MOJE BOJE Z TRADYCJĄ: W ucho go!

Msza święta - tak zwana "szkolna". Dziwne, że środowisko uznawane za tradycyjne używa takiej nomenklatury. Samo - i słusznie! - oburza się na sformułowania "msza święta młodzieżowa", "msza dla dzieci" etc. Ale cóż... ciągnijmy historię.

Dzieci stłoczone w ławkach; nauczyciele-cerbery (po prawdzie to w większości nauczycielki-cerberki) czujnymi oczami śledzą potencjalne występki dziesięcio- i mniej-latków. Msza przy ołtarzu się odprawia, a w nawie odprawia się nadzór.

Wtem: W ucho go! Nauczyciel wymierza uczniowi cios - chłopiec rozglądał się na boki czy też popełnił inne karygodne przestępstwo. Dostał więc w głowę.
I znosi to.

Rodzice ucznia sądzą zapewne, że, posławszy go do placówki, która ma w nazwie "katolicka", a w dodatku "tradycyjnie katolicka", powierzają swoje dziecko w dobre ręce. Cóż...
Zbyt wielu łudzi się, że, umywszy ręce od wychowywania powierzonych sobie przez Pana Boga dzieci i oddawszy je w ręce cudze, obce i nieznajome, choćby zwące się tradycyjnie katolickimi, postępuje słusznie. (Liczą na to, że szkoła zastąpi i wyręczy rodziców w wychowaniu dzieci).

Przecież wspomnianego nauczyciela należałoby...

Kto powinien to zrobić? Jego szkolny przełożony, rodzice dziecka, a może sam ów uczeń (na pewno miałby do tego moralne prawo).

Krótka nauka płynąca z powyższej opowieści: jeśli już decydujemy się powierzać dzieci osobom trzecim, powierzmy je ludziom godnym zaufania nie tylko z nazwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz