwalą funkcjonariuszy państwowych (czyli de facto paserów), umieszczając w widocznych miejscach informacje o "sponsorach", loga ich przestępczych organizacji, podziękowania...

Ktoś żyje od dotacji do dotacji - jak od pierwszego do pierwszego. Coś strasznego!

Czy staramy się stronić od uczestnictwa w kradzieży?

Inne pytanie: czy moralne jest zawieranie transakcji z człowiekiem, o którym wiemy, że przynajmniej część swego dochodu uzyskuje drogą przyjmowania rabowanych środków?
Czy wszystkich potencjalnych kontrahentów należy "prześwietlać" pod kątem tego, czy płacą uczciwie zdobytymi środkami (i dopiero po uzyskaniu pozytywnej odpowiedzi podejmować z nimi współpracę)?

Tym, którzy programowo odmawiają brania kradzionego - jakiegokolwiek uczestnictwa w grabieży - stawia się zarzut "nierealizmu".
Dla rozprawienia się z tą nieuzasadnioną inkryminacją stwierdźmy najpierw co następuje: w życiu - podobnie jak na każdym zebraniu - jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy; działanie w kierunku wprowadzenia zasadniczych zmian (poczynając od własnego życia) łączy się z ryzykiem; nikt za bardzo nie chce się narażać - szczególnie ten, kto ma żonę i potomstwo.

Jeśli dążymy do takiej rzeczywistości, w której nikt nie będzie kradł - najpierw kraść musimy przestać sami. By zmiany nastąpiły, KTOŚ MUSI ZACZĄĆ. Tego nie przeskoczymy.

Czy jako program minimum możemy zaproponować słowa Pisma Świętego raz jeszcze odwołując się do świętego Pawła: "Od wszelakiego podobieństwa złego się powściągajcie" (1 Tes 5, 22)?

Czy zdołamy zrezygnować ze współudziału w jakimkolwiek stopniu kradzieży, nawet jeśli tym samym narazimy się na to, że nazwą nas pozbawionymi poczucia rzeczywistości wariatami?

Komu starczy wiary i hartu ducha, by trwać w walce?

 Zdrowy Wariat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz