O tym, jak Rewolucja zniszczyła etos pracy

Wtorek po Niedzieli Siedemdziesiątnicy, A.D. 2015

W banku (Fot. Autor)

Cierpliwości – cierpliwość jest cechą przedrewolucyjną. Pośpiech, normy, standardy, ankiety, raporty, tabelki, regulaminy i „sprawy na cito”, to wszystko otacza nas i dławi. Czym jest praca? Kto odpowie? Co to jest? Czemu ma służyć?

Praca stała się w naszych czasach narzędziem zniewolenia przez system. System, czyli porządek porewolucyjny. Porządek nienaturalny.

Prawo Parkinsona mówi, że biurokracja danej instytucji rozrasta się tak, iż w pewnym momencie wchłania instytucję jakiej służyła i zaczyna funkcjonować sama dla siebie. Mogę z przykrością potwierdzić działanie owego prawa. Miałem wątpliwą przyjemność zaobserwować tę prawidłowość na własne oczy. W instytucji, w której pracowałem, administracja rozrastała się z roku na rok, aby w końcu niczym filmowy Skynet wyrwać się spod kontroli i wchłonąć całość instytucji, podporządkowując jej funkcjonowanie sobie.

Prawo Parkinsona możemy jednak zaobserwować również w historii ludzkości. Administracją jest w tym przypadku państwo. Państwo, które w pewnym momencie „zerwało się ze smyczy” i przejęło kontrolę nad ludźmi. Był rok 1789, gdy ów potwór po raz pierwszy doszedł do głosu. Do chwili obecnej przejął on kontrolę nad wszystkimi dziedzinami ludzkiego życia, wcielając brutalnie w czyn starą, faszystowską zasadę „wszystko w państwie, nic poza państwem”.

Jedną z ofiar systemu (a jest ich takie mnóstwo, że nie czas i miejsce aby teraz to uszczegółowiać) stała się praca.

Człowiek w świecie zbudowanym przez Rewolucję żyje oderwany od natury, tym samym nerwowo-pośpiesznym tempem zarówno latem jak i zimą. Jesteśmy jedynym gatunkiem na planecie, który w trybie życia nie uwzględnia porządku natury, przyrody. I w imię jakiej to korzyści? Betonowych klatek, plastikowego jedzenia, wszechobecnej tandety, brzydoty i permanentnego kryzysu. Braku więzi rodzinnych, dzieci w żłobkach i przedszkolach. Upokarzającego niewolenia przez urzędników, decydujących o najmniejszym elemencie naszego życia. Ech, gdyby chłop pańszczyźniany z XVIII wieku zobaczył to nasze życie, uciekłby ze strachu. Etos pracy został zniszczony i zastąpiony normami. Praca stała się narzędziem zniewolenia. Jest narzędziem szantażu. To nagroda dla lojalnych. Pozbawienie jej to kara dla krnąbrnych.

Etos pracy został zniszczony przez marksizm, który oderwał pracę od jej celowości. Marksizm wszak uznaje pracę za cnotę samą w sobie i co za tym idzie hołduje zasadzie „praca dla pracy”. Jednakże zanim nadszedł marksizm, etos pracy został naruszony przez dziewiętnastowieczny liberalizm. Praca w rozumieniu liberałów miała bowiem za cel zarobienie pieniędzy. To pieniądz jest według liberałów wyznacznikiem sensu pracy. Trudno się dziwić, przecież w społeczeństwie bezklasowym (jakby powiedzieli marksiści), które nastało wraz z rewolucyjną zasadą wolność–równość–braterstwo, w sytuacji gdy wszyscy są równi, jedynym wyznacznikiem ludzkiej osobowości staje się stan konta.

Dlatego nienawidzę pieniędzy. Są one bowiem narzędziem Rewolucji w zniewalaniu ludzi. Jeżeli nieważne są cnoty, pochodzenie, wyznawane wartości, to pieniądz pozostaje jedynym hegemonem na polu ludzkiej egzystencji. A jeżeli pieniądz jest owym hegemonem, to zdobycie go staje się najwyższym celem ludzkiej działalności. Praca ma sens, jeżeli daje pieniądze.

To, co zmienili marksiści, to fakt, że praca jest wartością samą w sobie, ale zarobek jest dla nich tak samo ważny jak dla liberałów. Liberał jednak chce zarabiać indywidualnie, marksista kolektywnie.

Jeden i drugi jest jednak dzieckiem Rewolucji. Jeden i drugi ma w pogardzie etos pracy. A etos pracy widzimy wtedy, gdy pamiętamy, że pracujemy, bo Pan Bóg chce, abyśmy poprzez pracę się uszlachetniali. Praca daje radość, gdy każdego dnia widzimy jej efekty. Gdy podjęty trud zamienia otaczający nas świat w przychylny nam do życia. Gdy pracujemy, aby coś zbudować, coś zrobić, coś naprawić, coś przygotować i tak dalej. Korzyść finansowa może być tego skutkiem, ale nie jest celem i nigdy być nie powinna. Praca w klasycznym rozumieniu nie jest tym samym co praca zarobkowa, jak to dzisiaj powszechnie przyjęło się uważać. Masz pracę? – oznacza pytanie, czy zarabiasz pieniądze. A przecież pracy się nie ma, pracę się wykonuje.

W świecie przedrewolucyjnym praca była na swoim miejscu. Podejmowany trud owocował postępem materialnym, a człowiek czerpał radość z efektów swej pracy. „Bohatyrowicze, bo po bohatersku ujarzmili otaczającą ich dzicz”. W pocie czoła, jak chciał Pan Bóg. Ludzie robili coś po coś. To nie znaczy, że przed Rewolucją nie było pracy zarobkowej. Oczywiście była. Nie ma w tym nic złego. Do czasu jednak, kiedy praca zarobkowa nie stała się synonimem pracy jako takiej. Do czasu, aż Rewolucja nie zmieniła samego rozumienia pojęcia pracy.

Nikomu nie jest do śmiechu, bo korporacja jest wciąż nienasycona i wciąż niezadowolona. A w końcowym rozrachunku trybik, nic nieznacząca śrubka, jaką jest człowiek w rękach korporacji, w końcowym rozrachunku, bez względu na to, jak bardzo ten trybik będzie się podlizywał, łasił, wdzięczył i wypruwał sobie żyły, aby „podnieść wydajność”, w końcowym rozrachunku ten trybik i tak będzie winien niepowodzeniom. Będzie winien i będzie wyrzucony do śmieci. Na jego miejsce czekają kolejne śrubki. Zawsze w miejsce jakiegoś Jagody znajdzie się jakiś Jeżow, a w miejsce Jeżowa jakiś Beria.

Dzisiaj jęczymy w niewoli korporacji. W ciągłym, obłędnym pośpiechu, wykonując „niebywale ważne rzeczy”, o których za miesiąc nikt już nie będzie pamiętał. Ten szaleńczy pęd zmierza do tego, aby wyłączyć ludziom myślenie. Gdy król osadził w lasach smolarzy, ci całymi latami niekiedy nie wychodzili z głuszy zajmując się powierzonym im zajęciem. Pracowali i byli wolni. Rewolucja zamknęła ludzi w niewoli pędu bezsensownych, nikomu (a już najmniej ludziom) potrzebnych czynności. Całodzienne przenoszenie pism, papierów z pokoju do pokoju, rozgrzewanie do czerwoności drukarek i wysyłanie tysięcy mejli – jedyne, czym to skutkuje, to oderwanie człowieka od rzeczywistości. Wtłoczenie go w tryby kolektywu, zagłuszenie myślenia i sumienia, rozbicie rodziny, normalnych relacji międzyludzkich, narzucenie chamstwa, powszechnego spoufalenia, degradującej kulturowo kolektywizacji.

Ale skąd chamstwo, skąd prostactwo? Ano stąd, że prymityw zawsze pokona człowieka szlachetnego, jeżeli obu postawimy naprzeciw siebie. Rewolucja obaliła naturalne bariery między nimi i wydała człowieka szlachetnego na pastwę dziczy. Dzicz oczywiście wygrała. Bo nie ma zahamowań moralnych, bo nie ma skrupułów, bo się nie wstydzi, bo nie brak jej pewności siebie, bo jej jedynym celem jest „nachapanie się”, bo jest bezczelna, bo jest bezwzględna.

Patrząc na dzisiejszy świat, nie dziwmy się jego stanowi. Zło zawsze towarzyszyło ludziom. Źli ludzie byli zawsze. Ale Rewolucja oddała w ich ręce losy świata. Rewolucja zastąpiła dobry porządek realizowany przez niedoskonałych ludzi złym porządkiem realizowanym przez męty społeczne.

Pieniądz jest w ręku Rewolucji tym, czym kółko do biegania w klatce chomika. Pieniądz, który przecież realnie nie istnieje. W normalnych czasach monetę bił władca. Moneta ta odzwierciedlała realne dobro materialne. Dzisiaj pieniądz to cyfry na monitorach komputerów. Nie ma on żadnej realnej wartości. Pozostała w czasach rewolucyjnych jedynie umowna wartość. Umowna, chociaż nikt się nigdy nie umawiał. Wartość, chociaż nic nie jest warta.

Jerzy Juhanowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz