PO CO CZYTA SIĘ POWIEŚCI (ZWŁASZCZA TOLKIENA)?

Poważni pisarze troszczący się o dusze swoich czytelników dobrze wiedzą, co robią, gdy decydują się tworzyć powieści, a nie choćby najpiękniejsze literacko parafrazy katechizmu. Wiedzą, że definicje możemy pamiętać i szanować, lecz kochać (a przy tym lepiej pamiętać!) tylko osoby – którym współczujemy, które podziwiamy, czcimy czy opłakujemy.
Ich czyny i losy skupiają na sobie naszą uwagę tak dalece, że mogą nawet przesłaniać treści ważniejsze od przygód. Czytelnicy zapytani o temat Krzyżaków wskażą, jak już zauważyliśmy, raczej perypetie miłosne i wojenne  Zbyszka i grunwaldzki tryumf nad Zakonem niż sprawę świętości małżeństwa, pochwałę powściągliwości Jagienki i przemianę nawróconego mściciela Juranda; czytelnicy W pustyni i w puszczy – raczej przygody porwanych dzieci niż wierność pierwszemu przykazaniu i prymat misji apostolskiej nad wszelkimi praktycznymi działaniami człowieka.  
            A czytelnicy Tolkiena? Władca pierścieni, otaczany kultem już przez trzecie pokolenie „wyznawców”, znajduje się w dwoistej sytuacji. Z jednej strony czytelnicy, zwłaszcza bardzo młodzi czytelnicy, są gotowi dać się posiekać na kawałki w dyskusji nad kształtem tego czy innego szczegółu Tolkienowskiego świata, a winnych nieścisłości traktować niczym bluźnierców. I mają poniekąd rację – jak szlachcice z Pana Tadeusza, toczący w soplicowskiej karczmie spór o wygląd dawnych strojów („«Ale tamta z fręzlami, ta jest całkiem gładką!» / [...] – zatem wszczynały się swary / O różnych taratatki kształtach i czamary”, ks. IV, w. 406-408). Zdarzyło mi się spotkać grupę gimnazjalistów, pobłażliwie znudzonych tymi staropolskimi sporami, którzy jednak zaczęli pojmować przeżycia prapradziadków, sprowokowani pytaniem o mieczyk, którym walczył hobbit Frodo Baggins. Wywołana niewinnym pytaniem debata nad wyglądem baśniowego oręża okazała się – jak ta w Soplicowie – natychmiastowa i zażarta. Goście bowiem karczmy Jankiela nie spierali się o krawieckie ani współcześni uczniowie o filologiczne niuanse – lecz jedni i drudzy o najserdeczniejsze treści własnych dusz – wrośnięte w nie od dawna wspomnienia z wcześniejszych lat życia lub z żarliwej lektury.      
            Z drugiej strony poufała znajomość z Tolkienowskim światem, zwłaszcza zawarta w wieku, gdy łatwo dostrzega się kształty i barwy, słowa i uczynki, lecz zwykle trudniej – wielkie prawdy, ku którym mają one kierować naszą uwagę, może nawet paradoksalnie odciągać uwagę od owych wielkich prawd. Jednak nie musi – jeżeli czytelnikowi uda się dostrzec, że pisarz te wielkie prawdy wypowiada. Tolkien poprzez swój fantastyczny świat wypowiada wielkie prawdy  chrześcijańskie – i to pomimo że jego bohaterowie nie modlą się do Boga w Trójcy Jedynego i że na próżno szukalibyśmy w Hobbicie czy Władcy pierścieni postaci podobnej do lwa Aslana z Opowieści z Narni – ryzykownego literackiego obrazu samego Chrystusa.
Władca pierścieni to powieść-baśń. Inna niż groteskowe dzieło Swifta, przypowieść mająca kompromitować człowieczeństwo; inna też od filmowej „antybaśni” o Shreku, zabawiającej widza nieustannym odwracaniem odwiecznych baśniowych schematów (odczarowana królewna będzie żyła długo i szczęśliwie w postaci odrażającego potwora) i wmawiającej mu, że brzydota jest piękna, a bohaterskie czyny to niezła zabawa. Tolkien reguły baśniowego świata i baśniowego sposobu opowiadania traktuje często z namaszczoną powagą. A jednak kostiumowe szczegóły jego opowieści, fantastyczna motywacja niektórych zdarzeń, egzotyka malowniczych rekwizytów – wszystko to nie powinno zatrzymywać na sobie bez reszty naszej uwagi.
Już samo pytanie, dlaczego głównymi bohaterami swoich obu najsławniejszych powieści pisarz uczynił hobbitów, istoty słabsze niż inne, przy tym ceniące spokój, nie groźne przygody, skłania do refleksji nad tym, kto odpowiada za losy zagrożonego świata. Hobbici muszą być w centrum powieściowych zdarzeń i muszą być mali, żebyśmy zrozumieli, że słabość nie czyni bezsilnym ani nie powinna stanowić wymówki dla bezczynności. Hobbit Bilbo Baggins wyrusza na wyprawę przeciw groźnemu smokowi wbrew własnym planom, upodobaniom, własnej naturze domatora, zaskoczony wezwaniem przyniesionym przez dwunastu krasnoludów. To oni – choćby wyglądali na bandę jowialnych awanturników, chciwych przy tym odzyskania własnych skarbów – powołują zdumionego hobbita do udziału w bohaterskiej wyprawie, a jemu wystarcza jedna noc, by przestać się ociągać. Powieść Hobbit poucza o koniecznej w każdej chwili życia  gotowości. Nie będzie tu może przesadą skojarzenie z ewangeliczną sceną powołania pierwszych apostołów („rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną [...]». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim”, Mt 4, 19-20). 
Frodo Baggins, bohater Władcy Pierścieni, ma, jak wiadomo, dla ocalenia świata donieść Pierścień wśród niebywałych przeszkód do miejsca, gdzie da się go zniszczyć. Kontrast między słabością „Powiernika Pierścienia” a niezmierną skalą podjętego przezeń zadania szczególnie dobitnie uświadamia czytelnikowi fałszywość przypuszczenia, iż od kogokolwiek może „nic nie zależeć”. Czarodziej Gandalf, który wybrał Froda[1] do wypełnienia wielkiej misji, a sam wyrzekł się posiadania Pierścienia, dobrze rozumiał, że bezpieczniej będzie powierzyć karkołomną misję prostaczkowi nieznającemu pokus władzy niż komuś z wielkich tego świata. Odsuwał pokusę i od samego siebie! Gdy Frodo obwieszcza królowej elfów Galadrieli gotowość obdarowania jej potężnym Pierścieniem, słyszy w odpowiedzi: „Od wielu lat rozmyślałam, czego bym dokazała, gdybym dostała w swoje ręce Wielki Pierścień, i oto przyniosłeś go! [...] Chcesz dobrowolnie oddać mi Pierścień! Na miejscu Czarnego Władcy postawić Królową! A ja nie będę ponura, lecz piękna i straszna jak świt i jak noc. Czarodziejska jak morze, słońce i śnieg na szczytach. Groźna jak burza, jak grom. Potężniejsza niż fundamenty ziemi. Wszyscy kochaliby mnie z rozpaczą!”[2]. Po chwili Galadriela wyrzeka się groźnego marzenia i oświadcza: „Wytrzymałam próbę”[3]. Gdyby jej nie wytrzymała, „wszyscy kochaliby ją”, ale „z rozpaczą” – niczym groźne bóstwo, przymuszeni potęgą magicznego przedmiotu. Wśród baśniowych dekoracji Tolkien prowadzi nas do spostrzeżenia tej samej niezmiernej prawdy, której nie rozumiał w scenie Wielkiej Improwizacji Mickiewiczowski Konrad (a Galadriela rozumie): miłość pod przymusem nie byłaby miłością, lecz aktem desperacji; Bóg wbrew wyobrażeniom zbuntowanego więźnia-poety nie włada duszami jak marionetkami, chce bowiem być kochany przez istoty stworzone na Jego obraz i podobieństwo i podobne do Niego także w tym, że wolne.
Nie wytrzyma próby rycerz Boromir, który wkrótce w szalonej żądzy zawładnięcia Pierścieniem napadnie hobbita. Rewelacyjny epizod tego napadu, jedna z najbardziej zaskakujących scen w literaturze świata, przestrzega: nikt, nawet niezłomny rycerz, nie jest wolny od pokusy. I nawet sam Frodo – o tym czytelnik przekona się w jeszcze bardziej zaskakującej kulminacyjnej scenie powieści, gdy „Powiernik Pierścienia” na sekundy przed ostatecznym wypełnieniem misji ogłosi, że odmawia jej wypełnienia! – on sam, zamiast złowrogi Pierścień zniszczyć, pragnie go posiadać.
Tolkien jednak bynajmniej nie głosi bezsilności ani rozpaczy, lecz nawrócenie i nadzieję. Boromir gorzko opłakuje swoją zdradę i odkupuje ją, ginąc w obronie hobbitów. Pierścień zaś mimo wszystko zostaje zniszczony wbrew woli Froda... i zarazem w zgodzie z tą wolą – bo wskutek jego wcześniejszej decyzji, by posłuchać rady Gandalfa i nie zabijać podstępnego Golluma, czyhającego na magiczny przedmiot przez  długie lata samotności i długie dni wspólnej wędrówki z Frodem i Samem. Piętrowa niespodzianka fabularna, która czeka czytelnika, gdy Frodo po nieopisanych trudach, dźwigając Pierścień z wysiłkiem, który może przywodzić na myśl niesienie krzyża, wreszcie dociera do mających klejnot pochłonąć Szczelin Zagłady, poucza, że zaufanie do własnych, ludzkich sił może okrutnie zawieść, lecz nawet w obliczu nieuchronnej, zdawałoby się, katastrofy wolno i należy liczyć na interwencję Opatrzności, zdolnej do wyprowadzenia wielkiego dobra nawet z wielkiego zła (tu: żądzy Golluma, który nie skorzystał z okazji do nawrócenia); człowiek nie jest bezradny nie dzięki własnej potędze, lecz dzięki wszechmocy czuwającego i ocalającego Boga.
 Galadriela opiera się pokusie, Boromir i Frodo jej ulegają. A jednak w powieści jest ktoś zupełnie od niej wolny: tajemniczy Tom Bombadil. On jeden traktuje wykuty przed wiekami potężny klejnot jakby z rozbawieniem:  wsuwa go na palec (i przy tym, inaczej niż ktokolwiek, nie znika sprzed oczu zdumionych hobbitów), a potem podrzuca niczym zabawkę i z zupełną swobodą zwraca do rąk Froda. Współczesny powieściopisarz stwierdza: „w dobrze skomponowanych utworach wszystko łączy się ze wszystkim i dopiero kompletna sieć relacji tworzy atmosferę książki i wskazuje na jej ukryte centrum”[4]. Oświetlenie sensu interesującej nas zagadkowej sceny znajdujemy w rozmowie toczącej się wcześniej, w której na pytanie Froda: „Kim jesteś, Panie?” Tom odpowiada, że jest najstarszy, że „był tu wcześniej niż rzeka i drzewa”, „pamięta pierwszą kroplę deszczu i pierwszy żołądź” i „już tu był, zanim powierzchnia mórz się zakrzywiła”[5]. Tom, który według zdania własnej żony „Jest tym, kim jest”[6], lecz nie „Tym, który jest”, nie jest Bogiem, mimo przejrzystej aluzji do Psalmu 90 („Zanim góry narodziły się w bólach, nim ziemia i świat powstały, od wieku po wiek Ty jesteś Bogiem”, Ps 90, 2). Wizyta w jego pogodnym domu, bezpiecznym, pełnym prostych wygód i pieśni, jest dla hobbitów strudzonych niebezpieczną wędrówką niczym chwila spędzona w blaskach raju, a on sam, nie przypadkiem  starszy  niż wszyscy i wszystko inne, wydaje się kimś wolnym od ciężaru grzechu pierworodnego, najstarszego grzechu. I o tym zatem przypomina swoim czytelnikom Tolkien: że to grzech pierwszych ludzi wystawił nas na pokusy i trwogę, a wszystkie dalsze grzechy świata wciąż podtrzymują w doczesnym świecie trwanie zła.
Ono zaś, nawet pokonane, nie przestaje istnieć i działać, dopóki ów doczesny świat istnieje. Dlatego tryumfalny wynik misji nie zwalnia Froda ani towarzyszy z czujności i trudów nowej walki, co okazuje się, gdy powracający do domu hobbici zastają ojczyznę (nowa niespodzianka fabularna) pod tyrańskim panowaniem Sarumana. Kiedy zaś po nowym zwycięstwie elfowie, Gandalf, Frodo odpływają z Szarej Przystani w tajemniczą dal na zachód, powieść wciąż się nie kończy. Tolkien potrzebuje jeszcze jednego motywu: powrotu Sama do domu, gdzie oczekują go kochająca żona i córeczka. Pamiętamy: „w dobrze skomponowanych utworach wszystko łączy się ze wszystkim”. Sielski finał Władcy... wypełnia wcześniejsze dotyczące Sama przepowiednie, lecz przede wszystkim podkreśla, że udział w heroicznym zwycięstwie (a właśnie Samowi przypadają tu wielkie zasługi) nie unieważnia wartości powszedniego życia. Patrząc na domową sielankę Sama, moglibyśmy powtórzyć za Herbertowym Panem Cogito: strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne / ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy / światło na murze splendor nieba[7].
Powieści pisze się po to, żeby czytelnikom dostarczyć rozrywki, czyta – jak stwierdzał Juliusz Kleiner – żeby zaspokoić ciekawość, poznać „wypadki niezwykłe”, podziwiać „wielkie a zwycięskie wysiłki”, „przełamywanie przeszkód”, „wykonanie trudnego planu”, sycić się egzotyzmem[8]. Tym czytelniczym pragnieniom Tolkien odpowiada wręcz idealnie. Dlatego, zwłaszcza w epoce mody na literaturę fantasy i na gry komputerowe, może szczególnie potrzebować obrony przed zbyt trywialnym odczytywaniem. Pełen urody  fantastyczny  kostium, w jaki pisarz przyoblekł swoje postacie, krajobrazy, wydarzenia, nie powinien przesłaniać wypowiadanych przez niego prawd dotyczących najważniejszych spraw  realnego  świata – słabości i siły człowieka w obliczu pokus czyhających na jego duszę, odpowiedzialności, wierności i zdrady, winy i pokuty, ofiary, miłosierdzia, pokory, heroicznej przyjaźni (Sam niosący Froda i pierścień u końca morderczej wędrówki) i wartości powszedniego życia w zestawieniu z dorobkiem heroicznych czynów, czujności wobec zła, którego w doczesnym świecie nie możemy pokonać ostatecznie. Dekoracje Tolkienowskiego świata bywają odległe od oczywistych znaków wiary i pobożności – ale cała ta problematyka i miary, według których pisarz świat ocenia, są najgłębiej chrześcijańskie.  

STANISŁAW FALKOWSKI



[1] Wbrew słownikowej normie odmieniamy tu imiona dwóch sławnych hobbitów zgodnie z powszechnym zwyczajem; form „Frodona”, „Bilbona” chyba nikt nie używa.
[2] J.R.R. Tolkien, Władca pierścieni, przeł. Maria Skibniewska, Warszawa 2003, [I] Drużyna Pierścienia, s. 479-480 (rozdział Zwierciadło Galadrieli).
[3] Tamże, s. 480.
[4] Orhan Pamuk, Pisarz naiwny i sentymentalny, Kraków 2010, s. 27.
[5] J.R.R. Tolkien, Władca pierścieni, [I] Drużyna Pierścienia,, s. 181.
[6] Tamże, s. 171.
[7]  Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, oprac. Ryszard Krynicki, Kraków 2008, s. 440.
[8] Juliusz Kleiner, Artyzm Sienkiewicza, [w:] J. Kleiner, W kręgu historii i teorii literatury, Warszawa 1981, s. 415.

1 komentarz:

  1. Tolkien napisał swoją powieść "ku pokrzepieniu serc". Wiele osób zmaga się z traumą po tragicznych wydarzeniach (jak Tolkien), czy depresją lub niemożnością normalnego życia. Nie chce im się dłużej nosić ciężaru codziennego życia z takim bagażem. Tolkien namawia powieścią ludzi, by walczyć, iść dalej, uwierzyć we własne szczęście, że wszystko może się ułożyć. Iść, a po drodze można spotkać przyjaźń, można uwierzyć we własne szczęście (wiadomo co dla chrześcijanina jest szczęściem-błogosławięństwo).

    OdpowiedzUsuń