POMNIK NIEWIDZIALNY

W DZIESIĄTĄ ROCZNICĘ ŚMIERCI
DYREKTORA ZBIGNIEWA DARGIELA
(1 IV 1948 – 14 VIII 2007)


Dziesięć lat temu w wigilię wielkiego maryjnego święta – Wniebowzięcia NMP – umarł Dyrektor Zbigniew Dargiel, który uczył mnie, kim jest Wniebowzięta.

Nie spotkalibyśmy się – nauczyciele, uczniowie, ich rodzice – gdyby nas wszystkich nie złączyła Jego osoba i tworzona przez Niego (z inicjatywy ks. infułata Jana Sikorskiego, ówczesnego proboszcza) szkoła, Kolegium św. Józefa przy Parafii św. Józefa Oblubieńca NMP na Kole. „Po czyjejś śmierci odkrywamy to, co było w życiu zmarłego ukryte, choć nie skrywane. I myślimy o nim do końca naszego życia” (ks. January Budzisz, [Kazanie na pogrzebie Włodzimierza Kurkowskiego, 9 listopada 1998]). Kiedy, jak mówił Norwid, „odszedł ze świata widzialnego, umarłszy” (Czarne kwiaty), możemy odkrywać, w jaki sposób jednak pozostaje w świecie widzialnym. Szkołę, którą powoływał do życia i którą z cichym entuzjazmem kierował prawie dziesięć lat, do 2006 roku, w roku 2007 zlikwidowano. Czy to znaczy, że ów dziesięcioletni trud był daremny?

Bynajmniej. Jeżeli z tych wszystkich lat zostałoby w sercach uczniów, ich rodziców, nauczycieli tylko jedno: pamięć, że godzi się, żeby dzień zaczynać od dwóch minut modlitwy, i że mieliśmy szczęście uczestniczyć w tej modlitwie przed wystawionym Najświętszym Sakramentem tak często pod Jego przewodnictwem, to warto było, żeby istniała szkoła i żebyśmy się wszyscy – nauczyciele, rodzice i uczniowie – w niej spotkali. To zostało w nas, więc również w świecie widzialnym.

Przypuszczam, że nie tak Go bolało, jeśli się spóźniłem na lekcję, jak jeśli nie stawiłem się na czas na tę poranną modlitwę. Ale chyba nigdy nie zdarzyło mi się słyszeć z ust Dyrektora wyrzutu z powodu tego albo innego zaniedbania. Dyrektor szanował wolność drugiego człowieka - nawet gdy ten drugi niedobrze z niej korzystał.

Rozumiał, czego dzisiaj brakuje młodym ludziom: naszej, dorosłych, obecności, a zwłaszcza obecności rodziców, i umiał to z przejęciem tłumaczyć. Opowiadał mi kiedyś o uczniach, którzy skarżyli się na brak żywego zainteresowania ze strony własnego ojca: „Wolelibyśmy, żeby nas nawet sprał; wtedy byśmy wiedzieli, że jesteśmy dla niego ważni”. Nie miał własnych dzieci, jednak co jest dla dzieci ważne (także dla tych, które kształcił i wychowywał w swojej szkole – dzieci u progu dorosłości), rozumiał, jak mało kto rozumie. I uczył o tym swojego nauczyciela.

Kiedy przyjmował mnie do pracy, zapytał: „Czy pan jest katolikiem?”. A potem zapytał drugi raz: „Czy pan jest na pewno katolikiem?”. Ciekawe: przez czterdzieści lat, w kilkunastu szkołach, w których zdarzyło mi się uczyć (połowa to były szkoły katolickie lub przynajmniej za takie się uważały) żaden dyrektor nie zadał mi tego pytania – tylko On. W ankiecie personalnej trzeba było wpisać nazwę swojej parafii. I poczekać tydzień na decyzję – Dyrektor mógł w tym czasie porozumieć się z moim proboszczem. Nie mam Mu tego za złe – nie prowadził śledztwa, lecz troszczył się o losy powierzonych sobie dusz. W czasach, gdy stanowczo zbyt rzadko, w szczególności w szkołach, myśli się o celach własnego działania, On na pewno myślał najpierw nie o punktach swoich uczniów na państwowym „egzaminie”, ale o Celu.

Myślał konkretnie i starannie. Kiedy miał wysłać swoich uczniów na ważną wystawę do muzeum w Radomiu, kilka dni wcześniej zwiedził ją sam. Sto kilometrów w jedną stronę, sto kilometrów z powrotem – brał odpowiedzialność. I uczył jej, czasem w zaskakujący sposób. W anonimowej ankiecie zapytał kiedyś swoich nauczycieli: „Czy Pan/Pani się modli za swoich uczniów?”. Przez czterdzieści lat i tego pytania nie zadał mi żaden inny dyrektor.

Z mieszaniną trwogi, gniewu i chyba dyskretnego szyderstwa opowiadał o zebraniu, na którym jakiś mędrzec z kuratorium pouczał dyrektorów, że szkołę trzeba „odhumanizować”. Sądził, że w dzisiejszym świecie, pełnym technicznych i urzędniczych procedur i poddanym dyktatowi działań praktycznych, brakuje młodym ludziom obycia z literaturą, historią, całą wielką tradycją kultury, dziejami sztuki, łaciną – tę zaliczał do najważniejszych przedmiotów szkolnej nauki. Dlatego on – inżynier! – wbrew urzędowym trendom kierował szkołę w stronę wiedzy humanistycznej – jakby częściowo wyrzekał się tego, co stanowiło Jego własną specjalność i zapewne przedmiot upodobania (choć trzeba pamiętać i o tym, że ten inżynier studiował także teologię).

Ale trzeba pamiętać również, że nie kierował się w ogóle upodobaniami czy ambicjami osobistymi. Wśród wszystkich przełożonych, jakich zdarzyło mi się mieć w życiu, był pod tym względem najwybitniejszy.

Jako inżynier niewątpliwie znał się dobrze na działaniu różnych widzialnych sił. Najważniejsze rzeczy miał jednak do powiedzenia o niewidzialnych. Uczył o sile różańca, wymieniając historyczne przykłady jego rewelacyjnej potęgi: Lepanto, Wiedeń, Radzymin. Odmawiał różaniec z nauczycielami i uczniami, którzy chcieli Mu towarzyszyć, w czasie długiej przerwy w szkole.

Wiele milczał. Na pewno wiele przemilczał – nie z obojętności, tylko dlatego, że w zgiełku trudno się porozumieć i nie sposób z należytą czcią odnosić się do tego, co wielkie i święte. Dawał przykład skupienia.

Skupienia, ale nie oderwania od ziemi. Nie przestawał stąpać po niej pewnie odmierzonym krokiem ani zauważać ludzi i ich ziemskich potrzeb i zobowiązań. Kiedyś, gdy szkoła przeżywała finansowe trudności, dla dotrzymania terminu wypłacił mi pensję z własnego portfela. Stąpał po ziemi, ale z wzrokiem wpatrzonym w niebo – i uczył nas zwracać wzrok ku niebu.

Cyprian Norwid w poemacie Assunta – co można przetłumaczyć jako ‘podniesiona’, ‘wyniesiona w górę’, ‘wniebowzięta’ (J.W. Gomulicki) – mówi:


Niech gardzą jedni wszystkiem dla rozumu,
A im przeciwni - dla uczucia wszystkiem.
[...]

Ja nie z tych waśni me natchnienia czerpię –
I w górę patrzę – nie tylko wokoło:
Znać się mnie nie dość – ja się nadto cierpię,
Samotne moje ocierając czoło;
Aż spocznie kędyś jak żniwo na sierpie,
Który podzwania rączo i wesoło –
Pomnąc, że gdzie są bezmowne cierpienia,
Są wniebogłosy... bo są – przemilczenia...
Assunta, Pisma wszystkie, III 294


Bohater poematu Norwida nie patrzy więc wokół siebie ani w głąb siebie, tylko w górę – ku niebu. To spojrzenie rozwiązuje bolesne pytania i upewnia, że cierpienia nie przekreślają ładu świata, bo ład ten ma fundament w niebie, i że „Są wniebogłosy... bo są – przemilczenia...”: cierpienie „bezmowne” – a więc niewyrażane słowami i może nawet niedające się wyrazić w mowie, niewymowne – staje się, właśnie dlatego, że milczące („bo są przemilczenia”), modlitwą – „wniebogłosem”, głosem idącym „w niebo”. Tam zaś, w niebie, owo ziemskie milczenie rozbrzmiewa bardzo donośnie („wniebogłosy”). Kto umie jak Norwidowski Pielgrzym już za życia ziemskiego „w nieba łonie trw[ać]” (Pielgrzym), ten wie, że nie musi krzyczeć, żeby go tam usłyszano.



Codzienne gazety, zajęte codziennymi awanturami, nie pisały przed dziesięciu laty o śmierci Dyrektora – i zapewne nie wspomną o rocznicy, którą obchodzimy. Czy to znaczy, że prace Dyrektora były nieważne? Bynajmniej. Poza historią widzialną dzieje świata płyną innym, skrytym nurtem. Należą doń trudy bez poklasku, prace artystów lekceważonych i myślicieli nierozumianych, poświęcenia pozbawione rozgłosu. „Zdarza się bowiem, że ktoś jest mężem boskim, a nie zostaje przez nikogo zauważony” – czytamy u Marka Aureliusza (Rozmyślania, VII, 67). Norwid – myśliciel chrześcijański – powiedziałby: przez nikogo z wyjątkiem Boga – i dodałby, że za „bramą” (Do Stanisławy Hornowskiej) „odsłonią się pomniki niewidzialne i mauzolea, których nie dotyka się przechodzień” (List do Marii Trębickiej z sierpnia 1856 roku, PW VIII 282).

Do czasu nie znamy wielu, zapewne większości, imion ludzi cichych i niezłomnych, którzy swoją niezachwianą wiarą, modlitwą, wytrwałą pracą ocalają ludzkość i podtrzymują ład świata, a sobie samym wystawiają pomniki niewidzialne dla ludzkich oczu.



Zaiste, wiele tam jest do roboty, gdzie należałoby każdą myśl na swoim miejscu postawić – a szczęśliwy jest, komu udało się choć z jedną tak uczynić. Temu oddane to będzie, kiedy odsłonią się pomniki niewidzialne i mauzolea, których nie dotyka się przechodzień, i kiedy stanie się to z historią prac i poświęceń [...]. (List do Marii Trębickiej...)


Nie sposób wątpić, że niewidzialny pomnik Dyrektora zalśni wówczas szczególnie jasnym blaskiem.

STANISŁAW FALKOWSKI




1 komentarz: