ARKA. PO CO I JAK „PAN TADEUSZ” UCZY BYCIA SOBĄ? (IV)

IV. POBOŻNOŚĆ. INWOKACJA. CUDOWNY POWRÓT


SOPLICOWSKA POBOŻNOŚĆ

Pan Tadeusz wiąże nas z ziemią; zwłaszcza z polską ziemią. Ta ziemia zaś wiąże się z niebem, choć inaczej niż w Dziadach. W Panu Tadeuszu nikt nie przeżywa mistycznych wizji jak Ewa lub Ksiądz Piotr, nie dyskutuje z Bogiem jak Konrad. Modlitwy bohaterów poematu to akty pobożności powszedniej: błogosławieństwo posiłku (I, 305), „ranne pacierze” Robaka (II, 69–70) i Maćka (VI, 567–568) i wieczorne Protazego i Gerwazego (V, 883–894). Uśpiwszy Sędziego wywodem na temat praw Sopliców do zamku, Protazy „dobył [...] z kieszeni” (I, 869) trybunalską wokandę, by wzruszać się wspomnieniami dawnych procesów; wreszcie „Marząc i kończąc pacierz wieczorny, pomału, / Usnął ostatni w Litwie Woźny trybunału” (I, 890–891). Po kłótni w zamku z kolei i wojennej naradzie z Hrabią „usnął ostatni klucznik Horeszkowa” (V, 905) – dwaj starzy słudzy dwóch zwaśnionych rodów usypiają „do rymu”. Wcześniej jednak Gerwazy „Zaczął wedle zwyczaju wieczorne pacierze” (V, 883) „I ażeby tym pewniej straszne sny rozegnać, / Odmawiał litaniją o czyscowych duszach” (V, 893–894) – modlą się zatem także „do rymu”.

Do tego tonu – pobożności powszedniej – stosuje się narrator. W Inwokacji wzywa imienia Matki Boskiej w uroczysty sposób, ale już w jego pielgrzymim westchnieniu:

            Kiedyż nam Pan Bóg wrócić z wędrówki pozwoli
            I znowu dom zamieszkać na ojczystej roli [...]
                                                                       II, 21–22

obok modlitewnej czci dźwięczy nieodświętny ton zwyczajowych odwołań do Bożego imienia („dzięki Bogu”, „Bóg strzegł”, „niech Bóg prowadzi”...).

Staropolską pobożnością Soplicowo oddycha na co dzień i trudno o niej choćby na chwilę zapomnieć. Tabaka, którą Robak częstuje szlachtę, mimochodem wywołuje wspomnienia z pielgrzymki:

            „Z Częstochowy? – rzekł Wilbik. – Byłem tam w spowiedzi,
            Kiedym na odpust chodził lat temu trzydzieście; [...]”
                                                                                  IV, 310–311

Niekiedy owa pobożność przybiera nawet odcień... „użytkowy”. Kiedy gości sędziowskiego dworu odrywa od obiadu elektryzująca wieść o pojawieniu się niedźwiedzia, gospodarz troszczy się o niebiański patronat dla planowanych łowów:

                                    [...] „Do księdza plebana
            Dać znać – dodał pan Sędzia – żeby jutro z rana
Mszę miał w kaplicy leśnej; krócióchna oferta
            Za myśliwych, msza zwykła świętego Huberta”.
                                                           III, 760–763

W myśliwsko-liturgicznym zarządzeniu Sędziego pobrzmiewa sarmacki ton poufałej zażyłości z niebem. Ale soplicowska pobożność nie jest martwą rutyną. Nie przypadkiem Podkomorzy ogłasza rehabilitację Jacka, „gdy w kościele było po mszy i kazaniu” (XI, 215), bo najważniejsze sprawy staropolskiego świata pieczętuje bliskość ołtarza. Nie przypadkiem też poranek pośmiertnej chwały Jacka przypada na „dzień Najświętszej Panny / Kwietnej” (XI, 153–154).

Ta nieistniejąca uroczystość to świadoma synteza polskich świąt i nabożeństw maryjnych. Poeta, strażnik skrzyni ze wszystkimi skarbami polskości, nie może pominąć „różnobarwnego” wieśniaczego tłumu klęczącego wokół przyozdobionej wiankami kaplicy. Wie, że Polska „nie zginęła”, dopóki „Klęczący różnobarwny tłum okrywa pole” (XI, 205) przed jakąś wiejską kaplicą, „świątynią maleńką”, która „nie obejmie [...] / Całego zgromadzenia” (XI, 196–197).

            Klęczący różnobarwny tłum okrywa pole,
            A na głos dzwonka, niby na wiatru powianie,
            Chylą się wszystkie głowy jak kłosy na łanie.
                                                           XI, 205–207

Ten charakterystyczny obraz trwa przez wieki: tłum klęczący przed progami zbyt ciasnej kaplicy czy kościółka można zobaczyć i dziś. W tym tłumie przed wiejską kaplicą Mickiewicz dostrzegł kwintesencję pobożności, w której obyczajowa rutyna nie tłumi szczerego poczucia sacrum przenikającego ludzkie życie i cały widzialny świat.


DWIE (!) INWOKACJE

On sam klęka do modlitwy na samym początku poematu. Pan Tadeusz zaczyna się modlitwą. Jest to modlitwa sieroty i proroka. Ściślej: zaczyna się, jak na epos przystało, pewną apostrofą. Jednak inną niż znane z epickiej tradycji. Co więcej: po chwili ustępującą miejsca drugiej apostrofie. Ta druga będzie modlitewna.

Homer wzywał muzę (Iliada: „Gniew, bogini, opiewaj Achilla...”). Tak właśnie zaczyna się epopeję – nieśpieszną, uroczystą, wierszowaną opowieść o czynach bohaterów. Mickiewicz w miejsce muzy wstawia imię ojczyzny:

                        Litwo! Ojczyzno moja!

Myśl o niej wystarczy za źródło natchnienia wygnańcowi choremu z tęsknoty (choremu – bo Litwa jest przecież „jak zdrowie”, zdrowie z fraszki Kochanowskiego, doceniane dopiero w chorobie!).

Wygnaniec ów to nie zabłąkany tułacz. A nawet nie tylko pielgrzym usiłujący powrócić do ojczyzny – świętego celu swej pielgrzymki. On głosem proroka („widzę”!) przepowiada cudowny powrót polskich emigrantów do kraju, na „łono” ojczyzny matki. Mają ów powrót zawdzięczać „Pannie Świętej”, „co jasnej [broni] Częstochowy” i „w Ostrej [świeci] Bramie”.

To do Niej, do Matki Boskiej, poeta kieruje słowa... drugiej inwokacji! Litwa ma być natchnieniem, a Najświętszą Pannę, patronkę powrotu, artysta prosi nie o samo natchnienie, lecz o przeniesienie duszy do jego źródła.

Według dawnego przesądu w czasie snu dusza ludzka może przebywać w różnych miejscach odległych od ciała. Inwokacja w prośbie „Tymczasem przenoś moją dusze utęsknioną...” zapowiada, że cały poemat będzie wizją podobną do snu, w którym taka wędrówka duszy jest możliwa.

Czy jednak Mickiewicz ma nadzieję na powrót w sensie fizycznym? Wątpliwe. Cud spełnia się jednak w inny sposób: dwanaście ksiąg poematu czyni Litwę-ojczyznę, z jej lasami i obłokami, łąkami i pagórkami, a nawet żabami i bigosem, tak żywo obecną, że w [Epilogu] (na pierwszy rzut oka pełnym tylko gorzkiej melancholii) poeta uzna, iż „zrobił skrzydła”, na których „do swoich wrócił”!


IKAR, KTÓRY POWRÓCIŁ

Pan Tadeusz oddycha uroczystą epicką miarą trzynastozgłoskowca (ze średniówką, czyli stałym przedziałem między wyrazami, po siódmej sylabie). Odstępstwa od tej reguły znajdujemy w księdze X i w [Epilogu]. Duże połacie „spowiedzi” Jacka w księdze X wypełnia wiersz nieregularny – głos umierającego rwie się ze wzruszenia i wysiłku. W [Epilogu] z kolei Mickiewicz wybrał jedenastozgłoskowiec – jakby dla zaznaczenia dystansu do trzynastozgłoskowej „historii szlacheckiej” opowiedzianej „w dwunastu księgach”. Odstępstwo od odstępstwa: w wersie 38. [Epilogu] mamy dziewięciozgłoskowiec, natomiast wersy 100–104 – i te nas teraz zajmą – zaskakują powrotem rytmu, do którego ucho czytelnika zdążyło przywyknąć wcześniej:

      100  I przyjaciele wtenczas pomogli rozmowie             13        (7+6)
            I do piosnki rzucali mnie słowo za słowem –            13        (7+6)
            Jak bajeczne żurawie nad dzikim ostrowem,            13        (7+6)
            Nad zaklętym pałacem przelatując wiosną               13        (7+6)
            I słysząc zaklętego chłopca skargę głośną,               13        (7+6)
      105  Każdy ptak chłopcu jedno pióro zrucił,
            On zrobił skrzydła i do swoich wrócił...


Są to wersy następujące bezpośrednio po omówionym już przez nas zestawieniu Paryża z Soplicowem. Od niewesołej wizji Zachodu jako krainy międzyludzkiej obcości poeta przechodzi do obrazu przyjacielskich gawęd o utraconym raju, owocujących cudem, który... przepowiedział w Inwokacji („Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono” [I, 13])! Przyjaciele dorzucali „do piosnki” słowa, jak żurawie zrzucały „zaklętemu chłopcu” pióra. To sam Mickiewicz jest owym zaklętym chłopcem. Na imię mu... Ikar! W [Epilogu] imię to nie pada. Któż to jednak może być inny: chłopiec, który zrobił sobie skrzydła i na tych skrzydłach uleciał w wyspy-więzienia do ojczyzny?

W starogreckim micie inżynierska przemyślność Dedala przegrała z lekkomyślnym natchnieniem Ikara. Ale Ikar-poeta na skrzydłach natchnienia podsycanego przez przyjaciół powrócił do ojczyzny – w myśli, w marzeniu, w wielkim śnie, którym jest cały poemat!

Ten tryumf przyjaźni i sztuki-własnej sztuki – Mickiewicz podkreśla chwilowym powrotem do rytmu znanego z „dwunastu ksiąg wierszem”; na chwilę, w której mówi o baśniowym powrocie Ikara do ojczyzny, zawiesza prawa narratora [Epilogu] – krytyka beztroskich tonów poematu i żałobnika szlochającego nad grobem „Matki Polski”, a przywraca je znanemu z dwunastu ksiąg narratorowi-gawędziarzowi, opowiadaczowi baśni, tęskniącemu wygnańcowi. Za sprawą sztuki cud powrotu do raju się spełnił! – więc wzruszony głos narratora musi zadrżeć tym samym rytmem co w dziesięciu tysiącach wersów składających się na opis tego raju.

Inwokacja sugeruje, że poemat będzie cudownym snem; ostatni dwuwiersz XII księgi („I ja tam z gośćmi byłem...”) nasuwa myśl, że może jest tylko baśnią – piękną jak baśń i, niestety, jak baśń nierzeczywistą. [Epilog] obwieszcza, że na skrzydłach snu, na skrzydłach związanych natchnieniem z własnych wspomnień i z czułych wspomnień braci można niezawodnie powrócić do ukochanych miejsc i osób. Gdyby te miejsca i te osoby nawet przestały istnieć fizycznie, utrwalone przez artystę przestały być snem, baśnią, złudzeniem; stały się niezniszczalne.

Stanisław Falkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz