W podręczniku do języka obcego widziałem kiedyś taki rysunek: niemal puste kino, samotny widz gdzieś pośrodku sali. Podchodzi do niego jedyny inny zainteresowany seansem, pokazuje bilet i mówi:
– Przepraszam, siedzi pan na moim miejscu!
Kevin Carson twierdzi, że prawo własności nie jest absolutne i wieczne – w tym sensie, że teren pierwotnie zawłaszczony, ale nieużywany przez właściciela (czy w przypadku interpretacji Carsona możemy mówić o "właścicielu"?) można po pewnym czasie (jakim?) "przejąć"; ktoś inny niż nieobecny właściciel ma prawo objąć dany obszar w posiadanie.
Wydaje się, że wspomniany rysunek stanowi celny i ciekawy przyczynek do dyskusji na temat tego, co oznacza prawo własności i czy ewentualnie pod jakimiś warunkami ulega ono "zawieszeniu"?
Oczywiście, Carson zdradza sympatie anarchistyczne, więc jego obserwacje warto odnieść do nie tylko do sytuacji obecnej, ale do rzeczywistości świata wolnościowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz