-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
XXXIII
Nowy biskup obliczył, że od
czasu przybycia Polaków częstotliwość popełniania
najpopularniejszego spośród grzechów śmiertelnych wzrosła o
243,75%; stosownie do sytuacji nakazał więc, by polskim kapelanom
wojskowym przy każdej sposobności umożliwiano wysłuchiwanie
spowiedzi we wszystkich kaplicach i kościołach. Kanonik Smith był
z tego zarządzenia szczególnie zadowolony, nie był bowiem pewien,
czy jego nowi penitenci rozumieją zalecenia w języku francuskim –
od tego dnia, gdy świeżo rozgrzeszony polski major powiedział doń
w drzwiach kościoła: „Moja dziewczyna urodzi dziecko. To bardzo
miło. A po wojnie moja żona będzie bardzo zadowolona, gdy wezmę
dziecko z powrotem do Polski i powiem: «Zobacz, Wando, oto prezent
dla ciebie»”. Poza tym polski ksiądz zazwyczaj był w stanie
odprawiać zamiast niego poranną mszę w niedziele, co stanowiło
dla kanonika wielką pomoc, jako że był tak stary, a o młodych
wikarych było tak trudno.
Pewnego sobotniego popołudnia
we wrześniu 1942 roku kanonik Smith wyszedł ze swego konfesjonału,
podczas gdy polscy penitenci wciąż rozciągali się rzędami przed
konfesjonałem księdza Lidzowskiego. Stało też kilka rzędów
francuskich marynarzy, ustawionych w biało-niebieskie kolumny przed
konfesjonałem francuskiego księdza, jako że z Dunoon przybył
kapelan generała de Gaulle’a, bo w porcie znajdował się okręt
Wolnej Francji1.
Kanonik przez kilka minut przyglądał się z przyjemnością temu,
jak twardzi mężczyźni klękają, a potem wszedł na plebanię, aby
się przebrać, ponieważ obiecał kanonikowi Bonnyboatowi, że
odwiedzi go w Domu Księży Emerytów.
Wyszedłszy z kościoła,
twardzi mężczyźni już nie klęczeli, gdyż wespół z
dziewczętami w trapezowatych spódniczkach siłą torowali sobie
drogę do kolejki stojącej przed kinem signora Sarno, które obecnie
reklamowało dwie damy zwane Veronica Lake oraz Greer Garson2.
Cena za miejsce na parterze wynosiła teraz szylinga i dziewięć
pensów, na balkonie zaś – dwa szylingi i sześć pensów, a całe
kino znajdowało się w posiadaniu bardziej brytyjskim niż
kiedykolwiek, gdyż signor Sarno był teraz sierżantem Gwardii
Narodowej3
i maszerował za dudami kołyszącym krokiem doprawdy
charakterystycznym dla mieszkańców Ecclefechan4.
Ale gdy kanonik przechodził, signore
nie stał na schodach; kiedy natomiast ksiądz zaszedł do lodziarni,
aby nabyć przysługującą mu oraz kanonikowi Bonnyboatowi rację
czekolady, napotkał signore
za ladą; wydawał on przydziałową czekoladę mężczyznom w
jasnoniebieskich garniturach i dziewczętom w różowych bluzkach.
– Widzi wielebny ksiądz,
nie mogę być w dwóch miejscach naraz – wyjaśnił signor Sarno,
wręczając kanonikowi dwanaście tabliczek przydziałowej czekolady
Cadbury. – Per
Bacco, non sono facili le cose in questo tempo di guerra e di lotta5.
Dla sir Dugalda Ippecacuanhy
sprawy również zdawały się przybierać niełatwy obrót w owym
czasie wojny i walki – jak się okazało, gdy kilka minut później
kanonik wpadł na niego, gdy ten rozpłaszczał akurat twarz na
witrynie drogerii, omiatając łapczywie wzrokiem kostkę mydła
Palmolive.
– Narobił się piekielny
bałagan – powiedział kanonikowi. – Całe to gadanie o tym, co
zamierzamy zrobić po wojnie, jest niedorzeczne. Najpierw wygrajmy
wojnę, a potem będziemy mówić o tym, co zamierzamy zrobić. A
moim zdaniem jest na to tylko jeden sposób, który polega na tym,
aby zbombardować szkopów i makaroniarzy że ha – mężczyzn,
kobiety i dzieci.
Kanonik wymamrotał coś w
wymijającej odpowiedzi, bo bardziej nie wiedział już, co sądzić
o bombardowaniu kogokolwiek, niż był przekonany, że pan Stalin
nieświadomie broni doktryny o Niepokalanym Poczęciu; wiedział
jednak, że serdecznie nie znosi tanich przycinków i drwin,
kierowanych pod adresem wroga przez tę samą popularną prasę,
która w roku 1938 z entuzjazmem przyjęła Monachium, a w roku 1936
krzyczała: „unikać
kontynentalnych uwikłań”,
i z pewnością z taką samą zażartą ciemnotą propagowałaby
kolaboranctwo, gdyby w roku 1940 Hitler podbił Wielką Brytanię. W
rzeczy samej, jako uzupełnienie swojej argumentacji sir Dugald
pokazał mu egzemplarz bieżącego wydania „Trąbki Codziennej”,
która krzyczała w jednym z nagłówków: „teraz
im odpłaciliśmy”;
a w innym: „w
miastach na wschodnim wybrzeżu jest mnóstwo czekolady i fajek”.
W owych dniach ludzie musieli
czekać na tramwaje w kolejkach. Kanonik Smith ustawił się za matką
z dwójką dzieci. Połaskotał dzieciaki tak, że się roześmiały,
a matce zdawało się to nie przeszkadzać, chociaż z pewnością
wiedziała, że jest księdzem. „To jedna z zalet starzenia się –
pomyślał kanonik – ludzie przyjmują cię takim, jakim zawsze
byłeś; nawet kapłanom łatwiej przychodzi zachowywać się
publicznie w sposób świątobliwy, gdy są podeszli w latach”.
W tramwaju, który nadjechał,
panował tłok, ale konduktorka pozwoliła kanonikowi Smithowi stanąć
z tyłu i dzwonić zamiast niej dzwonkiem: jeden dzwonek –
przystanek; dwa dzwonki – ruszamy; trzy dzwonki – przejeżdżamy
pędem koło następnego przystanku, gdy nie możemy zabrać więcej
pasażerów. Konduktorka od zawsze wielce podziwiała katolików –
tak twierdziła – i ma w Glasgow przyjaciółkę, która zawsze
chodzi do kościoła ojców pasjonatów – tak jej się wydaje, że
się nazywają6
– i może kiedyś kanonik będzie tak dobry, by przybyć do
zajezdni i chlupnąć jej tramwaj wodą święconą – tak po prostu
na szczęście.
Kanonikowi bardzo podobało
się dzwonienie dzwonkiem, bo stanowiło tak wielką odmianę w
stosunku do jego codziennych obowiązków, lecz konduktorka
wyjaśniła, że na przystanku obok dworca nie wolno mu dzwonić na
znak, że tramwaj ma ruszyć, gdyż to zadanie należy do
zwrotniczego i jeśli nie pozwoli mu się zagwizdać gwizdkiem,
wybuchnie cholernie poważna awantura. Zaiste, dobrze, iż tak
właśnie było, bo kanonik i tak zapomniałby zadzwonić dzwonkiem,
ponieważ po przybyciu na stację okazało się, iż na bocznicy stoi
wagon pełen owiec, wydających z siebie dźwięki do złudzenia
przypominające śmiech profesora Joada w programie Trust
mózgów7;
i faktycznie, gdy tramwaj oddalił się z przystanku, zdawały się
mówić coś o „poszukiwaniu Absolutu”.
W owych dniach kanonik dzielił
swoich przyjaciół i znajomych na dwie kategorie: horyzontalnych i
wertykalnych. Horyzontalnymi byli ci, których znał tylko przez
krótki czas, wertykalnymi zaś – ci, których znał od dawna.
Pierwszoplanowymi osobami należącymi do drugiej z tych kategorii
byli Wielebna Matka i kanonik Bonnyboat – do obojga wpadał raz na
tydzień z wizytą, ponieważ lubili rozmawiać o tym samym, co i on;
bardziej współczuł jednak kanonikowi Bonnyboatowi niż Wielebnej
Matce, ponieważ biedny kanonik Bonnyboat mógł tylko kuśtykać o
lasce, podczas gdy Wielebna Matka była wciąż dziarska jak
dzierlatka.
Kanonika Bonnyboata zastał
siedzącego w skulonej pozycji w salonie Domu Księży Emerytów z
mnóstwem innych starych kapłanów, zbyt niedołężnych i
chromawych, aby nadal odprawiać mszę, chyba że przed ołtarzem nie
było stopni. Wszyscy starzy księża siedzieli, wyzierając
łapczywie na kanonika Smitha zazdrosnymi oczami, bo był on wciąż
na tyle sprawny, by chodzić tu i tam, udzielając sakramentów,
podczas gdy oni musieli siedzieć razem w zamknięciu, wysłuchując
wzajemnie swoich opowieści i czytając publikowaną przez „Tubę
Katolicką” powieść w odcinkach.
– I jak radzi sobie nowy
biskup? – spytał jeden z księży.
– Doskonale – powiedział
kanonik Smith. – Cieszy się dużą popularnością. Tak się
składa, że konsekruje mój kościół w przyszłym miesiącu.
Budynek jest już ukończony.
– W moich czasach
chłopaczków nie robiono biskupami – powiedział inny stary
ksiądz. – Biskupi zaś nie starali się o popularność.
Przeciwnie: im mniej byli popularni, tym pewniejsi, że pełnią wolę
Bożą.
– Biskupi zeszli na psy,
tak jak wszystko inne – powiedział kolejny stary kapłan.
– Pamiętam, że gdy byłem
młodym wikarym w County Cork8,
spotkałem wspaniałego biskupa, a miał on zaledwie trzydzieści
pięć lat i oczy niebieskie jak stworzony przez Boga firmament oraz
wielkie silne ramię, które z miejsca potrafiło podnieść z ziemi
konia z dwukółką – o, tak! – zaiste to potrafił –
powiedział pierwszy ze starych księży.
– Przyniosłeś czekoladę?
– zapytał kanonik Bonnyboat, łyskając łapczywie okiem, gdy
tylko znalazł się z kanonikiem Smithem na osobności w rogu salonu,
mając przed sobą planszę do chińczyka. Kanonik Smith wiedział,
że pytanie to tkwiło w głowie kanonika Bonnyboata przez ostatnie
dziesięć minut, ale nie chciał go zadawać, by nie ryzykować, że
będzie musiał podzielić się czekoladą z innymi księżmi. Bo od
kiedy kanonik Bonnyboat się zestarzał, stał się jednocześnie
zachłanny i tabliczka śmietankowej czekolady Fry’s znaczyła dla
niego więcej niż książka, którą miał pisać na temat obrzędów
Kościołów unickich.
– Coś ci powiem: zagramy o
nią – rzekł kanonik Bonnyboat, rozglądając się dla upewnienia,
że żaden z innych księży się nie przysłuchuje. – Ile
tabliczek jest w tym miesiącu? Sześć? W porządku, jeśli ja
wygram, dostaję nie tylko moje tabliczki, ale i twoje – razem
dwanaście; ale jeśli ty wygrasz, ty dostajesz dwanaście.
– Tak naprawdę nie
przepadam szczególnie za czekoladą, więc możesz wziąć moje
tabliczki bez grania o nie – powiedział kanonik Smith.
– Bzdura: zagramy o nie –
odrzekł kanonik Bonnyboat.
Zagrali o nie zatem i z
początku kanonik Smith zdawał się wygrywać, bo wyrzucał głównie
szóstki. Twarz kanonika Bonnyboata przybrała wyraz zaiste zbolały
i tylko coś burknął, gdy kanonik Smith spytał go o radę
dotyczącą organizacji celebry, gdy biskup przybędzie, by
konsekrować kościół Najświętszego Imienia; ale ostatecznie to
kanonik Bonnyboat zaczął wyrzucać same szóstki i nawet zbił
wszystkie cztery pionki kanonika Smitha, odsyłając je do bazy, tak
że ostatecznie wygrał dwanaście tabliczek czekolady. Kanonik Smith
ucieszył się, że kanonik Bonnyboat wygrał, bo od razu stał się
bardziej dawnym sobą i opowiedział kanonikowi Smithowi, jak pewnego
Bożego Narodzenia był w Hiszpanii na uroczystej mszy o świcie
odprawianej przez kardynała w rycie mozarabskim9.
1
Wolna Francja – utworzony w 1940 roku francuski ruch
polityczno-wojskowy kontynuujący walkę z hitlerowskimi Niemcami po
kapitulacji władz Francji; skupiony wokół generała Charlesa de
Gaulle’a.
2
Veronica Lake (właśc. Constance Frances Marie Ockleman)
(1922–1973) – amerykańska aktorka filmowa, teatralna i
telewizyjna; Greer Garson (1904–1996) – amerykańska aktorka.
3
W angielskim oryginale: Home Guard; w 1944 roku przekształciły się
w nią Ochotnicze Lokalne Oddziały Obrony.
7
C.E.M. Joad (1891–1953) – angielski filozof; popularyzował
filozofię m.in. w radiowym programie Brains
Trust, nadawanym
przez BBC w latach 40. XX wieku.
9
Ryt mozarabski, zwany również wizygockim lub hiszpańskim
stosowany był powszechnie na Półwyspie Iberyjskim do końca XI
wieku; obecnie żywy jest głównie w Toledo i Salamance.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz