Fot. MDK
Wiesz, zupełnie nie potrafię połączyć upadków naszego Pana z moimi. Za każdym razem, gdy słyszę to porównanie, czuję wewnętrzny sprzeciw. Tak strasznie kłuje mnie w oczy zestawienie Jego Miłości z moją przewrotnością.
Patrzę jak cierpliwie dźwiga sromotne drzewo, jak nie zważa na ból, jak potyka się i boleśnie upada. Co to ma wspólnego ze mną? Ja krzyż swój ciągnę niechętnie po ziemi i doskonale wiem, gdzie znajduje się występ, który należy ominąć. Są tysiące powodów, dla których tego nie robię: lenistwo, zniechęcenie, egoizm. Bólu doświadczam dopiero, gdy zaczyna mnie wszystko przygniatać. Zresztą podnoszę się bardzo często; nie po to, aby znów zdążać do Pana, ale dlatego, że wcale nie jest mi dobrze leżeć. Powiedziałeś mi kiedyś, abym więcej patrzył na Niego niż na siebie. Dobrze...
Chcę czuć na sobie Jego spojrzenie. Bolesny grymas przy uderzeniu o ziemię nie jest wyrzutem. Grymas przy wstawaniu nie jest wstrętem.
Przy kolejnej tak dobrze znanej mi pokusie będę teraz pamiętał o gorącym pragnieniu zastąpienia Szymona z Cyreny. Choć wiem, że tak naprawdę to nie ja pomagam Jemu, tylko odwrotnie.
NCWC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz