Pocałunki w filmach

Gilbert Keith Chesteron zauważył niegdyś, iż pierwsze zakochanie to za każdym razem coś nowego, choć jako takie znane jest od początku świata; mimo że przydarzyło się już miliardom ludzi, w moim przypadku nie jest "przeżute" - bo własne, osobiste, moje.

A co powiedzieć o milionach sztucznych (?), fałszywych (?), udawanych (?) pocałunków składanych przez aktorów i aktorki na ustach innych aktorek i aktorów? Czy są one "autentyczne" czy "udawane"? Czy w ogóle istnieje "udawany" pocałunek tego rodzaju?
[Groucho Marx przychwycony niegdyś na całowaniu jakiejś kobiety tłumaczył się: "Tylko szeptałem jej do ust"].

Może właśnie dlatego w świecie filmowym tyle nierządu i cudzołóstwa, że - udając że się "udaje" - aktorzy, pozbywszy się naturalnych hamulców (często pewnie za poduszczeniem scenarzystów, reżyserów i producentów), tracą panowanie nad sobą i swoim życiem.

Święty Paweł zaleca, by unikać wszystkiego co ma choćby pozór zła: "Od wszelakiego podobieństwa złego się powściągajcie" (1 Tes 5, 22).

Jeśli jednak nie narażać się na ryzyko grzechu całując na oczach milionów (które obejrzą film) obcą sobie osobę, to jakże tu robić filmy? Czy niestosowność i ryzyko związane z takimi pocałunkami oznacza, że (zapewne) 90% (a może 99%) filmów nie należy oglądać i może szkoda, że powstały - za cenę przynajmniej poważnego narażania się na grzech?
Nie wykluczajmy takiej możliwości. Może właśnie tak jest.

Ewentualnie można by rozważyć, czy odpowiednie byłoby całowanie się na taśmie filmowej z żoną? Małżeństwo aktorów - wszystko gra, jak się zdaje. Ale jednak też nie.
Trzeba bowiem zadać nie tylko pytanie o to, kto ma prawo do całowania drugiego człowieka w usta - ale również o to, kto ma prawo do całowania drugiego człowieka w usta publicznie? Czy ekshibicjonizm (choćby uprawiany przez męża i żonę) jest czymś do przyjęcia?
A może - wbrew stosunkowo rozpowszechnionemu mniemaniu - pewne rzeczy pozostają jednak intymne, nie na sprzedaż?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz