Pustaki
(Fot. MDK)
Znani mi kapłani-nowoobrzędowcy (a zatem odprawiający i broniący Novus Ordo Missae oraz tego, co znamy pod nazwą "współczesnego nauczania Kościoła", przez co rozumiemy nauczanie większości obecnych biskupów) podzielają pewne wspólne przeświadczenia. Są co do niektórych tak żywo i do głębi przekonani, że samą argumentacją nie zdoła się chyba skłonić ich do obiektywnego przemyślenia wybranych zagadnień.
Jednym z zasadniczych punktów, jakie ich łączą, jest przekonanie o absolutnym prymacie posłuszeństwa - w każdej sytuacji. "Posłuszeństwo" staje się słowem-wytrychem. Czy mamy być jednak ślepo posłuszni tym, którzy swoim nauczaniem zdają się wieść nas na wieczne zatracenie?
Trzeba uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy Prawda kiedykolwiek uzasadnia wymówienie komuś posłuszeństwa (a ściślej: stwierdzenie, że wskutek sprzeniewierzenia się Prawdzie stracił on swoją jurysdykcję)?
Czy w Kościele jest mieszkań aż tak wiele?
"Piękne jest to, że w Kościele znajduje się miejsce dla tak wielu rozmaitych osób, stworzyszeń, grup - że mamy do czynienia z takim bogactwem" - to inna ze wspomnianych opinii. A zatem jest miejsce dla tzw. Tradycji, dla tzw. neokatechumenatu, dla rozmaitych "nowych ruchów" - dla każdego. A zatem: "różne opcje w Kościele". Ewentualnie dodaje się do tego uwagę: "Tych lubię; za tamtymi nie przepadam; owych nie znoszę; ale dla wszystkich jest miejsce w Kościele".
Otóż niektórzy, wskutek przylgnięcia do fałszywej nauki, sami się z Kościoła wyłączają. Ponieważ nieprawdziwe ideologie stanowią nierzadko fundament "nowych ruchów", trudno mówić o nich jako o części Kościoła.
Otóż niektórzy, wskutek przylgnięcia do fałszywej nauki, sami się z Kościoła wyłączają. Ponieważ nieprawdziwe ideologie stanowią nierzadko fundament "nowych ruchów", trudno mówić o nich jako o części Kościoła.
Kolejne podzielane przez noowobrzędowców przeświadczenie wyraża się słowami: "Ważne, żeby kochać Pana Jezusa - a forma wyrażania tej miłości nie gra roli".
Skutki takiego sposobu myślenia obserwujemy w niezwykle wyraźny sposób w sferze architektury sakralnej. Czy potrafimy wskazać powstałą na przestrzeni ostatnich kilku dziesięcioleci świątynię, którą określilibyśmy mianem pięknej? Niezliczone architektoniczne potworki zawdzięczają swoje istnienie między innymi pogubionym kapłanom, którzy akceptowali projekty budowlane bez odwoływania się do Pana Boga jako Twórcy i Dawcy Piękna, a koncentrując na wyłącznie ludzkiej koncepcji człowieka i realizacji jego "wizji".
Tak, okazuje się, że forma jest ważna. A skoro jest ważna w zakresie wznoszenia świątyń, czy równie istotnej albo nawet większej roli nie gra forma oddawania Panu Bogu czci - kultu Bożego?
Tak, okazuje się, że forma jest ważna. A skoro jest ważna w zakresie wznoszenia świątyń, czy równie istotnej albo nawet większej roli nie gra forma oddawania Panu Bogu czci - kultu Bożego?
Pewien ksiądz-tradycjonalista argumentował w ten sposób: "Intencji sprawującego Najświętszą Ofiarę kapłana nie znam - nie ma jej wypisanej na twarzy. Ale forma, w jakiej odprawia Mszę Świętą, jest dostrzegalna. To ona stanowi rękojmię tego, że oddajemy Panu Bogu cześć w taki sposób, jaki Mu się podoba".
Dodajmy, że wspomniany ksiądz miał na myśli Mszę świętą przepisaną przez Kościół i rozwijającą się organicznie przez wieki (tzw. klasyczną, rzymską, trydencką), nie zaś "banalny produkt chwili".
Znajomy kapłan-birytualista sformułował w rozmowie taką myśl: "Jeśli ktoś podchodzi do zagadnienia Tradycji i modernizmu w Kościele z intelektualną ucziwością, zawsze skończy w Tradycji". A zatem wszystkie drogi prowadzą do wiecznego Rzymu...
Istotną rolę w procesie "nawracania się" noowobrzędowców na Tradycję zdaje się grać problem psychologiczny. Trzeba w jakiś sposób przyznać, że przez czas dłuższy (niekiedy całe życie) błądziło się - a wymaga to odwagi nieprzeciętnej, może na miarę świętego Dyzmy.
Gdy modernistom zabraknie już argumentów, stawiają tradycjonalistom zarzut ekskluzywizmu i pychy - że niby uważają się za najmądrzejszych i ustanawiają się ostatecznymi sędziami w kwestiach Wiary. Ale, Kochani Przyjaciele Moderniści, to naprawdę nie nasza wina, że staramy się stać po stronie Pana Boga, a Jemu naprawdę nie jest wszystko jedno...
Albo - inaczej - jak wyraził to w prostych słowach pewien tradycjonalista, czyli po prostu normalny katolik: "To nie chodzi o to, że wierność Tradycji musi przekładać się na jakieś duchowe wzloty; chodzi o to, że w tradycyjnym nauczaniu Kościoła po prostu wszystko trzyma się kupy".
A więc, Drodzy Przyjaciele Moderniści, może przestać odwracać się do Pana Boga plecami, a zwrócić do Niego twarzą i to ku Niemu prowadzić innych ludzi? Ad maiorem Eius gloriam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz