„Kościół”, a
raczej modernistyczna hala targowa
pod wezwaniem „świętego” (?) ojca Pio
(fot. Terminator)
„Święty ojciec Pio”... „Święta siostra Faustyna”... Lubimy
te postaci, dlatego z łatwością, przyjemnością i radością dodajemy do ich imion
słowo „święty”. Czy z równym ukontentowaniem przejdzie nam przez usta
„błogosławiony Paweł VI” albo „święty Josemaría Escrivá”?
Z niektórymi świętymi łączy nas szczególna więź. Są nam
wśród innych przebywających w Niebie osób najbliżsi. Bierzemy ich za wzór,
szczególnie w tych aspektach życia, które są podobne naszym. Nie oznacza to, że
pozostałych „mniej lubimy”; uważamy ich za godnych naśladowania – w zakresie
tych obowiązków i zadań, jakie nałożyło na każdego z nich jego powołanie. O ile
osobie duchownej łatwiej może przyjść odniesienie do postaci świętych kapłanów,
o tyle ojciec rodziny może pozostawać w bliższej relacji na przykład ze świętym
Józefem.
Wszystko to, oczywiście, sprawa bardzo indywidualna.
Niemniej zaryzykujemy stwierdzenie, że każdy ze świętych
stanowi wzór – właśnie w zakresie tych obowiązków i w tej roli, w której
postawił go Pan Bóg.
Na przykład Jan Maria Vianney jest świętym patronem
wszystkich proboszczów ze względu na to, jak pełnił swoją posługę w parafii –
nie zaś mimo tego albo obok tego. (Argument ten uderza w twierdzenia moich
sympatyzujących z ideami anarchistycznymi kolegów z łamów, którzy twierdzą, że kanonizowani
królowie katoliccy byli święci nie ze względu na to, jak pełnili monarszą
służbę, ale raczej mimo tego, że ją pełnili).
Zapytajmy na zdrowy rozum: czy w okresie, gdy Karol Wojtyła zajmował
Piotrowy tron, pełnił zadania papieża tak, jak oczekiwałby tego Pan Bóg – jak
przystoi Głowie Kościoła? Czy troszczył się o chwałę Bożą i zbawianie dusz? Czy
strzegł nienaruszalności wiary? Walczył o nawrócenie niewiernych? Czy wiernie
wypełniał swoje powołanie?
Trudno przypuszczać, aby o „beatyfikacji” oraz „kanonizacji” Karola Wojtyły zadecydowało wyłącznie to, co zdziałał poza okresem pontyfikatu –
decyzja o „wyniesieniu go na ołtarze” daje nam raczej sygnał, że należy
naśladować Jana Pawła II w zakresie posługi Piotrowej.
To właśnie Karol Wojtyła w rewolucyjny sposób zmienił
stosowaną przez wieki procedurę mającą USTALIĆ, CZY KTOŚ FAKTYCZNIE JEST
ŚWIĘTYM, czyli dać odpowiedź na pytanie, czy jego dusza już przebywa z Bogiem w
Niebie.
„Pozwolę ci zburzyć ten płot, lecz zanim to uczynisz,
zastanów się, po co go postawiono” – pisał Chesterton. Wielowiekową i
sprawdzoną metodę ustalania Prawdy o zbawieniu poszczególnych osób Karol
Wojtyła jednym podpisem zastąpił „fabryką świętych”.
Liczni przedstawiciele tzw. Tradycji określają ojca Pio
mianem „świętego”, mimo że przy jego „beatyfikacji” i „kanonizacji” korzystano
z tych samych wątpliwych procedur co przy „beatyfikacji” Pawła VI, czy przy
„kanonizacji” Jana XXIII – bo akurat ojca Pio lubią. Za Montinim i Roncallim nie
przepadają – więc spuszczają nad nimi zasłonę milczenia.
Czy przyszłoby nam do głowy, aby milczeć, „wstydzić się” za
któregokolwiek ze świętych kanonizowanych zgodnie z regułami stosowanymi przez Kościół
i Papieży przez wieki?
Jak to jest, że – choć w ramach świętych obcowania nie łączy
mnie z pewnymi zbawionymi duszami tak szczególna więź jak z innymi – jestem gotów wejść z wielką
radością do świątyń pod ich wezwaniem? Czy mogę z równie czystym sumieniem i
spokojnym sercem wniknąć do wnętrzności takiego miejsca, które poświęcono
„świętemu Janowi Pawłowi drugiemu” albo „błogosławionemu Pawłowi szóstemu”?
Czy jesteśmy gotowi przyjąć, że Święta Matka Kościół przystaje
na proceduralne dziadostwo i liczyć (w niekoniecznie świętej naiwności) na to,
że faktycznie „przyklepuje” te zwane beatyfikacjami lub kanonizacjami
wydarzenia, zatwierdzając je swoim autorytetem?
Czy może wciąż czekamy na orzeczenie Kościoła w sprawie
świętości Francesca Forgionego, Heleny Kowalskiej, Karola Wojtyły, Giovianniego
Montiniego etc. – ze wszystkimi konsekwencjami takiej postawy?
Osobiście pozostaję na razie pełnym wątpliwości i
niedowierzającym
Kacprem Tomaszem Lidzki m
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz