Czy anarchia to koniec?

"Wszyscy zginiecie!"?

Jednym z argumentów przeciw upowszechnianiu anarchii w Polsce jest ten: gdyby jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapanowała u nas zdrowa katolicka wolność na tereny zamieszkałe przez Polaków natychmiast wkroczyłyby obce wojska (tj. funkcjonariusze państwowi podległe osobom innych niż polska narodowości), by "zrobić porządek", "ratować demokrację i «prawa człowieka»" lub najzwyczajniej w świecie przeprowadzić "pokojową operację/okupację".

W związku z tym – argumentują państwowcy, czyli etatyści – funkcjonariusze państwowi muszą funkcjonować. Musimy sami sobie zakładać na szyję stryczek w postaci "naszych" funkcjonariuszy państwowych. Po to, aby obronić się przed cudzoziemskimi bandziorami postulujemy zatem branie na siebie kosztu utrzymania i poddawanie się terrorowi bandziorów "rodzimych".

A gdyby tak jawna inwazja wroga na Polskę* nastąpiła dziś?...

Czy jesteśmy skłonni sądzić, że funkcjonariusze państwowi (wojsko, "polskie" SS, czyli służby specjalne etc.) byliby w stanie nas obronić? Tak szczerze? Że sąsiad-policjant albo sąsiad-szpicel nie zatroszczyłby się w pierwszej kolejności o bezpieczeństwo własne i swoich bliskich tylko ryzykował życiem dla nas? Że państwowy najemnik nie uciekłby (iż jest najemnikiem) i nie zostawił nas na pastwę losu/obcych wojsk?

To, oczywiście, argument z efektywności – w najlepszym wypadku pomocniczy, nie – rozstrzygający. Ale może dać państwowcom do myślenia. Bo gdyby teraz, właśnie teraz...

Nieporozumienia w klubie gangsterów – tylko na większą skalę

Jako argument przeciw katolickiej anarchii podaje się również, iż "w stosunkach międzynarodowych (w znaczeniu: 'między funkcjonariuszami poszczególnych państw') panuje jakoby anarchia, a jest to stan nietrwały, pojawiają się tendencje mocarstwowe, anarchia jest duszona – ergo: to nie jest naturalne, bo nietrwałe; nie zawracajmy sobie tym głowy. 

To, oczywiście, argument z efektywności – nawet gdyby był prawdziwy, to absolutnie nierozstrzygający.

Ad rem zatem: jeśli działanie funkcjonariuszy państwowych jest niemoralne, nie staje się moralnym dlatego, że niesprawiedliwe terroryzowanie innych ludzi i pozbawianie ich własności jest dla nich naturalne.

Tak zwana "polityka międzynarodowa" to po prostu nieporozumienia w klubie gangsterów – tylko na wyższym niż wewnątrzpaństwowy szczeblu. Nic tu z moralności, nic z normalności; nie tego oczekuje od nas Pan Bóg.

Z faktu, że każdy (poza dwoma wyjątkami w historii) człowiek zgrzeszył lub zgrzeszy, nie wynika, że należy stan grzeszności uznać za normę i podawać jako argument za występowaniem przeciw Bogu i bliźniemu.

Wezwani jesteśmy do doskonałości – przynajmniej nie udawajmy, że nie jesteśmy do tego IDEAŁU powołani. Grzeszymy, spowiadamy się, powstajemy z naszych grzechów, z Bożą pomocą walczymy, nie ustajemy – a przede wszystkim nie okłamujemy samych siebie twierdząc, że grzech to coś normalnego i pożądanego – "nie uciekniemy od niego, więc mu się poddajmy".

Państwowcy – wszyscy – to w gruncie rzeczy tacy właśnie smutni pesymiści-hedoniści. "Nie da się inaczej; wiemy, że ten «nasz» przedstawiciel, funkcjonariusz państwowy to ostatni łotr, ale to «nasz» ostatni łotr, więc go wspieramy przeciw «obcemu» ostatniemu łotrowi". I tak to się kręci. I tak nas kręcą.

Czy na to pozwalamy?
 
_____
* Znaczenie tego słowa rozważaliśmy między innymi tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz