Świętego Fidelisa z Sigmaringen, Męczennika, A.D. 2015
„Tutaj zawsze jest
piątek” – czyli nigdy nie serwujecie burgerów, żeberek, ani steków?
(Fot. E.S.)
Byle nie robić – każda okazja jest dobra. Tak zwane „długie
weekendy*” stały się wyglądanym z nabożną niecierpliwością świeckim świętem. Pracować
albo uczyć się w piątek po święcie Bożego Ciała byłoby właściwie grzechem. „Piąteczek”,
„piątunio” to synonimy „wolności”.
Poniedziałek to, oczywiście, najgorszy dzień tygodnia –
takiemu postrzeganiu rzeczywistości dzielnie sekundują bohaterowie kultury
popularnej, na przykład kot Garfield.
Skąd bierze się takie podejście?
Żyjemy w społeczeństwie o charakterze niewolniczym: niemiłosiernie
duszeni podatkami, wpędzani w kierat pracy najemnej, zmuszani do wykonywania
zadań, które stoją w sprzeczności z naszym sumieniem i zdrowym rozsądkiem.
Architekci i funkcjonariusze systemu przedstawiają go nam
jako ideał i dobrodziejstwo. Ponieważ jednak zdają sobie sprawę z możliwych
objawów niezadowolenia, wymyślili pewien wentyl bezpieczeństwa: zezwalają
niewolnikom na oczekiwane z utęsknieniem chwile wytchnienia.
Realizują przy okazji inny, perfidniejszy jeszcze cel:
tworzą nową świecką „religię”. To zrozumiałe, że człowiek, który przez
kilkadziesiąt godzin tygodniowo kręci się jak szczur w kołowrotku, jest
zmęczony. Ale zamiast dążyć w kierunku zniesienia niewoli, utrzymuje się ją,
jednocześnie usiłując uczynić „długi weekend” naszym współczesnym złotym
cielcem.
Czym innym jest ciężka praca w pocie czoła, której owoce
trafiają do robotnika; praca dająca satysfakcję; praca, która stanowi
spełnianie swojego powołania; praca, po wykonaniu której człowiek odczuwa
zmęczenie i odpoczywa (tak jak zamyślił to Pan Bóg) – czym innym system niewolniczy,
który wypruwa z ludzi żyły, ale od czasu do czasu pozwala im się lenić i robi z
tego religię.
Adept
_____
* Słowo „weekend” jest zresztą zazwyczaj używane nieściśle;
oznacza bowiem „koniec tygodnia”, a przecież niedziela jest jego pierwszym
dniem.
Dramatyzowanie. Znam wielu ludzi, którzy bardzo lubią swoją pracę, a mimo to czekają na dłuższe wolne. To okazja do odwiedzin rodziny w dalszych stronach, przyjemną wycieczkę itd. Ciężko mi znaleźć choć jedną osobę tak negatywnie nastawioną do swej pracy jak to opisuje autor.
OdpowiedzUsuńWłaściwie chyba w żadnym fragmencie tekstu nie ma mowy o negatywnym nastawieniu do pracy. Chodzi raczej o zjawisko niewolnictwa i tworzenia na jego zrębach nowej świeckiej parareligii (innym współczesnym "wyznaniem" kręcących się w kołowrotku szczurów jest publiczne bieganie). Niektórzy kochają swoją niewolę (tak jak Winston Smith "kochał Wielkiego Brata") i doprowadzeni zostali do stanu, w którym nie są sobie w stanie nawet WYOBRAZIĆ, że mogliby żyć inaczej niż w rytmie "Eat, work and sleep" (by zacytować Marka Knopflera) albo (dla odmiany): "Work eat sleep repeat" (zespół Neverstore). Z faktu, że autentycznie kochają swój stan niewoli nie wynika jednak, że przestaje być on stanem niewoli.
UsuńZachęcam też do przyjrzenia się tzw. etyce pracy w szkołach. Zdanie otwierające tekst ("Byle nie robić – każda okazja jest dobra.") zdaje się znajdować na tym polu potwierdzenie w całej rozciągłości. Ale może są jakieś chlubne i rzetelnie pracujące wyjątki; wiesz o jakichś, Drogi Paolosie?
Adept