Mówi się
zwykle o Konradzie, że to polski
Prometeusz. Ale to nieścisła analogia. Mityczny tytan ofiarował ludziom
ogień skradziony kapryśnym bogom Olimpu – Konrad buntuje się przeciw chrześcijańskiemu
Bogu, który „jest Miłością” (1 J
4, 8). Woła przy tym: „Kłamca, kto ciebie nazywał miłością" (II, 190).
Nazywa więc kłamcą – świętego Jana! Konrad wątpi: czy może być miłością Bóg,
który pozwala na takie cierpienia niewinnych ludzi? Lecz nie ma racji.
Owszem, Bóg
– wszechmocny! – mógłby uniemożliwić ludziom czynienie zła. Skoro Konrad
widzi, że Bóg tego nie robi, w zamiarze zastąpienia Stwórcy woła: „Daj mi rząd
dusz!" (II, 170), „Ja chcę duszami władać, jak Ty nimi władasz" (II,
187). „Jak Ty nimi władasz" – to znaczy właściwie: „jak”? Jak chce władać duszami Konrad? Otóż tak, jak sobie
wyobraża, że włada Bóg: pociągając za odpowiednie „sznurki”, zapewne zwłaszcza
wtedy, gdyby ktoś chciał popełnić zbyt wielkie zło. „Chcę czuciem rządzić,
które jest we mnie; / Rządzić wszystkimi zawsze i tajemnie” (II, 156-157). Lecz
gdyby Bóg tak „władał”, owszem,
złych czynów na świecie by nie było, ale ludzie byliby kimś innym niż są: nie
byliby wolni. Tymczasem Stwórca daje nam wolność, byśmy mogli posłusznie wybrać
dobro. Bóg nie pozwala czynić zła; nie pozwala carowi, senatorowi Nowosilcowowi
i zgrai jego zauszników wtrącać niewinnych ofiar do więzień, torturować,
mordować i szydzić z mordowanych. Nie pozwala – ale jednak dopuszcza
taką możliwość, że wybiorą drogę zbrodni wbrew Niemu. Zbrodniarze też są ludźmi,
a więc też są wolni. Mogą wybrać dobro. Ale mogą wybrać zło. Bóg ich nie
powstrzymuje, bo dla uczynienia człowieka podobnym do Siebie udzielił im daru
wolnej woli.
Konrad
powiada, że jest „pierwszy z ludzi i z aniołów tłumu”, sądzi więc, iż jest „wart”,
aby Bóg „władzą dzielił się [z nim] na poły” (II, 297, 299). Chce zaś sprawować
tę władzę, władzę nad ludzkimi duszami, w sposób absolutny. „Co ja zechcę,
niech wnet zgadną, / Spełnią, tym się uszczęśliwią, / A jeżeli się sprzeciwią,
/ Niechaj cierpią i przepadną” (II, 158–161). Oto osobliwy ideał
uszczęśliwienia ludzi: przez podporządkowanie ich woli współczującego,
genialnego poety. „Poddani” Konrada mają zgadywać jego pragnienia, on sam zaś
chce rządzić już nie ich uczynkami, lecz myślami i uczuciami. Konrad pragnie
„podłączyć” ludzi niczym współczesne komputery do sterującej nimi „jednostki
centralnej”, którą byłby on sam; chce się stać faktycznym tyranem, carem
ludzkich dusz!
Czy można
się dziwić, że Bóg milczy (jeśli milczy; Bóg przecież mówi nie tylko słowami)?
Bóg nie jest obojętny na cierpienia Polaków. Ani na cierpienia samego Konrada,
wołającego: „Nazywam się Milijon – bo za milijony / Kocham i cierpię katusze”
(II, 260–261)? Ale co miałby powiedzieć temu szaleńcowi, któremu się wydaje, że
urządziłby świat (według swojego kaprysu!) lepiej niż On sam? Konrad w Improwizacji nie rozumie, że chce
zwyciężyć największego prześladowcę wolności – cara – przez odebranie mu
wolności, a przy okazji przez odebranie wolności wszystkim ludziom! Za szczęście ludzi wyzwolonych od dalszych
tortur chce zapłacić ich wolnością.
Z postacią pysznego Konrada „rymuje się” w Dziadach na zasadzie kontrastu postać
Księdza Piotra. On nie woła do Boga, że zna Go „lepiej niźli [Jego]
archanioły”, więc jest „wart, żeby [Bóg] władzą [z nim] dzielił się na poły”.
Przeciwnie – w pokornej modlitwie oświadcza, że jest w ogóle niczym.
Mickiewiczowi musiało szczególnie zależeć na podkreśleniu
pokory Księdza Piotra – rękopis nie pozostawia wątpliwości, że sławny
czterowers otwierający Widzenie
(„Panie, czymże ja jestem przed Twoim obliczem...”) został wstawiony na
początek sceny po napisaniu reszty.
Stanisław Falkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz