Czasy współczesne w szkole
Czy to w państwowej, czy w prywatnej (posiadającej jednak tzw. "prawa publiczne", a więc de facto podległej państwu) - bez różnicy?
Ile razy zdarzyło nam się mieć do czynienia z wizytacją lekcji?
Czy to jako nauczycielom, czy jako uczniom, czy jako rodzicom uczniów?
Na jakiej podstawie dyrekcja ocenia pracę zatrudnionych, skoro przełożeni obserwują prowadzone przez nich zajęcia z częstotliwością zbliżoną do zera?
To dość paradoksalne w świecie, w którym panuje wszechobecny niemal monitoring. Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że dyrektor fabryki rezygnuje z badania poziomu pracy/wydajności danego zatrudnionego? Że trzyma go na stanowisku niezależnie od wyników jego pracy?
A może odpowiedzią na kryzys współczesnych "placówek oświatowych" byłoby założenie własnej szkoły - własnej: to znaczy pozbawionej tzw. "praw publicznych". I pomyślenie jej funkcjonowania w ten sposób, aby dyrektor bywał częstym gościem prowadzonych zajęć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz