Szatańskie podszepty – instalację Sztukmistrza,
poprzedzoną performansem bez udziału
publiczności,
sfotografował nasz redakcyjny Praktykant
Bułhakow łączy w swojej powieści dwa jaskrawo różne wątki. W Moskwie,
w latach dwudziestych lub trzydziestych, pisarz zwany „Mistrzem” stworzył
dzieło poświęcone Jezusowi z Nazaretu;
wrogie religii władze uwięziły autora w szpitalu psychiatrycznym. Małgorzata,
ukochana prześladowanego twórcy, wydobywa go z rąk dręczycieli, ale dopiero z
pomocą szatana Wolanda: zgodziwszy się zostać czarownicą.
Pomiędzy dwadzieścia osiem rozdziałów opowieści o perypetiach obojga
zakochanych (i o kilkudniowych dziejach groteskowo potwornych wybryków Wolanda
oraz jego piekielnych asystentów) Bułhakow wpisał cztery inne, przedstawiające
sąd Piłata, drogę krzyżową, epizody losów Mateusza Ewangelisty i śmierć Judasza
– najwyraźniej zaczerpnięte z powieści Mistrza.
Powieść Mistrza pozostaje w rażącej
sprzeczności z Ewangelią św. Mateusza i w ogóle z Ewangeliami. Jeszua
prosi w niej Piłata-sędziego: „...może byś mnie wypuścił, hegemonie” [1],
Mateusz skrada się z nożem za skazanym na śmierć Jeszuą, by skrócić jego
cierpienia, Juda[sz] ginie od skrytobójczego ciosu zadanego z rozkazu Piłata, a
nie z własnej ręki – to wszystko oczywiście kłóci się z przekazem
ewangelicznym. Wolno przypuszczać, że Bułhakow miał w tej sprzeczności jakiś
swój artystyczny cel. Jaki?
Odpowiedź nie okaże się zbyt skomplikowana, jeśli zadamy sobie jeszcze
jedno pytanie: dlaczego w ogóle Mistrz obiera za temat swego utworu sąd Piłata
i Mękę Pańską?
Mistrz żyje w świecie, w którym pojedynczy człowiek jest igraszką w
ręku mrocznych, zbrodniczych sił władających państwem: „potrzeba niewiele
wyobraźni i wiedzy o tym, co się działo dokoła, co mówiono i pisano, kogo
aresztowano, zgładzano i potępiano – by odtworzyć sobie powszednią tkankę tego
życia i poczuć, że było straszliwe, nawet jeśli jego groza była ukryta w
pseudonormalności, lub zwłaszcza dlatego. Także wówczas, jeśli niejedno udawało
się obrócić w żart”[2].
Fatalne mieszkanie numer pięćdziesiąt, zanim trafiło w ręce Berlioza,
a po jego nagłej śmierci w szpony szatańskiej szajki Wolanda, należało do
jubilera, o którym słuch zaginął; potem zajmowała je jubilerowa-wdowa, aż i ona
w jakiś sposób zniknęła. Oboje z pewnością zasłużyli sobie w oczach komunistów
jako „posiadacze” na los „wrogów ludu”; zginęli więc zapewne w jakiejś policyjnej
izbie tortur lub w syberyjskim obozie, dokąd wysłano ich, rzecz jasna, bez
zbędnych formalności. Tego wszystkiego czytelnik niby nie dowiaduje się wprost,
raczej domyśla się z półsłówek i porozumiewawczych mrugnięć narratora, ale
przecież wystarczą one, żeby odczuł „grozę ukrytą w pseudonormalności”. Udając,
że o tym nie wiedzą, bohaterowie Bułhakowa żyją w katowni, w kraju zamienionym
w wielkie, okrutne więzienie.
Życie w takim świecie to niewątpliwie dostateczny powód, by zadać
sobie pytanie o sens wszystkich zaznawanych i obserwowanych cierpień, krzywd i
zbrodni, o to, czy ostatecznym wymiarem rzeczywistości nie jest chaos lub – co
gorsza – władza diabelskich potęg – pytanie Konrada z Dziadów, pytanie Słowackiego z Kordiana.
Jeżeli Bóg istnieje, jeżeli Ewangelia mówi prawdę, to można szydzić z
podobnych obaw i nie załamać się nawet w obliczu najdzikszych wybryków
zbrodniczej władzy: cierpienia niewinnych dobiegną bowiem kresu, nagroda nie
minie sprawiedliwych, a kara – oprawców, zdrajców i tchórzy. Dlatego pytanie, czy Bóg istnieje, czy
Ewangelia mówi prawdę, czy Chrystus umarł i zmartwychwstał, i odkupił świat,
jest dla udręczonych ofiar i widzów zbrodni najważniejsze. Dlatego Mistrz pisze powieść o Jezusie.
Berlioz poucza w początkowej scenie utworu swego młodszego kolegę Iwana
Bezdomnego, że Jezus nigdy nie istniał – Mistrz zaś twierdzi właśnie, że zarówno
istniał, jak spotkał się z Piłatem, został przezeń skazany i umarł na krzyżu.
Sama wiara w istnienie Jezusa nie wystarcza jednak jako źródło
pocieszenia i nadziei. Jeszua Mistrza to nie jest w odróżnieniu od Chrystusa
Ewangelii niezłomny głosiciel prawdy, lecz podsądny nieśmiało ubiegający się u
Piłata o ułaskawienie; Mateusz to jego jedyny uczeń – jedyny i widać niezbyt
pojętny, skoro towarzysząc swojemu nauczycielowi na miejsce kaźni, rozmyśla
głównie o tym, by ciosem noża skrócić mękę skazańca – niewiele widać zrozumiał
z jego nauk; a o zmartwychwstaniu w ogóle nie ma mowy.
Jeszua Mistrza, wcielenie łagodności, mędrzec pochwalający miłość i
przebaczenie, wykładający zdumionemu Piłatowi, że nawet okrutny centurion Marek
Szczurza Śmierć jest „dobrym człowiekiem”, to – owszem – głosiciel pięknej
filozofii, zyskujący sobie natychmiast współczucie, sympatię i podziw „piątego
prokuratora Judei” – ale nie Bóg, nie Pan Zastępów, nie Sędzia i Król świata. Zadawszy
sobie pytanie, co można przeciwstawić przerażającemu złu szalejącemu w
stalinowskiej Moskwie – i w ludzkiej historii w ogóle, Mistrz odpowiada: miłość
głoszoną w Ewangeliach; cóż z tego jednak, skoro poza tą miłością nie stoi siła, a jej głosiciel jest tylko
samotnym wędrownym filozofem, nie zaś Bogiem, przed którym kiedyś zadrży każdy
mocarz? Jeśli Jezus istniał, lecz był tylko człowiekiem, to związana z Nim
nadzieja stanowi jedynie piękne marzenie. Poszukiwania skończone; swoją
powieścią Mistrz wyraził rozpacz.
Warto zauważyć, że w całej książce Bułhakowa Mistrz ani razu się nie uśmiecha
czy tym bardziej nie śmieje; na jego twarzy widzimy smutek i znużenie. Mistrz
wierzy w to, co napisał.
Lecz to nie znaczy, że musi wierzyć czytelnik.
Czytelnik poznaje powieść Mistrza w urywkach, wypełniających
rozdziały: drugi (słowami powieści historię sądu Piłata opowiada dwóm literatom
Woland), szesnasty (Iwanowi Bezdomnemu śni się egzekucja na Golgocie),
dwudziesty piąty i dwudziesty szósty (wzruszona Małgorzata odczytuje fragmenty
poświęcone pogrzebaniu skazańców i śmierci Judy z Kiriatu). Powieść Mistrza
jest więc obecna w świadomości przynajmniej trzech innych osób, i to obecna w
niezwykły lub wręcz nadprzyrodzony sposób. Małgorzata wprawdzie jej tekstu nie
śni, jak Iwan, lecz jej kontakt z ukochanym maszynopisem Mistrza i ze światem przez
niego przedstawionym ma w sobie także coś niezwykłego:
Nie chciało jej się spać. Pieszczotliwe
głaskała maszynopis, jak głaska [!] się ulubionego kota, obracała go w
dłoniach, oglądała ze wszystkich stron [...]. [...] Nic nie niknęło,
wszechmocny Woland był rzeczywiście wszechmogący i Małgorzata mogła, ile tylko
chciała, chociażby do samego świtu, szeleścić stronicami brulionów, przyglądać
się im, całować je i czytać raz jeszcze słowa: Ciemność, która nadciągnęła znad
Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone przez procuratora miasto... [3]
Woland natomiast po
prostu zna tekst na pamięć:
– Nie trzeba żadnych świadectw – odpowiedział konsultant
i jął mówić niezbyt głośno, przy czym jego cudzoziemski akcent nie wiadomo
dlaczego znikł: – Wszystko jest bardzo proste – w białym płaszczu z podbiciem
koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, wczesnym rankiem
czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan... [4]
Czy przeczytał powieść i tekstu się nauczył? Dla
szatana to byłaby fraszka. Ale pytanie warto odwrócić. Może nie Woland poznał
ją ze słów Mistrza, tylko na odwrót: Mistrz z podszeptów Wolanda?! Ten sam
szatan, który mówi, że przed wiekiem jadł śniadanie z Immanuelem Kantem, równie
dobrze przed dziewiętnastu wiekami mógł być – jak zresztą sam twierdzi –
świadkiem Wielkiego Piątku w Jerozolimie. Ponadto Mistrz zna Wolanda! – a w
każdym razie dobrze wie, jak go poznać: to on w klinice profesora Strawińskiego
tłumaczy Iwanowi Bezdomnemu, że opisanym przezeń nieznajomym „konsultantem”
napotkanym na Patriarszych Prudach był właśnie szatan we własnej osobie
(„...nawet ta twarz, którą mi pan opisał, te oczy, z których każde jest inne,
te brwi!” [5]). Mistrz
zna szatana tak, jak się zna postać często spotykaną na jawie lub we śnie; może
od dawna znajdować się w orbicie jego wpływów. Mistrz stworzył swoją powieść,
swoją „anty-Ewangelię” pod natchnieniem
szatana.
Ale jeżeli tak, to owa powieść kłamie! Szatan bowiem kłamie, chce
ludzi wprowadzić w błąd. To on, który sam dobrze wie, co się stało przed
wiekami w Jerozolimie, chce, żeby ludzie wierzyli, iż Chrystus nie jest Bogiem
i nie zmartwychwstał – ponieważ chce ludziom odebrać nadzieję, chce ich wpędzić
w rozpacz. Mistrza zaś, artystę, którego powieść mogłoby przeczytać wielu
ludzi, obrał sobie za narzędzie rozpowszechniania kłamstwa.
Bułhakow nie napisał powieści o tym, że Jeszua (Jezus) nie jest Bogiem
i że na Niego nie można liczyć. Bułhakow napisał powieść o człowieku, który
napisał powieść z taką tezą. A przede wszystkim o tym, że tę myśl podsunął mu
szatan. Oczywiście więc nie należy jej
ufać.
Wszystko jest więc na odwrót niż się wydaje na pierwszy rzut oka.
Jezus zmartwychwstał, a szatan kłamie. Bułhakow z zacięciem satyryka
przedstawił straszno-śmieszny świat stalinowskiego komunizmu w Rosji, przede
wszystkim jednak sformułował problem najwyższej wagi, niepokojące pytanie XX
wieku: zapytał, czy ludzie krzywdzeni
przez zbrodniczą przemoc mają podstawy do nadziei. I odpowiedział: tak, mają (a co najmniej: niewykluczone, że mają) –
a o jej zniszczenie stara się usilnie szatan, tym groźniejszy, iż potrafi
przybierać łudząco sympatyczną postać.
Stanisław
Falkowski
_____
PRZYPISY
[1] M. Bułhakow, Mistrz i
Małgorzata, tłum. I. Lewandowska i W. Dąbrowski, Warszawa 1973, s. 40.
[2] A. Drawicz, Mistrz i diabeł,
Kraków 1990, s. 295.
[3] M. Bułhakow, Mistrz i
Małgorzata, op. cit., s. 348.
[4] Ibidem, s. 23.
[5] Ibidem, s. 171.
Podoba mi się ten wywód. Dodałbym jeszcze, że zapewne Bułhakow jednokrotny Arcymistrz Świata Prozy napisał swój utwór właśnie pod dyktando Szatana. Powieść jest zbyt genialna aby mógł ją napisać człowiek.
OdpowiedzUsuńhttp://wirtualnewydawnictwowiwo.blogspot.com/2017/05/zbyt-genialne-aby-stworzyc-to-na-cyku.html
Usuń