Św. Piotra Celestyna, Papieża i Wyznawcy, A.D. 2015
W pięćdziesiątą rocznicę śmierci Marii Dąbrowskiej
(6 X 1889 – 19 V 1965)
Fot. Paweł Schulta
W ostatniej części Nocy i dni Agnieszka Niechcicówna
w rozmowie z księdzem Komodzińskim odmawia Bogu osobowego charakteru i zgłasza
pretensje o cierpienia w świecie.
– ...Społeczność nie jest wszystkim?... Zaraz, zaraz... I
ja tak często myślę. A jednak może dla człowieka jest wszystkim... jedyną
rzeczywistością? Bo inaczej czymże wytłumaczyć? Ja mówiłam, że istota bytu jest
moralna? To nieprawda! – wykrzyknęła z rozpaczą. – Bóg to siła, która tworzy,
tworzy z nieprawdopodobną płodnością. I niszczy. Ale czy ta siła jest dobra
albo zła? Po prostu siła, nieosobista i nie mogąca tworzyć nieśmiertelnych dusz
osobistych...
– Teraz to pani bluźnisz.
– Bluźnię? Więc niechże ksiądz mi wytłumaczy... W Kalińcu
pod kościołem siedzi w pudełku z łachmanami taka postać, bo trudno to nazwać
człowiekiem. Istota wielkości rocznego dziecka. Kretyn. Pokraka. Nie słyszy,
nie widzi, nie mówi. Zamiast twarzy – jakieś takie okropne miejsca poznaczone
zaczątkami oczu, nosa i ust. Kładzie mu się groszaki na rękę... taką jak dłoń
embriona czy niemowlęcia. Pamiętam to od dziecka. Moja matka jeszcze go czy
raczej „to” pamięta. Czym to jest w świetle nauki o nieśmiertelnej duszy? Jak oświecić
ten stwór łaską boską, jak zbawić, jak potępić? – załkała prawie. – Jedynie
tylko, jeśli przyjąć, że nieśmiertelne i wieczne jest społeczeństwo i dzieło
jego cywilizacji i przenikająca je dusza zbiorowa, można jakoś pogodzić się z
tym upośledzonym szczegółem całego, zdrowego organizmu. To straszne, ale jak
nie żywić takich myśli?
Znów stanęli. Ksiądz chwycił Agnieszkę za ramię, a drugą
ręką zatoczył krąg dokoła. W twarzy miał ognie, choć ze słońca został już tylko
krwawy rąbek nad śniegami, a świat zaczynał błękitnieć.
– To idea społeczeństwa wydaje ci się dostateczną, żeby
przyjąć takie nieszczęście, a idea myśli Bożej, nad wszystkim czuwającej, widzi
ci się niedostateczną? Spójrz no, moja kochana pani, na te wierzby nad drogą.
Twój własny ojciec ponacinał im czuby i patrz, jak nienaturalnie odrosły,
jakie to cienkie mają rózgi. Czy to nie kaleki nieszczęsne wobec zwyczajnej,
zdrowej wierzby? A psująże ci krajobraz? Wydają się pokraką upośledzoną? Może i
byłyby pokraką dla takiej nie uszkodzonej wierzby, żeby ona miała tę niesforną
świadomość, co ty... A twój ojciec nie ze złości to im uczynił, jeno dla
wyższego celu, żeby nie zacieniały zboża, co tu aż do nich dochodzi. A wy
patrzycie na te wierzby i nie kaleki w nich widzicie, a osobliwe piękno i
pożyteczność, malujecie je i opiewacie w wierszach. Wieszże, czym jest i jak
wygląda ów podkościelny kaleka w oczach tworzącej myśli Boga? I czym jesteśmy w
Jego zamiarach, gdy nas tak ponacina i pokaleczy? O czym tu gadać? Zamilknąć by
wypadało i uchylić głowy w pokorze.
I Agnieszka uchyliła głowę. Nie wiedziała, czy ksiądz ma
rację, lecz w jego słowach była siła, która porywa i rozbraja. – Rzeczywiście –
myślała – za dużo padło tu słów nad tym, nad czym przystałoby raczej pomilczeć
w zamyśleniu.
(Maria
Dąbrowska, Noce i dnie, cz. IV: Wiatr w oczy; tekst wg: Noce i
dnie, Warszawa 1979, t. V, s. 216–217)
Można przypuszczać, że Maria Dąbrowska dobrze rozumiała
młodą buntowniczkę Agnieszkę, która zresztą stanowi pod wielu względami jej
literacki autoportret. Pisarka nie była i zapewne nie chciała być apologetką
chrześcijaństwa. Była jednak artystką uczciwą – i dlatego w usta swojego
bohatera włożyła przypowieść, której mógłby mu pozazdrościć każdy kaznodzieja.
Stanisław Falkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz