Żłobek, czyli dlaczego nie żal mi Etrusków


W żłobku leży...
Chesterton twierdził, że tak zwana realizacja tak zwanego przymusu szkolnego jest dla dziecka bezpieczna o tyle, że w ciągu pierwszych sześciu-siedmiu lat życia rodzice (szczególnie zaś matka) zdołali już przekazać mu najważniejsze wzorce, nauczyli je tego, co w życiu najistotniejsze.
Dziś jest podobnie.
Dlatego system stara się wprząc małych ludzi w swoje tryby od samego początku. Pierwsza i najważniejsza chyba metoda realizacji owego planu polega na próbie przekonania ludzi, że dzieci są obciążeniem: trudne, wymagające, nieopłacalne ekonomicznie, mają emocje, płaczą, przeszkadzają w karierze - same kłopoty! Zatem - trzeba się starać o to, aby dzieci nie mieć; potem: jeśli, niestety!, już są ("wpadka", "wypadek", "niechciana ciąża" - zdrowy, cywilizowany człowiek słusznie oburza się na każde z tych skandalicznych wyrażeń - jak można tak mówić o człowieku?!), trzeba się ich jakoś pozbyć; najlepiej przekazać je pod opiekę "specjalistów" - opiekunek do dziecka (najlepiej ukraińskich - bo tanie!), żłobkodawców, przedszkolanek...
Nawet jeśli (z naciskiem na słowo "jeśli") dzieckiem zajmie się ktoś najbardziej „profesjonalny” – któż mu czas niespędzony z rodzicami powróci?

Robert, bohater książki Rafała Ziemkiewicza pt. Pieprzony los kataryniarza, niejednokrotnie pyta sam siebie na kartach powieści: Dlaczego nie żal mi Etrusków? I w końcu znajduje odpowiedź: Bo nie jestem Etruskiem. Jestem Polakiem. Jestem stąd. To jest moja ojczyzna. Na niej mi zależy. O jej pomyślność się staram.
Dlaczego tak wielu współczesnym rodzicom nie żal DZIECI, KTÓRYM SAMI PRZEKAZALI ŻYCIE?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz