-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Louis
Beam
Opór
bez przywódcy
„Skoro
każdy człowiek ma prawo
bronić
swojej osoby, swojej wolności
i
swojej własności – nawet używając siły
–
grupa ludzi
ma prawo zorganizować
i
utrzymywać wspólną siłę,
aby
bronić tych praw stale”.
Frederick
Bastiat, Prawo,
Paryż 1850
Koncepcja
oporu
bez przywódcy
została wysunięta przez pułkownika Uliusa Louisa Amossa,
założyciela International Service of Information Incorporated z
siedzibą w Baltimore w stanie Maryland. Amoss zmarł ponad
piętnaście lat temu, ale w trakcie swojego życia był
niezmordowanym przeciwnikiem komunizmu, a także wykwalifikowanym
oficerem wywiadu. Pułkownik Amoss napisał po raz pierwszy o oporze
bez przywódcy
17 kwietnia 1962 roku. Jego teorie organizacji były pomyślane jako
narzędzie na wypadek, gdyby władzę w USA przejęli komuniści.
Autor
niniejszego tekstu, mając przywilej przeżycia wielu lat od śmierci
pułkownika Amossa, przyjął jego teorie i objaśnił je
szczegółowo. Pułkownik Amoss obawiał się komunistów. Niżej
podpisany obawia się rządu federalnego. W USA komunizm nie stanowi
dziś dla nikogo żadnego zagrożenia, podczas gdy tyrania rządu
federalnego stanowi zagrożenie dla każdego.
Autor niniejszego tekstu szczęśliwie żył wystarczająco długo,
aby zobaczyć ostatnie tchnienia komunizmu, ale może, niestety,
dożyć również tego, że ujrzy agonię wolności w Ameryce.
Proponuję
to opracowanie w nadziei, że Ameryka jakimś sposobem wciąż może
dać nam dzielnych synów i córki potrzebnych, aby zwalczyć
narastające prześladowanie i ucisk. Szczerze mówiąc, w tej chwili
trudno wyrokować, czy to się powiedzie. Niewielu jest dziś ludzi,
którzy kochają wolność i wierzą w nią wystarczająco mocno, aby
o nią walczyć, ale wśród synów każdego niegdyś wielkiego
narodu drzemią utajone perły dawnej świetności. Ci ludzie
istnieją. Patrzyłem w ich roziskrzone oczy, dzieląc z nimi krótkie
chwile mojego życia. Cieszyłem się ich przyjaźnią, dzieliłem z
nimi ich ból, a oni mój. Jesteśmy braćmi, dziećmi tej ziemi,
dającymi sobie wzajemnie siłę w karkołomnym pędzie do bitwy, o
której wszyscy słabsi, strachliwi ludzie mówią, że nie zdołamy
jej wygrać. Być może... Ale przecież może zdołamy. To nie
koniec – dopóki ostatni bojownik o wolność nie zostanie
pochowany lub uwięziony, albo gdy spotka to tych, którzy nastają
na naszą wolność.
Jeśli
nie dojdzie do jakichś przełomowych wydarzeń, walka potrwa jeszcze
lata. Z upływem czasu nawet dla bardziej ograniczonych spośród nas
będzie stawało się jasne, że głównym zagrożeniem dla życia i
wolności ludzi jest rząd. Niewątpliwie obecny ucisk ze strony
rządu wyda się dziecinadą w porównaniu z tym, co zaplanował on
na przyszłość. Tymczasem istnieją ludzie, którzy wciąż mają
nadzieję, że niewielu zdoła jakimś sposobem zrobić to, czego nie
udało się dokonać wielu. Jesteśmy świadomi, że zanim rzeczy
będą się miały lepiej, z pewnością będą się miały gorzej,
jako że rząd demonstruje chęć użycia przeciw dysydentom coraz
ostrzejszych środków państwa policyjnego. Zmieniająca się
sytuacja czyni jasnym fakt, że ci, którzy sprzeciwiają się
państwowemu uciskowi, muszą być przygotowani na zmianę,
przystosowanie i przekształcenie swojego zachowania, swojej
strategii oraz taktyki, w zależności od tego, na co pozwalają
okoliczności. Brak refleksji nad nowymi metodami oraz zastosowania
ich tam, gdzie potrzeba, ułatwi rządowi zdławienie oporu. Dawanie
się tyranowi we znaki to obowiązek każdego patrioty. Kiedy tego
zaniecha, zawiedzie nie tylko siebie, ale swój naród.
Mając
to na uwadze, dochodzimy do wniosku, że obecne metody oporu wobec
tyranii stosowane przez tych, którzy kochają naszą rasę1,
kulturę i dziedzictwo, muszą zdać decydujący egzamin ze zdrowego
rozsądku. Muszą zostać obiektywnie ocenione pod kątem
efektywności, jak również tego, czy ułatwiają, czy utrudniają
rządowi stosowanie zamierzonych represji. Te metody, które nie
przynoszą korzyści w realizacji naszych celów, muszą zostać
odrzucone; w przeciwnym wypadku rząd skorzysta na tym, że się ich
trzymamy.
Jako
że uczciwym ludziom, którzy zrzeszyli się w grupach albo
stowarzyszeniach politycznych czy religijnych, przykleja się
fałszywą etykietkę „krajowych terrorystów” albo „kultystów”
i zwalcza się ich, konieczne staje się rozważenie innych metod
organizacji – albo, na potrzebę czego mogą wskazywać
okoliczności: braku organizacji. Trzeba pamiętać o tym, że w
interesie rządu nie leży eliminowanie wszystkich grup. Nieliczne
muszą pozostać dla podtrzymywania opracowanej na potrzeby mas
iluzji, że Ameryka jest „wolnym demokratycznym krajem”, w którym
zezwala się na różnicę zdań. Nikt, kto jest na tyle naiwny, aby
przypuszczać, iż najpotężniejszy rząd na ziemi nie będzie
uciskał nikogo, kto stanowi dla jego władzy realne zagrożenie, nie
powinien zajmować się aktywną działalnością, ale raczej
siedzieć w domu, studiując historię polityczną.
Odpowiedź
na pytanie o to, kogo rząd zostawi w spokoju, a kogo nie, będzie
zależała od tego, w jaki sposób grupy i poszczególne osoby
poradzą sobie z kilkoma kwestiami, takimi jak: uchronienie się
przed spiskami, pozbycie się malkontentów o słabej woli, nacisk na
wysokie kwalifikacje członków grup, unikanie jakiegokolwiek
kontaktu ze środkami przekazu – figurantami pracującymi dla
funkcjonariuszy federalnych – i, wreszcie, maskowanie się (które
można zdefiniować jako umiejętność wtopienia się w oczach
opinii publicznej grup oporu bardziej oddanych sprawie w
mainstreamowe
„koszerne” stowarzyszenia, które generalnie uważa się za
nieszkodliwe). To, czy jakiejś organizacji zezwoli się w
przyszłości na dalszą działalność, będzie jednak przede
wszystkim zależeć od tego, jak duże zagrożenie stanowi dana
grupa. Nie chodzi o zagrożenie rozpatrywane w kategoriach potęgi
zbrojnej ani możliwości politycznych, bo obecnie nie mamy ani
jednego, ani drugiego, ale raczej zagrożenie pod względem
potencjału. To potencjału funkcjonariusze federalni obawiają się
najbardziej. Jest zaś dla nich drugorzędne, czy taki potencjał
istnieje w pojedynczych ludziach, czy w grupie. Funkcjonariusze
federalni oceniają potencjalne zagrożenie w kategoriach tego, co
mogłoby się zdarzyć, biorąc pod uwagę sytuację sprzyjającą
aktywnemu działaniu ze strony niesubordynowanej organizacji lub
jednostki. Gromadzenie precyzyjnych informacji wywiadowczych pozwala
im oceniać ten potencjał. Pokazywanie trzymanych w ręce kart przed
licytacją to prosta droga do porażki.
Ruch
na rzecz wolności błyskawicznie zbliża się do punktu, w którym
dla wielu ludzi możliwość przynależności do grupy przestanie
mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla innych członkostwo w grupie będzie
realną opcją tylko na najbliższą przyszłość. W końcu –
przypuszczalnie dużo prędzej niż spodziewa się tego większość
– cena płacona za przynależność do grupy przekroczy jakikolwiek
zauważalny zysk. Ale na razie niektóre spośród istniejących
ugrupowań często służą użytecznemu celowi – albo zapoznawaniu
nowego sympatyka z ideologią, o którą walczymy, albo tworzeniu
pozytywnej propagandy celem dotarcia do potencjalnych bojowników o
wolność. Z pewnością ta walka staje się w szybkim tempie i w
znacznym stopniu kwestią indywidualnych działań; każdy z jej
uczestników podejmuje w ciszy swojego serca decyzję, żeby się
przeciwstawiać: przeciwstawiać się z użyciem wszelkich
koniecznych środków. Trudno przewidzieć, co zrobią inni, bo żaden
człowiek nie zna w pełni serca drugiego człowieka. Wystarczy
wiedzieć, co zrobi się samemu. Wielki nauczyciel powiedział
kiedyś: „Poznaj sam siebie”. Udaje się to niewielu osobom, ale
niech każdy z nas obieca sobie, że nie przystanie potulnie na los,
jaki zaplanowali nasi niedoszli władcy.
Koncepcja
oporu
bez przywódcy
to nic innego niż zasadnicze odejście od zwyczajowych teorii
organizacji. Utarty schemat organizacji reprezentuje na diagramie
piramida – masy u dołu i przywódca na wierzchołku. Tę podstawę
organizacji można dostrzec nie tylko w armiach, które są,
naturalnie, najlepszą ilustracją struktury piramidowej – na dole
masy żołnierzy, szeregowców, odpowiedzialnych przed kapralami,
którzy z kolei odpowiadają przed sierżantami i tak dalej w górę
po szczeblach dowodzenia do generałów na szczycie. Ale tę samą
strukturę widzimy w korporacjach, klubach ogrodniczych dla pań i w
samym naszym systemie politycznym. Ten konwencjonalny schemat
organizacyjnej „piramidy” możemy zaobserwować we wszystkich
istniejących obecnie na świecie strukturach politycznych,
społecznych i religijnych – od rządu federalnego po Kościół
Rzymskokatolicki. W mądrości Ojców Założycieli Konstytucja
Stanów Zjednoczonych usiłowała zniuansować dyktatorską w swej
istocie naturę organizacji opartej o model piramidy poprzez podział
władzy na wykonawczą, prawodawczą i sądowniczą. Ale piramida
pozostaje w swej istocie nienaruszona.
Schemat
takiej organizacji – piramida – jest jednak nie tylko
bezużyteczny, ale wysoce niebezpieczny dla stosujących go osób,
gdy wykorzystywany jest w ruchu oporu przeciw tyranii państwa.
Dzieje się tak szczególnie w przypadku zaawansowanych
technologicznie społeczeństw, w których elektroniczna inwigilacja
może często zinfiltrować taką strukturę, ujawniając jej łańcuch
dowodzenia. Doświadczenie raz po raz uczyło nas, że antypaństwowe
organizacje polityczne stosujące tę metodę dowodzenia i kontroli
łatwo padają ofiarą rządowej infiltracji, prowokacji oraz
niszczenia ludzi zaangażowanych w sprawę. Widzieliśmy to
niejednokrotnie w USA, gdzie prorządowi szpiedzy albo prowokatorzy
podstępem dostają się do grup patriotycznych i niszczą je od
środka.
W
organizacji o strukturze piramidy agent służb bezpieczeństwa jest
w stanie zniszczyć wszystkich, którzy znajdują się poniżej jego
poziomu infiltracji, a często również tych wyżej. Jeśli zdrajca
wniknął w struktury kierownicze, cała organizacja jest od góry do
dołu skompromitowana i może być swobodnie oczerniana.
Alternatywą
dla organizacji o strukturze piramidy jest system komórek. W
przeszłości wiele grup politycznych (zarówno prawicowych, jak i
lewicowych) używało systemu komórek, aby przybliżyć realizację
swoich zamierzeń. Wystarczą dwa przykłady.
W
trakcie Rewolucji Amerykańskiej na całym obszarze trzynastu kolonii
uformowały się „komitety korespodencyjne”. Ich cel stanowiło
zniesienie rządu i wspomożenie w ten sposób sprawy niepodległości.
„Synowie Wolności”, o których zrobiło się głośno, kiedy
wyrzucili opodatkowaną przez rząd herbatę do Zatoki Bostońskiej,
stanowili zbrojne ramię komitetów korespondencyjnych. Każdy
komitet był tajną komórką, działającą niezależnie od innych
komórek. Informacje na temat rządu przekazywano z komitetu do
komitetu, z kolonii do kolonii, a następnie na ich podstawie
podejmowano działania lokalne. Nawet w tych minionych czasach
słabych środków komunikacji, gdy doręczenie listu zajmowało
tygodnie albo miesiące, komitety bez zupełnie żadnego centralnego
kierownictwa stosowały bardzo podobną taktykę w oporze przeciw
rządowej tyranii. Pierwsi amerykańscy patrioci wiedzieli, że
wydawanie przez kogokolwiek jakichkolwiek rozkazów było całkowicie
niepotrzebne. Informacje udostępniało się każdemu komitetowi i
każdy komitet działał, jak uznał za stosowne. Niedawnym
przykładem systemu komórek wziętym z lewego skrzydła polityki są
komuniści. Celem ominięcia oczywistych problemów związanych z
organizacją opartą na modelu piramidy komuniści rozwinęli system
komórek, podnosząc go do rangi sztuki. Dysponowali licznymi
niezależnymi komórkami, które działały w zupełnej izolacji od
siebie i – co szczególnie istotne – nie wiedząc wzajemnie o
swoim istnieniu, ale koordynowane przez kwaterę główną. Wiadomo
na przykład, że podczas II wojny światowej na wysokich szczeblach
rządu Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie działało co najmniej
sześć tajnych komunistycznych komórek (plus wszyscy komuniści
działający otwarcie, chronieni i wspierani przez prezydenta
Roosevelta), jednak tylko jedna z nich została ujawniona i
zniszczona. Tego, ile innych jeszcze komórek faktycznie
funkcjonowało, z całkowitą pewnością nie może stwierdzić nikt.
Komunistyczne
komórki, które działały pod kontrolą sowiecką w USA do końca
1991 roku, mogły mieć u steru przywódcę, który zajmował
pozornie bardzo skromną pozycję w społeczeństwie. Mógł być na
przykład pomocnikiem kelnera w restauracji, ale w rzeczywistości
pułkownikiem albo generałem tajnych służb sowieckich – KGB. Pod
jego dowództwem znajdować się mogły liczne komórki, a ktoś
aktywny w jednej z nich prawie nigdy nie wiedział o ludziach
działających w innych. Zaleta takiego rozwiązania polega na tym,
że – chociaż dowolna pojedyncza komórka może zostać
zinfiltrowana, ujawniona albo zniszczona – nie będzie miało to
wpływu na pozostałe komórki; w istocie, członkowie innych komórek
pomogą komórce atakowanej i z reguły udzielą jej bardzo silnego
wsparcia na wiele sposobów. To bez wątpienia przynajmniej jedna z
przyczyn, dla których kiedy tylko w przeszłości atakowano w naszym
kraju komunistów, wsparcie dla nich pojawiało się w wielu
nieoczekiwanych miejscach.
Sprawne
i efektywne działanie systemu komórek wzorowanego na modelu
komunistycznym zależy, oczywiście, od centralnego kierownictwa, co
oznacza imponującą organizację, odgórne finansowanie i zewnętrzne
wsparcie – komuniści mieli wszystkie te rzeczy. Naturalnie,
amerykańscy patrioci nie dysponują żadną z nich ani na szczycie,
ani gdziekolwiek indziej, a więc skuteczny system organizacji
komórkowej oparty na sowieckim systemie działania jest niemożliwy.
Z
powyższych rozważań jasno wynikają dwie rzeczy. Po pierwsze,
struktura oparta na modelu piramidy może zostać stosunkowo łatwo
zinfiltrowana, a zatem nie jest rozsądną metodą organizowania się
w sytuacjach, gdy rząd posiada środki i chęć spenetrowania takiej
struktury – a sytuacja w naszym kraju tak właśnie wygląda. Po
drugie, nie istnieją normalne warunki, w których amerykańscy
patrioci mogliby budować strukturę komórek wzorowaną na modelu
komunistycznym. Gdy to zrozumiemy, pojawia się pytanie: „Jaka
metoda pozostała tym, którzy opierają się tyranii państwa?”.
Odpowiedzi udziela nam pułkownik Amoss, który zaproponował model
organizacji oparty o „ukryte komórki”. Określił go mianem
oporu
bez przywódcy.
Jest to sposób organizacji o strukturę komórkową, ale nie mający
żadnej centralnej kontroli ani kierownictwa – w istocie stosujący
metody wykorzystywane przez komitety korespondencyjne w trakcie
Rewolucji Amerykańskiej. Wykorzystując koncepcję oporu
bez przywódcy,
wszystkie poszczególne osoby oraz grupy działają niezależnie od
siebie i nigdy nie zgłaszają się do żadnej kwatery głównej ani
do żadnego przywódcy po rozkazy albo instrukcje, jak robiliby to
ludzie należący do typowej organizacji o modelu piramidy.
Na
pierwszy rzut oka taki rodzaj organizacji wydaje się nierealistyczny
– przede wszystkim dlatego, że zdaje się brakować organizacji.
Pojawia się zatem zrozumiałe pytanie o to, jak „ukryte komórki”
oraz poszczególni ludzie będą ze sobą współdziałać, skoro nie
ma wzajemnej komunikacji ani centralnego kierownictwa? Odpowiedź na
to pytanie brzmi: uczestnicy programu oporu
bez przywódcy
działający w ukrytych komórkach albo indywidualnie muszą
dokładnie wiedzieć, co robią i jak to robić. Poszczególne osoby
stają się odpowiedzialne za zdobycie potrzebnych umiejętności
oraz informacji dotyczących tego, co należy robić. Nie jest to
bynajmniej tak niepraktyczne, jak się wydaje, bo jest bezsprzecznie
prawdą, że w każdym ruchu wszystkie zaangażowane w niego osoby
mają takie samo podejście do najważniejszych spraw, wyznają tę
samą filozofię, i generalnie reagują na dane sytuacje w podobny
sposób. Historia komitetów korespondencyjnych podczas Rewolucji
Amerykańskiej pokazuje, że tak właśnie jest.
Jako
że ostateczny cel oporu
bez przywódcy
to zniesienie tyranii państwa (tym przynajmniej zajmujemy się w
niniejszym opracowaniu), wszyscy członkowie ukrytych komórek albo
poszczególne osoby będą mieli tendencję do reagowania na
obiektywne wydarzenia w ten sam sposób – poprzez zwyczajną
taktykę oporu. Powszechnie dostępne narzędzia dystrybucji
informacji, takie jak gazety, ulotki, komputery itd., dają każdemu
człowiekowi wiedzę o bieżących wydarzeniach, pozwalając na
zaplanowaną reakcję, która przyjmie różne formy. Nikt nie
potrzebuje wydawać nikomu rozkazów. Idealiści naprawdę oddani
sprawie wolności podejmą działanie, kiedy poczują, że nadszedł
już czas, albo pójdą za sygnałem innych, którzy ich poprzedzą.
Chociaż – to prawda – przeciw tego rodzaju strukturze jako
metodzie oporu da się powiedzieć wiele, trzeba pamiętać, że opór
bez przywódcy
to wynik konieczności. Inne rozwiązania okazały się niemożliwe
do realizacji albo niepraktyczne. Opór
bez przywódcy
działał już w okresie Rewolucji Amerykańskiej, a jeśli osoby
prawdziwie oddane sprawie same zaczną go wykorzystywać, zadziała i
teraz.
Nie
trzeba wspominać o tym, że opór
bez przywódcy
prowadzi do powstawania bardzo małych albo nawet jednoosobowych
komórek oporu. Ci, którzy wstępują do organizacji, aby markować
aktywność albo fanatycy działalności grupowej zostaną szybko
wyeliminowani. Natomiast osoby traktujące swój sprzeciw wobec
federalnego despotyzmu poważnie uznają, że powstawanie bardzo
małych albo nawet jednoosobowych komórek oporu jest właśnie tym,
czego potrzeba.
Z
punktu widzenia tyranów oraz niedoszłych potentatów federalnej
biurokracji i agencji policyjnych nic nie jest bardziej pożądane
niż to, aby ci, którzy się im sprzeciwiają, mieli ZJEDNOCZONĄ
strukturę dowodzenia i aby każdy
sprzeciwiający się im człowiek należał do grupy opartej na
modelu piramidy. Takie grupy i organizacje łatwo zniszczyć.
Szczególnie w świetle faktu, że Departament Sprawiedliwości
(sic!)
obiecał w 1987 roku, że nigdy nie będzie już żadnej
sprzeciwiającej mu się grupy, w której nie miałby przynajmniej
jednego informatora. Ci federalni „przyjaciele rządu” to agenci
wywiadu. Zbierają informacje, które mogą zostać użyte przez
federalnego prokuratora okręgowego, gdy najdzie go chętka, aby
kogoś oskarżyć. Linia natarcia została wyznaczona. Jest zatem
konieczne,
aby patrioci podjęli świadomą decyzję – albo pomagać rządowi
w jego nielegalnym szpiegowaniu, trzymając się wciąż dawnych
metod organizacji i oporu, albo utrudnić wrogowi robotę, stosując
skuteczne środki zaradcze.
Niewątpliwie
istnieją ograniczeni umysłowo ludzie, którzy, stojąc na podium z
powieszoną w tle amerykańską flagą i samotnym orłem wznoszącym
się ku niebu nad głową, będą z naciskiem stwierdzali swoim
najlepiej brzmiącym czerwonym, białym i niebieskim głosem: „Co z
tego, jeśli rząd nas szpieguje? Nie łamiemy żadnych przepisów”.
Tak wadliwe rozumowanie uprawiane przez jakiegokolwiek poważnego
człowieka stanowi najlepszy przykład na to, że istnieje
potrzeba zajęć z zakresu edukacji specjalnej. Ktoś przedstawiający
takie twierdzenie nie ma absolutnie żadnego pojęcia o politycznej
rzeczywistości w naszym kraju i jest niezdolny do kierowania
czymkolwiek więcej niż psim zaprzęgiem w alaskańskiej dziczy.
Stara mentalność „urodzonego 4 lipca”, która tak mocno
wpłynęła na sposób myślenia amerykańskiego patrioty w
przeszłości, nie uchroni go przed rządem w przyszłości.
„Reedukacja” tego typu bez-myślicieli będzie się odbywała w
systemie federalnych więzień, gdzie nie ma flag ani orłów, ale
pod dostatkiem ludzi, którzy „nie łamali żadnych przepisów”.
Większość
grup, które „jednoczą” swoich rozproszonych współpracowników
w jakąś strukturę, cieszy się krótkim życiem politycznym. Stąd
przywódcy ruchów nieustannie nawołujący do jedności
organizacyjnej zamiast pożądanej jedności
celu
zazwyczaj zaliczają się do jednej z trzech opisanych poniżej
kategorii.
Mogą
nie być rozsądnymi taktykami politycznymi, ale raczej po prostu
oddanymi sprawie ludźmi, którzy czują, że jedność pomogłaby
ich sprawie; nie uświadamiają sobie jednak, że rząd wielce
zyskałby na zorganizowanych w taki sposób wysiłkach. Organizacje
oparte na modelu piramidy ułatwiają rządowi osiągnięcie jego
celu, którym jest uwięzienie albo zniszczenie wszystkich, którzy
mu się sprzeciwiają. Lub może nie rozumieją w pełni walki, w
której uczestniczą, ani tego, że rząd, któremu się
sprzeciwiają, wypowiedział wojnę tym, którzy walczą za wiarę,
naród, wolność i swobody konstytucyjne. Ludzie znajdujący się u
władzy zawsze użyją wszelkich możliwych środków, aby pozbyć
się opozycji. Trzecim typem osób nawołujących do zjednoczenia –
i, miejmy nadzieję, stanowiącym wśród trzech wspomnianych
kategorii mniejszość – są ci, którym bardziej zależy na
władzy, jaką, według ich przypuszczeń – da im wielka
organizacja, niż na rzeczywistym osiągnięciu zadeklarowanego celu.
I
na odwrót – ostatnią rzeczą, jakiej chcieliby rządowi szpicle,
gdyby mieli w tej sprawie coś do powiedzenia, byłoby istnienie
tysiąca rozmaitych małych ukrytych sprzeciwiających się im
komórek. Taka sytuacja to wywiadowczy koszmar dla rządu
zdeterminowanego, aby dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe, o
tych, którzy mu się sprzeciwiają. Funkcjonariusze federalni,
zdolni zgromadzić w dowolnej chwili olbrzymią ilość cyfr, ludzi,
danych wywiadowczych oraz sił i środków, potrzebują jedynie
centralnego punktu, w który skierują swój gniew. Pojedynczy
przypadek infiltracji w organizacji typu piramidowego może
doprowadzić do zniszczenia całości. Tymczasem opór
bez przywódcy
nie daje funkcjonariuszom federalnym pojedynczej sposobności do
zniszczenia znacznej części Ruchu Oporu.
Wraz
z oświadczeniem Departamentu Sprawiedliwości (sic!),
że trzystu agentów FBI, wyznaczonych dawniej do śledzenia
sowieckich szpiegów w USA (kontrwywiad krajowy), ma być obecnie
wykorzystywanych do „zwalczania przestępczości”, rząd
federalny przygotowuje grunt pod zakrojony na szeroką skalę atak na
osoby sprzeciwiające się jego polityce. Wiele antyrządowych grup
oddanych sprawie ocalenia Ameryki naszych przodków może się
spodziewać, że wkrótce poczuje impet nowego ataku rządu na
wolność.
Jest
zatem jasne, że czas już przemyśleć na nowo tradycyjną strategię
i taktykę oporu wobec współczesnego państwa policyjnego. Ameryka
w szybkim tempie stacza się w ciemną noc tyranii państwa
policyjnego, w którym prawa uznawane teraz przez większość za
niezbywalne znikną. Niech nadchodząca noc zostanie rozświetlona
tysiącem punktów oporu. Opór wobec tyranii musi być jak mgła,
która tworzy się w wymagających tego warunkach i znika, gdy ich
nie ma.
_______
OBJAŚNIENIE
LOUISA BEAMA: Niniejsze opracowanie zostało napisane przez Louisa
Beama i opublikowane w 1983 r. W 1992 r. opublikowano je ponownie w
powyższej wersji. Nie mnie należą się słowa uznania za
objaśniane w opracowaniu teorie – na uznanie za błyskotliwą
analizę i wnikliwe myślenie zasługuje pułkownik Amoss.
[1983]
Carl
Watner
Podstawy
woluntaryzmu
Woluntaryzm
to doktryna głosząca, że relacje między ludźmi powinny opierać
się wyłącznie na wzajemnej zgodzie. Woluntaryzm stanowi środek,
cel i pogląd na rzeczywistość. Nie wymaga jakiejś określonej
formy, którą miałyby przyjąć dobrowolne umowy – twierdzi
tylko, że należy odrzucić przemoc, aby jednostki mogły
prosperować w społeczeństwie. Jako że woluntaryzm jest środkiem,
który określa cel – musimy dążyć do powstania społeczeństwa
w pełni woluntarystycznego dobrowolnymi środkami. Ludzi nie można
zmusić do wolności. Korzystamy zatem z wolnego rynku, edukacji,
przekonujemy i stosujemy bierny opór jako główne sposoby wpływania
na poglądy ludzi na temat państwa. Woluntarystyczne przekonanie, że
każda tyrania i każdy rząd opiera się na społecznym
przyzwoleniu, wyjaśnia, dlaczego do osiągnięcia wolności
wystarczą środki dobrowolne.
Argument
epistemologiczny
Przemoc
nigdy nie jest środkiem do osiągnięcia wiedzy. Jak wyjaśniła
Isabel Paterson w książce The
God of the Machine:
„Żaden edykt nie może obdarzyć jednostki niczym, czego odmawia
jej natura. Rządowy dekret nie może uleczyć złamanej nogi, ale
może nakazać okaleczenie zdrowego ciała. Nie może obdarzyć
nikogo inteligencją, ale może zakazać używania inteligencji”.
Innymi słowy, jak ujął to Baldy Harper: „Prawdy nie da się
zastrzelić!”. Zwolennik jakiejkolwiek formy napastniczej przemocy
znajduje się z punktu widzenia logiki w bardzo ryzykownej sytuacji.
Przemoc nie ma mocy przekonywania i nie stanowi żadnego argumentu.
William Goodwin wskazał, że przemoc „jest sprzeczna z naturą
intelektu, który za pomocą przekonywania można tylko doskonalić”,
i że „gdyby człowiek, który stosuje wobec mnie przemoc, umiał
przekonać mnie do do swojego zdania drogą argumentacji, zrobiłby
to. Tymczasem udaje, że karze mnie, bo jego argumentacja jest silna;
ale tak naprawdę karze mnie, bo jest słaby”. Przemoc nie ma w
sobie niczego, co prowadzi do rozwoju cywilizowanego społeczeństwa.
W najlepszym wypadku umożliwia paru jednostkom wzbogacenie się,
jednocześnie ograniczając możliwości większości innych ludzi.
Argument
ekonomiczny
Ludzie
uczestniczą w dobrowolnej wymianie, ponieważ spodziewają się
poprawy swojego bytu; jedynymi osobami zdolnymi ocenić, czy warto
dokonać wymiany, są uczestniczące w niej strony. Stąd wynika w
naturalny sposób woluntaryzm – jeśli nikt nie próbuje mu
przeszkodzić. Wzajemne oddziaływanie własności naturalnej i
wymiany skutkuje cenami regulowanymi przez wolny rynek., który
dostarcza informacji potrzebnych do podejmowania inteligentnych
decyzji ekonomicznych. Interwencjonizm i kolektywizm uniemożliwiają
dokonanie kalkulacji ekonomicznej, bo zakłócają wolnorynkowy
system cen. Nawet najmniejsza interwencja rządu prowadzi do
problemów, którymi usprawiedliwia się wzywanie do kolejnych
interwencji. W gospodarkach „kontrolowanych” nie ma miejsca na
innowacje, nowe sposoby działania, ani na „to, czego nie da się
przewidzieć”. Wolnorynkowa konkurencja to proces uczenia się,
przynoszący wyniki, których nikt nie jest w stanie znać z góry.
Nie ma sposobu, aby określić, ile szkód wywołały i wciąż będą
wywoływać ograniczenia polityczne.
Argument
moralny
Zasada
dobrowolności powoduje, że – jakkolwiek mamy możliwość wyboru
tego, co najgorsze – mamy też możliwość wyboru tego, co
najlepsze. Woluntaryzm daje nam sposobność polepszania naszego
bytu, chociaż nie daje gwarancji rezultatów. Zasada dobrowolności
zabrania nam przemocą narzucać innym nasze pojęcie „lepszego
bytu”. Jednocześnie chroni nas przed sytuacją, w której ktoś
inny przemocą narzuca nam swoje pojęcie „lepszego bytu”. Użycie
przemocy w celu wymuszenia moralnego zachowania automatycznie
wyklucza możliwość jego zaistnienia – aby działanie było
moralne, musi być dobrowolne. Jeżeli osoba zostaje zmuszona do
postępowania w określony sposób (albo rząd grozi jej karami), w
jej zachowaniu nie ma niczego cnotliwego. Wolność wyboru to element
konieczny do osiągnięcia moralności. Tam, gdzie pojawia się
szansa na dobre życie, trzeba też zgodzić się na ryzyko wyboru
złego życia.
Argument
z prawa naturalnego
Rozum
i zdrowy rozsądek podpowiadają nam, że niczego nie można uczynić
właściwym przez ogłoszenie tego jako prawa, jeżeli nie jest to
zgodne z naturą. Stoik Epiktet nawoływał ludzi do przeciwstawiania
się tyranom w taki sposób, aby podać w wątpliwość samą
potrzebę istnienia rządu. „Jeśli rząd nakazał ludziom, aby
zrobili coś, czemu sprzeciwiałby się ich rozum, powinni
przeciwstawić się rządowi. Jeśli rząd kazał ludziom zrobić to,
co i tak podpowiedziałby im rozum, nie potrzebują rządu”. Tak
jak nie potrzebujemy państwa, aby dyktowało nam, co jest dobre, a
co nie jeśli chodzi o uprawę żywności, wytwarzanie tekstyliów
albo wytop stali – tak nie potrzebujemy rządu, aby dyktował
standardy w jakiejkolwiek dziedzinie działalności. „Niezależnie
od tego, co mówi prawo, śnieg spadnie, kiedy Słońce znajdzie się
nad Zwrotnikiem Koziorożca, a kwiaty zakwitną, kiedy znajdzie się
nad Zwrotnikiem Raka”.
Argument
z celów i środków
Chociaż
niektóre usługi i dobra są konieczne dla naszego przetrwania, nie
jest konieczne, aby dostarczał ich rząd. Woluntaryści sprzeciwiają
się państwu, ponieważ używa ono środków opartych na przemocy.
Środki to nasiona, z których rozwijają się kwiaty, a następnie
owoce. Nie jest możliwe, aby zasiać przymus, a następnie zerwać
kwiat woluntaryzmu. Zwolennik przymusu zawsze proponuje, aby przemocą
zmusić ludzi do zrobienia czegoś, zazwyczaj przez uchwalenie
jakichś praw albo wybranie na urząd polityków. Te prawa i ci
urzędnicy egzekwują swoją wolę w oparciu o przemoc fizyczną.
Środki woluntarystyczne, takie jak na przykład bierny opór, nie
naruszają niczyich praw. Służą tylko do odjęcia znaczenia prawom
i politykom – poprzez ignorowanie ich. Woluntaryzm nie wymaga od
ludzi, aby obalili rząd przemocą albo zmienili go, korzystając z
procesu elekcyjnego. Wystarczy, że przestaną go popierać – a
rząd upadnie pod swoim własnym ciężarem. Jeżeli człowiek
zatroszczy się o środki, cel zatroszczy się sam o siebie.
Argument
z niesprzeczności
Prosta
obserwacja mówi nam, że używane środki muszą stać w zgodzie z
celem, do którego się dąży. Nie da się „prowadzić wojny o
pokój” albo „zwalczać polityki przez zaangażowanie w
politykę”. Wolność i własność prywatna to całościowe,
niepodzielne pojęcia, które są narażone na niebezpieczeństwo,
jak długo istnieje państwo. W naszym skomplikowanym świecie
społecznym wszystkie rzeczy pozostają ze sobą w związku –
jeżeli wolno naruszyć (niezależnie od podanego usprawiedliwienia)
wolność i prawo własności jednego człowieka, niczyja wolność i
własność nie są bezpieczne. Lepszy człowiek może być pewien
swojej wolności tylko wtedy, kiedy gorszy człowiek ma pewność
swoich praw. Często zapominamy, że możemy umacniać naszą wolność
tylko poprzez chronienie wolności najbardziej nikczemnych spośród
ludzi – aby nie tworzyć precedensów, które mogą dosięgnąć i
nas.
Argument
ze spójności, samokontroli i deprawacji
Z
natury ludzkiej wynika, że jedyną osobą, która może myśleć,
używając twojego mózgu, jesteś ty. Żadna osoba nie może też
zostać zmuszona do robienia czegoś niezgodnego z jej wolą,
ponieważ każdy jest ostatecznie odpowiedzialny za swoje działania.
Rządy próbują zastraszać ludzi, aby poddali się tyranii –
biorąc ich ciała na zakładników i usiłując zniszczyć ich
ducha. Ta strategia nie jest skuteczna wobec osoby, która ma stoicki
stosunek do życia i nie pozwala, aby ból zmącił spokój jej
umysłu i spowodował, że przestanie używać rozumu. Rząd może
zniszczyć czyjeś ciało lub własność, ale nie może uczynić
szkody niczyjej filozofii życiowej. Woluntarysta odrzuca użycie
władzy politycznej, ponieważ można ją stosować wyłącznie
milcząco aprobując przemoc albo używając jej dla osiągnięcia
swoich celów. Władza czynienia komuś dobra oznacza też władzę
wyrządzania mu krzywdy. Władza polityczna to władza przymuszania
ludzi, kontrolowania życia innych. Narusza wszystkie podstawowe
zasady woluntaryzmu brzmiące: racja nie zależy od siły; cel nigdy
nie uświęca środków; nikomu nie wolno ingerować w cudze życie,
stosując przemoc. Nawet najmniejsza dawka władzy politycznej jest
niebezpieczna. Ogranicza co najmniej pewnej grupie ludzi możliwość
życia po swojemu. Jednak ważniejsze z woluntarystycznego punktu
widzenia jest to, co władza czyni z osobą, która ją dzierży –
deprawuje ją.
[1989]
Kevin
Carson
Mutualizm
– wprowadzenie
Mutualizm,
jako odmiana anarchizmu, sięga korzeniami myśli P.J. Proudhona we
Francji oraz Josiaha Warrena w USA. Mutualizm postuluje ewolucyjne,
na ile to możliwe, podejście do tworzenia nowego społeczeństwa.
Podkreśla wagę pokojowej działalności polegającej na budowaniu
wewnątrz istniejącego społeczeństwa alternatywnych instytucji
społecznych i wzmacniania ich – aż ostatecznie zajmą miejsce
obecnego systemu etatystycznego. Paul Goodman ujął to w następujący
sposób: „Wolne społeczeństwo nie może polegać na zastąpieniu
starego porządku przez «nowy porządek»; wolne społeczeństwo
rodzi się z rozszerzania sfery wolnych działań aż do chwili, gdy
stanowią one większą część życia społecznego”.
Inne
grupy anarchistyczne i lewica libertariańska w ogólności do
pewnego stopnia podzielają te przekonania. Czy znamy je pod nazwą
„dwuwładzy”, „kontrsiły społecznej”, czy „kontrekonomii”
– alternatywne instytucje społeczne stanowią część naszej
wspólnej wizji. W mutualistycznej koncepcji przemiany ewolucyjnej
zajmują zaś miejsce centralne.
Mutualiści
należą do tych anarchistów, którzy nie są kolektywistami. Choć
odnosimy się przyjaźnie do koncepcji demokratycznej kontroli, gdy
natura procesu produkcji oraz innych kolektywnych przedsięwzięć
wymaga wspólnego działania, nie popieramy kolektywizmu jako ideału
samego w sobie. Nie opowiadamy się przeciw pieniądzowi i wymianie.
Jesteśmy zwolennikami własności prywatnej, o ile oznacza ona
osobiste, fizyczne zajmowanie i używanie dóbr.
Opowiadamy
się za społeczeństwem, w którym wszystkie relacje i transakcje
obywają się bez przymusu i w oparciu o dobrowolną współpracę,
swobodną wymianę albo wzajemną pomoc. „Rynek” w znaczeniu
wymiany owoców pracy między jej wykonawcami to koncepcja głęboko
ludzka i sprzyjająca wolności. Sprzeciwiamy się przyjętemu
powszechnie rozumieniu rynku jako idei, którą zawłaszczył i
zafałszował państwowy kapitalizm.
W
naszej wizji ostateczny cel stanowi społeczeństwo, w którym
gospodarka opiera się o wolną wymianę rynkową między
producentami, a produkcją zajmują się głównie samozatrudnieni
rzemieślnicy i rolnicy, małe stowarzyszenia spółdzielcze
producentów, zarządzane przez robotników duże przedsiębiorstwa i
zrzeszenia konsumentów. Nawet gdyby wciąż istniało zjawisko pracy
etatowej (co jest prawdopodobne, jeśli jej pod przymusem nie
zakażemy), likwidacja etatystycznych przywilejów przyniesie
rezultat w postaci naturalnego wynagrodzenia robotnika, którym jest
– jak ujął to Benjamin Tucker – cały produkt jego pracy.
Sympatia,
jaką mutualiści mają dla wolnego rynku, prowadzi nas nieraz do
konfliktu z ludźmi czującymi estetyczny pociąg do kolektywizmu i
traktującymi słowo „drobnomieszczaństwo” jak przekleństwo.
Ale to nasze drobnomieszczańskie skłonności wprowadziły nas w
główny nurt amerykańskiej tradycji populistyczno-radykalnej. I to
one sprawiły, że nasze działanie oraz idee mają odniesienie do
potrzeb przeciętnych pracujących Amerykanów. Większość ludzi
nie ufa biurokratycznym organizacjom kontrolującym ich społeczności
i życie zawodowe; chcą mieć większy wpływ na decyzje, które ich
dotyczą. Są otwarci na decentralistyczne, budowane od postaw
rozwiązania alternatywne wobec obecnego systemu. Ale nie chcą
przekształcenia Ameryki na wzór ortodoksyjnego syndykalizmu w stylu
tego propagowanego przez CNT1.
Mutualizm
nie jest „reformistyczny” w tym (pejoratywnym) sensie, w jakim
używają tego słowa bardziej bojowo nastawieni anarchiści. Nie
musi też być pacyfistyczny, choć wielu mutualistów to faktycznie
pacyfiści. Poprawna definicja reformizmu powinna zależeć nie od
tego, jakich środków użyjemy do budowania nowego społeczeństwa,
ani od szybkości, z jaką się w kierunku jego realizacji posuwamy,
ale od natury naszego ostatecznego celu. Ktoś, komu wystarczy
milsza, grzeczniejsza wersja kapitalizmu albo etatyzmu, która wciąż
da się rozpoznać jako państwowy kapitalizm, jest reformistą.
Człowiek, który dąży do likwidacji państwowego kapitalizmu i
zastąpienia go czymś całkowicie innym, niezależnie od tego, jak
miałoby przebiegać to w czasie, nie jest reformistą.
„Pokojowe
działanie” oznacza po prostu powstrzymywanie się od celowego
prowokowania państwa do stosowania represji; zamiast prowokować,
robimy (zgodnie z hasłem członków IWW2)
wszystko, co możliwe, aby „wznosić budowlę nowego społeczeństwa
wewnątrz skorupy starego” zanim spróbujemy rozbić skorupę. Nie
ma niczego złego w przeciwstawianiu się państwu, jeśli próbuje
ono drogą represji zahamować proces budowania przez nas instytucji
nowego społeczeństwa. Działalność rewolucyjna powinna jednak
spełniać dwa warunki: 1) cieszyć się dużym poparciem społecznym;
2) być podejmowana dopiero wtedy, gdy w istniejącym społeczeństwie
nie da się już zrobić niczego więcej dla budowy nowego
społeczeństwa metodami pokojowymi.
[2003]
Hans-Hermann
Hoppe
Idea
społeczeństwa prawa prywatnego
Na
bezludnej wyspie Robinson Crusoe może robić, co mu się żywnie
podoba. Nie dotyczy go kwestia uporządkowanych zasad ludzkiego
postępowania – współpracy społecznej. Ta sprawa może
uwidocznić się dopiero z chwilą, gdy na wyspę przybędzie druga
osoba – Piętaszek. Ale nawet wtedy kwestia ta pozostaje w dużej
mierze nieistotna – tak długo, jak nie istnieje rzadkość.
Załóżmy,
że wyspa jest Ogrodem Eden; wszystkie dobra „zewnętrzne”
dostępne są w nieograniczonej obfitości. Są „darmowymi
dobrami”, tak jak powietrze, którym oddychamy, jest w normalnych
warunkach „darmowym” dobrem. Cokolwiek Robinson uczyni z tymi
dobrami, jego działania nie mają następstw – ani w odniesieniu
do wielkości posiadanego przezeń w przyszłości zasobu tych dóbr,
ani w stosunku do obecnej i przyszłej wielkości zasobu dóbr
Piętaszka (i vice
versa).
Zatem niemożliwe jest, aby kiedykolwiek między Robinsonem a
Piętaszkiem powstał spór dotyczący korzystania z takich dóbr.
Konflikt staje się możliwy jedynie wtedy, gdy dobra są rzadkie.
Tylko wtedy pojawia się potrzeba, aby sformułować zasady, które
umożliwią zorganizowaną, wolną od konfliktów współpracę.
W
Ogrodzie Eden istnieją tylko dwa dobra rzadkie: ciało fizyczne i
zajmowana przez nie przestrzeń. Robinson ma jedno ciało i Piętaszek
ma jedno ciało – i w określonym momencie każdy z nich może
przebywać tylko w jednym miejscu. Zatem nawet w Ogrodzie Eden między
Robinsonem a Piętaszkiem mogą powstać konflikty – nie mogą oni
jednocześnie znajdować się w tym samym miejscu, nie wchodząc ze
sobą w konflikt fizyczny. Dlatego nawet w Ogrodzie Eden muszą
istnieć zasady uporządkowanego zachowania społecznego – zasady
dotyczące właściwego usytuowania i przemieszczania się ciała
człowieka. Poza Ogrodem Eden, w świecie rzadkości, muszą istnieć
zasady, które regulują nie tylko użycie ciał, ale wszystkich
rzeczy rzadkich – tak aby zapobiec wszystkim
możliwym konfliktom. Na tym polega problem porządku społecznego.
Klasyczna
liberalna koncepcja porządku społecznego
W
historii myśli społecznej i ekonomicznej wysuwano niezliczone
propozycje rozwiązania problemu porządku społecznego. Różnorodność
wykluczających się wzajemnie propozycji przyczyniła się do
przekonania, że poszukiwanie jednego, „właściwego” rozwiązania
uważa się często za niemożliwe. A jednak poprawne rozwiązanie
istnieje. Nie ma powodu poddawać się moralnemu relatywizmowi. To
rozwiązanie znane jest od setek lat. W czasach współczesnych to
proste rozwiązanie najściślej wiązano z „klasycznym
liberalizmem”.
Sformułujmy
treść tego rozwiązania – najpierw w odniesieniu do szczególnego
przypadku reprezentowanego przez Ogród Eden, a następnie w
odniesieniu do ogólnej sytuacji jaką przedstawia świat „realny”
– świat rzadkości, a następnie pokrótce wykażmy, dlaczego
należy uważać to rozwiązanie za sprawiedliwe, jak również
wydajne ekonomicznie.
W
Ogrodzie Eden rozwiązania dostarcza prosta zasada, zgodnie z którą
każde ciało może przebywać w dowolnym miejscu i poruszać się w
dowolny sposób pod
warunkiem, że nikt inny
nie
znajduje się już
w tym samym miejscu i nie zajmuje go.
Poza Ogrodem Eden w świecie rzadkości rozwiązania dostarczają
cztery powiązane ze sobą zasady.
Po
pierwsze: każda osoba jest prawowitym właścicielem swojego ciała.
Któż inny, jeśli nie Robinson, miałby być właścicielem ciała
Robinsona? Czy w przeciwnym razie nie mielibyśmy do czynienia z
niewolnictwem, które jest niesprawiedliwe i niewydajne ekonomicznie?
Po
drugie: każdy człowiek jest prawowitym właścicielem wszystkich
danych przez naturę dóbr, których rzadkość dostrzegł i
wykorzystał, używając swego ciała, zanim
uczynił to ktokolwiek inny. Któż inny, jeśli nie pierwszy
użytkownik, powinien być właścicielem tych dóbr? Drugi albo
trzeci? Gdyby tak było, pierwsza osoba nie dokonałaby pierwotnego
zawłaszczenia; w ten sposób druga osoba stałaby się pierwszą i
tak dalej i tak dalej. Innymi słowy, nikomu nie byłoby wolno
dokonać pierwotnego zawłaszczenia i ludzkość momentalnie
wyginęłaby. Zgodnie z inną koncepcją pierwszy użytkownik i
przybyłe później osoby stają się współwłaścicielami
wspomnianych dóbr. W tej sytuacji nie da się jednak uniknąć
konfliktu – cóż bowiem zrobimy, jeśli rozmaici współwłaściciele
będą mieli sprzeczne koncepcje dotyczące wykorzystania rzeczonych
dóbr? To rozwiązanie byłoby również niewydajne ekonomicznie,
ponieważ zmniejszyłoby bodziec do wykorzystania dóbr, których
rzadkość dostrzeżono po raz pierwszy.
Po
trzecie: każdy, kto – używając swojego ciała i zawłaszczonych
pierwotnie dóbr – wytwarza nowe produkty, staje się w ten sposób
ich prawowitym właścicielem pod jedynym warunkiem – że w
procesie produkcji nie niszczy fizycznie dóbr posiadanych przez inną
osobę.
Wreszcie:
z chwilą, gdy dobro zostało pierwotnie zawłaszczone lub
wyprodukowane, prawo własności do niego można uzyskać wyłącznie
przez dobrowolne, kontraktowe przeniesienie tytułu własności z
jednego na drugiego właściciela.
Instytucję
własności prywatnej, a w szczególności ustanowienie własności
prywatnej poprzez pierwotne zawłaszczenie określa się często
mianem „konwencji”. Jednak – co powinno stać się jasne – to
błąd. Konwencja służy jakiemuś celowi
i istnieje wobec niej alternatywa.
Na przykład alfabet łaciński służy do komunikacji pisemnej.
Istnieje wobec niego alternatywa – cyrylica. Dlatego określamy
alfabet łaciński mianem konwencji. Jaki jest jednak cel ustalania
norm działania? Uniknięcie możliwego konfliktu! Normy tworzące
konflikty są sprzeczne
z samym celem ustalania norm.
W odniesieniu do celu, którym jest unikanie konfliktów, dwie
wspomniane wyżej instytucje nie
są jedynie konwencjami – oprócz nich nie istnieje żadne inne
rozwiązanie. Tylko własność prywatna umożliwia zapobieżenie
wszystkim nieuniknionym w innym przypadku konfliktom; i tylko zasada
nabycia własności przez pierwotne zawłaszczenie dokonywane przez
konkretne jednostki w konkretnym czasie i miejscu umożliwia
uniknięcie konfliktów od
początku istnienia ludzkości.
Narzucanie
porządku społecznego – rola państwa w klasycznym liberalizmie
Jakkolwiek
to odkrycie jest istotne, pozostaje nam do rozwiązania jeszcze
jeden, trudniejszy problem. Nawet jeśli wiemy, jak uniknąć
wszystkich możliwych konfliktów, i nawet jeśli wiemy, że dzięki
temu na dłuższą metę ogólny dobrobyt zostanie zmaksymalizowany –
nie wynika z tego, że zawsze interesują nas długofalowe skutki
naszych działań oraz unikanie konfliktów. W rzeczywistości – ze
względu na to, że człowiek jest, jaki jest – zawsze będą
istnieli mordercy, rabusie, złodzieje, bandyci i oszuści, czyli
ludzie nie
działający zgodnie z wymienionymi wyżej zasadami – i życie w
społeczeństwie stanie się niemożliwe, jeśli nie zostaną oni
powstrzymani. W celu utrzymania prawa i porządku jest konieczne, aby
członkowie społeczeństwa byli przygotowani i wyposażeni w taki
sposób, aby zmusić osoby nie szanujące cudzego życia i własności
do podporządkowania się zasadom społecznym. Kto i w jaki sposób
powinien egzekwować prawo i utrzymywać porządek?
Odpowiedź
dawaną przez klasycznych liberałów i niemal wszystkich innych
ludzi znamy aż za dobrze. Konieczne zadanie egzekwowania prawa i
utrzymywania porządku to wyłączna domena państwa. Jak zatem
zdefiniujemy państwo? Państwo nie
jest po prostu wyspecjalizowaną firmą. Według powszechnego
przekonania państwo definiuje się jako agencję charakteryzującą
się dwiema szczególnymi cechami. Po pierwsze: państwo to agencja
korzystająca z terytorialnego monopolu na podejmowanie ostatecznych
decyzji. To znaczy: państwo jest ostatecznym sędzią w przypadku
każdego konfliktu – włączając w to konflikty, w których jest
jedną ze stron – i nie zezwala na apelację do nikogo poza sobą.
Po drugie: państwo to agencja, która wykorzystuje terytorialny
monopol na nakładanie podatków. To znaczy: państwo jest agencją,
która jednostronnie ustala cenę, jaką prywatni ludzie muszą
płacić za dostarczanie usług w zakresie egzekucji prawa i
utrzymywania porządku.
Błędy
klasycznego liberalizmu
Chociaż
klasyczny liberalny pogląd uznaje konieczność ustanowienia państwa
jako dostawcy prawa i porządku, kilka dość podstawowych argumentów
ekonomicznych i moralnych wskazuje, że jest on całkowicie błędny.
Jedno
z najpowszechniej akceptowanych wśród ekonomistów i filozofów
politycznych twierdzeń brzmi: z punktu widzenia konsumentów każdy
„monopol” jest „zły”. Tutaj monopol rozumie się jako
wyłączny przywilej przyznany jednemu producentowi jakiegoś towaru
lub komuś świadczącemu usługi albo jako brak „wolnego dostępu”
do konkretnej branży produkcyjnej. Na przykład tylko jednej
agencji, Agencji A, wolno wytwarzać dane dobro lub świadczyć
usługę – X. Taki monopol jest dla konsumentów „zły”,
ponieważ – w warunkach ograniczania potencjalnym nowym konkurentom
dostępu do danej branży produkcyjnej – cena produktu będzie
wyższa, a jego jakość niższa niż w warunkach konkurencji.
Analogicznie – można się spodziewać, że usługi w zakresie
prawa i porządku dostarczane przez państwo będą niezwykle drogie
i bardzo niskiej jakości.
Jednak
to tylko najdrobniejszy z błędów. Rząd nie jest po prostu tym,
czym każdy inny monopol – taki jak monopol na produkcję mleka lub
samochodów, który skutkuje wytwarzaniem słabej jakości produktów
w wysokich cenach. Tym, co odróżnia rząd od innych
monopolistycznych agencji, jest fakt, że wytwarza on nie tylko
dobra, ale wytwarza „zło”. Istotnie, musi produkować „zło”,
aby wytwarzać cokolwiek, co można by uznać za dobro.
Jak
zauważyliśmy, rząd jest ostatecznym sędzią w przypadku każdego
konfliktu – włączając w to konflikty, w których jest stroną. W
rezultacie – zamiast po prostu zapobiegać konfliktom i rozwiązywać
je, agencja posiadająca monopol na podejmowanie ostatecznych decyzji
będzie również prowokować
konflikty, aby rozstrzygać je na swoją korzyść. To znaczy: jeśli
można apelować o sprawiedliwość jedynie do rządu, sprawiedliwość
zostanie wypaczona na korzyść rządu – niezależnie od istnienia
konstytucji i sądów najwyższych. W istocie są to rządowe
konstytucje i sądy najwyższe – i o tym, jakie ograniczenia
działań rządowych uda się znaleźć, niezmiennie zdecydują
przedstawiciele rządu. Jak można się spodziewać, definicja
własności i ochrony będzie stale zmieniana, a zakres władzy rządu
rozszerzany na jego korzyść. Zniknie przekonanie o istnieniu
wiecznego i niezmiennego prawa, które należy odkryć
– zastąpi je pojmowanie prawa jako legislacji – takiej jak
zmienne prawo tworzone
przez państwo.
Co
gorsza, państwo to monopol nakładania podatków. Podczas gdy ci,
którzy otrzymują
podatki – osoby zatrudnione przez rząd – uważają je za coś
dobrego, ci, którzy muszą je płacić,
uważają to za coś złego, za akt wywłaszczenia. Zatem jako
finansowana z podatków agencja mająca chronić życie i własność
instytucja rządu stanowi sprzeczność sama w sobie. Jest trudniącym
się wywłaszczeniami strażnikiem własności, „produkującym”
coraz więcej podatków i coraz mniej ochrony. Nawet gdyby rząd
ograniczył swoje działania wyłącznie do ochrony własności
obywateli, jak proponowali klasyczni liberałowie, pojawiłoby się
nowe pytanie o to, ile
bezpieczeństwa należy „produkować”. Funkcjonariusz rządowy –
motywowany, jak wszyscy inni, własnym interesem i poczuciem
uciążliwości pracy, ale wyposażony we właściwą tylko sobie
władzę nakładania podatków – będzie niezmiennie dążył do
maksymalizacji
wydatków
na ochronę – której koszty mogą pochłonąć właściwie niemal
całe bogactwo kraju – a jednocześnie do minimalizacji
produkcji
bezpieczeństwa. Im więcej pieniędzy ktoś może wydać i im mniej
pracować, żeby coś wyprodukować, tym lepiej będzie mu się
powodziło.
Podsumowując:
struktura bodźców właściwa instytucji rządu to nie recepta na
ochronę życia i własności, ale na wyzysk i nadużycia. To właśnie
pokazuje historia państw. Stanowi ona przede wszystkim kronikę
niezliczonych milionów zniszczonych istnień ludzkich.
Błędy
pogłębione – liberalizm demokratyczny
Z
chwilą gdy klasyczny liberalizm przyjął błędne założenie, że
instytucja rządu jest konieczna dla utrzymania prawa i porządku,
pojawiło się następujące pytanie: która forma
rządu najlepiej nadaje się do tego zadania? Chociaż klasyczni
liberałowie nie byli w tej sprawie jednomyślni – tym niemniej ich
odpowiedź była jasna i wyraźna. Tradycyjna forma władzy książęcej
lub królewskiej zdawała się nie pasować do ukochanej idei
uniwersalnych praw człowieka, bo stanowiła rząd oparty na pewnym
przywileju. Została zatem odrzucona. Jak zatem można by pogodzić
ideę uniwersalnych praw człowieka z ideą rządu? Liberalna
odpowiedź brzmiała: poprzez demokrację umożliwić wszystkim na
równych zasadach wstęp do rządu i uczestnictwo we władzy. Każdemu
– nie tylko członkom dziedzicznej klasy złożonej ze szlachetnie
urodzonych – wolno było zostać urzędnikiem państwowym i
sprawować każdą funkcję rządową.
Jednak
ta demokratyczna równość przed prawem to coś zupełnie innego i
niezgodnego z ideą jednego
uniwersalnego prawa, dającego się zastosować wobec każdego,
wszędzie i w każdej chwili. W istocie rzeczy budząca sprzeciw
niegdysiejsza nierówność między wyższym prawem dotyczącym
królów a niższym prawem obowiązującym poddanych zostaje w
demokracji w pełni zachowana – w postaci podziału na prawo
publiczne oraz prawo prywatne i nadrzędność pierwszego nad drugim.
W demokracji każdy jest równy w takim znaczeniu, że wejście do
rządu jest otwarte dla wszystkich na równych zasadach. W demokracji
nie ma osobistych
przywilejów ani uprzywilejowanych osób. Istnieją natomiast
przywileje funkcyjne
i uprzywilejowane funkcje. Dopóki urzędnicy państwowi działają w
sposób oficjalny, kieruje nimi i chroni ich prawo państwowe – w
ten sposób zajmują uprzywilejowaną pozycję w stosunku do osób
działających w ramach prawa prywatnego, co zasadniczo polega na
możliwości finansowania swoich działań z podatków nałożonych
na podmioty prawa prywatnego. Przywileje i dyskryminacja prawna nie
znikają. Wręcz przeciwnie – przywileje, protekcjonizm i
dyskryminacja prawna – zamiast ograniczać się do książąt i
szlachty – będą dostępne dla wszystkich i każdy będzie mógł
z nich korzystać.
Co
przewidywalne, w warunkach demokratycznych tendencja każdego
monopolu do zwiększania cen i obniżania jakości usług staje się
wyraźniejsza. Król lub książę – jako dziedziczny monopolista –
uważał znajdujące się pod jego jurysdykcją terytorium i ludzi za
swoją prywatną własność i zajmował się monopolistycznym
wyzyskiem tej „własności”. W demokracji monopol i
monopolistyczny wyzysk nie znikają. Nawet jeśli każdemu wolno
wejść do rządu, nie przestaje istnieć podział na rządzących i
rządzonych. Rząd i rządzony to nie jedna i ta sama osoba. Zamiast
księcia, traktującego państwo jak swoją prywatną własność,
monopolistyczną władzę w kraju sprawuje tymczasowy zarządca.
Zarządca nie jest właścicielem kraju, ale tak długo, jak sprawuje
władzę, wolno mu wykorzystywać go na użytek własny i swoich
protegowanych. Jest właścicielem bieżącego użytkowania kraju
(ususfructus),
ale nie jego zasobów kapitałowych. Eksploatacja będzie
krótkowzroczna, a konsumpcja kapitału – systematycznie promowana.
Idea
społeczeństwa prawa prywatnego
W
świetle rozlicznych błędów klasycznego liberalizmu – zastanówmy
się, jak utrzymać prawo i porządek, mając do czynienia z
faktycznymi i potencjalnymi przestępcami? Rozwiązaniem jest
społeczeństwo prawa prywatnego – społeczeństwo, w którym każda
osoba oraz instytucja podlega jednemu i temu samemu zbiorowi praw!
Nie istnieje żadne prawo państwowe, przyznające przywileje
wybranym osobom na pewnych stanowiskach (nie ma też własności
państwowej). Istnieje tylko prawo prywatne (i własność prywatna),
stosujące się do każdego w jednakowy sposób. Nikomu nie wolno
nabywać własności w inny sposób niż przez pierwotne
zawłaszczenie, produkcję albo dobrowolną wymianę. Nikt nie ma
przywileju nakładania podatków ani wywłaszczania. Ponadto w
społeczeństwie prawa prywatnego nikt nie może nikomu zabronić
używania swojej własności w celu rozpoczęcia dowolnego rodzaju
produkcji i konkurowania z kimkolwiek mu się podoba.
Dokładniej,
tworzeniem i utrzymywaniem prawa – aby było sprawiedliwe i
skuteczne – będą się musiały zająć dobrowolnie finansowane i
konkurujące ze sobą osoby i agencje. Jak można to zrobić?
Jakkolwiek nie da się przewidzieć w absolutnie precyzyjny sposób,
jaki kształt i formę przyjąłby ten „sektor bezpieczeństwa” w
ramach społeczeństwa prawa prywatnego – tak jak nie da się w
absolutnie precyzyjny sposób przewidzieć, jak będzie wyglądać
niemal każdy sektor gospodarki w takich (wcześniej niezaistniałych)
okolicznościach – można spodziewać się znacznej liczby
fundamentalnych zmian strukturalnych w porównaniu z utrzymywaniem
status
quo,
w którym bezpieczeństwa dostarcza państwo.
Po
pierwsze, w złożonych społeczeństwach opisany poniżej aspekt
wyłaniającego się rozwiązania będzie miał znaczenie
drugorzędne, ale w żadnym przypadku nie powinien zostać
zlekceważony. Podczas gdy dostarczanie prawa i porządku przez
państwo doprowadziło do stopniowego rozbrojenia społeczeństwa,
czyniąc je coraz bardziej bezbronnym wobec przestępców, w
społeczeństwie prawa prywatnego właściwie nie istniałyby
ograniczenia dotyczące posiadania broni palnej i innej. Podstawowe
prawo każdego do stosowania samoobrony w celu chronienia swojego
życia i własności przeciw napastnikom byłoby święte, a jak
wiadomo z doświadczeń nie
tak dzikiego
Dzikiego Zachodu, jak i licznych empirycznych badań na temat związku
między powszechnością posiadania broni palnej a wskaźnikami
przestępczości, więcej broni oznacza mniej przestępstw.
Podpowiada to intuicja, ale rządowa propaganda nieustannie usiłuje
temu zaprzeczyć.
Jednak
we współczesnych złożonych społeczeństwach samoobrona będzie
stanowiła tylko niewielką część całkowitej produkcji
bezpieczeństwa. W dzisiejszym świecie nie produkujemy na własną
rękę butów, garniturów i telefonów – uczestniczymy w
korzyściach wynikających z podziału pracy. Odnosi się to także
do produkcji bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o ochronę naszego życia
i własności, w znacznym stopniu polegamy na wyspecjalizowanych
agencjach i profesjonalistach. Zwróćmy szczególną uwagę na to,
że większość ludzi powierza zadanie ochrony siebie i swojego
mienia dobrowolnie finansowanym i konkurującym ze sobą firmom
ubezpieczeniowym; a skłonność do zdawania się na ubezpieczyciela
będzie wzrastać, im większa i cenniejsza będzie dana własność.
Z kolei firmy ubezpieczeniowe rozpoczną współpracę z agencjami
policyjnymi i detektywistycznymi, związanymi z nimi bezpośrednio
(jako sekcja) albo pośrednio (jako niezależne podmioty
gospodarcze); jednocześnie będą stale współdziałać z
podległymi sobie bezpośrednio oraz niezależnymi sędziami i
agencjami arbitrażowymi.
Jak
działałby ten oparty o zasady konkurencji system współpracujących
ze sobą agencji ubezpieczeniowych, policyjnych i arbitrażowych?
Rywalizacja
wśród ubezpieczycieli, agencji policyjnych i arbitrów pociągnęłaby
za sobą stały spadek cen za usługi ochrony (proporcjonalnie do
wartości ubezpieczanego mienia), powodując, że byłoby na nie stać
coraz większą liczbę ludzi. Ochroniarz-monopolista, który może
nakładać na chronione osoby podatki – przeciwnie – może żądać
coraz wyższych cen za swoje usługi.
Co
więcej, jak już zaznaczyliśmy, ochrona i bezpieczeństwo to dobra
i usługi konkurujące z innymi towarami i usługami. Jeśli więcej
środków przeznaczy się na ochronę, mniej można wydać na
przykład na samochody, wakacje, jedzenie albo picie. Ponadto środki
przeznaczone na przykład na ochronę A lub grupy A (ludzi żyjących
wzdłuż wybrzeża Pacyfiku) konkurują ze środkami wydanymi na
ochronę B lub grupy B (ludzi żyjących wzdłuż wybrzeża
Atlantyku). Wydawanie pieniędzy przez państwo – finansowanego z
podatków monopolistę w dziedzinie bezpieczeństwa – będzie z
konieczności arbitralne. Dojdzie do nadprodukcji (albo
niedostatecznej produkcji) bezpieczeństwa w porównaniu z innymi
dobrami i usługami. Niektóre osoby, grupy lub regiony będą
chronione nadmiernie, a inne – niedostatecznie.
W
systemie swobodnie konkurujących agencji ochrony byłoby zupełnie
odwrotnie – zniknęłaby wszelka arbitralność przeznaczenia
środków (cała nadprodukcja i niedostateczna produkcja). Charakter
oraz zakres usług ochrony zależałyby od tego, jak ważna jest ona
w oczach dobrowolnie finansujących ją konsumentów. Żadnej osobie,
grupie ani regionowi nie przysługiwałaby ochrona na koszt
kogokolwiek innego – każdy otrzymywałby takie usługi
bezpieczeństwa, za jakie zdecydował się zapłacić.
Oprócz
tego ubezpieczyciele mieliby obowiązek wypłacać klientom
rekompensatę, gdyby doznali oni jakichś szkód – muszą zatem
działać efektywnie. Biorąc pod uwagę w szczególności katastrofy
społeczne (przestępstwa), oznacza to, że ubezpieczyciel
troszczyłby się przede wszystkim o skuteczną prewencję – gdyby
nie udało mu się uniemożliwić popełnienia przestępstwa,
musiałby płacić. Ponadto, gdyby przestępstwu nie udało się
zapobiec, ubezpieczyciel i tak chciałby odzyskać łup, schwytać
przestępcę i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości, aby w
ten sposób zredukować poniesione przez siebie koszty i zmusić
winowajcę – a nie ofiarę i jej ubezpieczyciela – aby pokrył
koszt odszkodowania i rekompensaty.
Państwa
– posługujący się przymusem monopoliści – postępują
zupełnie inaczej: nie wypłacają ofiarom odszkodowań, a –
ponieważ jako do źródła finansowania mogą się uciec do
nałożenia podatków – nic albo prawie nic nie stanowi dla nich
bodźca do zapobiegania przestępstwom, odzyskiwania łupu i
chwytania winnych. Co więcej, jeśli uda im się złapać
przestępcę, zazwyczaj zmuszają ofiarę i inne osoby płacące
podatki do pokrywania kosztów uwięzienia go, w ten sposób dodając
do szkód zniewagę.
Wskazaliśmy
już, że społeczeństwa prawa prywatnego charakteryzuje
nieograniczone prawo do samoobrony, skąd wynika powszechne
posiadanie broni palnej i innej. Tę tendencję jeszcze bardziej
wzmacnia istotna rola, jaką w tego rodzaju społeczeństwach
odgrywają firmy ubezpieczeniowe. Wszystkie państwa starają się
rozbroić podległą sobie populację, z oczywistego powodu:
bezpieczniej jest pobierać podatki od człowieka nieuzbrojonego niż
od uzbrojonego. Gdyby dobrowolnie finansowana firma ubezpieczeniowa
żądała od potencjalnych klientów (jako warunku rozpoczęcia
świadczenia usług ochrony) przekazania jej wszystkich środków
samoobrony, wzbudziłoby to natychmiast bardzo poważne podejrzenia
co do jej prawdziwych motywów i firma szybko zbankrutowałaby. W
swoim najlepszym interesie firmy ubezpieczeniowe premiowałyby
uzbrojonych klientów (szczególnie tych, którzy mogliby
udokumentować, że posiadają wyszkolenie w zakresie posługiwania
się bronią), proponując im niższe składki, odzwierciedlające
reprezentowane przez nich niższe ryzyko. Tak jak ubezpieczyciele
pobierają niższe składki, jeśli właściciele domu mają
zainstalowany system alarmowy albo sejf – tak wprawny użytkownik
broni przedstawiałby niższe ryzyko ubezpieczeniowe.
Państwa
– finansowane z podatków monopole na podejmowanie ostatecznych
decyzji – mogą przerzucać koszty związane z agresywnym
zachowaniem pewnych osób na nieszczęsnych podatników. Zatem
państwa z samej swej natury mają większą skłonność, aby stać
się agresorami i prowokatorami niż osoby albo agencje, które same
muszą ponosić koszty związane z agresją i prowadzeniem wojny.
Firmy ubezpieczeniowe z natury rzeczy mają charakter raczej
defensywny niż agresywny. Z jednej strony dlatego, że każdy akt
agresji jest kosztowny, a ubezpieczyciel prowadzący agresywne
działania musiałby żądać za swoje usługi wyższych niż inne
firmy opłat, co pociągnęłoby za sobą odpływ klientów do
nieagresywnych konkurentów.
Z
drugiej strony nie da się ubezpieczyć od każdego „ryzyka”,
które jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Można ubezpieczyć się
tylko od „wypadków” – tj. zdarzeń, nad którymi ubezpieczony
nie ma żadnej kontroli i do których w żaden sposób się nie
przyczynia. Można zatem, przykładowo, ubezpieczyć się od śmierci
lub pożaru, ale nie od popełnienia samobójstwa albo podpalenia
własnego domu. Podobnie, nie mogę się ubezpieczyć od
niepowodzenia w działalności gospodarczej, bezrobocia albo tego, że
nie będę lubił moich sąsiadów – bo mam pewien wpływ na każdą
z tych sytuacji.
Co
istotne, niemożność ubezpieczenia się od skutków osobistych
działań i uczuć (w przeciwieństwie do ubezpieczenia od wypadków
losowych) oznacza również brak możliwości ubezpieczenia się od
ryzyka konieczności wypłacenia odszkodowania za straty wynikłe z
zainicjowanej agresji albo prowokacji. Każdy ubezpieczyciel musi
ograniczyć działania swoich klientów – tak, aby wykluczyć z ich
strony wszelkie zachowania agresywne i prowokacyjne. To oznacza, że
jakiekolwiek ubezpieczenie od katastrof społecznych, takich jak
przestępczość, musi być zależne od tego, czy ubezpieczany
podporządkuje się określonym normom nieagresywnego postępowania.
Przy okazji z tych samych powodów oraz ze względów finansowych
ubezpieczyciele będą wymagali od swoich klientów, aby powstrzymali
się od wymierzania sprawiedliwości na własną rękę (poza, być
może, zupełnie nadzwyczajnymi okolicznościami), ponieważ –
nawet jeśli jest ono uzasadnione – niezmiennie wywołuje
niepewność i może prowokować interwencję trzeciej strony. Tych
niepokojów i związanych z nimi kosztów można w większości
przypadków uniknąć, obligując klientów do zaakceptowania
formalnych, publicznych procedur zawsze, gdy uważają, że zostali
pokrzywdzeni.
Warto
wreszcie wskazać, że państwa, jako agencje finansowane z podatków,
mogą na wielką skalę angażować się w zwalczanie takich
przestępstw bez ofiar jak używanie „nielegalnych narkotyków”,
prostytucja albo hazard – i robią to. W systemie dobrowolnie
finansowanych agencji ochrony te „przestępstwa” nie stanowiłyby
przedmiotu wielkiego, jeśli w ogóle jakiegoś, zainteresowania.
„Ochrona” przed tego rodzaju „przestępstwami” wymagałaby
wyższych stawek ubezpieczeniowych, ale ponieważ nie da się wskazać
ofiary takiego „przestępstwa” (w przeciwieństwie do ofiar
prawdziwych przestępstw przeciw ludziom i własności), bardzo
niewiele osób byłoby gotowych wydawać pieniądze na taką
„ochronę”.
Wreszcie,
co warte podkreślenia, system konkurujących ze sobą agencji
ubezpieczeniowych miały dwojaki wpływ na rozwój prawa. Z jednej
strony pozwalałby na większą
różnorodność
prawa. Zamiast narzucać wszystkim jednakowy zestaw przepisów (jak w
etatyzmie), agencje ochrony mogłyby konkurować ze sobą nie tylko
ceną, ale również zróżnicowaniem usług. Na przykład mogłyby
istnieć obok siebie katoliccy ubezpieczyciele stosujący prawo
kanoniczne, żydowscy – stosujący prawo mojżeszowe, islamscy –
stosujący prawo koraniczne oraz agencje stosujące któryś z
rodzajów prawa świeckiego – wszyscy utrzymywani przez dobrowolnie
opłacających ich klientów. Konsumenci mogliby wybrać prawo
stosujące się do nich oraz ich własności. Nikt nie musiałby żyć
pod rządami „obcego” prawa.
Z
drugiej strony, system prywatnego prawa i produkcji bezpieczeństwa
sprzyjałby ujednoliceniu
prawa.
Prawo „lokalne” – katolickie, żydowskie, rzymskie itd. –
stosowałoby się wyłącznie do osób i własności tych, którzy je
wybrali, ubezpieczyciela i wszystkich innych ubezpieczonych przez tę
samą firmę na tych samych zasadach. Na przykład prawo kanoniczne
dotyczyłoby tylko zdeklarowanych katolików i zajmowałoby się
wyłącznie rozstrzyganiem sporów między nimi. Mogłoby się
jednak, oczywiście, zdarzyć, że katolik wszedłby w konflikt ze
zwolennikiem odmiennych zasad prawnych, na przykład muzułmaninem.
Jeżeli oba systemy prawne doszłyby do tego samego lub podobnego
rozstrzygnięcia, nie ma żadnych trudności.
Gdyby
jednak konkurencyjne kodeksy prawne proponowały wyraźnie odmienne
rozwiązania (jak zdarzyłoby się przynajmniej w niektórych
przypadkach), pojawia się problem. Prawo „lokalne”
(wewnątrzgrupowe) byłoby bezużyteczne, ale każdy ubezpieczony
chciałby też dysponować zabezpieczeniem na wypadek konfliktu
międzygrupowego. W takiej sytuacji nie możemy się spodziewać, że
jeden z ubezpieczycieli wraz z klientami podda się orzeczeniu innego
ubezpieczyciela i jego prawa. Istnieje tylko jeden wiarygodny i
możliwy do przyjęcia przez wszystkie strony konfliktu sposób na
wyjście z tej kłopotliwej sytuacji.
Od
początku swojej działalności każdy ubezpieczyciel musiałby
poddać siebie i swoich klientów arbitrażowi niezależnej trzeciej
strony. Ta trzecia strona byłaby nie tylko niezależna
–
ale również wybrana jednomyślnie przez obie strony sporu. Takiego
arbitra wybierano by ze względu na jego powszechnie cenioną
umiejętność znajdowania zadowalających obie strony
(sprawiedliwych) rozwiązań w przypadku konfliktów międzygrupowych.
Ponadto, gdyby sędzia rozjemczy nie sprostał zadaniu i doszedł do
rozstrzygnięcia postrzeganego przez jednego z ubezpieczycieli lub
jego klientów jako „niesprawiedliwe” albo „stronnicze”, to w
przyszłości takiej osoby lub agencji prawdopodobnie nie wybrano by
na arbitra.
Podsumowując,
zaczęłyby istnieć kontrakty
na ochronę i bezpieczeństwo. Ubezpieczyciele (w przeciwieństwie do
państw) oferowaliby swoim klientom umowy zawierające dokładny opis
ubezpieczanego mienia oraz jasno określone powinności i obowiązki.
Podobnie, relacje między ubezpieczycielami i arbitrami regulowałyby
kontrakty. Strony umowy byłyby nią związane do momentu jej
wygaśnięcia. Każda zmiana warunków kontraktu wymagałaby
jednomyślnej zgody wszystkich zainteresowanych stron. Zatem w
społeczeństwie prawa prywatnego, w przeciwieństwie do systemu
etatystycznego, nie istniałaby „legislacja”. Żadnemu
ubezpieczycielowi nie uszłoby na sucho, gdyby obiecywał swoim
klientom sprawowanie ochrony, nie informując ich, jak zamierza to
czynić albo za jaką cenę, i twierdząc, że wolno mu jednostronnie
zmieniać warunki dotyczące relacji między świadczącym ochronę a
klientem. Klienci żądaliby czegoś znacznie lepszego, a
ubezpieczyciele proponowaliby kontrakty
i stabilne
prawo,
zamiast obietnic
i niestabilnej
legislacji.
Co
więcej, w wyniku stałej współpracy między różnymi
ubezpieczycielami i arbitrami, pojawiłaby się tendencja do
ujednolicania prawa własności i prawa kontraktowego oraz
harmonizacji zasad
postępowania, gromadzenia dowodów i rozwiązywania konfliktów.
Każdy, kupując ubezpieczenie na ochronę, uczestniczyłby w dążeniu
do wspólnego celu – zmniejszenia liczby konfliktów i zwiększenia
bezpieczeństwa. Ponadto, każda sprawa dotycząca konfliktu lub
roszczenia, niezależnie od tego, gdzie i przeciw komu wytoczona,
podlegałaby jurysdykcji jednej lub kilku agencji ubezpieczeniowych i
rozpatrywano by ją w oparciu o „lokalne” prawo jednego z
ubezpieczycieli lub „międzynarodowe” przepisy i procedury, na
które wcześniej zgodziła się grupa ubezpieczycieli.
Taki
system zapewniłby pełniejszą i lepszą stabilność oraz pewność
prawną niż jakikolwiek system ochrony, do którego możemy odwołać
się obecnie.
[2006]
1
Uwaga dotycząca „naszej rasy” może wiązać się z dawniejszym
zaangażowaniem Louisa Beama w działalność ugrupowań
postulujących inicjowanie agresji wobec pewnych osób ze względu
na ich przynależność rasową. Tłumacz tekstu nie podziela tych
przekonań Beama, uważając inicjowanie agresji wobec kogokolwiek
za niemoralne – przyp. tłum.
1
CNT (hiszp. Confederación
Nacional del Trabajo
– Krajowa Konfederacja Pracy) – hiszpańska konfederacja
anarchosyndykalistycznych związków zawodowych założona w 1910 r.
– przyp. tłum.
2
IWW (ang. Industrial
Workers of the World
– Robotnicy Przemysłowi Świata) – międzynarodowy związek
zawodowy założony w 1905 r. – przyp. tłum.
Teksty zostały pierwotnie opublikowane na autorskiej stronie ich tłumacza, Łukasza Kowalskiego. Projekt logo: Sztukmistrz.
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń