*
Moglibyśmy zaryzykować twierdzenie, że w gospodarce wolnorynkowej dzieje się zazwyczaj tak, iż autor jakiejś nowej koncepcji na zarabianie zyskuje na początek pewien "bonus" - bo to on jako pierwszy zastosował dane rozwiązanie i przyciągnął dużo klientów (zanim inni zdołali się zorientować, że dany towar lub usługę można potencjalnym nabywcom zaoferować). Następnie, w równie naturalny sposób, pojawią się zapewne konkurenci - którzy też wcielą w życie ideę prekursora (może ją udoskonalą). Możemy się spodziewać, że ze względu na zwiększoną podaż oferowanego towaru lub usługi ich cena spadnie.
I to jest bodziec, aby wymyślać coś nowego, jeszcze "lepszego"; nowatorskiego, pozwalającego znów zarobić na starcie więcej od konkurencji.
Tak działa niezaburzany rynek.
I jest to najzupełniej normalne.
Opisany proces prowadzi do naturalnej likwidacji tak nierzadko krytykowanych drastycznych różnic w wynagrodzeniu za te same lub podobne towary i usługi.
I zdaje się, że ponadto w jakiś sposób sprzyja temu, by więcej osób żyło bardziej w zgodzie z wyrażoną w pewnej modlitwie prośbą:
"żebractwa i bogactwa nie dawaj mi: daj tylko potrzeby do żywności mojéj,
9 Bych snadź nasycony nie był przywiedziony do zaprzenia, i rzekł: Któż jest Pan? albo ubóstwem przyciśniony, nie jął się kraść i fałszywie nie przysięgał przez imię Boga mego". (Prz 30, 8-9)
*
Otóż wydaje się, że u podłoża wspomnianego na wstępie żalu znajduje się często przekonanie, że "mi się należy" i że mogę wszelkimi środkami niszczyć konkurencję. Licznych "oficjalnych" (tzn. licencjonowanych przez funkcjonariuszy państwowych) taksówkarzy oburza to, że człowiek nie ubiegający się u urzędników państwowych o glejt też pracuje jako taksówkarz - i "zmusza ich" do obniżania cen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz