Środa po II Niedzieli Wielkiego Postu, A.D. 2015
Łukasz
Makowski w odpowiedzi Jakubowi Wozinskiemu
Ciąg
dalszy dyskusji o Deklaracji Wiary
Laudetur
Iesus Christus!
Drogi
Panie Jakubie!
Zmienić
zawód każdy może – to prawda. Ale czy powinien?
Pewne
zadania w życiu są każdemu człowiekowi „wyznaczone” – nie przez funkcjonariuszy
państwowych, których działalności – podobnie jak Pan – szczerze nienawidzę; ale
przez Pana Boga, Któremu i w Którego obaj wierzymy.
Pisze
Pan:
Żaden
pracownik urzędu skarbowego nie rodzi się urzędnikiem skarbowym, żaden poseł
nie rodzi się posłem i tak samo żaden lekarz nie rodzi się lekarzem. Każdy z
nas może zmieniać zawód: ja zmieniałem już kilkukrotnie. Prawdą jest, że
wykonywanie zawodu lekarza wymaga dłuższego przygotowania, lecz gorąco apeluję
o pozbycie się przekonania, iż w społeczeństwie istnieją osoby „przeznaczone do
wykonywania zawodu lekarza” – to zwykły mit.
Otóż
– z powołania Bożego – istnieją osoby „przeznaczone do wykonywania zawodu
lekarza”. Ponieważ, podobnie jak my, funkcjonują w takiej właśnie, a nie innej
rzeczywistości – w sytuacji konfliktu moralnego dotyczącego życiowej drogi
(również zawodowej) decydują o tym, co jest lepsze i ważniejsze: czy realizacja
POWOŁANIA Bożego do wykonywania danej pracy, czy powołania (również Bożego, jak
mniemam) do budowania zdrowych, dobrowolnych, wyłącznie bezpaństwowych relacji
z innymi ludźmi.
Pan
również został przez Stwórcę do pewnych zadań powołany („przeznaczony” – w
zdrowym, katolickim rozumieniu tego słowa). Być może między innymi do tego, aby
Swoim pisarstwem otwierał Pan ludziom oczy na otaczającą ich rzeczywistość.
Rzeczywistość
owa może obecnie skłaniać lekarza do podjęcia decyzji, że będzie (przynajmniej
przez pewien czas) realizował swoje powołanie w ramach państwowego systemu
medycznego. Dlaczego? Dlatego że za WIĘKSZE DOBRO uzna to, iż będzie
bezpośrednio pomagał pacjentom, korzystając ze swojej wiedzy i umiejętności –
niż to, że w (szlachetnej z pewnością i moralnie uzasadnionej) trosce o
sprawiedliwość i budowanie społeczeństwa libertariańskiego, odrzuci powołanie
do wykonywania lekarskiego fachu, zacznie pracować gdzie indziej, aby może po
trzydziestu latach oszczędzania zacząć organizować własną, całkowicie prywatną
klinikę. (Zdaje Pan Sobie również doskonale sprawę, że tych 30 lat braku
styczności z chorymi na co dzień nie pozostanie bez wpływu na wiedzę i umiejętności
tego doktora).
Zgoda
co do tego, że „[ż]aden pracownik urzędu skarbowego nie rodzi się urzędnikiem
skarbowym”, a „żaden poseł nie rodzi się posłem” – w tym sensie, że Pan
Bóg nie obdarza nikogo powołaniem, które w swej istocie sprzeciwia się Jego
przykazaniom. Ale w sensie Bożego powołania lekarz rodzi się, mając je już w
siebie wpisane – gdyż istotą tego, do czego wzywa go Stwórca, jest leczenie
ludzi, nie zaś (jak w przypadku urzędnika skarbówki albo posła) okradanie ich.
„Pierwéj,
niźlim cię utworzył w żywocie, znałem cię: i pierwéj, niżeliś wyszedł z żywota,
poświęciłem cię” (Jer 1, 5) – jak powiada Pismo.
A
jak doskonale zdaje Pan sobie sprawę, każdy odpowie przed Panem Bogiem za to,
czy powierzone sobie talenty pomnożył, czy zakopał w ziemi.
Dalej
pisze Pan:
Proszę
się nie bać: zmieniając swój zawód na inny, lekarze wcale nie przyczyniliby się
do żadnej katastrofy. Załóżmy, że pewnego dnia wszyscy obecni polscy lekarze
zostają przekonani do libertarianizmu i przenoszą się z dnia na dzień do innych
zawodów. Taka sytuacja wcale nie pociągnęłaby za sobą katastrofy, lecz
wymusiłaby konkretne zmiany. Państwo musiałoby zapewne zatrudniać lekarzy z innych
krajów i, ponosząc przez to wyższe koszty, poważnie zastanowiłoby się nad
całkowitym wycofaniem się z rynku zdrowotnego.
Gdyby
państwo wycofywało się z nierentownych dziedzin własnej działalności, już całe
wieki temu wycofałoby się ze wszystkiego i przywykło do nieistnienia jak Czmur
z poematu Leśmiana. Jest dokładnie na odwrót. Państwo najpewniej powołałoby
Ministerstwo Ocalenia Zdrowia z tysiącem nowych etatów...
To,
czego się obawiam (i czego wyrazem jest nasza dyskusja), to niesprawiedliwe
oskarżanie sygnatariuszy Deklaracji wiary o istotny (podkreślam
to słowo, gdyż – jak sam Pan przyznaje – „[m]inimalną
współpracę [z państwem] podejmuje każdy, gdyż wszyscy żyjemy w świecie
zarządzanym totalitarnie przez państwo”) współudział w „jednym
wielkim systemie eugeniczno-eutanazyjnym”.
I
nie uwierzę, że mógłby Pan stwierdzić, iż lepiej postępuje człowiek, który
decyduje się zatrudnić w prywatnej mordowni dzieci nienarodzonych (np.
„klinice” zajmującej się in vitro; w Polsce obecnie takie działają) niż zatrudniony
w państwowym szpitalu lekarz, który w swej pracy niezachwianie dochowuje
wierności przysiędze Hipokratesa.
Twierdzi
Pan, że
Polska
wyszła z komunizmu właśnie dlatego, że ogromna część społeczeństwa nie poszła z
państwem na współpracę: nie donosiła, nie pracowała dla bezpieki. W taki
właśnie sposób należy walczyć z obecnością państwa na rynku zdrowia: ogłosić
swoją secesję z niego. Przede wszystkim poprzez odmowę prac dla Lewiatana.
Otóż
Polska z komunizmu nie wyszła, lecz tkwi w nim po uszy, chociaż ów komunizm
przebrał się w garnitury, przesiadł do nowszych modeli samochodów i już nie tak
jawnie i nie tak masowo morduje przeciwników.
Odmowa
prac dla Lewiatana, secesja, możliwie duża samowystarczalność – to wszystko
cenne i dobre moralnie kierunki działania. Istnieją jednak priorytety.
W
jednej z poprzednich odsłon naszej polemiki napisał Pan:
Największy
problem z Deklaracją
wiary polega na tym, iż
stwarza wrażenie jakoby największym problemem związanym z aborcją, eutanazją,
czy też zabiegami in vitro było nie państwo, lecz te, czy inne ideologie
wpływające na jego kształt. Sprawia to ostatecznie, że Deklaracja sama wpisuje się w
ideologiczny spór o władzę w państwie, przesuwając linie frontu walki na
odcinek wykorzystania środków przymusowo zabieranych obywatelom.
Tymczasem
zarówno prawo naturalne, jak i prawo boskie wymagałyby, aby środki na usługi
medyczne i zdrowotne wydawał każdy sam wedle własnego uznania. W
społeczeństwie, o które walczą libertarianie, każdy człowiek sam wybierałby
sobie lekarzy, a lekarze pracodawców, którzy spełnialiby określone normy światopoglądowe.
Pobudzony
Pańskimi uwagami postanowiłem wrócić do korzeni naszego sporu i przeczytać Deklarację
raz jeszcze. Otóż nie ma w niej o państwie ani słowa – bo nie tego ona dotyczy!
Oczywiście, Deklaracja powstała w pewnych konkretnych okolicznościach –
niemniej jednak jej lektura skłania po raz kolejny do stwierdzenia, że może ją
podpisać każdy lekarz; zarówno zatrudniony w firmie państwowej, jak i prywatnej
– zarówno w rzeczywistości skażonej etatyzmem, jak w anarchii.
(Nie
wiem zresztą, czy doszukiwanie się niemal wszędzie i zawsze „państwa” nie jest
czasem objawem lekkiej libertariańskiej obsesji – wskutek której zbyt często
szukamy „państwa” tam, gdzie go nie ma, albo nadmiernie koncentrujemy się na
jego szkodliwej działalności; zamiast poświęcać więcej energii
rozpowszechnianiu dobrych nowin o tym, że komuś udaje się działać moralnie i
skutecznie w zniewalanej dziś przez funkcjonariuszy państwowych
rzeczywistości).
Sugeruje
Pan, że „największym problemem związanym z
aborcją, eutanazją, czy też zabiegami in vitro” jest państwo. Myli się
Pan. Największym problemem związanym z aborcją, eutanazją, czy też zabiegami in vitro
nie jest państwo, ale podejmowane przez poszczególnych ludzi decyzje dotyczące
tego, czy przyjmują i respektują w tym zakresie Prawo Boże i naturalne, którego
wyrazem jest nauka Kościoła, czy też je odrzucają.
Odpowie
Pan może: „No właśnie – właściwie rozumiane Prawo Boże i naturalne skłaniają do
zaniechania współpracy z państwem”. I w sensie idealnego kształtu relacji
społecznych i moralnego wymogu wyłącznie dobrowolnego finansowania służby
zdrowia absolutnie się z Panem zgodzę.
Zwrócę
jedynie uwagę na to, że – dążąc do ideału – działamy realistycznie w świecie
istniejącym. Dlatego podejmujmy roztropne decyzje „taktyczne” i nie zamykajmy
oczu na najistotniejsze z punktu widzenia wiecznego losu każdego człowieka konsekwencje
wyboru dobra lub zła (konsekwencje owe zaś to niebo albo piekło), skupiając się
na niesłusznie wysuwanym na pierwszy plan schemacie „prywatne – państwowe”.
Czy
naprawdę uważałby Pan za lepszą taką sytuację, gdy pracownicy szpitali
działających na całkiem wolnym rynku dokonują w nich regularnie zamachów na
życie człowieka (bo takie jest ideologiczne założenie ich właścicieli i
pracowników) – ale wszystko jest prywatne!, czy taką, gdy przy współistnieniu szpitali
prywatnych i państwowych indywidualne decyzje ich pracowników powodują, że nie
morduje się nikogo?
Można
starania o nawrócenie ludzi na jedyną prawdziwą wiarę oraz o wypływający z
przykazań Bożych anarchistyczny ideał połączyć. Z pewnością jednak należy
zdawać sobie sprawę z hierarchii spraw: anarchia – by powtórzyć za kolegą z
łamów – nie jest do zbawienia koniecznie potrzebna; łaska Boża i dobre
uczynki w niedoskonałym świecie – owszem.
Właściwa
kolejność jest taka: najpierw ludzie powinni się nawrócić i wskutek właściwego
odczytania Bożych przykazań doprowadzić swoim postępowaniem do zaniku państwa;
nie zaś doprowadzać do zaniku państwa (jako priorytetu), a potem się zobaczy.
Z
punktu widzenia dziecka dalsza perspektywa libertariańskiej rzeczywistości, do
której sprawiedliwie dążymy, ma wartość nieporównywalnie mniejszą niż to, czy
dziś i teraz inni ludzie „pozwolą” mu się urodzić i samemu podejmować decyzje,
które ostatecznie zaważą na tym, czy podczas sądu szczegółowego i ostatecznego
znajdzie się po stronie owiec, czy kozłów.
Pisze
Pan, iż odnosi wrażenie, jakbym lekceważył „prawdziwe konsekwencje istnienia
państwowej służby zdrowia”, która stanowi „jeden wielki system
eugeniczno-eutanazyjny”. Pańska obserwacja natury systemu jest zapewne słuszna;
jednak w istocie słowa „system” czy „państwo” opisują pewne grupy ludzi
decydujące się działać w określony sposób. Patrząc zaś na uczciwych lekarzy i
ich codzienną pracę (również w szpitalach państwowych), trudno oprzeć się
wrażeniu, że kieruje Pan w ich stronę ostrze zbyt ciężkiej krytyki; szczególnie
że, jak sam Pan przyznaje, czynią to, co czynią, „chyba nieświadomie”.
Spójrzmy
raz jeszcze na punkty czwarty i piąty Deklaracji:
4. STWIERDZAM,
że podstawą godności i wolności lekarza katolika jest wyłącznie [podkr. ŁM] jego sumienie oświecone Duchem Świętym i
nauką Kościoła i ma on prawo działania zgodnie ze swoim sumieniem i etyką
lekarską, która uwzględnia prawo sprzeciwu wobec działań niezgodnych z
sumieniem.
5. UZNAJĘ
pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim
W
świetle tych słów można właściwie Deklarację wiary nazwać roboczo
Deklaracją Katolickiej Anarchii.
Może
w związku z tym osoby, które ją podpisały zasługują raczej na nasze wsparcie i
wyrazy szacunku z racji okazanego męstwa (wie Pan doskonale, z jaką nienawiścią
spotkali się sygnatariusze ze strony wrogów Kościoła i etatystów) niż na stawianie
ich w jednym rzędzie z mordercami?
(Jeszcze
uwaga z zakresu praktyki działania: Czy zaradzimy złu, namawiając chirurgów,
żeby zajęli się piekarstwem? Może też piekarzowi łatwiej się wyśliznąć
spomiędzy macek systemu, bo wykonuje sto razy mniej skomplikowane działania?)
W
Pańskim tekście czytamy:
Pyta
Pan, czy jest mi obojętne to, kto będzie leczył mnie i moją rodzinę.
Oczywiście, że nie jest mi to obojętne. Jednakże obawiam się, że dziś
zwyczajnie nie mam wyboru. Od ok. 200 lat państwo sprawuje monopol w zakresie
przyznawania licencji na prowadzenie działalności medycznej – w związku z tym
każdy lekarz jest dziś, mniej lub bardziej, uwikłany w system.
Sformułuję
jeszcze jedno pytanie: czy naprawdę nie widzi Pan różnicy między „uwikłanym
w system” człowiekiem, który morduje ludzi (aborcje, transplantacje organów
nieparzystych) i „bawi się” w Pana Boga (in vitro) – a (również
„uwikłanym w system”) lekarzem-katolikiem, który powierzonych swej pieczy
pacjentów leczy?
A
może różnica ta jest w Pańskich oczach tak drobna, że właściwie niedostrzegalna
i godna pominięcia?
Dzięki
powstaniu i publicznemu ogłoszeniu Deklaracji ma Pan – podobnie jak
każdy inny – wybór i jasną wskazówkę, czy osoba, której powierzy Pan zdrowie (a
może i życie) Swoje lub Swoich najbliższych, będzie działać z dobrymi
intencjami.
Jestem
sygnatariuszom Deklaracji serdecznie wdzięczny za to, że dali nam taką
możliwość.
Teraz,
być może, nadszedł czas na rozpoczęcie nowej debaty: Jak stworzyć alternatywny
rynek usług medycznych – i uniknąć aresztowania za działanie bez licencji? A
może zamiast na ten temat dyskutować należałoby – w duchu agoryzmu – od razu
zająć się tym w praktyce?
Z
pozdrowieniami
Łukasz Makowski
P.S.
Napisał Pan o Polsce jako „kraju, w którym odsetek wierzących jest tak znaczny”.
Jeśli kraj katolicki zdefiniujemy jako taki, w którym ponad połowa
mieszkańców wyznaje wiarę zgodnie z literą i duchem Tradycji Kościoła (czyli bez
żadnych odstępstw), to w imię prawdy z bólem stwierdzamy, że Polska wcale nim
nie jest.
DEKLARACJA WIARY
Lekarzy katolickich i studentów medycyny
w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej
Nam – lekarzom – powierzono strzec życie ludzkie od jego
początku...
1. WIERZĘ w jednego Boga, Pana Wszechświata, który stworzył
mężczyznę i niewiastę na obraz swój.
2. UZNAJĘ, iż ciało ludzkie i życie, będąc darem Boga, jest święte
i nietykalne:
- ciało podlega prawom natury, ale naturę stworzył Stwórca,
- moment poczęcia człowieka i zejścia z tego świata zależy
wyłącznie od decyzji Boga.
Jeżeli decyzję taką podejmuje człowiek, to gwałci nie tylko
podstawowe przykazania Dekalogu, popełniając czyny takie jak aborcja,
antykoncepcja, sztuczne zapłodnienie, eutanazja, ale poprzez zapłodnienie in
vitro odrzuca samego Stwórcę.
3. PRZYJMUJĘ prawdę, iż płeć człowieka dana przez Boga jest
zdeterminowana biologicznie i jest sposobem istnienia osoby ludzkiej. Jest
nobilitacją, przywilejem, bo człowiek został wyposażony w narządy, dzięki
którym ludzie przez rodzicielstwo stają się „współpracownikami Boga Samego w
dziele stworzenia” – powołanie do rodzicielstwa jest planem Bożym i tylko
wybrani przez Boga i związani z Nim świętym sakramentem małżeństwa mają prawo
używać tych organów, które stanowią sacrum w ciele ludzkim.
4. STWIERDZAM, że podstawą godności i wolności lekarza katolika
jest wyłącznie jego sumienie oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła i ma on
prawo działania zgodnie ze swoim sumieniem i etyką lekarską, która uwzględnia prawo
sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem.
5. UZNAJĘ pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim
- aktualną potrzebę przeciwstawiania się narzuconym
antyhumanitarnym ideologiom współczesnej cywilizacji,
- potrzebę stałego pogłębiania nie tylko wiedzy zawodowej, ale
także wiedzy o antropologii chrześcijańskiej i teologii ciała.
6. UWAŻAM, że – nie narzucając nikomu swoich poglądów, przekonań –
lekarze katoliccy mają prawo oczekiwać i wymagać szacunku dla swoich poglądów i
wolności w wykonywaniu czynności zawodowych zgodnie ze swoim sumieniem.
„Wysokim uznaniem darzymy tych lekarzy i członków służby zdrowia,
którzy w pełnieniu swojego zawodu ponad wszelką ludzką korzyść przenoszą to,
czego wymaga od nich szczególny wzgląd na chrześcijańskie powołanie. Niech
niezachwianie trwają w zamiarze popierania zawsze tych rozwiązań, które
zgadzają się z wiarą i prawym rozumem oraz niech starają się dla tych rozwiązań
zjednać uznanie i szacunek ze strony własnego środowiska. Niech ponadto uważają
za swój zawodowy obowiązek zdobywanie w tej trudnej dziedzinie niezbędnej
wiedzy, aby małżonkom zasięgającym opinii, mogli służyć należytymi radami i
wskazywać właściwą drogę, czego słusznie i sprawiedliwie się od nich wymaga.”
Paweł VI, Humanae
vitae, 27.
Dokument
został opublikowany 5 marca 2014 przez Wandę Półtawską. Do 19
sierpnia 2014 r. podpisało go 3860 lekarzy i studentów medycyny.
No w końcu :). Po przeczytaniu ostatniej odpowiedzi pana Wozińskiego już chciałem ponaglać do przypomnienia mu o istnieniu powołania, bardzo maniakalne są jego wypowiedzi. A Panu Łukaszowi gratuluję rozsądku i spokoju w wypowiedziach.
OdpowiedzUsuń