Kaczka, czyli dobrodziejstwa wolnego rynku

Z ręki do ręki
(Alternatywny tytuł autorstwa Pawła:
Niech nie wie lewica, co czyni prawica...)
Fot. Paweł Schulta

Usłyszałem kiedyś na temat znajomego, który lubi dokonywać transakcji wolnorynkowych, że "ma awersję do umów pisanych". Pomyślałem: to jednak nie do końca prawda. Chętnie podpisałby przecież umowę z wiarygodnym przyjacielem czy znajomym - ale po cóż cokolwiek podpisywać, skoro mamy do siebie zaufanie i możemy umówić się na gębę? Może należałoby uściślić: znajomy ma awersję do podpisywania umów, do których (na mocy przepisów narzucanych nam niesprawiedliwą przemocą przez funkcjonariuszy państwowych) dołącza nieproszona trzecia strona: właśnie owi funkcjonariusze. W żaden sposób nie przyczyniają się oni do wytworzenia dobra, na które umowa opiewa - pakują się do naszych prywatnych ustaleń prawem kaduka.

Bezpośrednie umowy wolnorynkowe - przede wszystkim ustne - z wyłączeniem państwowych pasożytów przyczyniają się do poszerzania obszaru normalności. I dlatego tak się nam ze znajomym podobają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz