Do takiej konkluzji zdaje się dochodzić Peter St. Onge, autor ciekawego artykułu pt. Jak rząd spycha biednych na czarny rynek. Pisze:
Gotówka pozwala [...] założyć wolną od regulacji działalność gospodarczą. Jest to w gruncie rzeczy wydajny system. Zaczynasz nieformalny, oparty na gotówce biznes, np. robienie warkoczy czy projektowanie stron internetowych. Ludzie płacą ci „pod stołem”, więc omijasz koszty dostosowania się do regulacji. W międzyczasie, gdy staniesz się na tyle duży, by np. rozciągnąć działalność na całe miasto, będziesz musiał się zarejestrować i ponieść koszty regulacji. [podkr. WiWo] Jednakże twoja działalność jest już wtedy na tyle rozwinięta, by lepiej znieść wydatki z nimi związane.
Innymi słowy czarny rynek jest gałęzią ryzykownych inwestycji biednych i młodych. Gotówka uwalnia od ciężarów regulacji na pierwszym etapie rozwoju, które w przeciwnym przypadku zdusiłyby drobną przedsiębiorczość.
Czy doprawdy marzeniem jest mieć nadzieję na to, że możliwy jest taki świat, w którym osiągnąwszy pewien sukces gospodarczy (stawszy się "bogatszym i starszym") można wciąż działać jak wolny człowiek i nie kłaniać się systemowi (nawet jeśli z obrzydzonkiem)? Czy na "dalszym etapie rozwoju" każdy musi się sprzedać?
A może potraktować spostrzeżenia Ongego jako cenną wskazówkę i kolejny argument za "samoograniczeniem się" (na dziś i na czasy większej wolności)?
Świat tysięcy i milionów autonomicznych inicjatyw gospodarczych (o których funkcjonariusze państwowi formalnie nie mają pojęcia ~ a w rzeczywistości, "po godzinach" sami z dobrodziejstw wspomnianych inicjatyw korzystają – i traktują je – słusznie! – jak coś normalnego) to cel chyba całkiem atrakcyjny...
Bardzo ciekawy artykuł, oby więcej takich
OdpowiedzUsuń