Walka z bigosem


Trudno rozpisywać się o tym, skąd na balkonie mokotowskiego mieszkania wziął się bigos. Była mroźna zima na początku roku 2003. Karol liczył na to, że bigos zostanie zjedzony. „Tak czy siak nie wyrzuci się”, „jak nie dzisiaj, to jutro” i inne mądrości życiowe kazały zakładać, że tak stanie się w istocie. Jednak dni mijały, a bigos wciąż pozostawał na balkonie, umieszczony w głębokiej misie i przykryty pokrywką.
Nastała wiosna. Śnieg stopniał, słońce ogrzało balkon, a bigos był tam, gdzie był w styczniu. Karol o nim zapomniał i przestał się interesować. Anonimowa miska przykryta pokrywką stała się jednym z tych przedmiotów, które wpisują się w przestrzeń naszego otoczenia stając się elementem scenografii.
Nastało lato i gorące czerwcowe wieczory. Karol pracował do późna w nocy, często wracał nad ranem. Idąc wtedy ulicą Wiktorską, w miarę zbliżania się do swego „bloku” (nazwa iście obozowa, ale to temat na osobną rozprawkę), czuł woń trupa. Nie zwracał na to początkowo uwagi. Różnego rodzaju smrody zastajemy na swej codziennej trasie i wiemy, że wkrótce znikają. Wystarczy, że w pobliskich krzakach coś zdechło. Jednak z dnia na dzień trupi smród potęgował się. Roznosił się również w mieszkaniu i im bliżej balkonu, tym stawał się intensywniejszy. Czy to brak kobiecej ręki w mieszkaniu, czy też przytępienie i zobojętnienie na otaczający świat, które towarzyszyły Karolowi w tamtych czasach (a prawda jest taka, że i jedno i drugie), sprawiły, że minął ponad tydzień zanim Karol postanowił przeprowadzić śledztwo. Celem śledztwa było ustalić – co tu tak wali? W wyniku dochodzenia Karol odnalazł na balkonie miskę z pokrywką. Zajrzał pod przykrywkę i zobaczył brunatną, drgającą masę, która z pewnością nie była bigosem. Bigos zamienił się w żyjącą plątaninę robactwa, które przerobiły go na… nie wiedział, nie był biologiem. Zamiast bigosu było robactwo i to na dosyć zaawansowanym etapie rozwoju. Gdyby poczekać tak jeszcze z miesiąc, doszłoby chyba w ich miskowym świecie do jakiegoś przełomu - elektryczność, para….
Karol zdecydował jednak dokonać zagłady robaczego świata. Gdyby robaki dojrzały do etapu inteligencji, mógłby im przemycić treści Rewolucji i spokojnie poczekać na zagładę ich cywilizacji. Jednak zdecydował się na działanie szybkie. Miski z żyjącą zawartością nie można było jednak wynieść ot tak. Smród był niemożliwy, a Karol bał się zwrócić uwagę sąsiadów na siebie jako pośrednią przyczynę smrodu. Plan był taki – dokonać dzieła pod osłoną nocy. Gdy kolejnego dnia wrócił mocno umęczony z pracy, a była godzina 2.30 w nocy, spożył napój alkoholowy w celu zobojętnienia się na bodźce zapachowe i przystąpił do działania. Należy tutaj powiedzieć, że miska z bigosem była znacznych rozmiarów – ok. 40 cm średnicy i jakieś 20 cm głębokości. Był to więc znaczny ciężar. Mieszkanie Karola mieściło się na pierwszym piętrze, a on bał się, że gdyby w trakcie znoszenia klatką schodową (nazwa iście więzienna, ale to temat na osobną rozprawkę) miska, nie daj Boże, upadła na ziemię, doszłoby do katastrofy. Rumor, smród, bałagan – tego nie dałoby się zatuszować. Zbyt duże ryzyko. Zatem jak? Przez balustradę. No, trudno, tak trzeba. Niech miska zleci na ziemię, pod balkon. Następnie zbierze się ją z ziemi i zaniesie do pobliskich kubłów na śmiecie. Po powtórnym zaczerpnięciu odwagi poprzez płyn, Karol wyszedł na balkon z owiniętą szalikiem twarzą, chwycił oburącz miskę – ciężka! – wychylił ją za barierkę i puścił. Ciszę nocną rozpruło sążniste rąbnięcie o podłoże. Metalowa miska z pokrywką trzasnęła o ziemię. Gdyby to była wieś, rozszczekałyby się psy. Na Mokotowie jednak psy się nie rozszczekały. Jednak w niektórych oknach mieszkań zapaliły się światła. Karol schował się w mieszkaniu i w ciszy obserwował następstwa swego czynu. Następnie cichutko, na paluszkach wyślizgnął się ze swego mieszkania i uzbrojony w saperkę zszedł po schodach. Wyjrzał przed budynek. Pod balkonem leżała miska i wypływająca z niej drgająca miazga. Smród roznosił się z nową intensywnością. Karol zebrał masę biologiczną do miski, wziął ją w ręce i z niemałym wysiłkiem zaniósł do śmietnika. Miał szczęście – na nikogo się nie natknął, nie było świadków jego działań. Pozostawało wrócić do mieszkania i nie zapalając światła iść spać. Rano zaś w przypadku jakiegoś zainteresowania ze strony sąsiadów powinien jako pierwszy zacząć się dopytywać: "Kto tak nabrudził, co to za śmierdzące resztki pod moim balkonem? Tak nie może być!".
Cała ta historia niesie wbrew pozorom morał – zaniedbanie prowadzi do tuszowania, a tuszowanie do kłamstwa. Poza tym nie wszystko musi być a propos.
Jerzy Juhanowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz