Bruce Marshall "PIĘKNA OBLUBIENICA" (13)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------



13

Nadzieja na to, że sprawiedliwą wojnę wciąż prowadzi się godziwymi środkami, nadal nie opuszczała Don Artura, nawet gdy zabrano go na spotkanie z generałem do kwatery głównej w odległym krańcu wioski. Generał Pablo Jesús María Carles y Serra był człowiekiem o cienkim nosie, podobnie jak generał Tomás Trinidad Clave y Tierboles. Taki sam brzeg nakrochmalonego lnianego kołnierzyka wyglądał zza górnej części jego munduru niczym bandaż. Siedział za biurkiem zakurzonym cienką warstwą gipsu. Generał i jego sztab przeżegnali się zamaszyście, gdy ujrzeli relikwię.
– Niech to szlag – powiedział generał, wskazując głową na dziurę w suficie. – Na szczęście był to niewypał. To dlatego tu jestem. Dwa pociski nigdy nie spadają w to samo miejsce. Przynajmniej taką mam nadzieję. – Sztab generała zabulgotał jak gotująca się woda.
Z miejsca zmieniono plany, biorąc pod uwagę rozwój sytuacji. Teraz, gdy posiadanie palca gwarantowało zwycięstwo, generał zdecydował, że nie będą tracić czasu na okrążanie miasta i obleganie go. Gdy tylko wieści o relikwii zostaną rozgłoszone i dotrą do Burgos, rozpoczną od południa frontalny marsz na miasto. Choć wtedy należy spodziewać się niewielkiego oporu, palec nie zostanie wykorzystany w pierwszej fali uderzenia. Ale Don Arturo i kapelan, których zadaniem było na zmianę nieść relikwię, nie czekając na artylerię, mieli przemieszczać się na każdą nową pozycję zdobytą przez piechotę. Generał był w tym wszystkim śmiertelnie poważny: użył wielu „carajos” i „puñetas”, a raz, puszczając oko do swojego Coronel de Intendencia, określił samego Generalísima mianem pijo1, jeśli chodzi o logistykę. Choć generał, ilekroć spojrzał na relikwię, nadal mieszał na swojej klatce piersiowej niewidzialną sałatkę, Don Arturo czuł niepokój; zdawało się, że generał Pablo Jesús María Carles y Serra nie ma w sobie powagi, która jako jedyna mogła stworzyć nową Hiszpanię.
Próbował myśleć o tym inaczej, gdy odprawiał mszę w wiejskim kościele, mając na sobie znowu znajome szaty i modląc się za sługi Boże: Miguela, Isidra, Ildefonsa i Soledad, którzy wyprzedzili go ze znamieniem wiary, aby Pan przeznaczył dla nich miejsce ukojenia. Wciąż było ciemno, a w nikłym blasku świec wyczuwało się coś cudownego. Nawet kapelan, zamknięty w słowach i gestach świętych Pańskich, wyglądał przy ołtarzu jakby sam był święty. Do kościoła przyszło bardzo niewielu żołnierzy, a żaden z tych, którzy przystąpili do spowiedzi, nie oskarżył się o brak miłości do biednych. Generał i jego sztab nie przyszli.
Słońce już wstało, gdy ruszyli do marszu. Czerwona ziemia i drzewa oliwkowe były znów nowe, obramowane jasnym oknem kolejnego hiszpańskiego dnia. Główna część oddziału posuwała się wzdłuż drogi, sporo z tyłu za awangardą, która poszła do przodu w rozciągniętym szyku. Stalowe hełmy żołnierzy nadawały im wygląd rzędów toczących się koralików. W odróżnieniu od milicji republikańskiej, maszerowali równym krokiem. Ta zewnętrzna oznaka dyscypliny pomogła Don Arturowi nadal mieć nadzieję, że biskup, umierając, ocalił nie tylko swoją własną duszę, i że Soledad oddała życie nie tylko za zdobywanie fortyfikacji.
Don Arturo i kapelan maszerowali w szeregu tylko we dwóch. Choć w dziennym świetle twarz kapelana nie wyglądała krzepiąco, Don Arturo starał się wierzyć, że w głowie księdza krążyły podobnego rodzaju myśli, co w jego własnej. Lecz u kapelana widać było tylko konwencjonalne przejęcie, gdy Don Arturo powiedział mu o tym, jak zginęli biskup, Don Ildefonso i kanonik Rota y Musóns. Żywe emocje wyraził dopiero wtedy, gdy Don Arturo wspomniał o życzliwym strażniku więziennym.
– Wada wina z Calatayud polega na tym, że stroni od podróży – rzekł.
– Tak, tak – powiedział Don Arturo i próbował dalej udzielać wyjaśnień na temat okrucieństw. – W pewnym sensie dowodziły one wypaczonej cnoty ich sprawców. Nawet nikczemnicy są na tyle dobrzy, aby spodziewać się, iż ci, którzy nawołują ich do ascezy, sami ją zachowują. Bunt był gniewem przeciw formie, bo nie miała już w sobie ducha. Kościół wojujący stał się dla uciemiężonych tak niewidzialny, jak Kościół tryumfujący. Hiszpania nie zostanie uratowana, nawet jeśli Franco wygra wojnę. Zostanie uratowana, jeśli cierpienia jej męczenników przyniosą owoce. – Na drodze wylądowała i przycupnęła na chwilę sroka, po czym znów wzniosła się w powietrze z czarno-białym dominikańskim dostojeństwem. – Kościół w Hiszpanii musi znów promienieć. I nie tylko dla Hiszpanii, ale dla reszty świata, która będzie Hiszpanię obserwować.
Kapelan wyglądał nieswojo.
– Nie wydaje mi się, aby zbytnio interesowała mnie reszta świata – burknął.
Don Arturo wiedział już, że kapelan nie jest świętym; święci nigdy nie troszczyli się o roczniki win. Lecz siłą Kościoła było jarzmo, które nakładał na błądzących, i szacunek dla świętości, którym obdarzał nieświątobliwych. Zdawało się, że kapelan nie szanował nawet tych, którzy szanowali świętość. To było o krok za daleko jak na kogoś, kto ośmielił się, aby jego ręce i język dostały gwarancję bezpieczeństwa.
– Kościół jest powszechny – powiedział Don Arturo łagodnie. Pomyślał z zachwytem o tym wszystkim, czym był Kościół: Kościół był mnogością ochrzczonych; Kościół był depozytariuszem wiary; Kościół był siecią zarzuconą w morze; Kościół przybliżał do Królestwa Niebieskiego i jedynie on do niego przybliżał; Kościół był samotnym księdzem w Rosji zapalającym po kryjomu świeczki; Kościół był starą siłą w Irlandii; Kościół był nową siłą w Ameryce Północnej; Kościół był balsamem; Kościół próbował raz po raz. Z daleka ujrzał w przelocie morze, a morze też zdawało się przypominać Kościół, bo było cierpliwe i cały czas w tym samym miejscu. – Kościół to latarnia uniesiona nad całym światem – powiedział.
– Jeśli pytasz mnie o zdanie, będziemy mieli wystarczająco dużo do roboty, trzymając tę latarnię nad Hiszpanią – powiedział kapelan.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał Don Arturo, ale kapelan przyznawał przynajmniej, że w Hiszpanii była do wykonania praca. A jeśli Hiszpania pokazałaby, że czegoś się nauczyła, zawsze istniała szansa, iż reszta świata też się czegoś nauczy. Czuł prawie radość; to wszystko było tak proste, że tylko umyślnie nikczemni mogli tego nie rozumieć.
– Tym razem nie wolno nam zawieść – rzekł. – Ludzie nie będą już znosić formy pozbawionej ducha.
Kapelan nie odpowiedział. Dalej wciągał do środka swoje policzki i znów pozwalał im przybrać normalny kształt.
– Kochaliśmy Boga – kontynuował Don Arturo. – Ale naszego bliźniego kochaliśmy w tak niedoskonały sposób, że inne narody śmieją się z nas, gdy upieramy się przy znaczeniu formy. Lecz bez formy duch prędko się wyczerpie. Wystarczy spojrzeć na Niemcy, aby zdać sobie z tego sprawę.
– Zapominasz, że Führer to nasz sojusznik – odparł kapelan. Z jego tonu wynikało jasno, że nie chciał myśleć o Żydach mordowanych w obozach koncentracyjnych2.
– Weźmy zatem Anglików i Amerykanów z północy – odrzekł cierpliwie Don Arturo. – Są bardziej uprzejmi od nas, a jednak ich uprzejmość to owoc formy, którą mają tylko w części. Gdyby mieli formę w całości, ich doskonałość przewyższyłaby naszą. To, co potrzebujemy wpoić Hiszpanii, to nordyckie posłuszeństwo. Jesteśmy w świecie runem Gedeona3; jesteśmy przesiąknięci łaską. Ale jeśli nie staniemy się chrześcijańscy w uczynkach tak samo jak w tradycji, cała wojna będzie na darmo.
– Przynajmniej pokonamy marksistów.
Don Arturo uczynił ostatnią próbę; usiłował uzyskać zrozumienie poprzez żart.
– Nie ma Boga, a Marks jest jego prorokiem – powiedział.
Ale kapelan się nie uśmiechnął.
– À propos wina – powiedział. – Wino z Valdepeñas też stroni od podróży.
To zmusiło Don Artura do nieuprzejmości:
– Nie o winie mówię. Mówię o Królestwie Bożym na ziemi. Na nic zda się wzywanie Hitlera i Mussoliniego, jeśli nie mamy zamiaru zachowywać się lepiej niż nasi policjanci. Jedyny cel wygrywania tej wojny polega na tym, aby ludzie w Walencji i Bilbao prowadzili lepsze życie niż ludzie w Bordeaux i Glasgow. Jeśli tak się nie stanie, dużo lepiej będzie, jeśli przegramy. Hombre, nie rozumiesz? Na szali znajduje się nie tylko Hiszpania, ale cała chrześcijańska łaska wylewana na świat.
– Nie chcę być niemiły – powiedział kapelan. – Ale myślę, że zbyt długo przebywałeś z czerwonymi.

Nawet gdy nastało popołudnie, wciąż nie natrafili na wroga i nadal maszerowali w ścisłym szyku. Ale słońce przypiekało; ludzie nie szli już równym krokiem, a tempo marszu osłabło. Człapali przez wioski z ożywczą latynoską niedbałością. Wlekli się obok carabineros, którzy ustawili się wzdłuż drogi, aby oddać im honory. Carabineros mieli teraz łatwiej; zbiegli na północ republikańscy dezerterzy, których nie zdołali zastrzelić, ogłosili swą przebiegle ukrywaną lojalność wobec nacjonalistów, wśród których dezercje się nie zdarzały, jako że był z nimi palec świętego Jana od Krzyża, i było z nimi zwycięstwo.
W Aldea del Río ladacznice też nie zmagały się już z ukrywanymi dotychczas przekonaniami. Wyległy tłumnie na chodniki i machały do zwycięzców. Don Arturo próbował nie patrzeć na odmachujących im żołnierzy ewangelii. Wojna go znużyła i naprawdę nie chciał nieskazitelnego Kościoła w katakumbach zamiast leniwego w katedrach. Podobnie jak kapelan wolał być pobożny wśród świętych obrazów i kadzidła.
Palec przyniósł bezkrwawe zwycięstwo; miasto zdobyto bez jednego strzału. Gdy zwycięzcy wmaszerowywali do środka, mieszkańcy ryczeli aż do zdarcia gardeł, a nad ulicami rozciągnięto już nowe hasła. „starajcie się raczej o królestwo boże, a te rzeczy będą wam dodane4 – mówiły.



1 Carajos (hiszp.) – pieprzyć; puñeta (hiszp.) – cholera; Coronel de Intendencia (hiszp.) – pułkownik kwatermistrz; pijo (hiszp.) – laluś.
2 Żydów zaczęto masowo mordować w obozach koncentracyjnych dopiero w trakcie II wojny światowej.
3 Por. Sdz 6, 36–40.
4 Por. Łk 12, 31.
 
 

 Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(dolna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz