Bruce Marshall "PIĘKNA OBLUBIENICA" (1)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------





Bruce Marshall

PIĘKNA OBLUBIENICA


O jakożeś piękna, przyjaciółko moja!
Pieśń nad Pieśniami 4, 1




Dla Geddesa Macgregora




SŁOWO WSTĘPNE AUTORA

Powieść ta obrazi zapewne dwa rodzaje ludzi: postępowców, którym wydaje się, że tylko oni są mądrzy i cnotliwi, oraz tradycjonalistów nieświadomych odpowiedzialności za swoje dziedzictwo. Jestem zatem zmuszony wyjaśnić, że jakkolwiek moi bohaterowie, relikwia i hiszpańskie miasto są fikcyjne, ani zachowanie iberyjskiego kleru, ani okrucieństwa popełnione przez jego przeciwników nie zostały wymyślone.
Mam dług wdzięczności wobec mojego hiszpańskiego przyjaciela, który pomógł w wiernym oddaniu realiów składających się na tło mojej powieści, oraz pana Roya Campbella i wydawnictwa Harvill Press Ltd za zgodę na wykorzystanie fragmentów tłumaczenia utworów św. Jana od Krzyża.
Winienem podziękowanie również señorowi Don Tomásowi Borrásowi i wydawnictwu Editora Nacional z Madrytu, którzy zezwolili na zacytowanie pieśni rewolucyjnych i nacjonalistycznych opublikowanych w Checas de Madrid i za materiał dokumentacyjny, którego dostarczyła mi ta wartościowa książka.

BRUCE MARSHALL



Książkę opublikowano po raz pierwszy w 1953 roku.



1

Biskup zawsze golił się w dni świąteczne i wciąż wyglądał świeżo, gdy popołudniową porą do jego gabinetu wszedł kapelan. Działo się to we wspomnienie świętego Wincentego á Paulo1 w 1936 roku, i było ciepło, nawet jak na Hiszpanię.
Biskup przesunął swój brewiarz, który znalazł się w bladoniebieskim promieniu słońca, oświetlającym jego biurko niczym reflektor.
– Nie zapomniałeś angielskiego, mam nadzieję? – spytał kapelana.
– Nie sądzę, Monseñor. Spędziłem przecież ponad rok w Wonersh2. – Reverendo3 Don Arturo Carrera y Granja poczuł ulgę; obawiał się, że wezwanie go przez biskupa mogło mieć coś wspólnego z nowymi doniesieniami o rozruchach na południu. Od momentu abdykacji króla Alfonsa w roku 1931 Hiszpania nie była dla duchownych miejscem dogodnym do życia.
– Zastanawiałem się, czy mógłby ksiądz to dla mnie przetłumaczyć. Chodzi o ogłoszenie, które mam zamiar wywiesić w krużganku katedry. Cudzoziemcy należą do najpoważniejszych winowajców.
Zanim ksiądz przeczytał to, co napisano na kartce, wyjrzał przez okno, aby się uspokoić. Zobaczył to samo, co tysiąc razy wcześniej. Przez gumowate morze pełzł parowiec, wiozący wycieczkowiczów do Santa María de las Hayas po drugiej stronie zatoki. Inny statek płynący przez ujście znajdował się tak blisko, że ksiądz mógł dojrzeć oplatające się ciała zakochanych siedzących na pokładzie i kolorowe reklamy Fundadora oraz Anís del Mono. Poniżej nudna, parna ulica była prawie pusta, a w silnym słonecznym świetle bielały żółte domy. Z centrum miasta nie dochodził żaden hałas silniejszy od tych zwykłych, związanych z oddawaniem czci świętym lub masakrowaniem byków.
– Niech ksiądz to przeczyta – powiedział biskup niecierpliwie. – Myślę, że niczego nie przeoczyłem.
Istotnie, jak zauważył z niepokojem Don Arturo, biskup niczego nie pominął:

Se prohibe la entrada en la casa de Dios a las mujeres que lleven trajes inmodestos, cuyos vestidos no cubran hasta el codo y las rodillas.

Ksiądz napisał niżej po angielsku:

Zakazuje się wstępu do domu Bożego nieskromnie odzianym kobietom, których ubiór nie zakrywa łokci i kolan.

Duch Święty najwyraźniej nie pracował nad biskupem w nadgodzinach – pomyślał ksiądz, zwracając ogłoszenie.
Biskup zrobił z lektury tłumaczenia całe przedstawienie. Jego Jaśnie Ekscelencja nie znał w ogóle angielskiego, choć raz udało mu się wykrztusić w kierunku amerykańskiego kardynała: „Się jak miałeś?”.
– Doskonale – powiedział biskup. – Don Ildefonso przetłumaczy mi to na francuski. Ale skąd u księdza taka mina? Nie podoba się księdzu ogłoszenie?
– Nie chcę być niegrzeczny, Monseñor, ale wygląda mi to na ratowanie róż, gdy płoną lasy – ksiądz starał się nie ujawniać w swoim głosie emocji, bo wiedział, że fanatycy rzadko bywają przekonujący.
– Co powoduje, że ksiądz tak myśli? – Wyraz twarzy biskupa był tak dobrotliwy jak u każdego zakłopotanego starszego człowieka.
– Czasy, Monseñor. Cały kraj się wali, bo chrześcijanie nie praktykowali cnoty miłości. Niemałą winę za to ponoszą księża, którzy nie dawali przykładu. Dziś rozpada się Hiszpania. Jutro może cały świat. – Słowa, które przychodziły mu do głowy tak łatwo, gdy był sam, zaczynały mu się mieszać teraz, gdy starał się wypowiedzieć je w obecności swojego ordynariusza. Ksiądz odwrócił się od zakłopotanej twarzy biskupa, usiłując odzyskać mowę, a jego wzrok padł na znajdujący się na ścianie szereg nieżyjących biskupów w złoconych ramach. Byli tam wszyscy; w pluwiałach, mitrach i ozdobnych kapach: od dobrego i mądrego biskupa Ramóna, który uczestniczył w błogosławieniu Niezwyciężonej Armady, po dobrego i mądrego Luísa, któremu na biskupim tronie kładziono specjalną poduszkę ze względu na hemoroidy. Czy im również drzewa zasłaniały las i czy też pisali głupie listy pasterskie o niemoralnej grubości krynolinach albo lubieżnych wypukłościach turniur? Duchowni kolejnego pokolenia dostawali od poprzedniego w spadku nie tylko sukcesję apostolską i depozyt wiary; również błędy i odstępstwa, również absurdalne poglądy na socjologię i sztukę. – Ostatecznie to Bóg stworzył ciało człowieka, Monseñor – podsumował ksiądz.
– Zapomina ksiądz o upadku człowieka – odpowiedział cicho biskup. – Brak skromności w kobiecym ubiorze budzi żądze, o których nie godzi się mówić.
– Jeśli o żądzach nie godzi się mówić, to my to spowodowaliśmy – odparł ksiądz. – Jest tak niewiele możliwości urażenia Boga w ten sposób i są one tak małej wagi w porównaniu z innymi. – Ożywiony podjętym tematem, pozbył się zakłopotania. – I to wcale nie te ubrania, których kobiety nie noszą, budzą pożądanie; to te, w które się ubierają. To, co odsłonięte, jest tak banalne, że da się znosić tylko, jeśli kocha się właściciela tego, co odkryte. Jeśli mamy się wdawać w te sprawy, to przynajmniej zrozumiejmy fakty.
– Kościół Boży jest jak sieć zarzucona w morze – powiedział biskup.
Ksiądz zauważył ze zdumieniem, że staruszek nie pojął ani słowa z tego, co mu powiedziano. Albo biskup wcale go nie słuchał. Don Arturo powtórzył sobie po cichu to, co zawsze recytował w myśli przy takich okazjach. W biskupach istotne było to, że mają moc przekazywania Ducha Świętego. To dawało bezpieczeństwo Kościołowi i sakramentom, będącym łaską Chrystusa. Nieważne, jak bardzo Kościół się chwiał, dopóki – chwiejąc się – istniał. W istocie im bardziej się chwiał – nie upadając – tym bardziej dowodziło to, że od upadku chroniła go moc Ducha Świętego.
Spróbował raz jeszcze.
– Monseñor, sprawa jest poważna. Jeśli Kościół to sieć, dlaczego nie łapie więcej ryb? Dlaczego osiemdziesiąt pięć procent pracowników fabryk w tym mieście nie chodzi na mszę?
– Musimy modlić się, aby Bóg przywrócił im wiarę.
Prostota odpowiedzi biskupa wprawiła księdza w osłupienie i spowodowała, że się zawstydził. Czy ten człowiek nigdy nie wątpił? Czy nigdy nie słyszał o Kancie, Heglu albo Humie?
– Może raczej powinniśmy modlić się za samych siebie – powiedział cierpliwie. – Robotnicy nie przychodzą na mszę nie dlatego, że brak im zaufania do Boga, ale dlatego, że brak im zaufania do nas. To dlatego, że nie podnosiliśmy głosu przeciw okrucieństwu i niesprawiedliwości. To dlatego, że pozwoliliśmy, aby socjaliści, komuniści i anarchiści skradli nam słodkie brzemię Chrystusa. Doskonale zrozumieliśmy, o co chodzi w religii o naszym Panu, ale religii naszego Pana nie pojęliśmy ni w ząb. – Wiedział, że są też inne argumenty, ale był zbyt rozgorączkowany, aby je sobie przypomieć. – Dlaczego jest w tym mieście tylu żebraków? Dlaczego po niemal dwóch tysiącach lat chrześcijaństwa naszym dziełom miłosierdzia zawsze czegoś brakuje?
Objawy zaspania i zdezorientowania zniknęły z twarzy biskupa; patrzył na księdza bystrymi oczyma.
– Dlaczego mówi mi ksiądz te rzeczy teraz? Czy to ze względu na wiadomości?
– Jakie wiadomości? – Don Arturo starał się, aby nagłe poczucie strachu nie ujawniło się na jego twarzy.
– Z pewnością musiał ksiądz słyszeć. Nie wygląda na to, aby zabójstwo Calva Sotelo4 miało pozostać niepomszczone. Mówią, że na południu wylądował generał z oddziałami Maurów.
– A więc mamy do czynienia z tym rodzajem powstania? – Ksiądz starał się teraz nie mówić w zbyt gorączkowy sposób. – Chodzi o to, że republika zostanie obalona? Kościół odzyska przywileje, a Segura5 wróci z Rzymu?
– Czy powinien być ksiądz z tego zadowolony? Ksiądz, który właśnie mówił mi, że uprzywilejowane kapłaństwo to leniwe kapłaństwo? – Na twarzy biskupa gościł żartobliwy uśmieszek, który nie podobał się Don Arturowi. – Ale może jest ksiądz subtelniejszym ascetą niż mi się zdaje. Może pamięta ksiądz, co powiedział niegdyś francuski pisarz: „Trzeba prawdziwej odwagi, aby bronić dobrej sprawy, mimo tych, którzy także ją wspierają”.
Don Arturo słuchał uważnie; zdawało się, że to jedna z tych chwil, w których Jego Jaśnie Ekscelencja mówi do rzeczy.
– Nie sądzę jednak, aby czekało księdza męczeństwo konformizmu – kontynuował biskup. – Sądzę, że najprawdopodobniej będzie to męczeństwo innego rodzaju. Gdy tylko wiadomości zostaną oficjalne potwierdzone, może dojść do zamieszek i przemocy tutaj, wobec nas.
Ksiądz znowu poczuł strach, ale choć się bał, zdołał zganić u biskupa brak zdrowego rozsądku. Mimo całej jego tomistycznej wiedzy, biskupowi zawsze z trudnością przychodziło zrozumieć kwestie praktyczne, które mniej uzdolnieni najwyraźniej pojmowali z łatwością: że ludzkie knowania prowadziły do kolejnych ludzkich knowań oraz że jedzenie, ogień i ubranie trzeba obojętnej ziemi wydzierać.
– To jest faktyczny powód, dla którego po księdza posłałem – ciągnął biskup. – Jakkolwiek możemy mieć różne zapatrywania na metody ewangelizacji, zakładam, że wciąż zgadzamy się co do spraw najważniejszych. Nadal wierzy ksiądz w Boga?
Potaknął skinieniem głowy. Nawet gdyby nie wierzył w Boga, powiedziałby, że wierzy, aby nie zrobić biskupowi przykrości.
– Wciąż będzie się ksiądz starał nawracać ludzi?
Ponownie skinął głową. Jeśli przez nawrócenie biskup rozumiał pragnienie, aby świat oparł się na duchowym fundamencie, Don Arturo chciał nawracać.
– Musimy się modlić, aby Bóg dał nam siłę.
Biskup ukląkł, a ksiądz razem z nim. Biskup modlił się z wyciągniętymi rękami, dobijając się do nieba łysym czubkiem swojej głowy. Don Arturo także próbował się modlić, ale w jego sercu nie było miłości i czuł, że kierował swe błaganie do gwiezdnej pustki. Zamiast Padrenuestro6 przychodziło mu na myśl wspomnienie drwin Renana z odpowiedzi udzielonych mu przez Kościół7. Czy nie było zatem żadnych odpowiedzi? Nie wiedział. Wiedział tylko, że chce nadal żyć w świecie bez żadnych odpowiedzi i bez żadnej miłości; w świecie, którego nienawidził.
– Siłę – powtórzył biskup, gramoląc się na nogi. – Będziemy jej potrzebować w dużych ilościach.
Don Arturo wyjrzał przez okno, aby upewnić się, że świat jeszcze się nie rozpadł. Parowce zniknęły; morze było tak puste jak niebo, falujące jak dziewczęca sukienka na wietrze. Ulica poniżej też była pusta.
– Jesteście pewni tego, co mówicie, Monseñor?
– Zeszłej nocy dostałem od kardynała prymasa telegram z ostrzeżeniem. Oto on.
Ale biskup trzymał w ręce skargę karmelitanek na szerokość poszycia klasztornego dachu. W trakcie gmerania razem z biskupem w papierach zalegających biurko, ksiądz znalazł prośbę franciszkanów o pozwolenie na wystawienie Najświętszego Sakramentu czwartego października oraz Sióstr od Wcielenia o zezwolenie na stosowanie w habitach suwaków – ale nie było ani śladu telegramu.
– Przypomniałem sobie – powiedział biskup. – Dałem go Don Ildefonsowi do zniszczenia. – Reverendo Ildefonso Espejo y Menendez był drugim kapelanem biskupa i zazwyczaj wykonywał rano obowiązki sekretarskie. – Pomyślałem, że nierozsądnie byłoby trzymać dokument tego rodzaju, mimo że napisano go szyfrem. Czego chcę od ciebie, Don Arturze, to pomocy w dostarczeniu relikwii świętego tym, którzy z pewnością zostaną naszymi przyjaciółmi.
Relikwią był palec świętego Jana od Krzyża, przechowywany w zakrystii, a w wielkie święta wystawiany na ołtarzu głównym. Do wielu cudów przypisywanych palcowi należało wypędzenie z miasta oddziałów Napoleona w roku 1812, gdy ówczesny biskup, Przewielebny i Przesławny Doktor Ramón Osiano y Perez, niósł relikwię w procesji na powitanie wyzwolicieli, mijając szeregi rozgromionych Francuzów. Od tej chwili mieszkańcy miasta przypisywali palcowi opiekuńcze moce, niezbyt zaś wysokich lotów wiersz, przypisywany samemu Monseñorowi Osianowi, był cytowany nieustannie, nawet przez bluźnierców:

Mientras tengamos el dedo de San Juan
Ni existirán enemigos, ni aquí pasarán.
Mas, si el enemigo el dedo se atrae
Es seguro que pasa y la ciudad cae8.

Potwierdzeniem tych przechwałek zdawały się mniejsze cuda, dziejące się rokrocznie w uroczystość świętego Jana9, gdy chorzy modlący się przed jego palcem bywali często uzdrawiani z reumatyzmu i nowotworów.
– Dlaczego ja? – zapytał Don Arturo, zastanawiając się z niepokojem, czego będzie się odeń oczekiwać.
– Bo potrafi ksiądz mówić po angielsku – odparł z szerokim uśmiechem biskup. – Chcę, aby przekazał ksiądz relikwię angielskiemu biskupowi i wyjaśnił mu sytuację.
Ksiądz pamiętał, że angielski biskup zatrzymał się w hotelu María Cristina; w poprzednią niedzielę odprawił w katedrze mszę pontyfikalną.
– Ale czy nie jest to właśnie to, czego nie powinniśmy robić? Rymowanka mówi, że palec świętego Jana ochroni nas zarówno w mieście, jak i poza nim. – Don Arturo był zbyt przerażony, aby uznać za pozbawione logiki, że on, który chwilę wcześniej prawie nie dowierzał istnieniu Boga, teraz miałby chować się za skamieniałą relikwią świętego.
– Sądzę, że ksiądz nie całkiem rozumie – odparł biskup. – Jeżeli stanie się to, czego się obawiam, nie obroni nas nawet palec świętego Jana od Krzyża. Ludzie, którzy powstaną przeciw nam, raczej nie uwierzą w relikwie. Jeśli podpalą nasze kościoły, najpewniej spłonie też palec i jaką pomoc znajdzie wtedy Hiszpania jutra? I kogo święty uzna za wroga? Nas czy uczestników zamieszek? Z tego, co ksiądz właśnie powiedział, wnoszę, że są jakieś wątpliwości odnośnie do decyzji świętego. – Biskup uśmiechnął się, aby pokazać, że ten argument traktuje jako żart. – Ale niezależnie od tego, czy większość mieszkańców tego miasta wierzy w relikwie, czy nie, wiemy bez wątpienia, kogo uzna za wroga: nas. I dlatego relikwia musi opuścić miasto, nawet jeśli oznacza to, że my zginiemy; na dłuższą metę bowiem temu miastu można pomóc, tylko jeśli zostanie zdobyte z zewnątrz, przez jego wrogów, a przyjaciół Boga i świętego Jana.
– Ależ, Monseñor, przecież to tylko legenda – zaprotestował ksiądz, bojąc się podejmowania ryzyka, że zostanie schwytany w trakcie niesienia relikwii angielskiemu biskupowi.
– Bóg dostarcza nam potrzebnego wsparcia, według miary naszych możliwości, a lekceważenie tego wsparcia to duchowa pycha. Trzeba wziąć też pod uwagę chorych. Zresztą podjąłem już decyzję: palec trzeba jakoś dostarczyć tym, którzy bronią sprawy Bożej.
Ksiądz starał się nie wyglądać przez okno, gdy biskup dawał mu instrukcje. Nie informując nikogo o swoim zadaniu i niezauważony przez innych duchownych, których nie należało niepokoić, miał zabrać relikwię z kasetki w zakrystii i zanieść do hotelu María Cristina. Tam miał wręczyć palec angielskiemu biskupowi, ostrzegając przed grożącym mu niebezpieczeństwem i prosząc, aby jeszcze tej nocy wyjechał do Francji i zabrał ze sobą relikwię. Po przybyciu do Londynu angielski biskup ma przekazać palec kardynałowi arcybiskupowi Westminsteru z prośbą, aby Jego Eminencja podjął wszelkie kroki, niezbędne do niezwłocznego dostarczenia relikwii powstańcom10.
– Myślę, że rozumiem – powiedział ksiądz, próbując przekonać sam siebie, że zalecane przez biskupa środki ostrożności były nieuzasadnione i że nowe doniesienia z południa to kolejny z wielu fałszywych alarmów. Ale wiedza, którą biskup zdawał się dysponować na temat tego, jaką postać mogą przybrać kłopoty, była na tyle niepokojąca, że ksiądz zastanawiał się, czy Jego Jaśnie Ekscelencja utrzymywał tajny kontakt jedynie z kardynałem prymasem.
Biskup podniósł się, wyszedł zza biurka i położył rękę na ramieniu Don Artura.
– Nie ma się ksiądz czego bać – powiedział. – Widzę w księdza oczach wielką łaskę Bożą.
Ksiądz niemal zaszlochał ze wstydu; spróbował okupić swoją winę, chwaląc biskupa.
– To wy jesteście dobrzy, Monseñor – powiedział niezgrabnie.
– Jestem zły i nie tak znowu zły, księże. Po prostu staram się o dobre relacje z Bogiem.
– Nie chcę, aby Wasza Ekscelencja źle zrozumiał to, co właśnie powiedziałem. Wszystko, co starałem się zasugerować, to to, że większość naszych kłopotów bierze się stąd, że bogaci starają się mieć to, co najlepsze zarówno w tym świecie, jak i w przyszłym. – Strach przed jeszcze większym strachem uczynił księdza wyszukanie skruszonym. – Jedyne ziemskie przyjemności, z których rezygnują, to te, które przeszkadzają im w rozkoszowaniu się innymi ziemskimi przyjemnościami.
– Wiem, proszę księdza, wiem. Wstrzemięźliwość przez niewstrzemięźliwość.
– Religia to nie opium dla ludu, Monseñor; to opium dla bogatych. Są tak zaślepieni w swoich modlitwach, że nie zauważają, iż chrześcijaństwo to bunt, a nie oględność. – Wygłoszenie tej bystrej myśli dało mu takie poczucie zadowolenia, że prawie zapomniał o strachu.
Ale biskup już sięgał po swój brewiarz, a jego następne słowa świadczyły o tym, że nie słuchał:
– Ach, cóż, księże, taka jest wola Boża.
Mimo to ksiądz zbiegł schodami wypełniony nowym pragnieniem, aby być pokornym i posłusznym i, jeśli będzie musiał, umrzeć mężnie za wiarę. Prawdopodobnie męczeństwo nie bolało aż tak, jak to sobie wyobrażano. Pamiętał, jak czytał, że ludzie łamani kołem po kilku pierwszych uderzeniach byli zbyt oszołomieni, aby jeszcze cokolwiek czuć. Ból, jakiego można doświadczyć na ziemi, miał swoje granice; inaczej niż męki czyśćcowe lub piekielne. Czemu zatem Don Arturo bardziej bał się pchnięcia nożem albo postrzału niż kar, które czekały go w życiu pozagrobowym? Kapłan taki jak on, tylko szablonowo pobożny, nie mógł żywić nadziei na uniknięcie czyśćca. Tylko święci byli wystarczająco czyści, aby oglądać Boga bez dodatkowego przygotowania. A nawet męki tego przygotowania bolały bardziej niż najgorsze tortury wynalezione przez Chińczyków. Utrata Boga bolałaby bardziej niż biczowanie. Być może zostając męczennikiem, Don Arturo mógłby skrócić ten czas czekania na Boga.
Zakrystia była napchana gromadzącymi się na nieszpory kanonikami w biretach jak u waleta karo. Kanonik Isidro Rota y Musóns, Katalończyk o świńskich oczkach i z przypominającą papier ścierny siną szczeciną na podbródku, palił fajkę. Mimo to Don Arturo starał się trzymać od niego tak daleko, jak to możliwe, bo była już druga połowa lipca i bijący od dostojnika odór czosnku i potu wkroczył w najintensywniejszą fazę. Gdyby wonie świadczyły o cnotach przypisywanych świętym przez hagiografów, kanonik byłby istotnie bardzo świątobliwym człowiekiem. Rzeczą kanonika były jednakże sakramenty, z ich leczniczymi właściwościami tak niezmiennymi jak ich skutki. Gorliwość zaś kanonika była tak nienadzwyczajna, jak jego mniej cuchnących kolegów po fachu.
Niezdolny do ostrzeżenia kanoników przed grożącym im niebezpieczeństwem, Don Arturo zostawił ich pełnej pokoju służbie świątynnej i wszedł z powrotem do kościoła. Ukląkł przed głównym ołtarzem.
Słońce, przenikające przez witraże pylistymi promieniami, rzucało niebieskie i zielone plamy na zakurzone złote retabulum11. Umieszczone poziomo w połowie prezbiterium piszczałki organów wyglądały jak działa okrętu wojennego. Wieczna lampka paliła się przed Ciałem i Krwią Chrystusa, przynoszonymi na ziemię za pośrednictwem gorylich łap księży takich jak kanonik Rota y Musóns. Zapach kadzidła i wosku niósł radosny posmak raju i pomógł Don Arturowi znów uwierzyć. Z oczami utkwionymi w tabernakulum niemal wypłakał modlitwę świętego Bonawentury: „O najsłodszy Panie Jezu, przeniknij skrytości duszy mojej słodką i uzdrawiającą strzałą Twojej miłości...”.
Nie dokończył modlitwy. Przemaszerowała przed nim grupa szablozębnych Angielek ubranych w kretonowe pokrycia od foteli, aby gapić się mętnym wzrokiem na umieszczonego nad baldachimem Murilla.
– Wpatrujecie się teraz w jedno z najbardziej słynniejszych i najartystyczniejszych malowideł świata – zakomunikował im piskliwie w niemal poprawnym języku Anglosasów pełen zapału przewodnik. Kobiety nie patrzyły na obraz zbyt uważnie. Zamiast tego wlepiały oczy w całe to spiętrzone nad nimi instrumentarium do uświęcania, jakby było szkieletem pterodaktyla.
Gdy ksiądz przypatrywał się, jak szerokie niedowierzające zadki wychodzą, wstrząsnęła nim wątpliwość. Czy Hiszpania mogła mieć rację, a reszta świata mylić się? Astrofizycy nie znajdowali w galaktykach miejsca dla niebiańskich przybytków. Czy trzeba zatem zakładać istnienie nadprzyrodzonych miejsc, w których odczuwać się będzie wieczne radości i męki? „Serce też ma swoje racje za tym, aby wierzyć” – powtórzył sobie za Pascalem, podnosząc się z kolan ze smutkiem w sercu.
W kaplicy maryjnej niedbały wikariusz pośpiesznie gulgotał nad tanią trumną oficjum za zmarłych. Żałobnicy wyglądali na tak nieprzejętych, że Don Arturowi zrobiło się przyjemnie na myśl, że oni również kiedyś umrą. On także się tu modlił, dopóki nie odkrył, że modli się bardziej po to, aby złagodzić obawę przed własną śmiercią, niż żeby pomóc duszy opuszczającej martwe ciało. Bóg był w probówce, nic nie było w porządku12.
Kanonicy nie przytelepali się jeszcze do stalli, więc ksiądz poszedł poczekać w zupełnie nowej kaplicy Najświętszego Serca, podczas gdy zakrystian w obcisłej komży przypominającej gorset zapalał świece na głównym ołtarzu. Ta kaplica stanowiła jedyną część katedry, która nie wyglądała jak chińska świątynia, a proste linie tchnącego spokojem prezbiterium niosły mu ukojenie. Kościół Boży, uderzany każdym podmuchem zoologii, metafizyki i pożądliwości, był wciąż Kościołem Bożym, i to nie tylko w Hiszpanii. Były też Irlandia i Polska, i Austria, i mniej cnotliwe Francja oraz Włochy. Ksiądz usadowił się niemal z ukontentowaniem, aby posłuchać, jak jego kolega kapelan, Don Ildefonso, prawi sodalicji młodych kobiet kazanie na temat czystości.
Es amargo el deber, pero, hermanas13 – Tak zaczynały się wszystkie niemal kazania Wielebnego Ildefonsa Espejo y Menendeza. Obowiązek to rzecz przykra, bracia, ale odpłata zań wspaniała. Kaznodzieja przewiesił swą bladą, wymizerowaną księżowską twarz nad krawędzią ambony, z zapałem wyjaśniając osiemnastu dziewicom o cielęcym wzroku, że niebiańskie przyjemności więcej niż zrekompensują rezygnację z wszelkich ziemskich uciech. Żadna z młodych niewiast nie słuchała. Don Arturo przypuszczał, że nie słuchałyby, nawet gdyby Don Ildefonso powiedział, że ziemskie uciechy zrekompensują wszelką przyjemność, której mogłyby zakosztować w Niebie – pod warunkiem, że wykwiczałby to twierdzenie takim samym błagalnym głosem.
W ciemnej pieczarze chóru zapalono światła, gdy kanonicy gramolili się do swoich stalli. Nawet ich chropowate głosy nie zdołały zniszczyć piękna antyfony, i żywe słowa brzmiały w pełnej okazałości przez całą długość kościoła: „Deus in adiutorium meum intende. Domine, ad adiuvandum me festina14. Niemniej jednak Don Arturo zadowolony był z faktu, że nie widział twarzy śpiewaków; wiedział, że nawet podczas modlitw kanonicy nie wyglądali na strażników prawdy.
W zakrystii znajdował się teraz tylko niechlujny akolita, który rozpalał kadzielnicę. Gdy chłopiec przyczłapał do prezbiterium na Magnificat, Don Arturo wyjął klucz ze skrytki pod ornatami na pogrzeby siódmej klasy, otworzył kasetkę i wyjął palec.
W malutkim walcowatym szklanym relikwiarzu palec nie wyglądał wcale jak palec; nawet nie przypominał kości. Raczej kawałek skręconego drutu albo korkociąg. To była pierwsza okazja, aby Don Arturo mógł przyjrzeć się relikwii z bliska, ponieważ zazwyczaj zajmowali się nią tylko biskup albo wikariusz generalny. Księdzu trudno przychodziło uwierzyć, że korkociąg ten był kiedykolwiek przytwierdzony do prawej ręki Juana de Yepesa, że został namaszczony w 1567 roku świętymi olejami przez biskupa Salamanki, że błogosławił Teresę z Ávili i poruszał się nad pergaminem, aby napisać:

En una noche oscura,
Con ansias en amores inflamada,
¡Oh dichosa ventura!
Salí sin ser notada,
estando ya mi casa sosegada15.

Gdy Don Arturo wszedł z powrotem do kościoła, niosąc relikwię w kieszeni swojej sutanny, kanonicy wciąż śpiewali. Szczerzyli się do siebie w poprzek prezbiterium i nie wyglądało na to, aby martwili się zbytnio o Kościół powszechny. Raz jeszcze Don Arturo musiał przekonywać sam siebie: to, jak ceremonia wyglądała, nie miało żadnego związku z jej skutecznością; sknocony obrzęd w Sewilli był dokładnie tak samo ważny jak ten starannie sprawowany w Solesmes. Ponownie odczuł jednak zadowolenie, gdy mógł odwrócić się plecami do chóru i znowu słyszeć kanoników, nie widząc ich. „Kyrie eleison, Christe eleison, Kyrie eleison”. W sercu ksiądz wtórował przynoszącym ochłodę greckim słowom wołania o zmiłowanie nad światem, który tego zmiłowania potrzebował.
Don Ildefonso, który skończył swoje kazanie, udzielał teraz chrztu. Stojąc przy chrzcielnicy, napominał rodziców chrzestnych o twarzach pozbawionych jakiegokolwiek wyrazu, aby nie traktowali beztrosko zaciąganego obowiązku opieki nad dzieckiem.
– Uczynimy teraz z Estebana prawdziwego chrześcijanina – wyjaśnił kapelan po hiszpańsku, trzymając rękę z ampułką nad głową niemowlęcia. – Damy mu moc, aby został świętym i uradował naszego Pana.
Don Arturo zastanawiał się, jaką nadzieję kapelan miał naprawdę. Co roku polewano wodą chrzcielną dziesiątki tysięcy ludzi, a robili się z nich tacy sami parszywi zdrajcy jak ich ojcowie. Tylko raz na sto milionów narodzonych wykluwał się z tego święty, z odpowiedzią ust swoich na wargach16.
Sjesta była już zakończona, a chodniki zatłoczone ludźmi, z których również zrobiono prawdziwych chrześcijan. Bardzo niewielu z nich wyglądało na takich, którzy kiedykolwiek próbowali zostać świętymi. Większość miała tak brzydkie gęby, że Don Arturo zastanawiał się, jak Bóg może chcieć ich zbawienia – a jednak w to właśnie był obowiązany wierzyć, bo łaski nikomu nie odmawiano. Wiele spośród mijanych osób miało w oczach nieszczęście i samotność i księdzu zdawało się, że niektórzy rzucali mu gniewne spojrzenia. Widok ich nienawiści przestraszył go tak, że pomodlił się głupawo do znajdującej się w kieszeni relikwii: „O, święty Janie od Krzyża, spraw, aby ta straszliwa rzecz się nie wydarzyła”.
Było jednak zbyt gorąco, aby mógł się modlić jak należy. Zielone i brązowe okiennice w większości domów były zamknięte. Słońce robiło na chodniku odbitki tamaryndowców17, a między cieniami liści malutkie rozedrgane plamy światła dygotały jak promienie księżyca na wodzie. Na końcu ulicy morze puszczało srebrzyste błyski tam, gdzie w słońcu podskakiwały fale. Wystające czerwone dachówki na domach żeglowały po powierzchni wody w poprzek zatoki, nie docierając nigdy na drugą stronę. Ksiądz skierował podniesioną twarz w stronę morza; morze było jak dobrze zaśpiewana kantyczka.
Ponura kupiecka logika Paseo de Los Reyes Católicos18, w którą skręcił, zamknęła mu perspektywę na morze. Tutaj znajdowały się sklepy, kawiarnie i biura ubezpieczeniowe. Torami nadjechał, trzęsąc się, żółty tramwaj, kołyszący się jak rozwiązła kobieta przy barze. Tramwaj wyprzedziła lśniąca czarna limuzyna, wioząca nonszalancką dziewczynę, której wymanikiurowana twarz wyglądała na zakupioną w tym samym sklepie, co jej suknia. Młoda kobieta nie rzuciła nawet przelotnego spojrzenia na pasażerów tramwaju, ale większość obutych w trampki mężczyzn w koszulach bez kołnierzy, którzy trzymali się jego burt, utkwiło w niej wzrok. „Błędem jest wyobrażać sobie, że do raju da się wjechać hispano-suizą” – powiedział kiedyś odważnie Don Ildefonso podczas kazania na cieszącej się popularnością, bo odprawianej najpóźniej ze wszystkich mszy. Było jeszcze większym błędem ze strony pasażerów limuzyn wyobrażać sobie, że biedni kochali ich za próby dostania się do raju hispano-suizą.
Na tarasie El Abanico naganiacze pili sherry i zajadali ośmiornicę. Starzy mężczyźni rozmawiali o cenie oliwek, a młodzi o dziewczętach. Ani starzy, ani młodzi nie mieli ani słowa, ani uśmiechu dla pucybutów, którzy klękali, aby wypolerować ich obuwie. Ślepiec, sprzedający losy na loterię, wymacywał laską drogę między stolikami.
– Dziś los na dziś! – krzyczał ślepiec, ale nikt nie kupił od niego ani jednego. Kawiarnię minęło dwóch grubych kapłanów. Nie spojrzeli na pucybutów, nie spojrzeli też na ślepca. W oczach kapłanów nie było miłości dla brata, którego minęli. Uwagę kapłanów przykuł na chwilę kolorowy plakat i rzucili nań okiem: głosił, że w Święto Wniebowzięcia19 odbędą się nadzwyczajne walki byków. Kapłanom najwyraźniej nie wydawało się czymś dziwnym, że Matka Boga ma być czczona okrucieństwem. Kapłani nie zadali sobie trudu pozdrowienia swojego brata w wiecznym kapłaństwie w osobie Don Artura. Kapłani byli zbyt przyzwyczajeni do porządku Melchizedeka, aby odczuwać wdzięczność za łaskę. Kapłani poszli dalej, bezpieczni w swoim hiszpańskim świecie.
W hotelowym holu młoda kobieta rozmawiała z konsjerżem i Don Arturo musiał zaczekać, aż skończy. Była to ta sama dziewczyna, którą ksiądz widział w samochodzie. Z bliska nie wydawała się piękna; wąskie oczy i ostry podbródek nadawały jej wygląd niedorozwiniętej foki. Wzięła od konsjerża swój klucz i poszła, a bransoletki dzwoniły nad jej roztańczoną spódniczką.
– Chcę widzieć się z biskupem Wintonem – powiedział ksiądz do konsjerża.
– Poproś recepcjonistę, żeby zadzwonił do niego do pokoju – konsjerż gapił się z pogardą na sutannę księdza i mówił na tyle zuchwale, na ile starczało mu odwagi.
Wszyscy trzej recepcjoniści nosili czarne marynarki i spodnie w paski i wyglądali jednakowo. Za nimi rudy mężczyzna w białej czapeczce polo wywrzaskiwał w słuchawkę telefonu po angielsku:
– Co, nie znasz hrabika Micky’ego? Niezły z niego gość.
Recepcjoniści nie zwracali uwagi; całkiem poważnie dyskutowali nad tym, czy markizie de Villadecarles należy kazać dopłacić za używanie nocnika w ciągu dnia. Minęło trochę czasu, zanim ksiądz zwrócił ich uwagę.
Biskupa Wintona nie było u siebie w pokoju, więc Don Arturo musiał na powrót usiąść w holu koło wejścia do hotelu i czekać na wezwanie. Konsjerż – gdy akurat nie rzucał na księdza gniewnych spojrzeń – mówił po francusku, włosku, angielsku, hiszpańsku i niemiecku do schludnie ubranych gości, których obrotowe drzwi raz po raz wyrzucały przed jego biurko. Ksiądz zastanawiał się, jak owi goście dochodzili do pieniędzy, które pozwalają wznosić tak wygodną barierę między nimi a Bogiem i jakie zdanie na temat ich pozbawionej sensu poetyckości poruszania się i póz miałby święty Jan od Krzyża. Szklane drzwi zahuśtały się ponownie, a ich lodowate skrzydła wypluły młodą uperfumowaną Angielkę w szerokiej jedwabnej niebieskiej sukni.
– Aniołku, musisz zobaczyć moją boską torebkę – zakrzyknęła do człowieka w czapeczce polo, gdy podchodził się z nią przywitać. – Jest jeszcze zgrabniejsza niż ta, którą dostałam w Biarritz.
Jeden z bliźniaczo ubranych recepcjonistów zbliżył się do księdza.
– Obawiam się, że biskup musiał wyjść – powiedział.
– Zgadza się. Teraz sobie przypomniałem – wtrącił się konsjerż. – Jego Ekscelencja poszedł na walki byków.
– To nie może być prawda – odrzekł ksiądz. – Biskup wie równie dobrze jak ja, że duchownym nie wolno chodzić na walki byków.
– To jest prawda. – Konsjerż wyglądał na zadowolonego, że znalazł pretekst do patrzenia na księdza wilkiem w bardziej otwarty sposób. – Sam kupiłem dla niego bilety. Sektor piąty, rząd siódmy, o ile dobrze pamiętam.
Ksiądz był zdumiony, ale w końcu przypisał wykroczenie biskupa nieznajomości lokalnego prawa i saksońskiemu dziwactwu. Wolałby poczekać na jego powrót, ale, mając w pamięci, że wieczorny pociąg do granicy odjeżdża o szóstej, zdecydował, że pójdzie i przyprowadzi biskupa z areny. Spokojna zwyczajność hotelowego westybulu niepostrzeżenie ześlizgiwała się w przyszłość, bez żadnej gwarancji, że normalność ta potrwa długo; w Hiszpanii rewolucje zawsze wybuchały znienacka.


1 Uroczystość św. Wincentego á Paulo przypada 19 lipca.
2 Wonersh – wioska w południowo-wschodniej Anglii.
3 Reverendo (hiszp.) – wielebny.
4 José Calvo y Sotelo (1893–1936) – hiszpański prawnik, polityk i publicysta, przywódca hiszpańskiej prawicowej opozycji parlamentarnej w 1936 r.; zamordowany przez komando podporządkowanej ministrowi sprawiedliwości Gwardii Cywilnej.
5 Kardynał Pedro Segura y Sáez został w 1931 r. wydalony z Hiszpanii przez rząd.
6 Padrenuestro (hiszp.) – Ojcze nasz.
7 Ernest Renan (18231892) – francuski pisarz, historyk, filolog i filozof, orientalista, znany semitolog i badacz historii religii, zwłaszcza chrześcijaństwa. W książce Żywot Jezusa (Vie de Jésus, pierwsze wyd. 1863) Renan zaprzeczył boskości Chrystusa.
8 Mientras tengamos el dedo de San Juan… (hiszp.) – Dopóki mamy palec świętego Jana, nasi wrogowie będą bezsilni i tędy nie przejdą. Jeśli jednak wróg zdobędzie palec, na pewno przejdzie i miasto padnie. (Przyp. autora).
9 Uroczystość św. Jana od Krzyża przypada 24 listopada.
10 Wiernym generałowi Franco.
11 Retabulum – nastawa ołtarzowa.
12 Aluzja do Pieśni Porannej Roberta Browninga: „Wiosna się rodzi, / Dzień się zaczyna, / Siódma dochodzi; / W górze ptaszyna, / Na łąkach rosa, / Ślimak znów w grządkach, / Pan Bóg w Niebiosach – / Wszystko w porządku!”. Cyt. za: „Pracownia” 2003, nr 2 (32), tłum. Maciej Froński.
13 Es amargo el deber, pero, hermanas (hiszp.) – Obowiązek to rzecz przykra, siostry, ale…
14 Deus in adiutorium meum intende... (łac.) – „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu. Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu” (słowa z Psalmu 69, od których rozpoczynają się każde nieszpory; cyt. wg Biblii Wujka).
15 En una noche oscura... (hiszp.)W noc jedną pełną ciemności, / Udręczeniem miłości rozpalona, / O wzniosła szczęśliwości! / Wyszłam niespostrzeżona, / Gdy chata moja była uciszona. (Przyp. autora, tłum. polskie za: Św. Jan od Krzyża, Dzieła, z hiszp. przeł. o. Bernard Smyrak OCD, wyd. IV przejrzane i poprawione, Kraków 1986, s. 401).
16 Por. Prz 15, 23: „Odpowiedź ust własnych cieszy człowieka, / jak miłe jest zdanie stosowne!”. Od tego miejsca, jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty biblijne wg Biblii Tysiąclecia.
17 Tamaryndowiec – gatunek tropikalnego drzewa, osiągającego ok. 20 metrów wysokości.
18 Paseo de Los Reyes Católicos – Pasaż Królów Katolickich.
19 Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny przypada 15 sierpnia.


 Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(dolna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz