Głoszenie kazania po Mszy stanowiłoby chyba lepszy wyraz ciągłości liturgicznej ceremonii Mszy świętej.
Dodatkowo zachęcałoby kaznodzieję, aby naprawdę stanął na wysokości zadania: mówił odpowiednio długo (bo inaczej wierni sobie pójdą) i odpowiednio mądrze (j.w.).
Podobnie mądrym pomysłem jest (choćby krótka) przerwa między kolejnymi "wydarzeniami liturgicznymi". Czasem można odnieść wrażenie jakby odprawianiu wszystkiego jednym ciągiem towarzyszyła myśl pewnego księdza wspominanego przez Melchiora Wańkowicza: kapłan ów kazał zakrystianowi na czas homilii zamykać na klucz drzwi kościoła - "żeby mi to bydło nie powychodziło".
A czasem ktoś mający szczerą wolę uczestnictwa (np. w nabożeństwie czerwcowym po Mszy) opuszcza kościół skłoniony ku temu obowiązkami stanu - dajmy mu po Mszy chwilę na prywatną modlitwę i spokojnie wyjście...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz