L7 (5) - Anarchia w różnych odsłonach

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------




Louis Beam
Opór bez przywódcy

Skoro każdy człowiek ma prawo
bronić swojej osoby, swojej wolności
i swojej własności – nawet używając siły
grupa ludzi ma prawo zorganizować
i utrzymywać wspólną siłę,
aby bronić tych praw stale”.

Frederick Bastiat, Prawo, Paryż 1850

Koncepcja oporu bez przywódcy została wysunięta przez pułkownika Uliusa Louisa Amossa, założyciela International Service of Information Incorporated z siedzibą w Baltimore w stanie Maryland. Amoss zmarł ponad piętnaście lat temu, ale w trakcie swojego życia był niezmordowanym przeciwnikiem komunizmu, a także wykwalifikowanym oficerem wywiadu. Pułkownik Amoss napisał po raz pierwszy o oporze bez przywódcy 17 kwietnia 1962 roku. Jego teorie organizacji były pomyślane jako narzędzie na wypadek, gdyby władzę w USA przejęli komuniści. Autor niniejszego tekstu, mając przywilej przeżycia wielu lat od śmierci pułkownika Amossa, przyjął jego teorie i objaśnił je szczegółowo. Pułkownik Amoss obawiał się komunistów. Niżej podpisany obawia się rządu federalnego. W USA komunizm nie stanowi dziś dla nikogo żadnego zagrożenia, podczas gdy tyrania rządu federalnego stanowi zagrożenie dla każdego. Autor niniejszego tekstu szczęśliwie żył wystarczająco długo, aby zobaczyć ostatnie tchnienia komunizmu, ale może, niestety, dożyć również tego, że ujrzy agonię wolności w Ameryce.
Proponuję to opracowanie w nadziei, że Ameryka jakimś sposobem wciąż może dać nam dzielnych synów i córki potrzebnych, aby zwalczyć narastające prześladowanie i ucisk. Szczerze mówiąc, w tej chwili trudno wyrokować, czy to się powiedzie. Niewielu jest dziś ludzi, którzy kochają wolność i wierzą w nią wystarczająco mocno, aby o nią walczyć, ale wśród synów każdego niegdyś wielkiego narodu drzemią utajone perły dawnej świetności. Ci ludzie istnieją. Patrzyłem w ich roziskrzone oczy, dzieląc z nimi krótkie chwile mojego życia. Cieszyłem się ich przyjaźnią, dzieliłem z nimi ich ból, a oni mój. Jesteśmy braćmi, dziećmi tej ziemi, dającymi sobie wzajemnie siłę w karkołomnym pędzie do bitwy, o której wszyscy słabsi, strachliwi ludzie mówią, że nie zdołamy jej wygrać. Być może... Ale przecież może zdołamy. To nie koniec – dopóki ostatni bojownik o wolność nie zostanie pochowany lub uwięziony, albo gdy spotka to tych, którzy nastają na naszą wolność.
Jeśli nie dojdzie do jakichś przełomowych wydarzeń, walka potrwa jeszcze lata. Z upływem czasu nawet dla bardziej ograniczonych spośród nas będzie stawało się jasne, że głównym zagrożeniem dla życia i wolności ludzi jest rząd. Niewątpliwie obecny ucisk ze strony rządu wyda się dziecinadą w porównaniu z tym, co zaplanował on na przyszłość. Tymczasem istnieją ludzie, którzy wciąż mają nadzieję, że niewielu zdoła jakimś sposobem zrobić to, czego nie udało się dokonać wielu. Jesteśmy świadomi, że zanim rzeczy będą się miały lepiej, z pewnością będą się miały gorzej, jako że rząd demonstruje chęć użycia przeciw dysydentom coraz ostrzejszych środków państwa policyjnego. Zmieniająca się sytuacja czyni jasnym fakt, że ci, którzy sprzeciwiają się państwowemu uciskowi, muszą być przygotowani na zmianę, przystosowanie i przekształcenie swojego zachowania, swojej strategii oraz taktyki, w zależności od tego, na co pozwalają okoliczności. Brak refleksji nad nowymi metodami oraz zastosowania ich tam, gdzie potrzeba, ułatwi rządowi zdławienie oporu. Dawanie się tyranowi we znaki to obowiązek każdego patrioty. Kiedy tego zaniecha, zawiedzie nie tylko siebie, ale swój naród.
Mając to na uwadze, dochodzimy do wniosku, że obecne metody oporu wobec tyranii stosowane przez tych, którzy kochają naszą rasę1, kulturę i dziedzictwo, muszą zdać decydujący egzamin ze zdrowego rozsądku. Muszą zostać obiektywnie ocenione pod kątem efektywności, jak również tego, czy ułatwiają, czy utrudniają rządowi stosowanie zamierzonych represji. Te metody, które nie przynoszą korzyści w realizacji naszych celów, muszą zostać odrzucone; w przeciwnym wypadku rząd skorzysta na tym, że się ich trzymamy.
Jako że uczciwym ludziom, którzy zrzeszyli się w grupach albo stowarzyszeniach politycznych czy religijnych, przykleja się fałszywą etykietkę „krajowych terrorystów” albo „kultystów” i zwalcza się ich, konieczne staje się rozważenie innych metod organizacji – albo, na potrzebę czego mogą wskazywać okoliczności: braku organizacji. Trzeba pamiętać o tym, że w interesie rządu nie leży eliminowanie wszystkich grup. Nieliczne muszą pozostać dla podtrzymywania opracowanej na potrzeby mas iluzji, że Ameryka jest „wolnym demokratycznym krajem”, w którym zezwala się na różnicę zdań. Nikt, kto jest na tyle naiwny, aby przypuszczać, iż najpotężniejszy rząd na ziemi nie będzie uciskał nikogo, kto stanowi dla jego władzy realne zagrożenie, nie powinien zajmować się aktywną działalnością, ale raczej siedzieć w domu, studiując historię polityczną.
Odpowiedź na pytanie o to, kogo rząd zostawi w spokoju, a kogo nie, będzie zależała od tego, w jaki sposób grupy i poszczególne osoby poradzą sobie z kilkoma kwestiami, takimi jak: uchronienie się przed spiskami, pozbycie się malkontentów o słabej woli, nacisk na wysokie kwalifikacje członków grup, unikanie jakiegokolwiek kontaktu ze środkami przekazu – figurantami pracującymi dla funkcjonariuszy federalnych – i, wreszcie, maskowanie się (które można zdefiniować jako umiejętność wtopienia się w oczach opinii publicznej grup oporu bardziej oddanych sprawie w mainstreamowe „koszerne” stowarzyszenia, które generalnie uważa się za nieszkodliwe). To, czy jakiejś organizacji zezwoli się w przyszłości na dalszą działalność, będzie jednak przede wszystkim zależeć od tego, jak duże zagrożenie stanowi dana grupa. Nie chodzi o zagrożenie rozpatrywane w kategoriach potęgi zbrojnej ani możliwości politycznych, bo obecnie nie mamy ani jednego, ani drugiego, ale raczej zagrożenie pod względem potencjału. To potencjału funkcjonariusze federalni obawiają się najbardziej. Jest zaś dla nich drugorzędne, czy taki potencjał istnieje w pojedynczych ludziach, czy w grupie. Funkcjonariusze federalni oceniają potencjalne zagrożenie w kategoriach tego, co mogłoby się zdarzyć, biorąc pod uwagę sytuację sprzyjającą aktywnemu działaniu ze strony niesubordynowanej organizacji lub jednostki. Gromadzenie precyzyjnych informacji wywiadowczych pozwala im oceniać ten potencjał. Pokazywanie trzymanych w ręce kart przed licytacją to prosta droga do porażki.
Ruch na rzecz wolności błyskawicznie zbliża się do punktu, w którym dla wielu ludzi możliwość przynależności do grupy przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla innych członkostwo w grupie będzie realną opcją tylko na najbliższą przyszłość. W końcu – przypuszczalnie dużo prędzej niż spodziewa się tego większość – cena płacona za przynależność do grupy przekroczy jakikolwiek zauważalny zysk. Ale na razie niektóre spośród istniejących ugrupowań często służą użytecznemu celowi – albo zapoznawaniu nowego sympatyka z ideologią, o którą walczymy, albo tworzeniu pozytywnej propagandy celem dotarcia do potencjalnych bojowników o wolność. Z pewnością ta walka staje się w szybkim tempie i w znacznym stopniu kwestią indywidualnych działań; każdy z jej uczestników podejmuje w ciszy swojego serca decyzję, żeby się przeciwstawiać: przeciwstawiać się z użyciem wszelkich koniecznych środków. Trudno przewidzieć, co zrobią inni, bo żaden człowiek nie zna w pełni serca drugiego człowieka. Wystarczy wiedzieć, co zrobi się samemu. Wielki nauczyciel powiedział kiedyś: „Poznaj sam siebie”. Udaje się to niewielu osobom, ale niech każdy z nas obieca sobie, że nie przystanie potulnie na los, jaki zaplanowali nasi niedoszli władcy.
Koncepcja oporu bez przywódcy to nic innego niż zasadnicze odejście od zwyczajowych teorii organizacji. Utarty schemat organizacji reprezentuje na diagramie piramida – masy u dołu i przywódca na wierzchołku. Tę podstawę organizacji można dostrzec nie tylko w armiach, które są, naturalnie, najlepszą ilustracją struktury piramidowej – na dole masy żołnierzy, szeregowców, odpowiedzialnych przed kapralami, którzy z kolei odpowiadają przed sierżantami i tak dalej w górę po szczeblach dowodzenia do generałów na szczycie. Ale tę samą strukturę widzimy w korporacjach, klubach ogrodniczych dla pań i w samym naszym systemie politycznym. Ten konwencjonalny schemat organizacyjnej „piramidy” możemy zaobserwować we wszystkich istniejących obecnie na świecie strukturach politycznych, społecznych i religijnych – od rządu federalnego po Kościół Rzymskokatolicki. W mądrości Ojców Założycieli Konstytucja Stanów Zjednoczonych usiłowała zniuansować dyktatorską w swej istocie naturę organizacji opartej o model piramidy poprzez podział władzy na wykonawczą, prawodawczą i sądowniczą. Ale piramida pozostaje w swej istocie nienaruszona.
Schemat takiej organizacji – piramida – jest jednak nie tylko bezużyteczny, ale wysoce niebezpieczny dla stosujących go osób, gdy wykorzystywany jest w ruchu oporu przeciw tyranii państwa. Dzieje się tak szczególnie w przypadku zaawansowanych technologicznie społeczeństw, w których elektroniczna inwigilacja może często zinfiltrować taką strukturę, ujawniając jej łańcuch dowodzenia. Doświadczenie raz po raz uczyło nas, że antypaństwowe organizacje polityczne stosujące tę metodę dowodzenia i kontroli łatwo padają ofiarą rządowej infiltracji, prowokacji oraz niszczenia ludzi zaangażowanych w sprawę. Widzieliśmy to niejednokrotnie w USA, gdzie prorządowi szpiedzy albo prowokatorzy podstępem dostają się do grup patriotycznych i niszczą je od środka.
W organizacji o strukturze piramidy agent służb bezpieczeństwa jest w stanie zniszczyć wszystkich, którzy znajdują się poniżej jego poziomu infiltracji, a często również tych wyżej. Jeśli zdrajca wniknął w struktury kierownicze, cała organizacja jest od góry do dołu skompromitowana i może być swobodnie oczerniana.
Alternatywą dla organizacji o strukturze piramidy jest system komórek. W przeszłości wiele grup politycznych (zarówno prawicowych, jak i lewicowych) używało systemu komórek, aby przybliżyć realizację swoich zamierzeń. Wystarczą dwa przykłady.
W trakcie Rewolucji Amerykańskiej na całym obszarze trzynastu kolonii uformowały się „komitety korespodencyjne”. Ich cel stanowiło zniesienie rządu i wspomożenie w ten sposób sprawy niepodległości. „Synowie Wolności”, o których zrobiło się głośno, kiedy wyrzucili opodatkowaną przez rząd herbatę do Zatoki Bostońskiej, stanowili zbrojne ramię komitetów korespondencyjnych. Każdy komitet był tajną komórką, działającą niezależnie od innych komórek. Informacje na temat rządu przekazywano z komitetu do komitetu, z kolonii do kolonii, a następnie na ich podstawie podejmowano działania lokalne. Nawet w tych minionych czasach słabych środków komunikacji, gdy doręczenie listu zajmowało tygodnie albo miesiące, komitety bez zupełnie żadnego centralnego kierownictwa stosowały bardzo podobną taktykę w oporze przeciw rządowej tyranii. Pierwsi amerykańscy patrioci wiedzieli, że wydawanie przez kogokolwiek jakichkolwiek rozkazów było całkowicie niepotrzebne. Informacje udostępniało się każdemu komitetowi i każdy komitet działał, jak uznał za stosowne. Niedawnym przykładem systemu komórek wziętym z lewego skrzydła polityki są komuniści. Celem ominięcia oczywistych problemów związanych z organizacją opartą na modelu piramidy komuniści rozwinęli system komórek, podnosząc go do rangi sztuki. Dysponowali licznymi niezależnymi komórkami, które działały w zupełnej izolacji od siebie i – co szczególnie istotne – nie wiedząc wzajemnie o swoim istnieniu, ale koordynowane przez kwaterę główną. Wiadomo na przykład, że podczas II wojny światowej na wysokich szczeblach rządu Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie działało co najmniej sześć tajnych komunistycznych komórek (plus wszyscy komuniści działający otwarcie, chronieni i wspierani przez prezydenta Roosevelta), jednak tylko jedna z nich została ujawniona i zniszczona. Tego, ile innych jeszcze komórek faktycznie funkcjonowało, z całkowitą pewnością nie może stwierdzić nikt.
Komunistyczne komórki, które działały pod kontrolą sowiecką w USA do końca 1991 roku, mogły mieć u steru przywódcę, który zajmował pozornie bardzo skromną pozycję w społeczeństwie. Mógł być na przykład pomocnikiem kelnera w restauracji, ale w rzeczywistości pułkownikiem albo generałem tajnych służb sowieckich – KGB. Pod jego dowództwem znajdować się mogły liczne komórki, a ktoś aktywny w jednej z nich prawie nigdy nie wiedział o ludziach działających w innych. Zaleta takiego rozwiązania polega na tym, że – chociaż dowolna pojedyncza komórka może zostać zinfiltrowana, ujawniona albo zniszczona – nie będzie miało to wpływu na pozostałe komórki; w istocie, członkowie innych komórek pomogą komórce atakowanej i z reguły udzielą jej bardzo silnego wsparcia na wiele sposobów. To bez wątpienia przynajmniej jedna z przyczyn, dla których kiedy tylko w przeszłości atakowano w naszym kraju komunistów, wsparcie dla nich pojawiało się w wielu nieoczekiwanych miejscach.
Sprawne i efektywne działanie systemu komórek wzorowanego na modelu komunistycznym zależy, oczywiście, od centralnego kierownictwa, co oznacza imponującą organizację, odgórne finansowanie i zewnętrzne wsparcie – komuniści mieli wszystkie te rzeczy. Naturalnie, amerykańscy patrioci nie dysponują żadną z nich ani na szczycie, ani gdziekolwiek indziej, a więc skuteczny system organizacji komórkowej oparty na sowieckim systemie działania jest niemożliwy.
Z powyższych rozważań jasno wynikają dwie rzeczy. Po pierwsze, struktura oparta na modelu piramidy może zostać stosunkowo łatwo zinfiltrowana, a zatem nie jest rozsądną metodą organizowania się w sytuacjach, gdy rząd posiada środki i chęć spenetrowania takiej struktury – a sytuacja w naszym kraju tak właśnie wygląda. Po drugie, nie istnieją normalne warunki, w których amerykańscy patrioci mogliby budować strukturę komórek wzorowaną na modelu komunistycznym. Gdy to zrozumiemy, pojawia się pytanie: „Jaka metoda pozostała tym, którzy opierają się tyranii państwa?”. Odpowiedzi udziela nam pułkownik Amoss, który zaproponował model organizacji oparty o „ukryte komórki”. Określił go mianem oporu bez przywódcy. Jest to sposób organizacji o strukturę komórkową, ale nie mający żadnej centralnej kontroli ani kierownictwa – w istocie stosujący metody wykorzystywane przez komitety korespondencyjne w trakcie Rewolucji Amerykańskiej. Wykorzystując koncepcję oporu bez przywódcy, wszystkie poszczególne osoby oraz grupy działają niezależnie od siebie i nigdy nie zgłaszają się do żadnej kwatery głównej ani do żadnego przywódcy po rozkazy albo instrukcje, jak robiliby to ludzie należący do typowej organizacji o modelu piramidy.
Na pierwszy rzut oka taki rodzaj organizacji wydaje się nierealistyczny – przede wszystkim dlatego, że zdaje się brakować organizacji. Pojawia się zatem zrozumiałe pytanie o to, jak „ukryte komórki” oraz poszczególni ludzie będą ze sobą współdziałać, skoro nie ma wzajemnej komunikacji ani centralnego kierownictwa? Odpowiedź na to pytanie brzmi: uczestnicy programu oporu bez przywódcy działający w ukrytych komórkach albo indywidualnie muszą dokładnie wiedzieć, co robią i jak to robić. Poszczególne osoby stają się odpowiedzialne za zdobycie potrzebnych umiejętności oraz informacji dotyczących tego, co należy robić. Nie jest to bynajmniej tak niepraktyczne, jak się wydaje, bo jest bezsprzecznie prawdą, że w każdym ruchu wszystkie zaangażowane w niego osoby mają takie samo podejście do najważniejszych spraw, wyznają tę samą filozofię, i generalnie reagują na dane sytuacje w podobny sposób. Historia komitetów korespondencyjnych podczas Rewolucji Amerykańskiej pokazuje, że tak właśnie jest.
Jako że ostateczny cel oporu bez przywódcy to zniesienie tyranii państwa (tym przynajmniej zajmujemy się w niniejszym opracowaniu), wszyscy członkowie ukrytych komórek albo poszczególne osoby będą mieli tendencję do reagowania na obiektywne wydarzenia w ten sam sposób – poprzez zwyczajną taktykę oporu. Powszechnie dostępne narzędzia dystrybucji informacji, takie jak gazety, ulotki, komputery itd., dają każdemu człowiekowi wiedzę o bieżących wydarzeniach, pozwalając na zaplanowaną reakcję, która przyjmie różne formy. Nikt nie potrzebuje wydawać nikomu rozkazów. Idealiści naprawdę oddani sprawie wolności podejmą działanie, kiedy poczują, że nadszedł już czas, albo pójdą za sygnałem innych, którzy ich poprzedzą. Chociaż – to prawda – przeciw tego rodzaju strukturze jako metodzie oporu da się powiedzieć wiele, trzeba pamiętać, że opór bez przywódcy to wynik konieczności. Inne rozwiązania okazały się niemożliwe do realizacji albo niepraktyczne. Opór bez przywódcy działał już w okresie Rewolucji Amerykańskiej, a jeśli osoby prawdziwie oddane sprawie same zaczną go wykorzystywać, zadziała i teraz.
Nie trzeba wspominać o tym, że opór bez przywódcy prowadzi do powstawania bardzo małych albo nawet jednoosobowych komórek oporu. Ci, którzy wstępują do organizacji, aby markować aktywność albo fanatycy działalności grupowej zostaną szybko wyeliminowani. Natomiast osoby traktujące swój sprzeciw wobec federalnego despotyzmu poważnie uznają, że powstawanie bardzo małych albo nawet jednoosobowych komórek oporu jest właśnie tym, czego potrzeba.
Z punktu widzenia tyranów oraz niedoszłych potentatów federalnej biurokracji i agencji policyjnych nic nie jest bardziej pożądane niż to, aby ci, którzy się im sprzeciwiają, mieli ZJEDNOCZONĄ strukturę dowodzenia i aby każdy sprzeciwiający się im człowiek należał do grupy opartej na modelu piramidy. Takie grupy i organizacje łatwo zniszczyć. Szczególnie w świetle faktu, że Departament Sprawiedliwości (sic!) obiecał w 1987 roku, że nigdy nie będzie już żadnej sprzeciwiającej mu się grupy, w której nie miałby przynajmniej jednego informatora. Ci federalni „przyjaciele rządu” to agenci wywiadu. Zbierają informacje, które mogą zostać użyte przez federalnego prokuratora okręgowego, gdy najdzie go chętka, aby kogoś oskarżyć. Linia natarcia została wyznaczona. Jest zatem konieczne, aby patrioci podjęli świadomą decyzję – albo pomagać rządowi w jego nielegalnym szpiegowaniu, trzymając się wciąż dawnych metod organizacji i oporu, albo utrudnić wrogowi robotę, stosując skuteczne środki zaradcze.
Niewątpliwie istnieją ograniczeni umysłowo ludzie, którzy, stojąc na podium z powieszoną w tle amerykańską flagą i samotnym orłem wznoszącym się ku niebu nad głową, będą z naciskiem stwierdzali swoim najlepiej brzmiącym czerwonym, białym i niebieskim głosem: „Co z tego, jeśli rząd nas szpieguje? Nie łamiemy żadnych przepisów”. Tak wadliwe rozumowanie uprawiane przez jakiegokolwiek poważnego człowieka stanowi najlepszy przykład na to, że istnieje potrzeba zajęć z zakresu edukacji specjalnej. Ktoś przedstawiający takie twierdzenie nie ma absolutnie żadnego pojęcia o politycznej rzeczywistości w naszym kraju i jest niezdolny do kierowania czymkolwiek więcej niż psim zaprzęgiem w alaskańskiej dziczy. Stara mentalność „urodzonego 4 lipca”, która tak mocno wpłynęła na sposób myślenia amerykańskiego patrioty w przeszłości, nie uchroni go przed rządem w przyszłości. „Reedukacja” tego typu bez-myślicieli będzie się odbywała w systemie federalnych więzień, gdzie nie ma flag ani orłów, ale pod dostatkiem ludzi, którzy „nie łamali żadnych przepisów”.
Większość grup, które „jednoczą” swoich rozproszonych współpracowników w jakąś strukturę, cieszy się krótkim życiem politycznym. Stąd przywódcy ruchów nieustannie nawołujący do jedności organizacyjnej zamiast pożądanej jedności celu zazwyczaj zaliczają się do jednej z trzech opisanych poniżej kategorii.
Mogą nie być rozsądnymi taktykami politycznymi, ale raczej po prostu oddanymi sprawie ludźmi, którzy czują, że jedność pomogłaby ich sprawie; nie uświadamiają sobie jednak, że rząd wielce zyskałby na zorganizowanych w taki sposób wysiłkach. Organizacje oparte na modelu piramidy ułatwiają rządowi osiągnięcie jego celu, którym jest uwięzienie albo zniszczenie wszystkich, którzy mu się sprzeciwiają. Lub może nie rozumieją w pełni walki, w której uczestniczą, ani tego, że rząd, któremu się sprzeciwiają, wypowiedział wojnę tym, którzy walczą za wiarę, naród, wolność i swobody konstytucyjne. Ludzie znajdujący się u władzy zawsze użyją wszelkich możliwych środków, aby pozbyć się opozycji. Trzecim typem osób nawołujących do zjednoczenia – i, miejmy nadzieję, stanowiącym wśród trzech wspomnianych kategorii mniejszość – są ci, którym bardziej zależy na władzy, jaką, według ich przypuszczeń – da im wielka organizacja, niż na rzeczywistym osiągnięciu zadeklarowanego celu.
I na odwrót – ostatnią rzeczą, jakiej chcieliby rządowi szpicle, gdyby mieli w tej sprawie coś do powiedzenia, byłoby istnienie tysiąca rozmaitych małych ukrytych sprzeciwiających się im komórek. Taka sytuacja to wywiadowczy koszmar dla rządu zdeterminowanego, aby dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe, o tych, którzy mu się sprzeciwiają. Funkcjonariusze federalni, zdolni zgromadzić w dowolnej chwili olbrzymią ilość cyfr, ludzi, danych wywiadowczych oraz sił i środków, potrzebują jedynie centralnego punktu, w który skierują swój gniew. Pojedynczy przypadek infiltracji w organizacji typu piramidowego może doprowadzić do zniszczenia całości. Tymczasem opór bez przywódcy nie daje funkcjonariuszom federalnym pojedynczej sposobności do zniszczenia znacznej części Ruchu Oporu.
Wraz z oświadczeniem Departamentu Sprawiedliwości (sic!), że trzystu agentów FBI, wyznaczonych dawniej do śledzenia sowieckich szpiegów w USA (kontrwywiad krajowy), ma być obecnie wykorzystywanych do „zwalczania przestępczości”, rząd federalny przygotowuje grunt pod zakrojony na szeroką skalę atak na osoby sprzeciwiające się jego polityce. Wiele antyrządowych grup oddanych sprawie ocalenia Ameryki naszych przodków może się spodziewać, że wkrótce poczuje impet nowego ataku rządu na wolność.
Jest zatem jasne, że czas już przemyśleć na nowo tradycyjną strategię i taktykę oporu wobec współczesnego państwa policyjnego. Ameryka w szybkim tempie stacza się w ciemną noc tyranii państwa policyjnego, w którym prawa uznawane teraz przez większość za niezbywalne znikną. Niech nadchodząca noc zostanie rozświetlona tysiącem punktów oporu. Opór wobec tyranii musi być jak mgła, która tworzy się w wymagających tego warunkach i znika, gdy ich nie ma.

_______

OBJAŚNIENIE LOUISA BEAMA: Niniejsze opracowanie zostało napisane przez Louisa Beama i opublikowane w 1983 r. W 1992 r. opublikowano je ponownie w powyższej wersji. Nie mnie należą się słowa uznania za objaśniane w opracowaniu teorie – na uznanie za błyskotliwą analizę i wnikliwe myślenie zasługuje pułkownik Amoss.

[1983]



Carl Watner
Podstawy woluntaryzmu

Woluntaryzm to doktryna głosząca, że relacje między ludźmi powinny opierać się wyłącznie na wzajemnej zgodzie. Woluntaryzm stanowi środek, cel i pogląd na rzeczywistość. Nie wymaga jakiejś określonej formy, którą miałyby przyjąć dobrowolne umowy – twierdzi tylko, że należy odrzucić przemoc, aby jednostki mogły prosperować w społeczeństwie. Jako że woluntaryzm jest środkiem, który określa cel – musimy dążyć do powstania społeczeństwa w pełni woluntarystycznego dobrowolnymi środkami. Ludzi nie można zmusić do wolności. Korzystamy zatem z wolnego rynku, edukacji, przekonujemy i stosujemy bierny opór jako główne sposoby wpływania na poglądy ludzi na temat państwa. Woluntarystyczne przekonanie, że każda tyrania i każdy rząd opiera się na społecznym przyzwoleniu, wyjaśnia, dlaczego do osiągnięcia wolności wystarczą środki dobrowolne.

Argument epistemologiczny

Przemoc nigdy nie jest środkiem do osiągnięcia wiedzy. Jak wyjaśniła Isabel Paterson w książce The God of the Machine: „Żaden edykt nie może obdarzyć jednostki niczym, czego odmawia jej natura. Rządowy dekret nie może uleczyć złamanej nogi, ale może nakazać okaleczenie zdrowego ciała. Nie może obdarzyć nikogo inteligencją, ale może zakazać używania inteligencji”. Innymi słowy, jak ujął to Baldy Harper: „Prawdy nie da się zastrzelić!”. Zwolennik jakiejkolwiek formy napastniczej przemocy znajduje się z punktu widzenia logiki w bardzo ryzykownej sytuacji. Przemoc nie ma mocy przekonywania i nie stanowi żadnego argumentu. William Goodwin wskazał, że przemoc „jest sprzeczna z naturą intelektu, który za pomocą przekonywania można tylko doskonalić”, i że „gdyby człowiek, który stosuje wobec mnie przemoc, umiał przekonać mnie do do swojego zdania drogą argumentacji, zrobiłby to. Tymczasem udaje, że karze mnie, bo jego argumentacja jest silna; ale tak naprawdę karze mnie, bo jest słaby”. Przemoc nie ma w sobie niczego, co prowadzi do rozwoju cywilizowanego społeczeństwa. W najlepszym wypadku umożliwia paru jednostkom wzbogacenie się, jednocześnie ograniczając możliwości większości innych ludzi.

Argument ekonomiczny

Ludzie uczestniczą w dobrowolnej wymianie, ponieważ spodziewają się poprawy swojego bytu; jedynymi osobami zdolnymi ocenić, czy warto dokonać wymiany, są uczestniczące w niej strony. Stąd wynika w naturalny sposób woluntaryzm – jeśli nikt nie próbuje mu przeszkodzić. Wzajemne oddziaływanie własności naturalnej i wymiany skutkuje cenami regulowanymi przez wolny rynek., który dostarcza informacji potrzebnych do podejmowania inteligentnych decyzji ekonomicznych. Interwencjonizm i kolektywizm uniemożliwiają dokonanie kalkulacji ekonomicznej, bo zakłócają wolnorynkowy system cen. Nawet najmniejsza interwencja rządu prowadzi do problemów, którymi usprawiedliwia się wzywanie do kolejnych interwencji. W gospodarkach „kontrolowanych” nie ma miejsca na innowacje, nowe sposoby działania, ani na „to, czego nie da się przewidzieć”. Wolnorynkowa konkurencja to proces uczenia się, przynoszący wyniki, których nikt nie jest w stanie znać z góry. Nie ma sposobu, aby określić, ile szkód wywołały i wciąż będą wywoływać ograniczenia polityczne.

Argument moralny

Zasada dobrowolności powoduje, że – jakkolwiek mamy możliwość wyboru tego, co najgorsze – mamy też możliwość wyboru tego, co najlepsze. Woluntaryzm daje nam sposobność polepszania naszego bytu, chociaż nie daje gwarancji rezultatów. Zasada dobrowolności zabrania nam przemocą narzucać innym nasze pojęcie „lepszego bytu”. Jednocześnie chroni nas przed sytuacją, w której ktoś inny przemocą narzuca nam swoje pojęcie „lepszego bytu”. Użycie przemocy w celu wymuszenia moralnego zachowania automatycznie wyklucza możliwość jego zaistnienia – aby działanie było moralne, musi być dobrowolne. Jeżeli osoba zostaje zmuszona do postępowania w określony sposób (albo rząd grozi jej karami), w jej zachowaniu nie ma niczego cnotliwego. Wolność wyboru to element konieczny do osiągnięcia moralności. Tam, gdzie pojawia się szansa na dobre życie, trzeba też zgodzić się na ryzyko wyboru złego życia.

Argument z prawa naturalnego

Rozum i zdrowy rozsądek podpowiadają nam, że niczego nie można uczynić właściwym przez ogłoszenie tego jako prawa, jeżeli nie jest to zgodne z naturą. Stoik Epiktet nawoływał ludzi do przeciwstawiania się tyranom w taki sposób, aby podać w wątpliwość samą potrzebę istnienia rządu. „Jeśli rząd nakazał ludziom, aby zrobili coś, czemu sprzeciwiałby się ich rozum, powinni przeciwstawić się rządowi. Jeśli rząd kazał ludziom zrobić to, co i tak podpowiedziałby im rozum, nie potrzebują rządu”. Tak jak nie potrzebujemy państwa, aby dyktowało nam, co jest dobre, a co nie jeśli chodzi o uprawę żywności, wytwarzanie tekstyliów albo wytop stali – tak nie potrzebujemy rządu, aby dyktował standardy w jakiejkolwiek dziedzinie działalności. „Niezależnie od tego, co mówi prawo, śnieg spadnie, kiedy Słońce znajdzie się nad Zwrotnikiem Koziorożca, a kwiaty zakwitną, kiedy znajdzie się nad Zwrotnikiem Raka”.

Argument z celów i środków

Chociaż niektóre usługi i dobra są konieczne dla naszego przetrwania, nie jest konieczne, aby dostarczał ich rząd. Woluntaryści sprzeciwiają się państwu, ponieważ używa ono środków opartych na przemocy. Środki to nasiona, z których rozwijają się kwiaty, a następnie owoce. Nie jest możliwe, aby zasiać przymus, a następnie zerwać kwiat woluntaryzmu. Zwolennik przymusu zawsze proponuje, aby przemocą zmusić ludzi do zrobienia czegoś, zazwyczaj przez uchwalenie jakichś praw albo wybranie na urząd polityków. Te prawa i ci urzędnicy egzekwują swoją wolę w oparciu o przemoc fizyczną. Środki woluntarystyczne, takie jak na przykład bierny opór, nie naruszają niczyich praw. Służą tylko do odjęcia znaczenia prawom i politykom – poprzez ignorowanie ich. Woluntaryzm nie wymaga od ludzi, aby obalili rząd przemocą albo zmienili go, korzystając z procesu elekcyjnego. Wystarczy, że przestaną go popierać – a rząd upadnie pod swoim własnym ciężarem. Jeżeli człowiek zatroszczy się o środki, cel zatroszczy się sam o siebie.

Argument z niesprzeczności

Prosta obserwacja mówi nam, że używane środki muszą stać w zgodzie z celem, do którego się dąży. Nie da się „prowadzić wojny o pokój” albo „zwalczać polityki przez zaangażowanie w politykę”. Wolność i własność prywatna to całościowe, niepodzielne pojęcia, które są narażone na niebezpieczeństwo, jak długo istnieje państwo. W naszym skomplikowanym świecie społecznym wszystkie rzeczy pozostają ze sobą w związku – jeżeli wolno naruszyć (niezależnie od podanego usprawiedliwienia) wolność i prawo własności jednego człowieka, niczyja wolność i własność nie są bezpieczne. Lepszy człowiek może być pewien swojej wolności tylko wtedy, kiedy gorszy człowiek ma pewność swoich praw. Często zapominamy, że możemy umacniać naszą wolność tylko poprzez chronienie wolności najbardziej nikczemnych spośród ludzi – aby nie tworzyć precedensów, które mogą dosięgnąć i nas.
Argument ze spójności, samokontroli i deprawacji

Z natury ludzkiej wynika, że jedyną osobą, która może myśleć, używając twojego mózgu, jesteś ty. Żadna osoba nie może też zostać zmuszona do robienia czegoś niezgodnego z jej wolą, ponieważ każdy jest ostatecznie odpowiedzialny za swoje działania. Rządy próbują zastraszać ludzi, aby poddali się tyranii – biorąc ich ciała na zakładników i usiłując zniszczyć ich ducha. Ta strategia nie jest skuteczna wobec osoby, która ma stoicki stosunek do życia i nie pozwala, aby ból zmącił spokój jej umysłu i spowodował, że przestanie używać rozumu. Rząd może zniszczyć czyjeś ciało lub własność, ale nie może uczynić szkody niczyjej filozofii życiowej. Woluntarysta odrzuca użycie władzy politycznej, ponieważ można ją stosować wyłącznie milcząco aprobując przemoc albo używając jej dla osiągnięcia swoich celów. Władza czynienia komuś dobra oznacza też władzę wyrządzania mu krzywdy. Władza polityczna to władza przymuszania ludzi, kontrolowania życia innych. Narusza wszystkie podstawowe zasady woluntaryzmu brzmiące: racja nie zależy od siły; cel nigdy nie uświęca środków; nikomu nie wolno ingerować w cudze życie, stosując przemoc. Nawet najmniejsza dawka władzy politycznej jest niebezpieczna. Ogranicza co najmniej pewnej grupie ludzi możliwość życia po swojemu. Jednak ważniejsze z woluntarystycznego punktu widzenia jest to, co władza czyni z osobą, która ją dzierży – deprawuje ją.
[1989]


Kevin Carson
Mutualizm – wprowadzenie

Mutualizm, jako odmiana anarchizmu, sięga korzeniami myśli P.J. Proudhona we Francji oraz Josiaha Warrena w USA. Mutualizm postuluje ewolucyjne, na ile to możliwe, podejście do tworzenia nowego społeczeństwa. Podkreśla wagę pokojowej działalności polegającej na budowaniu wewnątrz istniejącego społeczeństwa alternatywnych instytucji społecznych i wzmacniania ich – aż ostatecznie zajmą miejsce obecnego systemu etatystycznego. Paul Goodman ujął to w następujący sposób: „Wolne społeczeństwo nie może polegać na zastąpieniu starego porządku przez «nowy porządek»; wolne społeczeństwo rodzi się z rozszerzania sfery wolnych działań aż do chwili, gdy stanowią one większą część życia społecznego”.
Inne grupy anarchistyczne i lewica libertariańska w ogólności do pewnego stopnia podzielają te przekonania. Czy znamy je pod nazwą „dwuwładzy”, „kontrsiły społecznej”, czy „kontrekonomii” – alternatywne instytucje społeczne stanowią część naszej wspólnej wizji. W mutualistycznej koncepcji przemiany ewolucyjnej zajmują zaś miejsce centralne.
Mutualiści należą do tych anarchistów, którzy nie są kolektywistami. Choć odnosimy się przyjaźnie do koncepcji demokratycznej kontroli, gdy natura procesu produkcji oraz innych kolektywnych przedsięwzięć wymaga wspólnego działania, nie popieramy kolektywizmu jako ideału samego w sobie. Nie opowiadamy się przeciw pieniądzowi i wymianie. Jesteśmy zwolennikami własności prywatnej, o ile oznacza ona osobiste, fizyczne zajmowanie i używanie dóbr. Opowiadamy się za społeczeństwem, w którym wszystkie relacje i transakcje obywają się bez przymusu i w oparciu o dobrowolną współpracę, swobodną wymianę albo wzajemną pomoc. „Rynek” w znaczeniu wymiany owoców pracy między jej wykonawcami to koncepcja głęboko ludzka i sprzyjająca wolności. Sprzeciwiamy się przyjętemu powszechnie rozumieniu rynku jako idei, którą zawłaszczył i zafałszował państwowy kapitalizm.
W naszej wizji ostateczny cel stanowi społeczeństwo, w którym gospodarka opiera się o wolną wymianę rynkową między producentami, a produkcją zajmują się głównie samozatrudnieni rzemieślnicy i rolnicy, małe stowarzyszenia spółdzielcze producentów, zarządzane przez robotników duże przedsiębiorstwa i zrzeszenia konsumentów. Nawet gdyby wciąż istniało zjawisko pracy etatowej (co jest prawdopodobne, jeśli jej pod przymusem nie zakażemy), likwidacja etatystycznych przywilejów przyniesie rezultat w postaci naturalnego wynagrodzenia robotnika, którym jest – jak ujął to Benjamin Tucker – cały produkt jego pracy.
Sympatia, jaką mutualiści mają dla wolnego rynku, prowadzi nas nieraz do konfliktu z ludźmi czującymi estetyczny pociąg do kolektywizmu i traktującymi słowo „drobnomieszczaństwo” jak przekleństwo. Ale to nasze drobnomieszczańskie skłonności wprowadziły nas w główny nurt amerykańskiej tradycji populistyczno-radykalnej. I to one sprawiły, że nasze działanie oraz idee mają odniesienie do potrzeb przeciętnych pracujących Amerykanów. Większość ludzi nie ufa biurokratycznym organizacjom kontrolującym ich społeczności i życie zawodowe; chcą mieć większy wpływ na decyzje, które ich dotyczą. Są otwarci na decentralistyczne, budowane od postaw rozwiązania alternatywne wobec obecnego systemu. Ale nie chcą przekształcenia Ameryki na wzór ortodoksyjnego syndykalizmu w stylu tego propagowanego przez CNT1.
Mutualizm nie jest „reformistyczny” w tym (pejoratywnym) sensie, w jakim używają tego słowa bardziej bojowo nastawieni anarchiści. Nie musi też być pacyfistyczny, choć wielu mutualistów to faktycznie pacyfiści. Poprawna definicja reformizmu powinna zależeć nie od tego, jakich środków użyjemy do budowania nowego społeczeństwa, ani od szybkości, z jaką się w kierunku jego realizacji posuwamy, ale od natury naszego ostatecznego celu. Ktoś, komu wystarczy milsza, grzeczniejsza wersja kapitalizmu albo etatyzmu, która wciąż da się rozpoznać jako państwowy kapitalizm, jest reformistą. Człowiek, który dąży do likwidacji państwowego kapitalizmu i zastąpienia go czymś całkowicie innym, niezależnie od tego, jak miałoby przebiegać to w czasie, nie jest reformistą.
„Pokojowe działanie” oznacza po prostu powstrzymywanie się od celowego prowokowania państwa do stosowania represji; zamiast prowokować, robimy (zgodnie z hasłem członków IWW2) wszystko, co możliwe, aby „wznosić budowlę nowego społeczeństwa wewnątrz skorupy starego” zanim spróbujemy rozbić skorupę. Nie ma niczego złego w przeciwstawianiu się państwu, jeśli próbuje ono drogą represji zahamować proces budowania przez nas instytucji nowego społeczeństwa. Działalność rewolucyjna powinna jednak spełniać dwa warunki: 1) cieszyć się dużym poparciem społecznym; 2) być podejmowana dopiero wtedy, gdy w istniejącym społeczeństwie nie da się już zrobić niczego więcej dla budowy nowego społeczeństwa metodami pokojowymi.

[2003]



Hans-Hermann Hoppe
Idea społeczeństwa prawa prywatnego

Na bezludnej wyspie Robinson Crusoe może robić, co mu się żywnie podoba. Nie dotyczy go kwestia uporządkowanych zasad ludzkiego postępowania – współpracy społecznej. Ta sprawa może uwidocznić się dopiero z chwilą, gdy na wyspę przybędzie druga osoba – Piętaszek. Ale nawet wtedy kwestia ta pozostaje w dużej mierze nieistotna – tak długo, jak nie istnieje rzadkość.
Załóżmy, że wyspa jest Ogrodem Eden; wszystkie dobra „zewnętrzne” dostępne są w nieograniczonej obfitości. Są „darmowymi dobrami”, tak jak powietrze, którym oddychamy, jest w normalnych warunkach „darmowym” dobrem. Cokolwiek Robinson uczyni z tymi dobrami, jego działania nie mają następstw – ani w odniesieniu do wielkości posiadanego przezeń w przyszłości zasobu tych dóbr, ani w stosunku do obecnej i przyszłej wielkości zasobu dóbr Piętaszka (i vice versa). Zatem niemożliwe jest, aby kiedykolwiek między Robinsonem a Piętaszkiem powstał spór dotyczący korzystania z takich dóbr. Konflikt staje się możliwy jedynie wtedy, gdy dobra są rzadkie. Tylko wtedy pojawia się potrzeba, aby sformułować zasady, które umożliwią zorganizowaną, wolną od konfliktów współpracę.
W Ogrodzie Eden istnieją tylko dwa dobra rzadkie: ciało fizyczne i zajmowana przez nie przestrzeń. Robinson ma jedno ciało i Piętaszek ma jedno ciało – i w określonym momencie każdy z nich może przebywać tylko w jednym miejscu. Zatem nawet w Ogrodzie Eden między Robinsonem a Piętaszkiem mogą powstać konflikty – nie mogą oni jednocześnie znajdować się w tym samym miejscu, nie wchodząc ze sobą w konflikt fizyczny. Dlatego nawet w Ogrodzie Eden muszą istnieć zasady uporządkowanego zachowania społecznego – zasady dotyczące właściwego usytuowania i przemieszczania się ciała człowieka. Poza Ogrodem Eden, w świecie rzadkości, muszą istnieć zasady, które regulują nie tylko użycie ciał, ale wszystkich rzeczy rzadkich – tak aby zapobiec wszystkim możliwym konfliktom. Na tym polega problem porządku społecznego.

Klasyczna liberalna koncepcja porządku społecznego

W historii myśli społecznej i ekonomicznej wysuwano niezliczone propozycje rozwiązania problemu porządku społecznego. Różnorodność wykluczających się wzajemnie propozycji przyczyniła się do przekonania, że poszukiwanie jednego, „właściwego” rozwiązania uważa się często za niemożliwe. A jednak poprawne rozwiązanie istnieje. Nie ma powodu poddawać się moralnemu relatywizmowi. To rozwiązanie znane jest od setek lat. W czasach współczesnych to proste rozwiązanie najściślej wiązano z „klasycznym liberalizmem”.
Sformułujmy treść tego rozwiązania – najpierw w odniesieniu do szczególnego przypadku reprezentowanego przez Ogród Eden, a następnie w odniesieniu do ogólnej sytuacji jaką przedstawia świat „realny” – świat rzadkości, a następnie pokrótce wykażmy, dlaczego należy uważać to rozwiązanie za sprawiedliwe, jak również wydajne ekonomicznie.
W Ogrodzie Eden rozwiązania dostarcza prosta zasada, zgodnie z którą każde ciało może przebywać w dowolnym miejscu i poruszać się w dowolny sposób pod warunkiem, że nikt inny nie znajduje się już w tym samym miejscu i nie zajmuje go. Poza Ogrodem Eden w świecie rzadkości rozwiązania dostarczają cztery powiązane ze sobą zasady.
Po pierwsze: każda osoba jest prawowitym właścicielem swojego ciała. Któż inny, jeśli nie Robinson, miałby być właścicielem ciała Robinsona? Czy w przeciwnym razie nie mielibyśmy do czynienia z niewolnictwem, które jest niesprawiedliwe i niewydajne ekonomicznie?
Po drugie: każdy człowiek jest prawowitym właścicielem wszystkich danych przez naturę dóbr, których rzadkość dostrzegł i wykorzystał, używając swego ciała, zanim uczynił to ktokolwiek inny. Któż inny, jeśli nie pierwszy użytkownik, powinien być właścicielem tych dóbr? Drugi albo trzeci? Gdyby tak było, pierwsza osoba nie dokonałaby pierwotnego zawłaszczenia; w ten sposób druga osoba stałaby się pierwszą i tak dalej i tak dalej. Innymi słowy, nikomu nie byłoby wolno dokonać pierwotnego zawłaszczenia i ludzkość momentalnie wyginęłaby. Zgodnie z inną koncepcją pierwszy użytkownik i przybyłe później osoby stają się współwłaścicielami wspomnianych dóbr. W tej sytuacji nie da się jednak uniknąć konfliktu – cóż bowiem zrobimy, jeśli rozmaici współwłaściciele będą mieli sprzeczne koncepcje dotyczące wykorzystania rzeczonych dóbr? To rozwiązanie byłoby również niewydajne ekonomicznie, ponieważ zmniejszyłoby bodziec do wykorzystania dóbr, których rzadkość dostrzeżono po raz pierwszy.
Po trzecie: każdy, kto – używając swojego ciała i zawłaszczonych pierwotnie dóbr – wytwarza nowe produkty, staje się w ten sposób ich prawowitym właścicielem pod jedynym warunkiem – że w procesie produkcji nie niszczy fizycznie dóbr posiadanych przez inną osobę.
Wreszcie: z chwilą, gdy dobro zostało pierwotnie zawłaszczone lub wyprodukowane, prawo własności do niego można uzyskać wyłącznie przez dobrowolne, kontraktowe przeniesienie tytułu własności z jednego na drugiego właściciela.
Instytucję własności prywatnej, a w szczególności ustanowienie własności prywatnej poprzez pierwotne zawłaszczenie określa się często mianem „konwencji”. Jednak – co powinno stać się jasne – to błąd. Konwencja służy jakiemuś celowi i istnieje wobec niej alternatywa. Na przykład alfabet łaciński służy do komunikacji pisemnej. Istnieje wobec niego alternatywa – cyrylica. Dlatego określamy alfabet łaciński mianem konwencji. Jaki jest jednak cel ustalania norm działania? Uniknięcie możliwego konfliktu! Normy tworzące konflikty są sprzeczne z samym celem ustalania norm. W odniesieniu do celu, którym jest unikanie konfliktów, dwie wspomniane wyżej instytucje nie są jedynie konwencjami – oprócz nich nie istnieje żadne inne rozwiązanie. Tylko własność prywatna umożliwia zapobieżenie wszystkim nieuniknionym w innym przypadku konfliktom; i tylko zasada nabycia własności przez pierwotne zawłaszczenie dokonywane przez konkretne jednostki w konkretnym czasie i miejscu umożliwia uniknięcie konfliktów od początku istnienia ludzkości.

Narzucanie porządku społecznego – rola państwa w klasycznym liberalizmie

Jakkolwiek to odkrycie jest istotne, pozostaje nam do rozwiązania jeszcze jeden, trudniejszy problem. Nawet jeśli wiemy, jak uniknąć wszystkich możliwych konfliktów, i nawet jeśli wiemy, że dzięki temu na dłuższą metę ogólny dobrobyt zostanie zmaksymalizowany – nie wynika z tego, że zawsze interesują nas długofalowe skutki naszych działań oraz unikanie konfliktów. W rzeczywistości – ze względu na to, że człowiek jest, jaki jest – zawsze będą istnieli mordercy, rabusie, złodzieje, bandyci i oszuści, czyli ludzie nie działający zgodnie z wymienionymi wyżej zasadami – i życie w społeczeństwie stanie się niemożliwe, jeśli nie zostaną oni powstrzymani. W celu utrzymania prawa i porządku jest konieczne, aby członkowie społeczeństwa byli przygotowani i wyposażeni w taki sposób, aby zmusić osoby nie szanujące cudzego życia i własności do podporządkowania się zasadom społecznym. Kto i w jaki sposób powinien egzekwować prawo i utrzymywać porządek?
Odpowiedź dawaną przez klasycznych liberałów i niemal wszystkich innych ludzi znamy aż za dobrze. Konieczne zadanie egzekwowania prawa i utrzymywania porządku to wyłączna domena państwa. Jak zatem zdefiniujemy państwo? Państwo nie jest po prostu wyspecjalizowaną firmą. Według powszechnego przekonania państwo definiuje się jako agencję charakteryzującą się dwiema szczególnymi cechami. Po pierwsze: państwo to agencja korzystająca z terytorialnego monopolu na podejmowanie ostatecznych decyzji. To znaczy: państwo jest ostatecznym sędzią w przypadku każdego konfliktu – włączając w to konflikty, w których jest jedną ze stron – i nie zezwala na apelację do nikogo poza sobą. Po drugie: państwo to agencja, która wykorzystuje terytorialny monopol na nakładanie podatków. To znaczy: państwo jest agencją, która jednostronnie ustala cenę, jaką prywatni ludzie muszą płacić za dostarczanie usług w zakresie egzekucji prawa i utrzymywania porządku.

Błędy klasycznego liberalizmu

Chociaż klasyczny liberalny pogląd uznaje konieczność ustanowienia państwa jako dostawcy prawa i porządku, kilka dość podstawowych argumentów ekonomicznych i moralnych wskazuje, że jest on całkowicie błędny.
Jedno z najpowszechniej akceptowanych wśród ekonomistów i filozofów politycznych twierdzeń brzmi: z punktu widzenia konsumentów każdy „monopol” jest „zły”. Tutaj monopol rozumie się jako wyłączny przywilej przyznany jednemu producentowi jakiegoś towaru lub komuś świadczącemu usługi albo jako brak „wolnego dostępu” do konkretnej branży produkcyjnej. Na przykład tylko jednej agencji, Agencji A, wolno wytwarzać dane dobro lub świadczyć usługę – X. Taki monopol jest dla konsumentów „zły”, ponieważ – w warunkach ograniczania potencjalnym nowym konkurentom dostępu do danej branży produkcyjnej – cena produktu będzie wyższa, a jego jakość niższa niż w warunkach konkurencji. Analogicznie – można się spodziewać, że usługi w zakresie prawa i porządku dostarczane przez państwo będą niezwykle drogie i bardzo niskiej jakości.
Jednak to tylko najdrobniejszy z błędów. Rząd nie jest po prostu tym, czym każdy inny monopol – taki jak monopol na produkcję mleka lub samochodów, który skutkuje wytwarzaniem słabej jakości produktów w wysokich cenach. Tym, co odróżnia rząd od innych monopolistycznych agencji, jest fakt, że wytwarza on nie tylko dobra, ale wytwarza „zło”. Istotnie, musi produkować „zło”, aby wytwarzać cokolwiek, co można by uznać za dobro.
Jak zauważyliśmy, rząd jest ostatecznym sędzią w przypadku każdego konfliktu – włączając w to konflikty, w których jest stroną. W rezultacie – zamiast po prostu zapobiegać konfliktom i rozwiązywać je, agencja posiadająca monopol na podejmowanie ostatecznych decyzji będzie również prowokować konflikty, aby rozstrzygać je na swoją korzyść. To znaczy: jeśli można apelować o sprawiedliwość jedynie do rządu, sprawiedliwość zostanie wypaczona na korzyść rządu – niezależnie od istnienia konstytucji i sądów najwyższych. W istocie są to rządowe konstytucje i sądy najwyższe – i o tym, jakie ograniczenia działań rządowych uda się znaleźć, niezmiennie zdecydują przedstawiciele rządu. Jak można się spodziewać, definicja własności i ochrony będzie stale zmieniana, a zakres władzy rządu rozszerzany na jego korzyść. Zniknie przekonanie o istnieniu wiecznego i niezmiennego prawa, które należy odkryć – zastąpi je pojmowanie prawa jako legislacji – takiej jak zmienne prawo tworzone przez państwo.
Co gorsza, państwo to monopol nakładania podatków. Podczas gdy ci, którzy otrzymują podatki – osoby zatrudnione przez rząd – uważają je za coś dobrego, ci, którzy muszą je płacić, uważają to za coś złego, za akt wywłaszczenia. Zatem jako finansowana z podatków agencja mająca chronić życie i własność instytucja rządu stanowi sprzeczność sama w sobie. Jest trudniącym się wywłaszczeniami strażnikiem własności, „produkującym” coraz więcej podatków i coraz mniej ochrony. Nawet gdyby rząd ograniczył swoje działania wyłącznie do ochrony własności obywateli, jak proponowali klasyczni liberałowie, pojawiłoby się nowe pytanie o to, ile bezpieczeństwa należy „produkować”. Funkcjonariusz rządowy – motywowany, jak wszyscy inni, własnym interesem i poczuciem uciążliwości pracy, ale wyposażony we właściwą tylko sobie władzę nakładania podatków – będzie niezmiennie dążył do maksymalizacji wydatków na ochronę – której koszty mogą pochłonąć właściwie niemal całe bogactwo kraju – a jednocześnie do minimalizacji produkcji bezpieczeństwa. Im więcej pieniędzy ktoś może wydać i im mniej pracować, żeby coś wyprodukować, tym lepiej będzie mu się powodziło.
Podsumowując: struktura bodźców właściwa instytucji rządu to nie recepta na ochronę życia i własności, ale na wyzysk i nadużycia. To właśnie pokazuje historia państw. Stanowi ona przede wszystkim kronikę niezliczonych milionów zniszczonych istnień ludzkich.

Błędy pogłębione – liberalizm demokratyczny

Z chwilą gdy klasyczny liberalizm przyjął błędne założenie, że instytucja rządu jest konieczna dla utrzymania prawa i porządku, pojawiło się następujące pytanie: która forma rządu najlepiej nadaje się do tego zadania? Chociaż klasyczni liberałowie nie byli w tej sprawie jednomyślni – tym niemniej ich odpowiedź była jasna i wyraźna. Tradycyjna forma władzy książęcej lub królewskiej zdawała się nie pasować do ukochanej idei uniwersalnych praw człowieka, bo stanowiła rząd oparty na pewnym przywileju. Została zatem odrzucona. Jak zatem można by pogodzić ideę uniwersalnych praw człowieka z ideą rządu? Liberalna odpowiedź brzmiała: poprzez demokrację umożliwić wszystkim na równych zasadach wstęp do rządu i uczestnictwo we władzy. Każdemu – nie tylko członkom dziedzicznej klasy złożonej ze szlachetnie urodzonych – wolno było zostać urzędnikiem państwowym i sprawować każdą funkcję rządową.
Jednak ta demokratyczna równość przed prawem to coś zupełnie innego i niezgodnego z ideą jednego uniwersalnego prawa, dającego się zastosować wobec każdego, wszędzie i w każdej chwili. W istocie rzeczy budząca sprzeciw niegdysiejsza nierówność między wyższym prawem dotyczącym królów a niższym prawem obowiązującym poddanych zostaje w demokracji w pełni zachowana – w postaci podziału na prawo publiczne oraz prawo prywatne i nadrzędność pierwszego nad drugim. W demokracji każdy jest równy w takim znaczeniu, że wejście do rządu jest otwarte dla wszystkich na równych zasadach. W demokracji nie ma osobistych przywilejów ani uprzywilejowanych osób. Istnieją natomiast przywileje funkcyjne i uprzywilejowane funkcje. Dopóki urzędnicy państwowi działają w sposób oficjalny, kieruje nimi i chroni ich prawo państwowe – w ten sposób zajmują uprzywilejowaną pozycję w stosunku do osób działających w ramach prawa prywatnego, co zasadniczo polega na możliwości finansowania swoich działań z podatków nałożonych na podmioty prawa prywatnego. Przywileje i dyskryminacja prawna nie znikają. Wręcz przeciwnie – przywileje, protekcjonizm i dyskryminacja prawna – zamiast ograniczać się do książąt i szlachty – będą dostępne dla wszystkich i każdy będzie mógł z nich korzystać.
Co przewidywalne, w warunkach demokratycznych tendencja każdego monopolu do zwiększania cen i obniżania jakości usług staje się wyraźniejsza. Król lub książę – jako dziedziczny monopolista – uważał znajdujące się pod jego jurysdykcją terytorium i ludzi za swoją prywatną własność i zajmował się monopolistycznym wyzyskiem tej „własności”. W demokracji monopol i monopolistyczny wyzysk nie znikają. Nawet jeśli każdemu wolno wejść do rządu, nie przestaje istnieć podział na rządzących i rządzonych. Rząd i rządzony to nie jedna i ta sama osoba. Zamiast księcia, traktującego państwo jak swoją prywatną własność, monopolistyczną władzę w kraju sprawuje tymczasowy zarządca. Zarządca nie jest właścicielem kraju, ale tak długo, jak sprawuje władzę, wolno mu wykorzystywać go na użytek własny i swoich protegowanych. Jest właścicielem bieżącego użytkowania kraju (ususfructus), ale nie jego zasobów kapitałowych. Eksploatacja będzie krótkowzroczna, a konsumpcja kapitału – systematycznie promowana.

Idea społeczeństwa prawa prywatnego

W świetle rozlicznych błędów klasycznego liberalizmu – zastanówmy się, jak utrzymać prawo i porządek, mając do czynienia z faktycznymi i potencjalnymi przestępcami? Rozwiązaniem jest społeczeństwo prawa prywatnego – społeczeństwo, w którym każda osoba oraz instytucja podlega jednemu i temu samemu zbiorowi praw! Nie istnieje żadne prawo państwowe, przyznające przywileje wybranym osobom na pewnych stanowiskach (nie ma też własności państwowej). Istnieje tylko prawo prywatne (i własność prywatna), stosujące się do każdego w jednakowy sposób. Nikomu nie wolno nabywać własności w inny sposób niż przez pierwotne zawłaszczenie, produkcję albo dobrowolną wymianę. Nikt nie ma przywileju nakładania podatków ani wywłaszczania. Ponadto w społeczeństwie prawa prywatnego nikt nie może nikomu zabronić używania swojej własności w celu rozpoczęcia dowolnego rodzaju produkcji i konkurowania z kimkolwiek mu się podoba.
Dokładniej, tworzeniem i utrzymywaniem prawa – aby było sprawiedliwe i skuteczne – będą się musiały zająć dobrowolnie finansowane i konkurujące ze sobą osoby i agencje. Jak można to zrobić? Jakkolwiek nie da się przewidzieć w absolutnie precyzyjny sposób, jaki kształt i formę przyjąłby ten „sektor bezpieczeństwa” w ramach społeczeństwa prawa prywatnego – tak jak nie da się w absolutnie precyzyjny sposób przewidzieć, jak będzie wyglądać niemal każdy sektor gospodarki w takich (wcześniej niezaistniałych) okolicznościach – można spodziewać się znacznej liczby fundamentalnych zmian strukturalnych w porównaniu z utrzymywaniem status quo, w którym bezpieczeństwa dostarcza państwo.
Po pierwsze, w złożonych społeczeństwach opisany poniżej aspekt wyłaniającego się rozwiązania będzie miał znaczenie drugorzędne, ale w żadnym przypadku nie powinien zostać zlekceważony. Podczas gdy dostarczanie prawa i porządku przez państwo doprowadziło do stopniowego rozbrojenia społeczeństwa, czyniąc je coraz bardziej bezbronnym wobec przestępców, w społeczeństwie prawa prywatnego właściwie nie istniałyby ograniczenia dotyczące posiadania broni palnej i innej. Podstawowe prawo każdego do stosowania samoobrony w celu chronienia swojego życia i własności przeciw napastnikom byłoby święte, a jak wiadomo z doświadczeń nie tak dzikiego Dzikiego Zachodu, jak i licznych empirycznych badań na temat związku między powszechnością posiadania broni palnej a wskaźnikami przestępczości, więcej broni oznacza mniej przestępstw. Podpowiada to intuicja, ale rządowa propaganda nieustannie usiłuje temu zaprzeczyć.
Jednak we współczesnych złożonych społeczeństwach samoobrona będzie stanowiła tylko niewielką część całkowitej produkcji bezpieczeństwa. W dzisiejszym świecie nie produkujemy na własną rękę butów, garniturów i telefonów – uczestniczymy w korzyściach wynikających z podziału pracy. Odnosi się to także do produkcji bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o ochronę naszego życia i własności, w znacznym stopniu polegamy na wyspecjalizowanych agencjach i profesjonalistach. Zwróćmy szczególną uwagę na to, że większość ludzi powierza zadanie ochrony siebie i swojego mienia dobrowolnie finansowanym i konkurującym ze sobą firmom ubezpieczeniowym; a skłonność do zdawania się na ubezpieczyciela będzie wzrastać, im większa i cenniejsza będzie dana własność. Z kolei firmy ubezpieczeniowe rozpoczną współpracę z agencjami policyjnymi i detektywistycznymi, związanymi z nimi bezpośrednio (jako sekcja) albo pośrednio (jako niezależne podmioty gospodarcze); jednocześnie będą stale współdziałać z podległymi sobie bezpośrednio oraz niezależnymi sędziami i agencjami arbitrażowymi.
Jak działałby ten oparty o zasady konkurencji system współpracujących ze sobą agencji ubezpieczeniowych, policyjnych i arbitrażowych?
Rywalizacja wśród ubezpieczycieli, agencji policyjnych i arbitrów pociągnęłaby za sobą stały spadek cen za usługi ochrony (proporcjonalnie do wartości ubezpieczanego mienia), powodując, że byłoby na nie stać coraz większą liczbę ludzi. Ochroniarz-monopolista, który może nakładać na chronione osoby podatki – przeciwnie – może żądać coraz wyższych cen za swoje usługi.
Co więcej, jak już zaznaczyliśmy, ochrona i bezpieczeństwo to dobra i usługi konkurujące z innymi towarami i usługami. Jeśli więcej środków przeznaczy się na ochronę, mniej można wydać na przykład na samochody, wakacje, jedzenie albo picie. Ponadto środki przeznaczone na przykład na ochronę A lub grupy A (ludzi żyjących wzdłuż wybrzeża Pacyfiku) konkurują ze środkami wydanymi na ochronę B lub grupy B (ludzi żyjących wzdłuż wybrzeża Atlantyku). Wydawanie pieniędzy przez państwo – finansowanego z podatków monopolistę w dziedzinie bezpieczeństwa – będzie z konieczności arbitralne. Dojdzie do nadprodukcji (albo niedostatecznej produkcji) bezpieczeństwa w porównaniu z innymi dobrami i usługami. Niektóre osoby, grupy lub regiony będą chronione nadmiernie, a inne – niedostatecznie.
W systemie swobodnie konkurujących agencji ochrony byłoby zupełnie odwrotnie – zniknęłaby wszelka arbitralność przeznaczenia środków (cała nadprodukcja i niedostateczna produkcja). Charakter oraz zakres usług ochrony zależałyby od tego, jak ważna jest ona w oczach dobrowolnie finansujących ją konsumentów. Żadnej osobie, grupie ani regionowi nie przysługiwałaby ochrona na koszt kogokolwiek innego – każdy otrzymywałby takie usługi bezpieczeństwa, za jakie zdecydował się zapłacić.
Oprócz tego ubezpieczyciele mieliby obowiązek wypłacać klientom rekompensatę, gdyby doznali oni jakichś szkód – muszą zatem działać efektywnie. Biorąc pod uwagę w szczególności katastrofy społeczne (przestępstwa), oznacza to, że ubezpieczyciel troszczyłby się przede wszystkim o skuteczną prewencję – gdyby nie udało mu się uniemożliwić popełnienia przestępstwa, musiałby płacić. Ponadto, gdyby przestępstwu nie udało się zapobiec, ubezpieczyciel i tak chciałby odzyskać łup, schwytać przestępcę i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości, aby w ten sposób zredukować poniesione przez siebie koszty i zmusić winowajcę – a nie ofiarę i jej ubezpieczyciela – aby pokrył koszt odszkodowania i rekompensaty.
Państwa – posługujący się przymusem monopoliści – postępują zupełnie inaczej: nie wypłacają ofiarom odszkodowań, a – ponieważ jako do źródła finansowania mogą się uciec do nałożenia podatków – nic albo prawie nic nie stanowi dla nich bodźca do zapobiegania przestępstwom, odzyskiwania łupu i chwytania winnych. Co więcej, jeśli uda im się złapać przestępcę, zazwyczaj zmuszają ofiarę i inne osoby płacące podatki do pokrywania kosztów uwięzienia go, w ten sposób dodając do szkód zniewagę.
Wskazaliśmy już, że społeczeństwa prawa prywatnego charakteryzuje nieograniczone prawo do samoobrony, skąd wynika powszechne posiadanie broni palnej i innej. Tę tendencję jeszcze bardziej wzmacnia istotna rola, jaką w tego rodzaju społeczeństwach odgrywają firmy ubezpieczeniowe. Wszystkie państwa starają się rozbroić podległą sobie populację, z oczywistego powodu: bezpieczniej jest pobierać podatki od człowieka nieuzbrojonego niż od uzbrojonego. Gdyby dobrowolnie finansowana firma ubezpieczeniowa żądała od potencjalnych klientów (jako warunku rozpoczęcia świadczenia usług ochrony) przekazania jej wszystkich środków samoobrony, wzbudziłoby to natychmiast bardzo poważne podejrzenia co do jej prawdziwych motywów i firma szybko zbankrutowałaby. W swoim najlepszym interesie firmy ubezpieczeniowe premiowałyby uzbrojonych klientów (szczególnie tych, którzy mogliby udokumentować, że posiadają wyszkolenie w zakresie posługiwania się bronią), proponując im niższe składki, odzwierciedlające reprezentowane przez nich niższe ryzyko. Tak jak ubezpieczyciele pobierają niższe składki, jeśli właściciele domu mają zainstalowany system alarmowy albo sejf – tak wprawny użytkownik broni przedstawiałby niższe ryzyko ubezpieczeniowe.
Państwa – finansowane z podatków monopole na podejmowanie ostatecznych decyzji – mogą przerzucać koszty związane z agresywnym zachowaniem pewnych osób na nieszczęsnych podatników. Zatem państwa z samej swej natury mają większą skłonność, aby stać się agresorami i prowokatorami niż osoby albo agencje, które same muszą ponosić koszty związane z agresją i prowadzeniem wojny. Firmy ubezpieczeniowe z natury rzeczy mają charakter raczej defensywny niż agresywny. Z jednej strony dlatego, że każdy akt agresji jest kosztowny, a ubezpieczyciel prowadzący agresywne działania musiałby żądać za swoje usługi wyższych niż inne firmy opłat, co pociągnęłoby za sobą odpływ klientów do nieagresywnych konkurentów.
Z drugiej strony nie da się ubezpieczyć od każdego „ryzyka”, które jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Można ubezpieczyć się tylko od „wypadków” – tj. zdarzeń, nad którymi ubezpieczony nie ma żadnej kontroli i do których w żaden sposób się nie przyczynia. Można zatem, przykładowo, ubezpieczyć się od śmierci lub pożaru, ale nie od popełnienia samobójstwa albo podpalenia własnego domu. Podobnie, nie mogę się ubezpieczyć od niepowodzenia w działalności gospodarczej, bezrobocia albo tego, że nie będę lubił moich sąsiadów – bo mam pewien wpływ na każdą z tych sytuacji.
Co istotne, niemożność ubezpieczenia się od skutków osobistych działań i uczuć (w przeciwieństwie do ubezpieczenia od wypadków losowych) oznacza również brak możliwości ubezpieczenia się od ryzyka konieczności wypłacenia odszkodowania za straty wynikłe z zainicjowanej agresji albo prowokacji. Każdy ubezpieczyciel musi ograniczyć działania swoich klientów – tak, aby wykluczyć z ich strony wszelkie zachowania agresywne i prowokacyjne. To oznacza, że jakiekolwiek ubezpieczenie od katastrof społecznych, takich jak przestępczość, musi być zależne od tego, czy ubezpieczany podporządkuje się określonym normom nieagresywnego postępowania. Przy okazji z tych samych powodów oraz ze względów finansowych ubezpieczyciele będą wymagali od swoich klientów, aby powstrzymali się od wymierzania sprawiedliwości na własną rękę (poza, być może, zupełnie nadzwyczajnymi okolicznościami), ponieważ – nawet jeśli jest ono uzasadnione – niezmiennie wywołuje niepewność i może prowokować interwencję trzeciej strony. Tych niepokojów i związanych z nimi kosztów można w większości przypadków uniknąć, obligując klientów do zaakceptowania formalnych, publicznych procedur zawsze, gdy uważają, że zostali pokrzywdzeni.
Warto wreszcie wskazać, że państwa, jako agencje finansowane z podatków, mogą na wielką skalę angażować się w zwalczanie takich przestępstw bez ofiar jak używanie „nielegalnych narkotyków”, prostytucja albo hazard – i robią to. W systemie dobrowolnie finansowanych agencji ochrony te „przestępstwa” nie stanowiłyby przedmiotu wielkiego, jeśli w ogóle jakiegoś, zainteresowania. „Ochrona” przed tego rodzaju „przestępstwami” wymagałaby wyższych stawek ubezpieczeniowych, ale ponieważ nie da się wskazać ofiary takiego „przestępstwa” (w przeciwieństwie do ofiar prawdziwych przestępstw przeciw ludziom i własności), bardzo niewiele osób byłoby gotowych wydawać pieniądze na taką „ochronę”.
Wreszcie, co warte podkreślenia, system konkurujących ze sobą agencji ubezpieczeniowych miały dwojaki wpływ na rozwój prawa. Z jednej strony pozwalałby na większą różnorodność prawa. Zamiast narzucać wszystkim jednakowy zestaw przepisów (jak w etatyzmie), agencje ochrony mogłyby konkurować ze sobą nie tylko ceną, ale również zróżnicowaniem usług. Na przykład mogłyby istnieć obok siebie katoliccy ubezpieczyciele stosujący prawo kanoniczne, żydowscy – stosujący prawo mojżeszowe, islamscy – stosujący prawo koraniczne oraz agencje stosujące któryś z rodzajów prawa świeckiego – wszyscy utrzymywani przez dobrowolnie opłacających ich klientów. Konsumenci mogliby wybrać prawo stosujące się do nich oraz ich własności. Nikt nie musiałby żyć pod rządami „obcego” prawa.
Z drugiej strony, system prywatnego prawa i produkcji bezpieczeństwa sprzyjałby ujednoliceniu prawa. Prawo „lokalne” – katolickie, żydowskie, rzymskie itd. – stosowałoby się wyłącznie do osób i własności tych, którzy je wybrali, ubezpieczyciela i wszystkich innych ubezpieczonych przez tę samą firmę na tych samych zasadach. Na przykład prawo kanoniczne dotyczyłoby tylko zdeklarowanych katolików i zajmowałoby się wyłącznie rozstrzyganiem sporów między nimi. Mogłoby się jednak, oczywiście, zdarzyć, że katolik wszedłby w konflikt ze zwolennikiem odmiennych zasad prawnych, na przykład muzułmaninem. Jeżeli oba systemy prawne doszłyby do tego samego lub podobnego rozstrzygnięcia, nie ma żadnych trudności.
Gdyby jednak konkurencyjne kodeksy prawne proponowały wyraźnie odmienne rozwiązania (jak zdarzyłoby się przynajmniej w niektórych przypadkach), pojawia się problem. Prawo „lokalne” (wewnątrzgrupowe) byłoby bezużyteczne, ale każdy ubezpieczony chciałby też dysponować zabezpieczeniem na wypadek konfliktu międzygrupowego. W takiej sytuacji nie możemy się spodziewać, że jeden z ubezpieczycieli wraz z klientami podda się orzeczeniu innego ubezpieczyciela i jego prawa. Istnieje tylko jeden wiarygodny i możliwy do przyjęcia przez wszystkie strony konfliktu sposób na wyjście z tej kłopotliwej sytuacji.
Od początku swojej działalności każdy ubezpieczyciel musiałby poddać siebie i swoich klientów arbitrażowi niezależnej trzeciej strony. Ta trzecia strona byłaby nie tylko niezależna – ale również wybrana jednomyślnie przez obie strony sporu. Takiego arbitra wybierano by ze względu na jego powszechnie cenioną umiejętność znajdowania zadowalających obie strony (sprawiedliwych) rozwiązań w przypadku konfliktów międzygrupowych. Ponadto, gdyby sędzia rozjemczy nie sprostał zadaniu i doszedł do rozstrzygnięcia postrzeganego przez jednego z ubezpieczycieli lub jego klientów jako „niesprawiedliwe” albo „stronnicze”, to w przyszłości takiej osoby lub agencji prawdopodobnie nie wybrano by na arbitra.
Podsumowując, zaczęłyby istnieć kontrakty na ochronę i bezpieczeństwo. Ubezpieczyciele (w przeciwieństwie do państw) oferowaliby swoim klientom umowy zawierające dokładny opis ubezpieczanego mienia oraz jasno określone powinności i obowiązki. Podobnie, relacje między ubezpieczycielami i arbitrami regulowałyby kontrakty. Strony umowy byłyby nią związane do momentu jej wygaśnięcia. Każda zmiana warunków kontraktu wymagałaby jednomyślnej zgody wszystkich zainteresowanych stron. Zatem w społeczeństwie prawa prywatnego, w przeciwieństwie do systemu etatystycznego, nie istniałaby „legislacja”. Żadnemu ubezpieczycielowi nie uszłoby na sucho, gdyby obiecywał swoim klientom sprawowanie ochrony, nie informując ich, jak zamierza to czynić albo za jaką cenę, i twierdząc, że wolno mu jednostronnie zmieniać warunki dotyczące relacji między świadczącym ochronę a klientem. Klienci żądaliby czegoś znacznie lepszego, a ubezpieczyciele proponowaliby kontrakty i stabilne prawo, zamiast obietnic i niestabilnej legislacji.
Co więcej, w wyniku stałej współpracy między różnymi ubezpieczycielami i arbitrami, pojawiłaby się tendencja do ujednolicania prawa własności i prawa kontraktowego oraz harmonizacji zasad postępowania, gromadzenia dowodów i rozwiązywania konfliktów. Każdy, kupując ubezpieczenie na ochronę, uczestniczyłby w dążeniu do wspólnego celu – zmniejszenia liczby konfliktów i zwiększenia bezpieczeństwa. Ponadto, każda sprawa dotycząca konfliktu lub roszczenia, niezależnie od tego, gdzie i przeciw komu wytoczona, podlegałaby jurysdykcji jednej lub kilku agencji ubezpieczeniowych i rozpatrywano by ją w oparciu o „lokalne” prawo jednego z ubezpieczycieli lub „międzynarodowe” przepisy i procedury, na które wcześniej zgodziła się grupa ubezpieczycieli.
Taki system zapewniłby pełniejszą i lepszą stabilność oraz pewność prawną niż jakikolwiek system ochrony, do którego możemy odwołać się obecnie.

[2006]



1 Uwaga dotycząca „naszej rasy” może wiązać się z dawniejszym zaangażowaniem Louisa Beama w działalność ugrupowań postulujących inicjowanie agresji wobec pewnych osób ze względu na ich przynależność rasową. Tłumacz tekstu nie podziela tych przekonań Beama, uważając inicjowanie agresji wobec kogokolwiek za niemoralne – przyp. tłum.

1 CNT (hiszp. Confederación Nacional del Trabajo – Krajowa Konfederacja Pracy) – hiszpańska konfederacja anarchosyndykalistycznych związków zawodowych założona w 1910 r. – przyp. tłum.
2 IWW (ang. Industrial Workers of the World – Robotnicy Przemysłowi Świata) – międzynarodowy związek zawodowy założony w 1905 r. – przyp. tłum.





Teksty zostały pierwotnie opublikowane na autorskiej stronie ich tłumacza, Łukasza Kowalskiego. Projekt logo: Sztukmistrz.

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

1 komentarz: